Kenny Aronoff

Dodano: 12.10.2017

Kenny jest skarbnicą wiedzy i doświadczenia dla każdego bębniarza, który widzi swoją przyszłość na profesjonalnej scenie w klimatach popu i bardzo szerokiego rocka, zahaczającego wręcz o metal.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.


Kolekcja biografii bębniarzy powiększyła się w zeszłym roku o kolejną bardzo ciekawą postać. Kenny Aronoff opublikował książkę "Sex, Drums, Rock’n’Roll!". Biorąc pod uwagę dorobek tego muzyka i sposób, w jaki prowadzi swoja karierę materiał powinien być doskonałym materiałem poglądowym dla wszystkich polskich bębniarzy, którzy marzą o karierze perkusisty do wynajęcia, odnajdującego się w różnych sytuacjach muzycznych oraz różnych okolicznościach. Mamy w redakcji jednak bardzo duże wątpliwości co do tego, czy nasi bębniarze zainteresują się tym, co ma do powiedzenia Kenny. Dlaczego?

Kilka lat temu muzyk przyjechał do Polski na koncerty ze Stevem Lukatherem w ramach festiwalu Drumfest. Poprowadził warsztaty perkusyjne, gdzie średniej frekwencji towarzyszyła zupełna bierność ze strony publiczności. Oczekiwano jedynie popisów perkusyjnych, podczas, gdy sam muzyk był podany na talerzu i można było od niego wyciągnąć różnego rodzaju ciekawostki na temat pracy z np. Eltonem Johnem, Bon Jovi, Chickenfoot, Rodem Stewartem, Avril Lavigne, Rayem Charlesem, Brucem Springsteenem, Lady Gaga, Paulem McCartneyem i Ringo Starrem. A to jedynie początek długiej listy.

KENNY ARONOFF


Te dwa nazwiska wymienione na końcu mają tu kluczowe znaczenie. Kenny urodził się w mieście Albany, ale wychowywał się niedaleko bardziej na wschód w małej mieścinie Stockbridge, która wielkością zbliżona jest do naszej Błażowej (gdzie odbywają się warsztaty Integration&Groove). Jak to bywa w USA, edukacja muzyczna potrafi wciągnąć i mały Kenny szedł w stronę klasycznego grania, tym bardziej, że w okolicy w okresie wakacyjnym "grasowała" zawsze słynna bostońska orkiestra symfoniczna, dlatego inspiracja była na wyciągnięcie ręki. Ciągnęło go jednak w inną stronę, a wszystko jasne stało się, gdy w 1964 roku obejrzał słynny Ed Sullivan Show, gdzie wystąpiło czterech Anglików nazywających się The Beatles. Kenny wsiąkł na dobre, a 40 lat później spotkał się na scenie z dwoma muzykami tego zespołu wszech czasów.

Kenny rozpoczął zawodową karierę stosunkowo późno, bo w 1980 roku, gdy zbliżał się powoli do trzydziestki (rocznik 1953). Dołączył do Johna Cougara (Mellencampa) i spędził z nim kolejnych 17 lat, ale oczywiście równolegle współpracował z innymi artystami, krok po kroku. Ciekawie wypowiedział się na temat pochodzenia swojego nazwiska, które kojarzy się mocno z naszymi krewkimi sąsiadami ze wschodu. Faktycznie Kenny ma dalekie korzenie w Rosji, ale tak naprawdę nie czuje większego związku z tym krajem, można rzecz, że wręcz przeciwnie. "Kiedyś podczas jakiegoś pokazu w Rosji, ktoś chciał mocno podkreślić pochodzenie mojego nazwiska, że jestem właśnie stamtąd. Nic dobrego moją rodzinę nie spotkało w tym kraju. Musiała uciekać dawno temu i ratować swoje życie, a teraz mówią mi, jaki to ja jestem z pochodzenia Rosjanin. Niedoczekanie!".

