Piotr Biskupski
Dodano: 26.11.2015
Świat ludzi muzyki jest podzielony. Niektórzy pozbawieni talentów rytmicznych filharmonicy mają zwyczaj kpiąco lekceważyć jazzmenów i ich muzyczny świat według zasady: to, czego nie znam lub nie rozumiem, musi być słabe.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Niektórzy jazzmeni wyśmiewają niedostępne im podwórka z estradami stylu pop. Rockowcom lub metalowcom zdarza się kpić z jazzmenów i vice versa. Świat muzycznych pedagogów i studentów bywa skłócony według podanych wyżej podziałów.
Perkusyjni buntownicy całkowicie postponują procesy formalnej edukacji, czemu trudno się dziwić zważywszy, że w dalszym ciągu w zaciszach akademickich gabinetów spotkamy belfra, który gry na marimbie uczy… zza biurka. Kliki quasi fachowców popierają się wzajemnie według zasady nieszczęść chodzących parami (czy raczej grupami). Robią to na tyle skutecznie, by zapewnić sobie pozycje "nie do ruszenia". Użerać się z nimi muszą postępowi, twórczy i energiczni fachowcy, którym akademicki beton rzuca pod nogi kłody lub wkłada kijaszki w szprychy. Przepaście wydają się trudne do zasypania. Jednak nie zawsze trudne oznacza niemożliwe.
Podczas kilku spotkań miałem okazję zapoznać się z poglądami, zawodowymi bolączkami, ale przede wszystkim z sukcesami mojego znakomitego kolegi po fachu. Człowieka, który z równą sprawnością grywa na raz partie trzech perkusistów z klasycznych partytur, jak i koncerty muzyki pop, czy zaawansowany i wymagający jazz. Ponadto jest cenionym przez studentów (nie przez konkurentów czy uczelniane administracje) pedagogiem akademickim w dwóch placówkach i na dwóch wydziałach: klasycznym instrumentalnym oraz jazzowym. Od niedawna w stopniu doktora z habilitacją. W tym roku bydgoski MCK podjął decyzję powierzenia mu funkcji dyrektora artystycznego festiwalu Drums Fusion (dotychczas Bydgoskie Drumsfuzje). Wartość informacji uzyskanych podczas naszych rozmów zainspirowała mnie do przeprowadzenia formalnego wywiadu. Poniżej prezentuję esencję, wyciągniętą z naszych branżowych liści herbaty. Moim rozmówcą jest Piotr Biskupski.
Rozmawiał: Jacek Pelc
Foto: Marek Hofman i Marcin Juszczak
Wywiad ukazał się w numerze: lipiec/sierpień 2015
Perkusyjni buntownicy całkowicie postponują procesy formalnej edukacji, czemu trudno się dziwić zważywszy, że w dalszym ciągu w zaciszach akademickich gabinetów spotkamy belfra, który gry na marimbie uczy… zza biurka. Kliki quasi fachowców popierają się wzajemnie według zasady nieszczęść chodzących parami (czy raczej grupami). Robią to na tyle skutecznie, by zapewnić sobie pozycje "nie do ruszenia". Użerać się z nimi muszą postępowi, twórczy i energiczni fachowcy, którym akademicki beton rzuca pod nogi kłody lub wkłada kijaszki w szprychy. Przepaście wydają się trudne do zasypania. Jednak nie zawsze trudne oznacza niemożliwe.
Podczas kilku spotkań miałem okazję zapoznać się z poglądami, zawodowymi bolączkami, ale przede wszystkim z sukcesami mojego znakomitego kolegi po fachu. Człowieka, który z równą sprawnością grywa na raz partie trzech perkusistów z klasycznych partytur, jak i koncerty muzyki pop, czy zaawansowany i wymagający jazz. Ponadto jest cenionym przez studentów (nie przez konkurentów czy uczelniane administracje) pedagogiem akademickim w dwóch placówkach i na dwóch wydziałach: klasycznym instrumentalnym oraz jazzowym. Od niedawna w stopniu doktora z habilitacją. W tym roku bydgoski MCK podjął decyzję powierzenia mu funkcji dyrektora artystycznego festiwalu Drums Fusion (dotychczas Bydgoskie Drumsfuzje). Wartość informacji uzyskanych podczas naszych rozmów zainspirowała mnie do przeprowadzenia formalnego wywiadu. Poniżej prezentuję esencję, wyciągniętą z naszych branżowych liści herbaty. Moim rozmówcą jest Piotr Biskupski.
