Osobowości polskiego rynku perkusyjnego

Dodano: 12.10.2016

W rozmowach o polskim rynku perkusyjnym często posługujemy się nazwami firm, producentów, sklepów czy też dystrybutorów. Za każdą firmą stoją jednak ludzie z krwi i kości i to od nich zależy, jak wygląda nasza perkusyjna codzienność.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.

Pokusiliśmy się o drobne podsumowanie sytuacji i postanowiliśmy wskazać z imienia i nazwiska osoby, które wywierają największy wpływ na kształt polskiego rynku perkusyjnego.

Na początku powiedzmy sobie szczerze - rynek perkusyjny nie jest motorem napędowym żadnej gospodarki. Delikatnie mówiąc. To raptem ułamek i wycinek całego świata muzycznego, a biznes instrumentów perkusyjnych jest wręcz niezauważalny w porównaniu z biznesem farmaceutycznym czy budowlanym. Ma to jednak swoje plusy. Dzięki temu jest większa jasność i przejrzystość wszystkich ruchów, jakie są wykonywane. Po drugie rola bębniarza, mimo że często pomijana i umniejszana, jest w muzyce tak wielka, że bębny trwały, trwają i trwać będą jeszcze bardzo długo. Słuchacz lubi żywe instrumenty, obsługiwane przez ludzi, a największe gwiazdy pop wciąż biorą w trasy potężne składy muzyków z często rozbudowaną efektowną sekcją rytmiczną. Wreszcie po trzecie, tą galerniczą pracą zajmują się w większości wielcy pasjonaci, a nasz drobny ranking jest tego doskonałym dowodem.

Polska na światowej mapie perkusyjnej pokazała się tak naprawdę niedawno. Nie oznacza to oczywiście, że nie mieliśmy wcześniej wspaniałych muzyków. Nie byliśmy jednak rynkiem marzeń, nie ma co się czarować. Zmonopolizowany rynek, produkcja pseudo bębnów Polmuz, gdzie wielkim rarytasem były importowane z Czechosłowacji bębny Amati. Wiele osób wspomina także bębny pana Szpaderskiego, ale powiedzmy sobie szczerze, więcej w tym sentymentu i patrzenia przez pryzmat polskich realiów tamtych lat. Właściwie to zachwyty nad Szpaderem i Amati były wyznacznikiem tego, jak słabo u nas było. Ściąganie sprzętu z Zachodu było piekielnie drogie, a szczęśliwe zespoły, które miały szansę zagrać poza żelazną kurtyną, od razu starały się zakupić w tamtejszych sklepach, co tylko były w stanie.

Zmiana ustrojowa otworzyła polski rynek, pojawiły się firmy dystrybucyjne. Zasadniczo nie różniło się to bardzo od innych gałęzi handlu. Polska pozbawiona nowych przepisów i regulacji stała się polem do popisu nie tylko dla ludzi ambitnych, ale też i całej rzeszy cwanych, żądnych szybkich pieniędzy. Niewielu już ich zostało w naszych bębnach, rynek powoli opanowywał aparat biurokracji, a powstanie nowych technologii dobiło wszystkich tych, którzy cały czas myśleli, że mamy np. 1991 rok. Przez pewien okres nazwiska były wciąż te same, zmieniały się jedynie marki. Przypominało to trochę rotację trenerów w lidze - wciąż ci sami w kolejnym klubie. Metody też były podobne i wielu "starych wyjadaczy" stosowało prostą zasadę - zarobić niskim kosztem i podłożyć "świnię" konkurencji. Wzajemne podkładanie sobie nóg dobitnie widać było na targach, gdzie dochodziło do takich sytuacji, że jeden dystrybutor zdążył się pożegnać dobrze po spotkaniu z producentem, jak już inny dystrybutor oczekiwał obok, by powiedzieć od siebie "to, co trzeba" na temat poprzednika.

Nieświadomi faktycznej sytuacji w Polsce producenci sprzętu dawali kredyt zaufania i wierzyli na słowo, aż wreszcie upowszechnił się system szybkiego przepływu danych i informacji w postaci Internetu. Później pojawiła się Unia Europejska i otwarcie handlu w oparciu o nowe przepisy. Najszybciej oczywiście odnaleźli się w tym wszystkim Niemcy, którzy przy wsparciu kapitału i pomocy państwa rozwijali swoje interesy. Tak powstały giganty, które teraz rządzą Europą, jak Gewa, Musik Meyer, Thomann czy Meinl Distribution. Nie trzeba chyba mówić, że 40-milionowy, rozwijający się kraj, jakim jest Polska, stał się apetycznym kąskiem dla naszego sąsiada. Mimo wielu niepowodzeń i pomyłek, wywołanych różnicą kulturową i mentalną, niemieckie firmy wciąż miały możliwość podejmowania kolejnych prób. Rodzime firmy nie potrafiły współpracować ze sobą, by stworzyć na tyle silne organizmy, które mogłyby przeciwstawić się gigantom. 10-letnia działalność PMI DW Drums Polska jest przykładem, że było to możliwe. Z ludzi z tamtych lat do nowej sytuacji dostosowały się jedynie jednostki.

W międzyczasie zmieniała się świadomość kolejnych pokoleń perkusistów. Od głodnych i mocno zakompleksionych muzyków po wciąż w dużej mierze zakompleksionych, ale tym razem sytych muzyków. Już 7 lat temu Zbyszek Promiński (Inferno) z Behemoth, czyli zespołu, który najwięcej razy z polskich kapel okrążył glob, na pytanie, czy rodzima publiczność wciąż jest jedną z najlepszych, odparł: "Już nie. Największa rzeźnia jest w Ameryce Południowej. To jest tak, jak w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych." Najgorsze jest jednak to, że wciąż widać u wielu naszych perkusistów kompleks i bojaźń przed wyruszeniem w świat - podczas, gdy Węgrzy sypią z rękawa kolejnymi perkusistami, którzy jeżdżą w solowe trasy europejskie.

Z jednej strony możemy być dumni z ilości warsztatów, pokazów, klinik, campów, konkursów i przeglądów. Z drugiej strony entuzjazm jest coraz mniejszy i zamiast czerpać garściami od takich mentorów, jak Kenny Aronoff czy Dave Weckl (oba autentyczne przykłady), najważniejszym celem wizyty na warsztatach jest wspólna fotka. Tym bardziej z wielką radością odwiedza się takie imprezy, jak w niepozornej Błażowej, gdzie jest autentyczna chęć nauki i pogłębiania wiedzy. Śmietnik internetowy przeraża ilością rzeczy. Prawdziwą sztuką okazuje się umiejętność selekcji wartościowych materiałów i odrzucenia parszywych gniotów, ludzi, którzy zachęcani poklepywaniem po plecach przez znajomych, nie mają większych kompetencji. Wiemy o tym doskonale, ponieważ w redakcji często jesteśmy zasypywani takimi materiałami z prośbą o promocję.

Wspomniane powyżej zmiany w świecie pomogły zaistnieć dwóm bardzo istotnym i jakże wpływowym zjawiskom. Pierwszym jest powstanie sieci specjalistycznych sklepów perkusyjnych. Mamy w Polsce kilka sklepów, które jakością obsługi i asortymentem pokazują naprawdę światowy poziom. Ich wpływ jest ogromny, mimo, że mocno niedoceniony, co jest wielkim błędem szczególnie dla bezpośrednich partnerów biznesowych. Drugim zjawiskiem jest olbrzymia ilość szkół perkusyjnych. Ich liczba wciąż wzrasta. Na szczęście wzrasta też ich poziom, dzięki czemu eliminowani są edukacyjni szarlatani, których niestety wciąż pełno.

Pojawił się także w naszym słowniku nowy termin - endorsering (chociaż prawidłowo powinno być "endorsing") oraz cała masa wyrazów pochodnych (np. endorser), która przyjęła się już chyba na dobre. Oznacza to kontrakt z producentem. Jest to temat na zupełnie oddzielny artykuł-rzekę, co z pewnością wkrótce poczynimy. Jest to jednak jeden z elementów naszego rynku, dlatego w dalszej części artykułu rozmawiamy o tym z Piotrem Pniakiem i Darkiem Brzozowskim.