Wróćmy do muzyki, bo wreszcie nastały lata 90 i nazwisko Kenny’ego Aronoffa eksplodowało na rynku bębniarzy sesyjnych. Zajęło mu zatem 10 lat od zawodowego debiutu scenicznego i płytowego, by osiągnąć status rozchwytywanego bębniarza Los Angeles, jednego z największych ośrodków muzycznych na świecie, a z pewnością największego w tamtym okresie. Wyczyn? Mało powiedziane. Kenny Aronoff to teraz firma. Muzyk doskonale odnajduje się w obecnych czasach, gdzie rynek muzyków sesyjnych nie rozpieszcza, jak to było 20 lat temu. Ma swoje studio (Uncommon Studios), gdzie ostatnio szykował się do pracy ze swoim starym znajomym Sammym Hagarem. Kenny zastępował Chada Smitha w zespole Chickenfoot, gdzie właśnie śpiewał były wokalista Van Halen.

Poza tym perkusista dzieli się swoim doświadczeniem i prowadzi specjalne warsztaty, gdzie koncentruje się mocniej na inspirowaniu i motywowaniu słuchaczy. Stara się perkusyjną drogę, jaką przebył, przekładać na inne aspekty w życiu. "Stworzyłem siedem punktów, które w moim przypadku przyczyniły się do osiągnięcia sukcesu. To kluczowe elementy, jak samodyscyplina, ciężka praca, umiejętność komunikacji, jak egzekwować swój plan, by osiągać cele, jak być mentalnie i emocjonalnie sprawnym. Jak stać stabilnie na dwóch nogach. Mam swój program sceniczny, który wykonuję już od trzech lat. Przekształciło się to w regularny biznes. To bardzo wdzięczna sprawa, ludzie przychodzą i wcale nie muszą być muzykami."

SZCZERZE O SOBIE


Wróćmy na chwilę do jego autobiografii. Po pierwsze warto potraktować postać Kenny’ego Aronoffa kompleksowo, a nic lepiej tego nie odda, jak jego własne słowa. Po drugie, jego odniesienia do zawartości już same przez się dużo o nim opowiadają. Skąd w ogóle taki pomysł, by poświęcić czas na porządkowanie tak bogatej kariery. Masa wydarzeń, dat, sesji, tras, to wszystko trzeba nie tylko uporządkować, co umiejętnie poruszać się między tymi wydarzeniami, żeby nie konfabulować.

"To nie był mój pomysł, żeby napisać książkę. Udzielałem wywiadu na potrzeby książki o Joe Satrianim, bo grałem trasę z Chickenfoot. W trakcie pisania autor (Jake Brown) strasznie się nakręcił i powiedział: "Chciałbym napisać książkę o tobie!". Przekonał mnie, że będzie to dość proste. Będę dyktował i odpowiadał na jego pytania. Dwie godziny raz na dwa tygodnie lub raz w miesiącu, a on to później złoży w jedną całość. Powiedziałem, że zrobię to, o ile będę mógł mówić też o innych rzeczach spoza świata bębnów. Chciałem mówić o tym, czego się nauczyłem w życiu. Kiedy po roku cofnąłem się i spojrzałem na efekt naszej pracy, poczułem, że nie brzmi to jak ja bym to opowiadał. Pomyślałem: "O czym jest ta książka? Jak opowiedziałeś swoją historię życia?". Musiałem to jakoś zorganizować. Znalazłem kalendarze i dzienniki z każdego roku od 1977 aż do dziś. Musiałem zarejestrować wszystkie swoje sesje i trasy."

Kenny wszedł w temat bardzo mocno i zajął się tym, jakby brał udział w kolejnym sesyjnym wyzwaniu. To cofnięcie się do początków swojej kariery okazało się bardzo ciekawą wycieczką, która lekko szarpnęła nostalgiczną stronę. Szczególnie, gdy jeszcze głębiej sięgnął do swojego archiwum. "Kiedy wszystko znalazłem, okazało się to wielką kopalnią informacji. Miałem notatki odnośnie wszystkich moich sesji od końca lat 80 aż po dziś dzień. Każda nagrana płyta. Mam do nich nuty i opisy. Dlatego też zacząłem wszystko przepisywać, żeby zabrzmiało jak ja. Wypowiedzieli się m.in. Mellencamp, Jon Bon Jovi, Billy Corgan i Melissa Etheridge. Były dni wolne w trasie, gdzie spędzałem nad książką po 14-16 godzin nad jednym rozdziałem. Zacząłem żyć tą książką i poczułem, czego chcę. Czytałem i przepisywałem, żeby brzmiała bardziej jak ja."