Dlaczego bębny?
Odpowiem dość zwyczajnie. Emocjonalnie nie wytrzymywałem swojej edukacji na skrzypcach. Sala perkusji znajdowała się piętro wyżej w szkole i bardziej wsłuchiwałem się w to, co na górze niż w to, co miałem przed nosem na pulpicie skrzypcowym. Cóż, młodość.
Dom rodzinny?
Wspaniały, ciepły, choć skromny. Takie czasy. Rodzice zawsze wykazywali czynne zainteresowanie muzyką. Tato grał na skrzypcach i akordeonie. Moja starsza siostra zapoczątkowała tę przygodę ze szkołą muzyczną. Miała być skrzypaczką, ale rodzice się nie zgodzili. Została pianistką, po dziś dzień. Mnie po paru latach "sprzedali" na skrzypce, ale - jak pokazała przyszłość - handel się nie powiódł. Rodzice kochający, a jednocześnie z zasadami. Nie można było sobie pozwolić na tzw. luzik czasów dzisiejszych. Pamiętam, że zawsze jakoś przed egzaminami przywozili nam ze trzy tony węgla, bo mieszkaliśmy w centrum w starej kamienicy z piecami i trzeba było w wiaderka i przez okienko piwniczne hyc. Zresztą nie pozwoliłbym sobie na to, żeby mój ojciec nosił węgiel, a ja poszedłbym powiedzmy ćwiczyć. Na wszystko starałem się znajdować czas. Wypracowałem sobie zasadę, że trzeba normalnie żyć i wszelkie czynności dnia codziennego nie powinny mnie paraliżować przez grę na instrumencie. Mam tak po dzień dzisiejszy. Nie stronię od jakichkolwiek zajęć, może nawet czasami przesadzając. Rodzice w tamtych czasach mieli swoje problemy ze względu na tzw. stan społeczny. My z siostrą jeszcze trochę doświadczaliśmy upokorzeń tak charakterystycznych dla systemu minionego. Może również to powodowało pewnego typu determinację połączoną z pasją do tego, czym się człowiek zajmuje. Z drugiej strony otaczająca rzeczywistość kazała się cieszyć z każdego drobiazgu, każdego nawet najmniejszego sukcesiku. Niemniej była w tym wszystkim bliskość ludzi, której dzisiaj nagminnie brakuje. To oczywiście subiektywna ocena, ale w wielu opiniach znajduję jej potwierdzenie.
Edukacja?
Wypada nadmienić, że w tamtych czasach edukacja oparta była na dosyć jednoznacznych metodach. Niejednokrotnie przypominało to obóz przetrwania. Niestety, co wrażliwsze jednostki odpadały z konkurencji w przedbiegach. Z drugiej strony były to czasy,w których pod drzwiami szkoły stały tłumy rodziców ze swymi pociechami chętnych zapisać swoje dzieciaki do szkoły muzycznej. Jak już wspomniałem w szkole podstawowej zmieniłem instrument na perkusję. Edukację podjąłem u - niestety w tym roku zmarłego - Władysława Mazugi. Potem egzamin do Liceum Muzycznego, połączony z obawą, czy dostanę się do klasy Mirosława Żyty. Obawa spowodowana poziomem starszych kolegów: Wojtka Rybki, Andrzeja Kamińskiego, Jacka Pelca, braci Piskorzów i wielu innych. Wtedy bycie w Bydgoszczy perkusistą to było coś! Ostatecznie powiodło się. Było wiadome, że wymagania będą spore. Z drugiej strony niczego innego się nie spodziewałem. Nie po to wystawałem przed drzwiami perkusji, aby znalazłszy się w niej, nie korzystać z jej zasobów w pełni. Wymagający pedagog - czynny muzyk, starsi koledzy uczniowie, atmosfera współzawodnictwa i współpracy jednocześnie. To wszystko elementy składające się na swoisty sukces. W tym czasie wygrałem w Poznaniu Ogólnopolski Konkurs Perkusyjny. Jak grom z jasnego nieba spadła propozycja od prof. Jerzego Zgodzińskiego o przerwaniu edukacji w szkole średniej i podjęcia wcześniej studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu. Rozmowy z rodzicami, moim nauczycielem, młodzieńczy niepokój i rozterki. Poczułem, że chyba jestem dobry. Wiesz, to były takie czasy, kiedy człowiek bardzo starał się o opinię kogoś znaczącego. O autoreklamie nie było mowy. Pokora do muzyki i do autorytetów była zupełnie czymś normalnym. Z niepokojem obserwuję zwyczaje dzisiejsze, w których ktoś jeszcze czegoś nie wyprodukował do końca, a już mówi: Oj, będzie się działo, zapraszam, polub to, jestem świetny, a co, nie? Miałem plany, że jednak może pozostanę w domu i będę studiował u Mirka Żyty… Przecież studiowanie poza domem będzie kosztem, a takich możliwości dorobienia, jak dziś, młody człowiek nie miał. Na domiar złego Mirek zakomunikował mi, że nie widzi mnie u siebie. "Ja już tobie wszystko powiedziałem i pokazałem, masz iść w świat…" - ogłosił. No i poszedłem.