Internet jak zawsze daje plusy i minusy w tym wszystkim. Komunikacja, szybkość, dostępność, ale też wielka łatwość rzucania błotem bez konsekwencji, która idzie w parze z ogromną ilością pseudo fachowców i ekspertów z wiedzą opartą na skompresowanych próbkach z YouTube. Na szczęście każda fala musi wreszcie opaść, więc i tu powoli dochodzi do weryfikacji poprzez praktykę. Dzieje się to właśnie dzięki zwiększającej się aktywności osób, ludzi, którzy tworzą rynek, którzy stoją za daną marką. Poprzez swoje działania nie tylko promują swoje interesy, ale zdarza się też, że prześcigają je swoją popularnością, stając się marką samą w sobie. Wiedzą, jakich środków używać, gdzie próbować swoich sił i chyba nie ma już naiwnego, który myślałby szczerze, że na polskim rynku perkusyjnym da się jeszcze szybko "coś ukręcić" w taki sposób, jak to było 25 lat temu.

Subiektywny ranking najbardziej wpływowych osób na polskim rynku

(stan - maj 2016, materiał przygotowany przez redakcję magazynu Perkusista)

Zanim przejdziemy do naszego rankingu - kilka słów wyjaśnień, jak go czytać, ponieważ z pewnością nasunęłoby się mnóstwo wątpliwości po jego przeczytaniu. Przede wszystkim mówimy tu o ludziach, a nie o firmach! W związku z tym po pierwsze - nie oznacza to, że firma, za którą stoi dana osoba jest lepsza czy gorsza od innej, a po drugie - brak jakiejś firmy lub sklepu czy szkoły jest spowodowany jedynie brakiem barwnej postaci w jej szeregach. Dlatego chociażby tak wpływowy sklep jak Thomann nie ma tu swojego reprezentanta, podobnie sieć Riff. Czyli jeszcze raz - ludzie, a nie firmy! Brakuje też kilku przedstawicieli, którzy zapisali się w naszej historii, ale obecnie nie odgrywają już tak wielkiej roli, jak to było kiedyś np. pan Marek Osojca. Tutaj też trzeba pamiętać, że nie mówimy o gwiazdach bębnów typu Ślimak, Maciek Gołyźniak czy Michał Dąbrówka. Mówimy o tych, których decyzje mają realny wpływ na to, w jaką stronę podążają wszyscy perkusiści - od amatorów po zawodowców.

Odliczanie zaczniemy od miejsca 20, ale zanim to zrobimy, trzeba wspomnieć o kilku postaciach, które naszym zdaniem nie łapią się jeszcze na pierwszą 20, ale mają bardzo duże szanse znaleźć się w kolejnym zestawieniu. Zacznijmy od Rafała Habrajskiego i jego kanału video Drummers From Hell. Promocja ekstremalnego bębnienia w świetnym wydaniu. Polecamy serdecznie, bo obok świetnej jakości, sami byliśmy zaskoczeni charyzmą i umiejętnościami kilku dziwnie nazywających się bębniarzy. Bartek "Szopix" Czerniachowski, współtwórca portalu Beat It, obecnie twórca ważnego miejsca dla perkusistów, którzy chcą wykonać swój pierwszy krok - Drumcover.pl, a z tego, co wiemy, są jeszcze inne plany. Krzysztof Leśnik ma pod swoimi skrzydłami jakże lubianą markę Sonor - co z tego wyjdzie? Wojciech Siatkiewicz, twórca szkoły perkusyjnej Drumhouse, ale też specjalista w kwestii sprzętu vintage i aktywny uczestnik internetowych dyskusji na temat doboru, wyceny i oceny sprzętu. Ważne źródło informacji dla wielu internautów.

Niezmordowany Marcin Lewicki działa ze swoim łódzkim Drum School. Maciej Kochański ze sklepu Drum Partners, który nie odpuszcza wszelkich imprez perkusyjnych, żeby jeszcze postawić kropkę nad i. Podobnie Piotr Ładniak ze sklepu Pasja, ogromny, wciąż niewykorzystany potencjał. Grzegorz Krawczyk wraz ze swoją firmą GK Music, pełen pomysłów i energii. Jacek Muzioł od lat organizujący Drumbattle w Legnicy. Ostoja spokoju Karol Nabożny wraz z ekipą Drumset Pro School zachwycił nas cyklem imprez w Błażowej, gdzie odpowiedzialnie kształtowane są młode umysły przyszłych gwiazd perkusji. Wojciech Węglarczyk, właściciel Śląskiego Centrum Perkusyjnego, bardzo ważnego punktu na mapie perkusyjnej. Miejsce zaopatrzenia dla perkusistów Górnego Śląska, ale nie tylko. Kilka konkretnych decyzji w ostatnich czasach przyniosło efekty.

20. Emilia Benedykcińska

Jej firma Keep In Time jest gwarancją świetnych warsztatów i pokazów. Tony Royster, Aaron Spears, Eric Moore i Derrick McKenzie - ich pokazy i dżemy zebrały w jednym miejscu spore grono perkusistów.

19. Piotr Biskupski

Przede wszystkim wspaniały, charyzmatyczny muzyk. Jednak na naszej liście pan Piotr znajduje się z racji działalności akademickiej, a w zeszłym roku objął stanowisko dyrektora artystycznego festiwalu Drums Fusion. Dla perkusistów jazzowych postać bardzo wpływowa.

18. Władysław Suława

Popularny "Czarci Władek", twórca Czarciego Kopyta, jednej z najlepszych stopek perkusyjnych na świecie. Na jego sprzęcie gra coraz więcej bębniarzy z całego świata i to właśnie z nim trzeba ustalać szczegóły customowych zamówień.

17. Marcin Leitgeber

Popularny Viking z portalu Beat It. Mimo, że tworzy go wspólnie z Maciejem Głuchowskim, to właśnie Viking jest "twarzą" Beat It i to on prowadzi wywiady z artystami. Gdyby to były czasy starego dobrego MTV i Headbangers Ball to Vikinga widzielibyśmy właśnie tam!

16. Piotr Czyja

Założyciel Drumset Academy, szkoły, której wszędzie pełno. Aktywność placówki jest niesamowita. Częste otwarte warsztaty (np. Pociąg Perkusyjny) nie mogą przejść bez echa, podobnie, jak kolejni absolwenci. To także świetny przykład współpracy z firmą dystrybuującą sprzęt.

15. Marek Lamert

Głównodowodzący działaniami firmy Yamaha w Polsce. Firma należy wciąż do gigantów perkusji i np. w Anglii przechodzi do ofensywy. Działania korporacji są często wielkim znakiem zapytania, ale w razie czego odpowiedzi na temat perkusji Yamaha trzeba szukać w polskiej placówce, która jest pod jego opieką.

14. Krzysztof Dziedzic

Świetny polski bębniarz, który założył coś, co musiało powstać - grupę Polish Drummers na Facebooku. Tym samym dał możliwość wypowiedzi wielkiej rzeszy ludzi. Wartość merytoryczna PD jest dyskusyjna, ale co by nie mówić, taki perkusyjny Hyde Park był bardzo potrzebny i ma wielki wpływ szczególnie na grupę amatorską i półprofesjonalną.

13. Sebastian Adamczyk i Arkadiusz Przybył

Jedyny duet na naszej liście. Panowie z firmy Music Partners bardzo aktywnie działają w kontekście swoich marek, przyciągając kolejnych zainteresowanych, jednocześnie rozglądając się za wyzwaniami. Żyją swoimi instrumentami. Jest duże prawdopodobieństwo, że za kilka lat będą znacznie wyżej w naszym rankingu.

12. Daniel Karpiński

Sklep Avant zasłynął kiedyś swoimi Avant Drum Session, które były jednymi z ciekawszych i przyjacielskich imprez na rynku. Ostatnio Karpiu przeniósł swój sklep do większej siedziby, co umacnia go w czołówce jakże ważnych sklepów perkusyjnych w Polsce.

11. Gabriela Piotrowska

Firma Silesia Music Center od lat obecna na naszym rynku, a pani Gabriela zawsze jest na pierwszej linii ognia. Czasami robi kilka rzeczy jednocześnie np. piastuje w trasie po Polsce kapryśnego Mike’a Manginiego i nie zapomina o pozostałych sprawach firmy, wisząc wciąż na telefonie.

10. Jakub Sochacki

Warszawski sklep Pro Drum szybko wkradł się w serca bębniarzy. Mozolną pracę w tym kierunku wykonała tu pani Ania, ale to Jakub kręci sterem jednego z największych polskich sklepów. Dla niego najważniejszy jest klient i pozytywna konotacja sklepu, dlatego nie stroni od aktywności i współorganizacji warsztatów.

9. Katarzyna Pękala

Silny status Zildjian w firmie AdaMusic i zadowolenie centrali to zasługa pani Katarzyny, która nie boi się wyzwań i stopniowo odnawia wizerunek tej najstarszej marki perkusyjnej i światowego giganta. Polska edycja Zildjian Day była jedną z najlepszych na całej światowej trasie. A pamiętajmy jeszcze, ile namieszała Amedia na naszym rynku.