Sam zainteresowany wydaje się być bardzo zadowolony z tego, co zrobił. "Przeczytałem teraz wydaną już książkę i rzekłbym, że 98 procent jej zawartości lubię, w sensie nie zmieniłbym nic. Ktoś mi powiedział: "Stary, dzielisz się bardzo osobistymi sprawami." Faktycznie opowiadam o swoich dwóch rozwodach i ważnych relacjach w zespole Mellencampa. Odejście od tego zespołu było dla mnie niczym rozwód. Opowiadam o oszustwach, mogłem to odpuścić. Opowiadam, jak to było, gdy się rozwijałem jako człowiek, jako osoba. Byłem dziki, byliśmy młodzi na trasie. Tak, jak mówię na wstępie, ta książka nie jest o perkusiście, który uprawiał sex z 4000 dziewczyn i wciągał ścieżki koksu. To książka o kolesiu, który zobaczył The Beatles w telewizji i kilkadziesiąt lat później zagrał razem z dwoma pozostałymi członkami tego zespołu, oddając cześć temu telewizyjnemu show, który obejrzałem w wieku 11 lat. To coś niezwykłego! Rzekłbym, że marzenia się spełniają, ale nie bez przypadku. Ja to uczyniłem. Pracowałem jak wół! Książka ma sporo prywatnych odniesień, ale o ile było to dla mnie dziwne, gdy to zamieszczałem, tak nie było innej opcji, żeby ta książka miała dla mnie jakieś znaczenie. Chciałem pokazać poprzez to wydawnictwo, jak ciężko jest być gwiazdą rocka i nie chodzi tu o prywatne odrzutowce i wielkie hale koncertowe. Tu potrzeba bardzo dużo pracy. Dostawałem ciosy, ale podnosiłem się po każdym upadku."

WAŻNE CHWILE


Prawie 40 lat na scenie i współpraca w praktycznie każdych okolicznościach, formach i sytuacjach. Z pewnością są momenty, które mocniej utkwiły w pamięci, do których wraca się z większym sentymentem. "Och, chłopie. Z pewnością nie jest to jedno takie zdarzenie! Wygrałem kiedyś konkurs, grając koncert smyczkowy na marimbie. Towarzyszyła mi 60-osobowa orkiestra, a ja miałem wtedy 22 lata. Zacząłem grać na marimbie, gdy miałem już 18 lat. Ćwiczyłem ten utwór przez 2-3 godziny dziennie przez 365 dni w roku. W ten sposób dobrze to opanowałem. Zwycięstwo w tym konkursie pokazało, na co stać Kenny’ego Aronoffa. Wymagało to wielkiej dyscypliny i ciężkiej pracy. Zaczynałem od tego, że byłem niezbyt dobry na marimbie, a skończyłem na poziomie wystarczającym, żeby wygrać konkurs." Wyczyn z pewnością godny odnotowania, a zdeterminowana postawa godna naśladowania.

To jednak nie wszystko. "Kolejnym moim wielkim momentem dumy był występ z orkiestrą Buddy’ego Richa, ponieważ było to coś zupełnie z innej bajki, jednocześnie coś bardzo onieśmielającego. Byłem bardzo dumny, że udało mi się to ugrać. Grając Straight No Chaser miałem wręcz pozacielesne doznania! Czułem się, jakby ktoś inny za mnie grał! Patrzyłem na ręce, jak się poruszają: "Stary, to brzmi świetnie! Ktokolwiek gra, niech nie przestaje!". Dostanie się do zespołu Johna Mellencampa też było wyjątkowe. Moment, który zmienił moje życie. Byłem zwalniany, zatrudniany ponownie. Nauczyłem się tam bardzo dużo. Byłem specem w technice, ale nie takim, żeby zagrać na płycie, która będzie radiowym numerem jeden."