Studia?
Poznań - po pierwszym semestrze otrzymałem ocenę celującą i zostałem przeniesiony na indywidualny tok studiów. Przygotowywałem się do konkursu w Paryżu oraz otrzymałem propozycję studiowania u Johna Becka. Wszystkie te plany konstruowane w absurdalnej rzeczywistości polityczno-ekonomicznej naszego kraju. Ostatecznie po wprowadzeniu stanu wojennego, który "uratował" naszą ojczyznę, pojechałem do "czterech liter na raki", a nie do Ameryki. W ten oto sposób trzeba było stawić czoła rzeczywistości. Idąc za radą profesora, studia ukończyłem po trzech latach - z wynikiem celującym. Wspominam swój dyplom w sali kameralnej Akademii Muzycznej w Poznaniu. Współzawodniczyłem swą grą z przemarszem pochodu strajkujących, idących pod pomnik Poznańskiego czerwca 1956, stojącego vis a vis uczelni. Już podczas studiów pracowałem w najlepszej grupie perkusyjnej tamtych czasów - Poznańskiej Grupie Perkusyjnej J. Zgodzińskiego. Moim kolegą "od pulpitu" był Wojtek Rybka, do dziś pracujący w Filharmonii Pomorskiej. Wspaniałe wspomnienia!
Już w szkole średniej przejawiałem zainteresowanie muzyką jazzową. Podczas studiowania byłem członkiem paru składów jazzowych, biorących udział w festiwalach i konkursach. Złota Tarka dla najlepszego solisty jazzu tradycyjnego podczas konkursu Old Jazz Meeting. Indywidualna nagroda podczas konkursu w ramach festiwalu Jazz nad Odrą. Posypały się propozycje od Tomka Szukalskiego, Wojtka Karolaka, Zbyszka Namysłowskiego, Janusza Strobla, Wiesława Pieregorólki. Festiwale, koncerty, koncerty, festiwale…
Już w szkole średniej przejawiałem zainteresowanie muzyką jazzową. Podczas studiowania byłem członkiem paru składów jazzowych, biorących udział w festiwalach i konkursach. Złota Tarka dla najlepszego solisty jazzu tradycyjnego podczas konkursu Old Jazz Meeting. Indywidualna nagroda podczas konkursu w ramach festiwalu Jazz nad Odrą. Posypały się propozycje od Tomka Szukalskiego, Wojtka Karolaka, Zbyszka Namysłowskiego, Janusza Strobla, Wiesława Pieregorólki. Festiwale, koncerty, koncerty, festiwale…
Do czego potrzebna mi była edukacja, a czego nauczyłem się sam…
Niełatwo rozdzielić jedno od drugiego. Uważam, że formalna edukacja kształciła za pomocą określonych metod nauczania. Samokształcenie zmuszało niejako do odrzucenia tychże, aby szukać czegoś nowego. Innego, z którym udało się zetknąć gdzieś zazwyczaj przypadkowo. Wpływ na to miało ubóstwo w zakresie dostępu do materiałów dydaktycznych i informacji z tzw. Świata. Myślę, że dobrodziejstwo edukacji odczuwa się dopiero po pewnym czasie. Następuje analiza tego, jak nas uczono i czego uczono. Jak potrafiliśmy uczyć się samodzielnie i jaki jest ostateczny bilans strat i zysków tych działań.