8. Mariusz Kupczak

Zna na wylot polski rynek perkusyjny. Kluczowe decyzje w firmie Music Info podejmuje wprawdzie zarząd, ale to pan Mariusz stoi na straży perkusyjnych potęg w Polsce, jak Sabian czy Vic Firth. Wielka szansa staje teraz przed marką Aquarian, która tak, jak kiedyś Mapex, może podbić polski rynek. Chyba, że szykuje się coś jeszcze…

7. Agnieszka Trzeszczak

Perkusistka, która żadnej pracy się nie boi. Współtwórczyni Warsaw Drum Festival, właścicielka szkoły Drumset Academy, organizatorka niezliczonej ilości warsztatów, w tym campów z Thomasem Langiem czy Bennym Grebem. Motywuje bardzo aktywnie panie do gry na perkusji. Działa na skalę ogólnopolską.

6. Mariusz Mocarski

Andras Pirisi z Roland East Europe dał kredyt zaufania, który Mariusz wykorzystuje i spłaca ciężką pracą dla największej potęgi w świecie elektronicznej perkusji, której sprzedaż w USA przebiła jakiś czas temu sprzedaż bębnów akustycznych. Wciąż w trasie, wciąż jako bębniarz, ale też z nowymi obowiązkami i większą odpowiedzialnością.

5. Tomasz Stukan

Właściciel trójmiejskiego sklepu DrumStore nie pozwala klientom o sobie zapomnieć. Korzysta aktywnie ze współczesnych technologii do promocji swojej firmy, angażuje się w pokazy i warsztaty, a przy tym zabrał się za dystrybucję kilku marek perkusyjnych. Główny punkt zaopatrzeniowy północnej Polski, ale wpływ ma także np. na bębniarzy z głębokiego Podkarpacia.

4. Tomasz Klinikowski

Wpadł na pomysł, by otworzyć sklep tylko dla bębniarzy. Dodatkowo zrobił to w Bydgoszczy. Stworzył olbrzymie centrum perkusyjne i przetarł szlaki kolejnym śmiałkom. Wytyczył standardy sprzedaży i obsługi klienta. W oparciu o Drum Center wielu perkusistów dokonywało życiowych wyborów w kwestii sprzętu. Wciąż inwestuje w firmę i planuje kolejne nowatorskie ruchy. Nie boi się brać na barki organizację wielu imprez.

3. Wojciech Lasek

W tym roku po raz 25 organizuje Międzynarodowy Festiwal Perkusyjny. Festiwal, dzięki któremu gościliśmy w Polsce największe legendy światowych bębnów, których zapewne w innych okolicznościach nie byłoby dane nam tu zobaczyć. Sieć sklepów Ragtime i dystrybucja sporej ilości sprzętu. Zaopatruje np. Daraya i Piotra Kozieradzkiego z Riverside w pałki Vater. Wpływ bezpośredni i pośredni praktycznie w każdej sferze.

2. Marcus Lipperer

Jedyny zagraniczny gość na naszej liście, ale... Nie ma najmniejszej wątpliwości, że na barkach pana Konrada Iwana i jego polskiej ekipy Meinl Distribution spoczywa sprzedaż produktów dystrybutora w Polsce. Do tego dochodzi niewątpliwie ułatwianie życia niemieckiej centrali w innych sprawach np. organizacyjnych. Jednak zakres zadań i odpowiedzialność Marcusa w kwestii tego, co się dzieje u nas w kraju, jest tak duża, że to właśnie jego wskazujemy na naszej liście. Dał się nam poznać w Polsce np. jako tour manager Aniki, a wkrótce będziemy mogli uczestniczyć w słynnym Meinl Drum Festival, za którego kształt jest współodpowiedzialny. Z nim najwięksi polscy muzycy Meinl Distribution ustalają detale swoich kontraktów.

1. Krystian Czarnecki

Jest ojcem sukcesu w Polsce drogiej marki DW Drums. Najciekawsze jest jednak to, że większość perkusistów, z którymi współpracuje, deklaruje bardziej przywiązanie do niego i jego działań, co jest wynikiem aktywności i nieszablonowych, odważnych ruchów. Często opisywany w centrali DW jako najlepszy dystrybutor marki na świecie. Wraz ze słynnym przejęciem nowych marek przez DW Drums przejął rolę Managera ds. Marketingu i Sprzedaży w Europie Wschodniej w firmie Gewa GmbH, czyli w największym gigancie dystrybucji sprzętu perkusyjnego w Europie. Wspólnie z panem Arnoldem Röhrichem z Gewa Polska ustalają kierunki, w które mają się u nas udać np. Paiste, DW, Gretsch, Remo oraz jaka polityka "endorserska" będzie prowadzona. Ma też olbrzymi wpływ na to, jacy muzycy przyjadą do nas na pokazy.

Tomasz Klinikowski


Wieloletnie doświadczenie w kontakcie z dystrybutorami i z klientami zarówno amatorami jak i zawodowcami. Założyciel sklepu Drum Center, uznawanego od lat za jeden z najlepszych sklepów perkusyjnych w kraju.

Jakie były twoje oczekiwania, kiedy zakładałeś sklep 10 lat temu? Miałeś jakieś wizje? Co z tego się udało, a co zostało zweryfikowane przez zewnętrzne czynniki?

W 2003 roku, kiedy powstawało drumcenter.pl nie było dalekosiężnych planów, przynajmniej w wymiarze ekonomicznym. W sferze marzeń pozostawały jednak plany o stworzeniu miejsca wyłącznie dla perkusistów, jakiego wtedy w Polsce nie było, a sprzętu dla bębniarzy w sklepach było jak na lekarstwo. To były czasy, kiedy dostęp do Internetu stawał się powszechny i z ofertą można było dotrzeć zdecydowanie szerzej i szybciej. Wtedy też upowszechniały się portale aukcyjne i strony tematyczne o bębnach. Można powiedzieć, że przypadek sprawił, że wpasowałem się w idealny czas na otworzenie drumcenter.pl

DrumCenter to był eksperyment gówniarza, który chciał się uniezależnić od rodziców robiąc to, co kocha i powoli zarabiać na swoje utrzymanie bez ściemy i wirtualnych towarów. Stworzenie największego sklepu perkusyjnego w Polsce, który nie dość, że na siebie zarabia - chociaż wszyscy pukali się w czoło, twierdząc, że w naszym kraju nie jest to możliwe - a następnie otrzymanie nagrody Najlepszy Sklep Perkusyjny to zdecydowanie więcej niż mogłem sobie wymarzyć na samym początku.

Zaczynając biznes naiwnie wierzyłem, że nasze państwo pomaga przedsiębiorcom, później liczyłem już na to, że po prostu nie przeszkadza. Z każdym rokiem mam wrażenie, że jest coraz więcej podatków, w których już urzędnicy się gubią, parapodatków, druczków, kwitków, pozwoleń, zezwoleń. To wszystko zabiera cenny czas, jaki można było przeznaczyć na bardziej kreatywne działania. Śmieję się, że to taka kara za rozwój firmy.

Jak zmienił się klient na przestrzeni lat?

Przez kilka pierwszych lat naszej działalności poświęcaliśmy mnóstwo czasu i energii na zwiększanie świadomości klientów w zakresie sprzętu. Teraz Internet mamy niemal w każdym urządzeniu od telefonu po lodówkę, a co za tym idzie dostęp do informacji jest dużo szerszy i łatwiejszy.

Za tym idzie większa świadomość klientów w zakresie sprzętowym. Wyedukowany i świadomy klient to z pewnością lepszy klient. Pamiętam jak dziś - zaczynając swoją przygodę z bębnami - próbę zakupu Paiste w dawnym CHPM. Na pytanie "Dobre to jest? Coś więcej może pan powiedzieć", w odpowiedzi można było usłyszeć "Kochanieńki, Paiste to Paiste" i tyle w temacie. Dzisiaj klient raczej przychodzi wiedząc mniej więcej, czego potrzebuje, ma w głowie próbki z YT, czy też jest po lekturze testu z prasy.

Jest coraz więcej klientów, którzy poszukują wyłącznie najlepszej ceny.

Nie jestem zdziwiony, biorąc pod uwagę ceny sprzętu w porównaniu do naszych zarobków. Tanio, szybko, dobrze to brzmi jednak jak reklama pana Wieśka, budowlańca, złotej rączki z podpisem "Będzie pan zadowolony". Te 3 cechy nie idą we trójkę razem i z ekonomicznego punktu widzenia raczej nigdy w dłuższej perspektywie czasu nie pójdą. Kluczem jest zatem optymalne wyważenie wszystkich cech.