TEMAT "ENDORSERINGU"


Kenny od lat kojarzony jest przede wszystkim z bębnami Tama i talerzami Zildjian. Część jego renomy to także sposób współpracy z producentami sprzętu. Nie ma skakania z kwiatka na kwiatek i szukanie lepszego "dealu" lub firm, które oprócz instrumentów oferują też miesięczną gażę. To nie ta liga. "Sprzęt to bardzo ważna rzecz! Częścią tego wszystkiego jest wzajemna dobra relacja, a inną częścią jest po prostu dobry sprzęt. Nie zmieniałem firm aż do zeszłego roku, gdzie przeskoczyłem z Remo na Evans. Nie ma nic złego w naciągach Remo, to fantastyczna firma. To była dla mnie ciężka decyzja. Zaczęło się od tego, że zacząłem sprawdzać jakieś naciągi dla Marco Soccoliego (odpowiedzialny do niedawna w firmie za kontakt z artystami - przyp. red.). Chciał znać moją opinię. Przetestowałem je na żywo, w studio i w obu sytuacjach realizatorzy mówili: "Twoje bębny brzmią inaczej, brzmią lepiej." Ten ciężki naciąg na werbel był niesamowity. Nawet kilku ludzi od Tamy przyszło na próby i powiedziało: "Facet, nigdy nie słyszałem twoich bębnów brzmiących tak dobrze! Co się stało?". A to były naciągi. Po roku zdecydowałem, że nie mając wyboru muszę wykonać ten ruch. Uczyniło to moje brzmienie lepszym."

Jednak na naciągach zmiany się nie skończyły. "Wykonuję kolejny ruch do kejsów Humed and Berg. Nigdy bym o tym nie pomyślał, ale Mike Berg pokazał się na koncercie, który grałem z BoDeans i zademonstrował mi coś, co mnie rozwaliło. Coś, co będzie dobre do podróży samolotem, jeżdżenia w trasy itd. Od samego początku używam kejsów XL, są świetne, ale w tym przypadku mamy coś wyjątkowego w sam raz dla mnie w obecnej sytuacji. Jestem z Vic Firthem od czasów, gdy jeszcze sam robił je na tokarce! Robią wspaniałe pałeczki. Tama robi wspaniałe bębny. Mam świetny kontakt z tymi ludźmi. U Zildjiana byłem jednym z ulubionych kumpli Armanda. Naprawdę mieliśmy kilka szalonych momentów! Było zawsze kilka firm bębniarskich i talerzowych, które chodziły za mną z propozycjami zmian. Jeżeli idzie za tym pogorszenie jakości brzmienia, jest to niedorzeczne. Jest to ruch nie idący w dobrym kierunku, więc go po prostu nie robię."

CZAS I MIEJSCE


Tak, jak mówiliśmy na wstępie, Kenny z racji swojej wiedzy i doświadczenia jest perkusistą, którego karierę powinien prześledzić każdy aspirujący do miana profesjonalnego sidemana. Nie ma znaczenia fakt, że żyjemy w dobie Internetu, szybkiego przekazu i ułatwionych form twórczych. Pamiętajmy, że powszechność tego wszystkiego powoduje, że tym bardziej trzeba inwestować w rozwój, żeby wyróżnić się w masie. Sukces poprzedzony jest całym szeregiem mniejszych i większych porażek, z których trzeba wyciągać wnioski i stawać z powrotem na nogi. Konsekwencja i upór przy jednoczesnej wytrwałej pracy przyniosą wreszcie efekt. Bywa tak, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ważną rzecz właśnie uczyniliśmy, rzecz, która może stać się początkiem prawdziwego American Dream. Tak było w przypadku Kenny’ego, a dokładniej chodzi tu o 3 i pół sekundy (!) w utworze Blaze Of Glory Jona Bon Jovi do filmu Młode Strzelby. "Zagrałem to przejście i nagle telefon oszalał. Dzwonili i pytali: "To ty jesteś ten gość, co zagrał te bębny u Bon Joviego w Młodych Strzelbach?". Te kilka sekund spowodowało, że moja kariera sesyjna ruszyła z kopyta. Grałem już sesje u znanych artystów, ale to zwykłe przejście na bębnach zrobiło na producentach takie wrażenie, że zlecenia skoczyły mi o 200 procent!". Kenny dostał szansę i z niej skorzystał. Został jednym z najczęściej zapraszanych bębniarzy do sesji, ale nie tylko. Bardzo mocno na jego popularność wpłynęła współpraca koncertowa ze Smashing Pumpkins, będącym wtedy prawdziwym zjawiskiem na scenie. Muzyk wiedział, co robi.