Inspiracje młodzieńcze ograniczała dostępność tego, co można było usłyszeć tak z nagrań, jak i na żywo. Lokalne koncerty w Filharmonii Pomorskiej, w tym Pomorska Jesień Jazzowa, klubowe w Beanusie, Spinie i Medyku dawały kopa do dalszej pracy i ćwiczenia. Nigdy nie odczuwałem, aby moje wykształcenie i zdobywana wiedza w jakikolwiek sposób mnie uwierały. Pomagało to czerpać z różnych źródeł bez ryzyka poruszania się po omacku. Wielu z tych "artystów" pogardliwie wypowiadających się o edukacji sądzi, że jest odkrywcami i twórcami. Przeważnie dowiadują się, że ich "odkrycie" już dawno zostało odkryte. Bywają co prawda i tacy, którzy nigdy się tego nie dowiadują i tkwią w radosnym przeświadczeniu o swojej wyjątkowości. Dyletanci oczywiście występują również w kręgu ludzi wykształconych, a przynajmniej za takich się uważających. Ci są chyba jeszcze gorsi. Jedyne porównanie, jakie mi się nasuwa to J. Ch. Andersen - "Szaty Króla". Warto słuchać innych i analizować, co mają do powiedzenia, ale ja nie należę do osób przeglądających się nieustannie w oczach innych. W pewnym momencie życia warto sobie uświadomić, co mi się najbardziej podoba i z czym czuję się najpełniej związany. Edukacja potrzebna była mi jeszcze do tego, aby nauczyć się korzystając z rozmaitych źródeł informacji tego, co uznaję za najwartościowsze - sztuki ćwiczenia. Do dzisiaj uwielbiam usiąść za instrumentem, odseparować się od świata codziennego i z moim ulubionym kubkiem herbaty obok, porozmawiać z instrumentem i muzyką. Nigdy nie lubiłem ćwiczyć w domu. Pomijam specyfikę instrumentu, ale nawet teraz, mając własne cztery ściany, wolę wyjść do szkoły, zamknąć się w ćwiczeniówce i jest pięknie. Tak przy okazji życzę wszystkim, aby przyjemność ćwiczenia nigdy was nie opuszczała. Myślę, że okruchy tzw. talentu dopiero wtedy się ujawniają. Albo lubisz, co robisz, albo nie.
Inspiracje młodzieńcze ograniczała dostępność tego, co można było usłyszeć tak z nagrań, jak i na żywo. Lokalne koncerty w Filharmonii Pomorskiej, w tym Pomorska Jesień Jazzowa, klubowe w Beanusie, Spinie i Medyku dawały kopa do dalszej pracy i ćwiczenia. Nigdy nie odczuwałem, aby moje wykształcenie i zdobywana wiedza w jakikolwiek sposób mnie uwierały. Pomagało to czerpać z różnych źródeł bez ryzyka poruszania się po omacku. Wielu z tych "artystów" pogardliwie wypowiadających się o edukacji sądzi, że jest odkrywcami i twórcami. Przeważnie dowiadują się, że ich "odkrycie" już dawno zostało odkryte. Bywają co prawda i tacy, którzy nigdy się tego nie dowiadują i tkwią w radosnym przeświadczeniu o swojej wyjątkowości. Dyletanci oczywiście występują również w kręgu ludzi wykształconych, a przynajmniej za takich się uważających. Ci są chyba jeszcze gorsi. Jedyne porównanie, jakie mi się nasuwa to J. Ch. Andersen - "Szaty Króla". Warto słuchać innych i analizować, co mają do powiedzenia, ale ja nie należę do osób przeglądających się nieustannie w oczach innych. W pewnym momencie życia warto sobie uświadomić, co mi się najbardziej podoba i z czym czuję się najpełniej związany. Edukacja potrzebna była mi jeszcze do tego, aby nauczyć się korzystając z rozmaitych źródeł informacji tego, co uznaję za najwartościowsze - sztuki ćwiczenia. Do dzisiaj uwielbiam usiąść za instrumentem, odseparować się od świata codziennego i z moim ulubionym kubkiem herbaty obok, porozmawiać z instrumentem i muzyką. Nigdy nie lubiłem ćwiczyć w domu. Pomijam specyfikę instrumentu, ale nawet teraz, mając własne cztery ściany, wolę wyjść do szkoły, zamknąć się w ćwiczeniówce i jest pięknie. Tak przy okazji życzę wszystkim, aby przyjemność ćwiczenia nigdy was nie opuszczała. Myślę, że okruchy tzw. talentu dopiero wtedy się ujawniają. Albo lubisz, co robisz, albo nie.