Niektórzy dystrybutorzy twierdzą, że polski rynek perkusyjny jest słaby, co jest w dużej mierze winą sklepów.

Dystrybutor zrzuca winę na swoich odbiorców? To jakiś żart? Dlaczego zawsze w Polsce obwinia się za swoje niepowodzenia wszystkich pozostałych? Pierwsze, co mi przychodzi do głowy - czy dany dystrybutor zrobił jakiekolwiek ruchy, jakie powinny być wykonane z biznesowego punktu widzenia. Badanie rynku, określenie atrakcyjnych względem innych marek warunków handlowych, zapewnienie podstawowej dostępności (a nie tylko towar na zamówienie), sprawdzenie przeszłości danej marki w PL, niektóre z nich są spalone itp.

Nie jestem dystrybutorem i nie aspiruję, by nim być, ale wydaje mi się, że przejmując jakąkolwiek markę, dolary same nie płyną strumieniami. Dobra dystrybucja to mnóstwo pracy oraz spore nakłady finansowe. Kiedy dystrybutor ma w swoim portfolio instrumenty skrzypcowe, dęte, klawisze i nagłośnienie, flety i akordeony, a do tego zajmuje się poważnymi przetargami to asortyment, związany z bębnami, nigdy u takiego dystrybutora nie był i nie będzie priorytetem, a wręcz będzie marginalizowany.

Jakby ktoś określił, że rynek w PL jest mały, to bym przytaknął. Jest mały, jeśli porównujemy go do rynku USA czy innych krajów Europy Zachodniej. Pamiętać należy, że Polska ma dość krótką historię gospodarki wolnorynkowej i jeszcze daleka droga przed nami. Wystarczy wysoko postawić sobie poprzeczkę i iść z duchem ciągle zmieniającego się świata. Tak, jak betonowi ludzie pozostali jeszcze w niektórych urzędach, tak znajdzie się kilka firm dystrybucyjnych, które politykę zarządzania, pisząc delikatnie, mają dość specyficzną.

Jak postrzegasz wzorcową współpracę z dystrybutorem?

Wzorowy model współpracy to taki, który oszczędza czas i pozwala w bardzo szybki sposób zdobyć niezbędne informacje dla klienta. Na wzorowy model składają się takie czynniki, jak:
- dostęp do systemu B2B, gdzie widzimy, jakie produkty aktualnie dystrybutor ma na miejscu, na jakie jest promocja, a jakie oczekują na dostawę
- realna dostępność oferowanej marki
- odpowiadanie na maile (o zgrozo, nie jest to norma!)
- wparcie materiałami foto / video (tego nie zapewnia prawie nikt)
- jeden opiekun handlowy
- sprawna obsługa serwisowa dystrybutora (tu większość dystrybutorów się wykłada po całości)
- aktualne cenniki i katalogi (wbrew pozorom jest z tym często problem)

Chciałbym, aby dystrybutorzy, tak, jak sklepy, dążyły do ciągłego doskonalenia się zarówno z zakresu doradztwa, sprzętu, jak i podejścia do klienta. Niestety, tak się nie dzieje, a niektórzy są ciągle w tym samym miejscu, w którym byli, jak zaczynałem z drumcenter. Zaczyna się zatem robić przepaść między oczekiwaniami a realiami, co bywa mocno frustrujące i hamuje rozwój.

Jak widzisz się z DrumCenter przy obecnej tendencji do centralizacji dystrybucji?

Centralizacja ma swoje dobre i złe strony. Zwykle są to duże firmy z dużym doświadczeniem i dużym kapitałem. Oferują one nowoczesne narzędzia sprzedażowe i bardzo dobrze wspierają budowanie świadomości marki, pomagają w promocji i zapewniają ogromną dostępność. Zupełnie inna jakość obsługi, pakowania, selekcji, dostępności, marketingu itd., jakby inny świat. Centralizacja ma jednak także złe strony. Przede wszystkim w dużej korporacji patrzy się globalnie na rynki i ujednolica cenniki dla wszystkich krajów. Nie bierze się pod uwagę, że w PL zarabia się odpowiednio mniej, a możliwości nabywcze są nieproporcjonalne względem innych krajów w Europie.

W przypadku krajowego dystrybutora cenniki zawsze były bardziej dopasowane do lokalnych warunków niż w przypadku globalnych graczy, a i zakres negocjacji był większy. Centralizacja narzuca odgórnie kontrakty, umowy i w dużej mierze liczy się wyłącznie słupek w Excelu i zrealizowany target, a nie ma w tym wszystkim człowieka lub rola przedstawiciela jest dość mocno ograniczona. Można zatem przyjąć, że centralizacja to szansa dla jednych i zagrożenie dla tych, co zaspali.

Lepiej ściągnąć na pokazy do sklepu polskiego dobrego bębniarza, czy średniego zagranicznego?

Zastanawiam się, dlaczego używasz zwrotu "dobrego polskiego i średniego zagranicznego"?

Faktycznie, źle to brzmi. Celowałem w poziom popularności zagranicznych, a nie poziom umiejętności.

Zwykle za te same pieniądze przy wsparciu dystrybutorów można mieć zarówno polskiego, jak i zagranicznego bębniarza o podobnym poziomie. Nie da się odpowiedzieć jednoznacznie, kogo lepiej zaprosić. Wszystko zależy od formy imprezy. Jeśli planujemy występ czysto edukacyjny to zaproszenie osoby, która nie jest edukatorem, mija się z celem i odwrotnie, chociaż wyjątkiem mógłby być Dom Famularo, który sprawdzi się świetnie jako showman oraz edukator. Najważniejsze to zapraszać ludzi ciekawych z otwartymi głowami, którzy lubią kontakt z ludźmi. Nie ma nic gorszego niż zaproszenie "gwiazdy", patrzącej na wszystkich z góry.

 

Dariusz "Daray" Brzozowski


Perkusista m.in. zespołów Hunter, Vesania, Dimmu Borgir, były bębniarz Vader. Kilkanaście lat aktywnej działalności, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich perkusistów na świecie.

Szukałeś kiedyś - nazwijmy to prosto - dealu?

Przede wszystkim trzeba wyjaśnić parę rzeczy. Nie o to chodzi, żeby dostać coś za darmo, w tym wszystkim chodzi o współpracę. Trzeba znać swoją wartość, trzeba umieć się zareklamować, ale co jest bardzo ważne - rozumieć chociaż trochę, o co chodzi w całym tym biznesie muzycznym. Nie mówię tu tylko o dealach na graty, ale chodzi mi też o nagrywanie, wydawanie, sprzedaż płyt, granie i organizowanie koncertów. Jeśli ktoś chce zostać zawodowym muzykiem, musi mieć o tym wszystkim pojęcie. Musi zacząć się tym interesować. Sama gra i ćwiczenia to ileś tam procent do osiągnięcia sukcesu.

Jaka była twoja motywacja w poszukiwaniu kontraktu?

Na samym początku mojej kariery, kiedy zacząłem grać dosyć dużo koncertów, zaczął się poważny problem z blachami. Zaczęły mi szybko pękać. Wiadomo, jak to na koncertach, ogromna adrenalina, czasem chłopa poniosło, no i blacha pęknięta. Starałem się jakoś uzyskać zniżki w sklepie muzycznym. W którymś momencie zostałem stałym klientem - tak wiele razy przychodziłem tylko popatrzeć na sprzęt - ale właściciel sklepu zaczął mnie kojarzyć i jakoś tak poszło. W sumie można powiedzieć, że to był chyba pierwszy deal. Jak już miałem na koncie parę nagrań i dużo zagranych koncertów to zacząłem wydzwaniać do dystrybutorów blach z zapytaniem, czy w zamian za reklamę na płytach, ulotkach, plakatach koncertowych itd. dostanę zniżkę na zakup blach. Nikt mnie nie chciał. Ale to jeszcze były czasy, że "metalowiec" to nie muzyk. Dopiero, jak zacząłem grać w Vader na samym początku na zastępstwie Docenta… A właśnie, tak w ogóle to tego formatu muzyk, co on, nigdy nie miał profesjonalnego, międzynarodowego kontraktu endorserskiego na blachy, bębny, pałki i naciągi! A wracając do tematu - udało mi się dogadać z firmą SoundTrade na blachy Alchemy. Fakt, niewiele wcześniej Docentowi też udało się podpisać deal, ale tylko tzw. "krajowy". W sumie od tamtej pory to już jakoś poszło.