POZIOM PROFESJONALIZMU


Profesjonalizm działań Kenny’ego wykracza poza przyjęte u nas ogólne standardy roboty muzyka sesyjnego. "Zdarzały się sesje, gdzie nie było czasu na dokładne przygotowanie. Presja wywołana terminami, do tego daleka odległość i brak kontaktu z autorami i producentami. Zdarza się, że wsiadam do samolotu i przesłuchuję dopiero materiał demo, robię notatki do całego utworu. Wchodzę do studia i mój pierwszy kontakt za bębnami z kompozycją następuje w momencie, gdy słyszę głos realizatora w słuchawkach "Nagrywamy". Dodatkowo wiem, że nie będę miał wielu podejść. Bywają takie sytuacje i trzeba sobie z nimi radzić, bo nikt już więcej do ciebie nie zadzwoni, a na to, żeby dostać taką okazję, czeka cały sznur bębniarzy."

Kenny nie nawalił nigdy, dzięki czemu mógł wybierać wygodne dla siebie zlecenia. "Najlepiej, jak mam w studio dwa zestawy, tak samo przygotowane, tak samo nastrojone. Gdy jeden zaczyna już czuć oznaki zmęczenia pracą, to przesiadam się na drugi." Cóż, tylko pozazdrościć takiego komfortu pracy. W środowisku muzyków Los Angeles, gdzie wspaniały bębniarz goni innego wspaniałego bębniarza, Kenny ma status super gwiazdy. Widać to było m.in. podczas Bonzo Bash, na którym grywał, oczywiście z biegu. Nie zapomnę, jak pojawił się za kulisami jednego z tych koncertów kilka lat temu i powiedział: "To co gramy? Wiesz, dopiero skończyliśmy grać próby do Grammy, więc jestem tu nieco rozkojarzony." Po czym usiadł za zupełnie obcy zestaw bębnów i bez zająknięcia, że rozstawiony jest inaczej, jak lubi, wbił Rock And Roll Led Zeppelin, tak, że sam Bonham biłby brawo.

DOSTOSOWAĆ SIĘ


To wszystko brzmi imponująco, ale z pewnością większości z czytających nasuwa się od razu pytanie, czy zmiany związane z rozwojem Internetu i łatwiejszym przepływem informacji nie wpłynęły na jego pracę. Tak, Kenny także odczuł zmiany na rynku. "Kiedyś było tak, że brano bębniarza do zagrania wszystkiego. Później pojawiły się drum maszyny, sekwencery i programowanie. Zaprogramować to, co robię, zajmuje sporo czasu, a ja robię to w trzy i pół minuty. Nie musisz już nic edytować. Nagrywam bębny i brzmi to świetnie, a technologia jedynie goni to, co potrafię zrobić. Teraz wskoczyło to wszystko na kolejny poziom. Perkusiści nie muszą grać idealnie równo lub z wielkim wyczuciem, ponieważ to, co nagrają, będzie pocięte i złożone ponownie albo wrzucone w siatkę i wyrównane."