Artyści, którzy mieli wpływ na mój rozwój artystyczny. Praca akademicka.
Trudno jednoznacznie określić kto z artystów, z którymi współpracowałem i współpracuję, miał zasadniczy wpływ na moją kreatywność. Każdy z nich wnosił coś ważnego do mego życiorysu muzycznego. Począwszy od moich pedagogów: Mirek Żyta, Jerzy Zgodziński, poprzez Wojtka Karolaka, Włodka Nahornego, Zbigniewa Namysłowskiego, Tomasza Szukalskiego, Krzysztofa Herdzina, Artura Dutkiewicza, Janusza Strobla, Mariusza Bogdanowicza, Hannę Banaszak, Edytę Geppert, Wiesława Pieregorólkę, Billa Molenhofa, Deborah Brown, Susan Weinert i wielu innych. Hm... Zawsze w takim momencie kogoś się pomija i to zapewne niesłusznie, ale zrzucę winę na redakcję Perkusisty.
Jeżeli zagrało się tysiące koncertów, nagrało parędziesiąt płyt, to trudno do swej przeszłości mieć wiarygodny stosunek. Grałem, gram i - mam nadzieję - będę grał wiele gatunków muzyki, bo mnie to interesuje i nie stylistyka sama w sobie stanowi wartość. Klasyka, jazz, rozrywka, folklor - tak symbolicznie nazywając każdy ze światów muzycznych, w które "wdepnąłem" - dały mi bardzo wiele i stanowią przyjemność po dziś dzień. Niektórym moja wszechstronność nie była na rękę i starali się w mniej lub w bardziej formalny sposób zaszufladkować moje działania tak artystyczne, jak i pedagogiczne. Elastyczność to cecha szczególnie pożądana podczas poruszania się na wielu "frontach" muzycznych. Będąc muzykiem czynnym wiem, że przygoda z muzyką to nieustanne spotkanie z niespodziankami i koniecznością kolejnego doświadczania.
W swych pracach pedagogicznych również odnoszę sukcesy, a moje metody nauczania raczej zjednują mi przyszłych studentów niż skłaniają ich do opuszczenia mnie. Szczerze mówiąc, w młodości nie przypuszczałem, iż będę również belfrem. Pracuję w Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy na stanowisku profesora nadzw. oraz w Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów w Łodzi. W Bydgoszczy jestem kierownikiem katedry Jazzu i muzyki estradowej, a w Łodzi nauczam perkusistów klasyków. Oprócz tego w jednej i drugiej uczelni prowadzę ze studentami innych specjalności zajęcia grupowe. Staram się posiadaną wiedzę przekazywać w sposób wiarygodny, szczery i czynny (póki się da). Trzymam formę i wiem, że najtrudniej będzie przejść godnie w stan spoczynku wykonawczego tak, aby pozostawić po sobie godne wspomnienia. Nie być autorytetem bez pokrycia, mocnym w słowach, a w istocie obiektem żartów, kpin i braku szacunku nie zawsze ujawnianego. To jest słabe... ale spotykane! Zawsze oczywiście znajdzie się ktoś krytycznie do ciebie nastawiony, ale pokazuje to, że świat się zmienia, a emocje, jakie targają ludźmi - nie. Warto zaczerpnąć głęboko powietrza i robić dalej swoje, zwłaszcza, jeśli pozytywnych opinii wkoło nie brakuje. Artystycznie najbardziej cenię sobie uznanie wśród muzyków. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie doceniam publiczności, wręcz odwrotnie! Po prostu te fachowe oceny najczęściej związane są z następnymi propozycjami, a to praca i ciekawe kolejne przygody muzyczne. A jeszcze są krytycy, ale chyba raczej byli. Dzisiaj trudno o znalezienie krytyki po koncercie. Jeżeli już coś się ukazuje to nawet w czasopismach muzycznych przypominają raczej dziennikarskie felietony niż opis tego, co się działo muzycznie podczas koncertu.