Widzę w tym morał…

Opisuję tę historię, żebyście mieli świadomość, że firmy oczekują od muzyka, że ten coś zaoferuje, najlepiej coś dużego. Ja w tamtym momencie nie bylem mistrzem świata, ale zacząłem grać w znanym zespole i to otworzyło drzwi do załatwienia tego dealu. Oczywiście dziękuję też SoundTrade, że we mnie wtedy uwierzyli. Ale po 4 latach grania bardzo dużo koncertów, nagrywania wielu płyt z Vader, Vesania i wieloma innymi zespołami, poczułem, że jestem już na tyle świadomym muzykiem i wiem, czego chcę i stwierdziłem, że jednak potrzebuję zmian, jeśli chodzi o brzmienie blach i wsparcie od firmy. I tak oficjalnie w 2008 roku zacząłem współpracę z Meinlem. Jestem z nimi już ponad 8 lat (tak w ogóle to z żadną inną firmą nie byłem tak długo). To świadczy o wszystkim, o jakości produktów i ludziach, z jakimi mam przyjemność współpracować. Z bębnami zawsze było łatwiej. Jak się kupi raz to będą służyć na długie lata. Naciągów też nie trzeba zmieniać co koncert, a pałki na parę koncertów i prób starczą.

Jeżeli chodzi o bębny to złaziłeś się dość sporo…

Jeśli chodzi o deal na perkusję, to tu - przynajmniej dla mnie - najważniejszy jest support na zagranicznych trasach. Nie wszędzie da się zabrać swoje bębny, oczywiście można wypożyczyć z wypożyczalni, ale jest to drogie i zazwyczaj taki sprzęt jest mocno zużyty i są z nim tylko problemy. Dlatego zawsze zależało mi, żeby znaleźć taką firmę, która ma swoje zestawy bębnów dostępne na całym świecie. Z tymi markami było różnie. Od samego początku uderzałem do Tamy do Intertonu. Udało mi się kupić Starclassica, z którym zjeździłem całą Europę. Ale jeśli chodziło o support np. w USA, to już musiałem działać samemu, czyli miałem sprzęt z wypożyczalni - bębny w stanie opłakanym. Pierwszy taki poważny deal na bębny miałem z Premierem. Pierwsza trasa z Vader w USA po podpisaniu umowy i pamiętam, że byłem w szoku, jak dostawca przywiózł mi taki sam zestaw, jaki miałem w domu. Wszystko było sprawne, niezniszczone, ilość statywów się zgadzała, aż nie mogłem w to uwierzyć.

Potem, jak zacząłem grać z Dimmu Borgir, musiałem się przesiąść na Pearla. Nie chciałem, byłem bardzo zadowolony z bębnów Premiera i ze współpracy. Ale decyzja managementu była ostateczna, argumentowali to tym, że wszyscy bębniarze Dimmu grali na Pearlu i mają dobrze ogarniętą współpracę z tą firmą. Od samego początku coś się nie układało - chodzi mi tylko i wyłącznie o współpracę z ludźmi. Zawsze było dużo rozmów o różnych planach pokazów, warsztatów itd., ale niewiele z tego wychodziło. Ciężko mi było złapać wspólny język z polskim dystrybutorem, jak i przede wszystkim z ludźmi z siedziby głównej w Holandii. Czasem chyba tak po prostu bywa. Po paru latach stwierdziłem, że muszę grać na tym, na czym ja chcę i tak, jak mi serce podpowiada. Zacząłem znowu uderzać do Tamy, ale trafiłem na okres zmiany europejskiego dystrybutora i znowu spełzło na niczym.

Dostałem propozycję od Yamahy, wtedy zaczęli mocno uderzać w metalowych bębniarzy i stwierdziłem, że trzeba skorzystać z okazji. Była to też duża szansa na reklamę mojej osoby. Na początku wszystko było super. Dopóki w którymś momencie ci wszyscy ludzie, z którymi podpisywałem papiery i razem wspólnie działaliśmy, przestali pracować dla Yamahy. Przyszli nowi ludzie, którzy mieli pojęcie o Excelu, ale nie mieli pojęcia, o co chodzi z tymi bębnami. Wtedy już wiedziałem, że albo Tama albo nic. I tak zaczęła się owocna współpraca z Meinl Distribution, dystrybutorem m.in. Tamy na Europę. Jestem szczęśliwym posiadaczem 3 zestawów Starclassic (jeden klonowy i dwa brzoza-bubinga). Kocham te bębny, są najlepsze na świecie. Ludzie, z którymi współpracuję, są też pasjonatami i też grają na bębnach.

Temat na czasie, naciągi i pałki

Wesoło było z Remo. Udało mi się otrzymać "silver level endorsement". Umowa osobiście podpisana przez samego Gary Manna. Dzwonię więc do naszego ówczesnego dystrybutora Remo do firmy Emitrade spod Warszawy i chcę złożyć zamówienie. I co słyszę? Że w Polsce nikt nie ma takiego dealu z Remo i żebym przestał żartować, po chwili w słuchawce słyszę znany wszystkim, przerywany dźwięk, świadczący, że ktoś się rozłączył. Po kolejnym telefonie tym razem do Remo, pan Mann kazał mi się kontaktować z Niemcami… A potem wszyscy się dziwią, że większość firm polskich jest przejmowana przez Niemców! Z pałkami też miałem straszne przeprawy. Co podpisałem umowę, to ta osoba zaraz odchodziła z firmy i kolejna, która przychodziła, oznajmiała, że firma zaczyna współpracę z innymi bębniarzami i musimy renegocjować kontrakt. Łatwo nigdy nie było, ale ja się nie poddawałem. Fajnie jest teraz żyć ze świadomością, że już nie trzeba szukać, dogadywać się, czasem kombinować ze sprzętem, bo mam najlepsze blachy, najlepsze bębny, najlepsze naciągi i najlepsze pałki. Nic już nie planuję ze sprzętem, nawet o tym nie myślę, po prostu cisza i spokój w głowie. Mogę się teraz tylko oddać ćwiczeniu, graniu prób, graniu koncertów, nagrywaniu płyt. Komfort niesamowity. No dobra trochę skłamałem, myślę teraz o mikrofonach (śmiech).

Teraz jesteś w pełni z Meinl Distribution. Powiedziałeś po festiwalu Tama: "Nie mam pytań...". Możesz to rozwinąć?

To, że mogłem zagrać na 40-leciu Tamy to było coś dla mnie niewyobrażalnego. Dzielić scenę z takimi nazwiskami, być na plakatach, na reklamówkach, z tymi najbardziej znanymi bębniarzami. Super jest być docenionym, nakręca to do jeszcze cięższej pracy. Z Meinl Distribution jest tak, że przede wszystkim maja sprzęt, jaki spełnia moje oczekiwania w 100%, czyli Meinl i Tama. I co jest bardzo ważne dla mnie, pracują tam super ludzie. Nigdy nie miałem problemów z komunikacją, z załatwieniem jakiejkolwiek sprawy. Mega, profesjonalna ekipa i po prostu, a może przede wszystkim, normalni, fajni ludzie. A tak w ogóle, to jakbym nie mógł grać na bębnach z jakichś przyczyn, to naprawdę z ręką na sercu deklaruję, że chciałbym pracować w Meinl Distribution.

Jakie widzisz podstawowe błędy w poruszaniu się młodych perkusistów, wchodzących na rynek?

Jak to młodzi - niecierpliwi. Muszą pamiętać, że firmy oczekują coś w zamian. Nikt nic nie dostanie za darmo, bo zagrał 5 koncertów i nagrał jedno demo. Ale z drugiej strony są też tacy i chyba czasem jest to większy problem, że młodzi bębniarze nie wierzą w siebie. Rozumiem, że jest wielu skromnych bębniarzy, ale wtedy, kiedy szukasz współpracy z firmą, musisz się zareklamować z jak najlepszej strony.

foto: Natalia Kempin

 

Piotr Pniak


Perkusista, wykładowca akademicki, realizator i producent nagrań, kompozytor. 25 lat aktywności na polskiej scenie, doskonale znający realia kontaktów artysta-firma.

Piotrze, pamiętasz, jak wyglądały twoje pierwsze kontrakty z firmami? Sukces z Proletaryat złożył się w czasie z młodym polskim kapitalizmem.

Początek lat 90 pamiętam jako intensywny i dobry czas. Również dla muzyki. Dołączyłem wówczas do grupy Proletaryat, z którą występowałem wcześniej jedynie w ramach zastępstwa za Zbyszka. Zarówno wystąpienia telewizyjne, radiowe, jak i liczne koncerty spowodowały, że członkowie zespołu stali się bardziej rozpoznawalni.