Muzyk jednak nie narzeka, tylko stara się dostosować do nowych warunków. Nagrywanie dla kogoś, kogo się nawet na oczy nie widziało, nie jest czymś nadzwyczajnym. Zlecenia przez Internet, wysyłanie plików itp. forma współpracy to już chleb powszedni. Dla Kenny’ego studio nagrań to drugi dom, dlatego też stworzył swoje własne studio, by iść z duchem czasu. "Gdy zrobiłem swoje studio, nie bardzo chciałem tak działać, ale zdałem sobie sprawę z tego, że muszę się dostosować do warunków, jakie panują na rynku. Ludzi nie stać na wynajęcie studia za 3 tysiące dolców za dzień, wstawić tam bębny i nagrywać. Nie ma na to budżetu. Uwielbiam pracę studyjną, dlatego mam swoje własne pomieszczenie z bębnami i własną reżyserkę. Większość konkretniejszych pre-ampów i equalizerów to BAE. Mam osiem 1073, cztery 1084 i jedenaście 312. Modele Neve i API, klasyczne brzmienie. Jest bardzo pompujące, ciepłe i ekspansywne. Korzystam z Pro Toolsa 11 z interfejsem Apogee. Korzystam też trochę ze sprzętu SPL." (więcej informacji na temat studia Kenny’ego na www.uncommonstudiosla.com)

PRESJA W PRACY


Kenny nagrywa i gra na scenie, ale od 20 lat regularnie współpracuje z Johnem Fogertym. Zarówno z nim, jak i z Mellencampem do zagrania są utwory mocno zorientowane na melodie. Takie granie stawia pewne wymagania. "Obaj są niesamowicie nakręceni. Zagrałem z Fogertym próby dźwięku, które trwały po 6 godzin. Fogerty to pierwsza sesja w moim życiu, gdzie kazano pokazać mi się jedynie z moimi pałeczkami! Lubi nastroić bębny według własnego uznania do określonego dźwięku i wyłożyć je w różnych miejscach moleskinem. Wiedział, gdzie ułożyć ten materiał, żeby zabrzmiało tak, jak on chce. Na centralę lubi Remo Fyberskyn 3 po stronie uderzeniowej i brak naciągu rezonansowego, bo do bębna wkłada kocyk specjalnie złożony trzykrotnie. On to wszystko ogarnia."

W przypadku Mellencampa Kenny był zmuszany do wspinania się na wyżyny kreatywności przy jednoczesnym utrzymaniu charakteru stylistyki, w jakiej się poruszał. "Było zawsze gorąco. John grał piosenkę na gitarze akustycznej i oczekiwał ode mnie, że zagram partię bębnów, która jednocześnie jest prosta i wyjątkowa, co ma wpłynąć na to, że piosenka będzie hitem. To nie jest proste! John dodawał: "Wszystkie moje piosenki są takie same, dlatego ty masz je uczynić wyjątkowymi." To jest naprawdę wielka presja!".

NARZĘDZIE PRACY KENNY’EGO


BĘBNY
Tama Star (klon lub bubinga):
24"x16" bass,
12"x8" (lub 10") tom,
16"x16" & 18"x16" floor tomy;
Werbel 14"x5" Kenny Aronoff Trackmaster

TALERZE
Zildjian: 15" New Beat hi-hat,
18" Medium Thin Armand crash (x2);
20" A Custom Projection ride;
20" Oriental China Trash

PLUS
Iron Cobra Lever Glide hi-hat;
podwójna stopa Iron Cobra
Power Glide (z drewnianymi bijakami);
pałki Vic Firth Kenny Aronoff;
naciągi Evans Level 360 -
tomy na górze: G12 powlekane (do nagrań) lub G2 coated (na scenę);
tomy na dole: G1 clear;
werbel góra: Heavy Weight jako uderzeniowy oraz Clear 300;
centrala uderzeniowa: EQ 4 clear lub EMAD Heavy Weight;
centrala z przodu: G1 black;
Meinl percussion (łącznie z Kenny Aronoff signature cowbell).

Materiał przygotowali: Maciej Nowak, Chuck Parker, Artur Baran
Zdjęcia: Robert Downs oraz Archiwum Perkusisty

Artykuł ukazał się w numerze czerwiec 2017



QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.