Jeżeli zagrało się tysiące koncertów, nagrało parędziesiąt płyt, to trudno do swej przeszłości mieć wiarygodny stosunek. Grałem, gram i - mam nadzieję - będę grał wiele gatunków muzyki, bo mnie to interesuje i nie stylistyka sama w sobie stanowi wartość. Klasyka, jazz, rozrywka, folklor - tak symbolicznie nazywając każdy ze światów muzycznych, w które "wdepnąłem" - dały mi bardzo wiele i stanowią przyjemność po dziś dzień. Niektórym moja wszechstronność nie była na rękę i starali się w mniej lub w bardziej formalny sposób zaszufladkować moje działania tak artystyczne, jak i pedagogiczne. Elastyczność to cecha szczególnie pożądana podczas poruszania się na wielu "frontach" muzycznych. Będąc muzykiem czynnym wiem, że przygoda z muzyką to nieustanne spotkanie z niespodziankami i koniecznością kolejnego doświadczania.
W swych pracach pedagogicznych również odnoszę sukcesy, a moje metody nauczania raczej zjednują mi przyszłych studentów niż skłaniają ich do opuszczenia mnie. Szczerze mówiąc, w młodości nie przypuszczałem, iż będę również belfrem. Pracuję w Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy na stanowisku profesora nadzw. oraz w Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów w Łodzi. W Bydgoszczy jestem kierownikiem katedry Jazzu i muzyki estradowej, a w Łodzi nauczam perkusistów klasyków. Oprócz tego w jednej i drugiej uczelni prowadzę ze studentami innych specjalności zajęcia grupowe. Staram się posiadaną wiedzę przekazywać w sposób wiarygodny, szczery i czynny (póki się da). Trzymam formę i wiem, że najtrudniej będzie przejść godnie w stan spoczynku wykonawczego tak, aby pozostawić po sobie godne wspomnienia. Nie być autorytetem bez pokrycia, mocnym w słowach, a w istocie obiektem żartów, kpin i braku szacunku nie zawsze ujawnianego. To jest słabe... ale spotykane! Zawsze oczywiście znajdzie się ktoś krytycznie do ciebie nastawiony, ale pokazuje to, że świat się zmienia, a emocje, jakie targają ludźmi - nie. Warto zaczerpnąć głęboko powietrza i robić dalej swoje, zwłaszcza, jeśli pozytywnych opinii wkoło nie brakuje. Artystycznie najbardziej cenię sobie uznanie wśród muzyków. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie doceniam publiczności, wręcz odwrotnie! Po prostu te fachowe oceny najczęściej związane są z następnymi propozycjami, a to praca i ciekawe kolejne przygody muzyczne. A jeszcze są krytycy, ale chyba raczej byli. Dzisiaj trudno o znalezienie krytyki po koncercie. Jeżeli już coś się ukazuje to nawet w czasopismach muzycznych przypominają raczej dziennikarskie felietony niż opis tego, co się działo muzycznie podczas koncertu.
Moja Rodzina?
Niezwykle pomocną w mojej pracy wszelakiej jest oczywiście moja rodzina. Małżonka Elżbieta - solista kameralista /Capella Bydgostiensis/. Bozia dała talent. Córka Emilia - pianistka, talent i praca w połączeniu z oświeceniowym charakterem. Syn Dawid ostatecznie badacz w dziedzinie socjologii. Normalny dom, kochający muzykę i życie pozamuzyczne też. Dla mnie również kuchnia, majsterkowanie przyziemne i naziemne obowiązki, które potrafią zakłócić artystyczny tok myślenia, ale jednocześnie pozwalają się na chwilę zatrzymać i ulec refleksji. Odczuwam opiekę swoich przodków - "z wyższego pułapu" opiekę. To również pozwala sensownie wyjeździć ten bak paliwa w pojeździe zwanym życiem, zanim zapali się lampka rezerwy.
Rozmawiał: Jacek Pelc
Foto: Marek Hofman i Marcin Juszczak
Wywiad ukazał się w numerze: lipiec/sierpień 2015
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…