Myślę, że mogło to mieć znaczący wpływ na wiele późniejszych wydarzeń. Mój pierwszy kontrakt z marką Zildjian był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem o istnieniu kontraktów, ale z bagażem doświadczeń radiowo/telewizyjnych znalazłem się w dobrym czasie i dobrym miejscu. O tym za chwilę. W tamtym okresie słuchałem często muzyki rockowej z racji uczestnictwa w takiej, a nie innej grupie. Nie przestawałem słuchać innych gatunków, a w tym muzyki filmowej i jazzowej. Po wspaniałych koncertach Warsaw Summer Jazz udałem się na edycję Gdynia Summer Jazz. Muzyka magiczna, artyści wspaniali. Po koncercie postanowiłem poznać Gdynię i spacerując natknąłem się na malutką, lecz po brzegi wypełnioną talerzami Zildjiana wystawę sklepową na ul. Abrahama. Nie mogłem uwierzyć, że w Polsce istnieje miejsce przypominające Drumland na Fasanenstrasse. Z racji niedzieli sklep był zamknięty, co zachęciło mnie do poniedziałkowych odwiedzin. Ponownie stojąc przed wystawą pożerałem talerze wzrokiem i już miałem poznać wnętrze sklepu, gdy drzwi otworzyła pani Dorota i z pięknym uśmiechem na twarzy powitała i zaprosiła do środka, proponując rozmowę przy kawie. Powiedziała: Witam, panie Piotrze! Bardzo się cieszę, że pana widzę. Rozmowa była bardzo konkretna. Żadnych: "Zobaczymy", "Jeszcze nie wiadomo", czy "Jakoś". Firma Interton była zdecydowana na współpracę z artystami i promocję oferowanych marek. Pamiętam, że bardzo szybko dopracowaliśmy szczegóły i przez lata byłem bardzo zadowolony z kontraktu i jego realizacji.

W tym samym czasie kontrakt podpisał również mój guru Jurek Piotrowski. Podczas naszego spotkania po latach, przy okazji koncertu telewizyjnego w Warszawie, próby ustalenia faktu, kto był o której i kto pierwszy podpisał kontrakt, spełzły na niczym. Jurek i ja byliśmy pierwszymi endorserami marki Zildjian w Polsce. Obserwowałem wielu artystów, z którymi podpisano kontrakty, dotyczące talerzy, gitar i innych instrumentów. Mój drugi kontrakt z Intertonem dotyczył współpracy z marką Tama. Usłyszałem model Starclassic Maple na kilku płytach Simona Phillipsa, Primus i Spyro Gyra. Postanowiłem zamienić świetną Yamahę Recording na klonowy zestaw Tamy i taki zamówić. Otrzymałem świetne warunki i byłem zachwycony brzmieniem tego zestawu. Na Tamie zagrałem kilkaset koncertów m.in. z takimi artystami, jak: Wojtek Pilichowski, Bracia Cugowscy, Magda Femme, AmetriA, Hania Stach, Terytorium, Virgin… Z samym tylko Sidneyem (Sidney Polak) w ciągu dwóch lat zagraliśmy około 200 koncertów.

W późniejszym okresie opiekę nad Zildjianem sprawowała firma Zibi. Otrzymałem podobne warunki i współpraca układała się również bardzo dobrze. Osobą trzymającą pieczę nad Zildjianem był wówczas Sebastian Posłuszny, który podpisał kilka innych kontraktów z innymi perkusistami. Był to okres współpracy m.in. z Małgorzatą Ostrowską i grupą Sidney Polak. Kilka lat później nastąpiła kolejna zmiana w promocji i dystrybucji marki Zildjian w Polsce. Ada Music bardzo mocno zaangażowała się w promocję talerzy, pałek i akcesoriów. Współpraca układa się bardzo dobrze, wzajemnie się wspieramy. Otrzymuję pomoc ze strony Ady w sytuacjach koncertowych, jak Woodstock 2015, który zagrałem z grupą Roan, Woodstock 2015 drum clinic, który z radością zagrałem dla BeatIt oraz sytuacjach nagraniowych, mniej lub bardziej komercyjnych. Tak właśnie powinna wyglądać współpraca pomiędzy dystrybutorem a artystą. Intensywnie i bez napięć czy niedomówień. Pełen komfort.

Jednak to nie wszystko…

Miałem również inne kontrakty, ale były oparte na umowach słownych. Była to firma OSCA, która wyprodukowała - stworzony w 100% przeze mnie - model pałki, marka Pearl (żółte kanarki MMX), reprezentowana przez Silesia Music Center oraz RCI Piotr Kołakowski. Ze strony Piotra otrzymałem poważny kredyt zaufania i oprócz zestawu, który zakupiłem, używałem do nagrań akrylowych bębnów Ludwiga, prawdopodobnie z 1974 r. Grałem też na wspaniałym zestawie marki DW. Po dwóch latach postanowiłem sprzedać ten instrument. Ostatnio nieco rzadziej korzystam z akrylu. Lubię duże i tłuste brzmienia. Myślę o zakupie bębnów uniwersalnych. Być może będzie to wspaniały Sonor ProLite. Bardzo ważne stało się dla mnie brzmienie w stylu vintage.

Być może zakupię Sonor Vintage. Odwiedziłem ostatnio Łukasza Klausa i zakochałem się w brzmieniu Gretscha Broadkaster. Nie mam obecnie ważnego kontraktu na bębny, ale większość zestawów, które zakupiłem do studio, to bębny marki Sonor. Sonor S Classic Maple jest wybitnie uniwersalny i na tym gram najczęściej i na nim najczęściej nagrywają u mnie perkusiści. Innym ulubionym zestawem jest bukowy Sonor Teardrop z małą centralką z 1965 r. Mam kilka świetnie nagrywających się setów. Chwilowo nie mam żadnej 24ki i zamierzam to zmienić. Polubiłem w nagraniu szersze pokrycie pomieszczenia basem dużej membrany bębna basowego.

Jak z perspektywy czasu oceniasz zmiany w Polsce w tej kwestii?

Ostatnie ćwierć wieku to okres intensywnych, a wręcz radykalnych zmian na świecie. Dotyczą one również muzyki i produkcji instrumentów, a zatem mają wpływ na kontrakty. Jeśli chodzi o podpisywane dziś kontrakty, dotyczące bębnów, dostrzegam subtelną nutkę wstrzemięźliwości. W sklepach w dalszym ciągu pokutuje u nas chęć sprzedaży jednego zestawu za milion dolarów. Zbyt mało profesjonalnego promowania marki i uczciwej względem klientów regulacji cen.

Właściciele sklepów często narzekają, że sprzedaż jest zbyt niska i po części wynika to z miejsca, w jakim jesteśmy i ogólnych warunków czy zarobków, a z drugiej strony pisanie na Facebooku, że współpracujemy, że pomagamy, ma się często nijak do prawdziwej promocji i wspierania artystów. Obniżenie cen spowodowałoby większą płynność finansową dla sklepów, a tym samym zwiększenie ich stabilności na rynku. Obserwuję poczynania rodaków, nie tylko sprzedawców instrumentów muzycznych. Myślenie perspektywiczne w wielu przypadkach jest na poziomie przedszkola, co najwyżej początków szkoły podstawowej. Oczywiście widzę też utrudnienia w postaci kursu dolara, ale na przestrzeni lat zbyt wiele się oczekuje od życia, a zbyt mało nad tym samemu pracuje i nie kurs waluty jest ważny. Bardziej liczy się sposób myślenia.

Czym się kierujesz i na co zwracasz uwagę przy wyborze sprzętu? Nie chodzi mi tu o właściwości instrumentu, bo to oczywiste, ale o źródła informacji.

Żyjąc w czasach YT i FB nie sposób pominąć taki dostęp do informacji. Z doświadczenia wiem, że wiele pięknie brzmiących na YT instrumentów czy efektów, w rzeczywistości nie brzmi tak wyśmienicie w realu. Najczęściej proponuję przesłanie instrumentów do studio, gdzie nagrywam i słucham, czy jest to na pewno sprzęt potrzebny do realizacji moich planów artystycznych. Otrzymuję bębny i talerze od sklepów oraz osób prywatnych i dopiero "po mikrofonach" jestem w stanie określić stopień ich przydatności. Zbyt wiele instrumentów zachwyca akustycznie, a w studio nie zachwyca wcale. Należy jednak pamiętać, że ten zachwyt to w przypadku prac studyjnych częściej kwestia kontekstu niż brzmienia instrumentu solo.

Tego typu prywatne testy pozwalają mi dobrać odpowiedni bęben, zaopatrzyć go w odpowiednią membranę, odpowiednio wystroić i odpowiednio podtłumić, jeśli występuje taka konieczność. Do każdego nagrywanego utworu używam różnych bębnów i różnych talerzy. Jeśli centralka i tomy pozostają w zestawie, to z pewnością zmiany nastąpią w werblu czy talerzach. Poświęcam wiele czasu każdego tygodnia na tego typu eksperymenty i porównuję nagrania na kilku systemach odsłuchowych. Nagrodą jest szybsze odnalezienie dźwięków, potrzebnych w nagraniu konkretnego utworu. Odpowiadając zatem na pytanie, w moim przypadku aktywność sklepu działa jak reklama w TV, czyli nie działa wcale lub wręcz odwrotnie.

Gdybyś miał określić swoją metodę…?

Dobierać instrumenty, słuchać, nastroić plus ew. tłumić, nagrywać po kilka wersji i znów słuchać. Więcej słuchać, a mniej oglądać. W chwili oglądania umiejętność słyszenia gwałtownie zanika, a to wypacza ocenę. Patrz: podzielność uwagi.

Sebastian Adamczyk


"Nowa siła" perkusyjna w Polsce. Firma Music Partners, dystrybutor m.in. perkusji Sakae i pałeczek Wincent.

Dlaczego zdecydowaliście się zająć bębnami? Najpierw Sakae, teraz Wincent, to nie są marki z pierwszych stron, a jednak...

Tak naprawdę bębnami zajmowaliśmy się od początku Music Partners z tym, że Hayman, bo taką markę mamy w katalogu od początku. Nie produkuje już (oby tylko na razie) profesjonalnych beczek jak dawniej. Boston także produkuje akcesoria perkusyjne (naciągi, futerały, pokrowce, pasy marszowe), więc nie było trudno zająć się tematem. Mając ponad 17 tys. produktów w sprzedaży, podjęliśmy ze wspólnikiem decyzję, że jeżeli będziemy wchodzić w kolejne produkty perkusyjne, to tylko w najwyższą półkę. Świat coraz mniej potrzebuje półki średniej. Było o tyle łatwiej, że wspólnik jest perkusistą i zajmował się wcześniej pewną marką przez duże P, kiedy była i należała jeszcze do poddanych królowej Wlk Brytanii.

Dlaczego Sakae? Wystarczy "stuknąć" i wszystko wiadomo. Bębny z najwyższej półki w normalnych cenach. Poszperałem, poznałem historię i przedstawiłem wspólnikowi, powiedział: "Natychmiast!!!". Spotkaliśmy się, pograliśmy, pogadaliśmy i zostaliśmy pierwszym dystrybutorem w Europie. Kiedy Sakae zerwało współpracę z Yamaha, wtedy zainteresowanie znacznie wzrosło. Z kolei Wincentem interesowaliśmy się od dawna, ponieważ pałki były rewelacyjne, niedrogie, do tego zabójczy endorserzy i dotychczasowy dystrybutor nie zajmujący się tym tematem. Ale, że mieliśmy w ofercie inne pałki (szwajcarskie), nie wykonywaliśmy żadnych ruchów, dopóki nie zmienił się kurs franka szwajcarskiego. Wtedy polecił nas dalekowschodni, bo aż z Indonezji, kolega, który u siebie odpowiada właśnie za Sakae oraz Wincent. Okazało się, że faktycznie Wincent szuka nowego dystrybutora. Od słowa do słowa okazało się również, że naście lat temu wspólnie spożywaliśmy napoje wyskokowe na imprezie perkusyjnej. Sprawa została szybko rozwiązana. W każdym razie możecie się spodziewać, że jeżeli będzie się coś nowego u nas pojawiać, to będzie to tylko i wyłącznie produkt najwyższej jakości. Tak jak ostatnio pojawiły się u nas zawodowe cajony - El Cajon Percussie. Tym razem ręczna, holenderska robota.

Macie spory katalog sprzętu. Czy zauważasz różnicę we współpracy z perkusistami niż z innymi muzykami?

Tak. Z perkusjami wydaje się, że jest mniej problemów. Tutaj albo coś brzmi, albo nie. Np. z gitarzystami jest więcej zamieszania, bo albo kabel, albo struny, mostek, piec, nie ta lampa, przystawki itd. Ale z drugiej strony zmiana perkusji dla perkusisty jest czymś poważniejszym niż zmiana pieca czy gitary dla gitarzysty. Wynika to po prostu z wysokości ceny instrumentu oraz miejsca, które zajmuje. Z pewnością łatwiej perkusistom/kom dokupić kolejny dobry werbel niż zmienić cały zestaw, bo często wiąże się to z potrzebą pozbycia się poprzedniego zestawu (z różnych względów np. finansowych czy miejsca). To obecnie jest coraz trudniejsze, ponieważ ciężko sprzedać nowe czy kilkuletnie bębny chińskie, indonezyjskie czy nawet tajwańskie ze znanym logo, skoro jest coraz więcej używek Made in Japan, UK czy USA i to często tych samych marek. A nie każdy ma możliwość posiadania kilku zestawów.

To samo pytanie odnośnie sklepów. Jest różnica w pracy ze sklepami stricte perkusyjnymi niż z innymi? Jakie mankamenty dostrzegasz?

Jak najbardziej. Sklepy stricte perkusyjne na polskim rynku są prowadzone przez młodych ludzi. Najstarszy sklep ma obecnie chyba 14 lat i powstawał już w czasie działania Internetu. Sklepy wyglądają lepiej niż spora część sklepów nieperkusyjnych, prowadzonych od 20 czy 25 lat (jest oczywiście grupa sklepów, które wyglądają i działają zawodowo). Generalnie sklepy perkusyjne są bardziej otwarte na nowinki, jeżeli oczywiście budżet pozwoli. Mankamentem może być to, że zamykają sobie drogę do obrotów na innych działach, co czasami może powodować, że przez nielojalnego dostawcę zostaną potraktowani gorzej niż ten, który robi obroty na kilku działach, a jak wiadomo gitarówka czy nagłośnienie to znacznie mocniejsze segmenty rynku. Jeżeli więc ktoś doda do np. gitarówki trochę perkusji, to z automatu ma mocniejszą pozycję. Wtedy liczy się podejście dystrybutora, bo sklepy perkusyjne dla marek perkusyjnych wykonują znacznie większą robotę niż sklepy ogólnomuzyczne. W tym momencie dystrybutor ma wiele do powiedzenia. Jeśli to docenia to bardzo dobrze, jeśli nie, to wtedy jest problem. Ale to oczywiście dotyczy każdej specjalizacji, nie tylko perkusyjnej.

Czego byś sobie życzył w pracy na polskim rynku sprzętu muzycznego?

Większej różnorodności oferty i większej wiary w klienta detalicznego, ostatecznego. Widać - i to nie tylko w segmencie perkusyjnym - że jest coraz więcej klientów na sprzęt z półprofesjonalnej i profesjonalnej półki. Muzycy chcą mieć coraz lepszy sprzęt i są gotowi na niego wydać, byle towar był faktycznie tego wart. Przez asekurantyzm sklepów i ciśnienie "poproszę najtańszy", które można było obserwować w ostatnich latach, wielu klientów z Polski wydało pieniądze za granicą na niedostępne lub trudno dostępne w Polsce instrumenty. I fajnie by było, gdyby mogli to zrobić w sklepach na miejscu. Oczywiście zawsze będą "asekuranci", ale sklepy perkusyjne z racji wieku ekip je prowadzących będą jednymi z tych, które tę różnorodność zaszczepią na polskim rynku. I tego sobie, konkurencji, a przede wszystkim wszystkim grającym życzę.

 

Marcus Lipperer


Specjalista ds. kontaktów z artystami w Meinl Distribution. Częsty gość w Polsce, mocno zaangażowany w sprawy polskiej sceny perkusyjnej.

Co było największą niespodzianką, gdy razem z firmą wkroczyliście na nasz rynek?

"Łał, jakże duża scena muzyczna"! Wielu muzyków, zespoły, sklepy, specjaliści od bębnów, szkół perkusyjnych, programy dla rozwoju młodych perkusistów i wielki entuzjazm muzyczny. Wasza scena muzyczna jest bardzo zręczna i aktywna. Najlepszym tego dowodem była wasza nadzwyczajna reakcja na ostatni Meinl Drum Festival w 2015 roku. Byliśmy szczęśliwi i wręcz kompletnie przytłoczeni wizytą ponad 150 polskich fanów bębnów w naszej niemieckiej siedzibie. Tak naprawdę było to jedną z przyczyn, by następny Meinl Festival zrobić w Polsce. Cała firma jest podekscytowana tym faktem!

"Polityka Meinla jest bardzo agresywna." Co sądzisz na temat tej popularnej u nas opinii o Meinl Distribution?

No cóż, rzeczywiście jest taka opinia? Może tu bardziej chodzi o "aktywność"? Otrzymujemy bardzo pozytywną reakcję od naszych polskich partnerów biznesowych, klientów, artystów i partnerów medialnych, dlatego też nie zauważyłem tej, jak twierdzisz, "popularnej opinii" - aż do tej pory. Może nie jest wcale taka popularna? Nazywam to "aktywnością", co oznacza wsparcie, pomoc, informację, zabawę itp., a to nie powinno być mylone z agresywnością.

Pada też często w waszą stronę oskarżenie z racji związku Tamy i Meinla - możesz grać na Tamie, ale musisz grać na Meinlach i vice versa. Jak się do tego odniesiesz?

Po prostu - to nie jest prawda. Zawsze rozdzielamy nasze marki w kontraktach endorserskich. Jest przecież bardzo duża liczba perkusistów Meinl, którzy nie grają na Tamie i vice versa. Czasami z wielu powodów pewna marka nie pasuje do koncepcji artysty, za to inna marka pasuje bardzo dobrze. Kilku perkusistów Meinl pytało mnie, czy możemy rozszerzyć naszą współpracę - dlatego teraz grają na dwóch markach. Możliwe, że nasi artyści czują synergię, korzystając z instrumentów, pochodzących z jednego źródła. Możliwe, że czują satysfakcję, nie tylko z jakości produktów, ale też jakości serwisu i wsparcia, jakie oferujemy. Uznajemy ten fenomen za wielki komplement.

Jakie słabości dostrzegasz w Polsce? Co powinniśmy zmienić twoim zdaniem?

To trudne pytanie, ponieważ jesteśmy wciąż na etapie uczenia się o waszym kraju, kulturze i ludziach. Wciąż nie mamy wystarczająco dużo doświadczenia. Mógłbym chyba tu wskazać jedną rzecz. Powinniście być śmielsi w swoich działaniach. Chwytajcie szansę, bądźcie otwarci na nowe sytuacje, bądźcie na bieżąco! Jednak z pewnością nie jest to możliwe i przede wszystkim nie jest w naszej kompetencji, by dokonywać tu jakichkolwiek ocen całego kraju. Najważniejsza rzecz: "Always keep on grooving!".

foto: Agnieszka Litarska

 

Ryszard Balcer


Perkusista, ekspert ds. perkusyjnych w firmie Ada Music. Wieloletnie doświadczenie w działalności dystrybucyjnej i współpracy z artystami, współtwórca wielkiego sukcesu marki Mapex na polskim rynku.

Jaki wpływ na twoją pracę ma fakt, że jesteś aktywnym bębniarzem?

Kontakt z instrumentem, granie muzyki, wykształcenie muzyczne, jak i doświadczenie handlowe, ma znaczenie w handlu instrumentami, aczkolwiek nie każdy muzyk sprawdza się w tej branży - tak samo, jak nie każdy muzyk potrafi uczyć gry na instrumencie.

Ryszard, ile lat toczysz kamień pod górę w polskiej branży perkusyjnej?

20 lat toczę, ale to lubię. Zaczęło się od poszukiwania instrumentu. Wcześniej (przed 1996-97) bywałem na Zachodzie w paru sklepach z instrumentami przy okazji działań muzycznych i miałem porównanie, jak jest u nas i w normalnym świecie. Kiedy nie mogłem dogadać się z handlowcem w lokalnym sklepie postanowiłem wybrać się do dystrybutora (SMC) w celu oglądnięcia bębnów. Wciągnęło mnie później Musikmesse, chyba 97, szok, ból głowy i tak poszło.

A jak w ogóle wyglądały te początki polskiej branży perkusyjnej?

Początki były takie, jak początki kapitalizmu w Polsce. Ludzie przygotowani, z pasją lub chcący to robić i przypadkowi, na zasadzie towar, kasa, pozycja na stanie itd. Było ciekawie i smutno zarazem. Były też inne warunki prowadzenia działalności gospodarczej (cła, waluty i inne), ale VAT na instrumenty był chyba 7%! Rynek był bardziej chłonny.

Jakie - twoim zdaniem - popełnione zostały największe błędy na przestrzeni lat przez polskie podmioty w branży?

Największe błędy? To było po wprowadzeniu Polski do UE, ale to moje subiektywne zdanie, chodzi o okres 2002-2008. Temat jest skomplikowany i bardzo szeroki, zasługujący na osobne omówienie. Działalność gospodarcza w Polsce nie należy do łatwych, trzeba mieć twardą dupę itd.

Jaki wpływ na rynek ma zwiększenie wpływów niemieckich dystrybutorów?

A jaki wpływ na rynek europejski w całości mają firmy naszych sąsiadów z Zachodu?

Znasz doskonale relacje dystrybutor-sklep. Gdzie tkwią problemy? Jaki jest twój modelowy typ relacji?

Problemy są wszędzie, nie tylko w Polsce, a modelowy typ to dobre relacje, komunikacja, słuchanie stron. A w ogóle to nie ma problemów, jest świetnie, świat, żeby nie powiedzieć.....

Trwasz dalej na posterunku. To miłość do bębnów, czy jednak wiara w nasz rodzimy potencjał?

Jedno i drugie. Teraz pracuję w ADA MUSIC czyli Zildjian, Ludwig, Amedia... Codziennie oglądam cudeńka, słucham brzmień, czuję się podekscytowany nowościami. No i teraz słońce świeci, mamy wiosnę, za chwilę przyjdą Avedisy Vintage. Jak to mówi mój przyjaciel Sławek Berny - świat wszystko zażera, LOVE, PEACE, JAZZ!

 

Piotr Czyja


założyciel szkoły Drumset Academy, jednej z najszybciej rozwijających się szkół w Polsce.

Co cię skłoniło do nauczania gry na perkusji?

Gdy miałem 19 lat, kolega poprosił mnie, abym dał kilka lekcji gry jego młodszemu bratu, który chciał nauczyć się grać. Zrobiłem to i bardzo mi się to spodobało. Dużą satysfakcją było obserwowanie jego postępów, dobieranie kolejnych zagadnień tak, aby cały czas mógł się rozwijać. Jednocześnie dotarło do mnie, że mam bardzo duże braki w swoim graniu. Zdałem sobie sprawę, jak wielu rzeczy sam muszę się nauczyć, wyćwiczyć, poczuć, poznać instrument, aby z czystym sumieniem udzielać lekcji.

Jak wyglądała twoja droga do zawodowego nauczania?

Wycofałem się po tych kilku lekcjach i postanowiłem "zamknąć" się na kilka lat w ćwiczeniówce, aby solidnie popracować nad swoim warsztatem. Kupiłem lepszy metronom, chodziłem dalej na prywatne lekcje, grałem w zespołach, jeździłem na warsztaty, prowadzone przez perkusistów z całego świata i ćwiczyłem codziennie. Zdobywałem fachową literaturę, która była wtedy trudno dostępna. Po pięciu latach solidnego ćwiczenia byłem już "bardziej" przygotowany do nauczania. Rozpocząłem korespondencję e-mailową z renomowanymi edukatorami, m.in. z Domem Famularo, w której wymieniałem się spostrzeżeniami i koncepcjami nauczania.

Jakieś 8 lat temu postanowiłem z jednym ze swoich uczniów podejść do sprawy bardziej profesjonalnie, na większą skalę. Byłem pomysłodawcą i nauczycielem jednej ze szkół perkusyjnych na Śląsku. Jednak różnice w podejściu do nauczania i priorytety, jakimi się kierowaliśmy, poróżniły nas na tyle, że nasze drogi rozeszły się w sposób, niestety, bardzo przykry. Musiałem zostawić coś, na co pracowałem wiele lat i iść dalej. Do teraz słyszę różne plotki rozsiewane na swój temat, co z biegiem lat zaczyna być już nawet zabawne.

Plotki i presja to chleb powszedni tego środowiska, jaki ma to wpływ na ciebie?


O dziwo, wszystkie te złośliwości zamiast hamować, napędzają i motywują nas do tego, by działać jeszcze intensywniej i na jeszcze większą skalę. Warto po prostu robić swoje zamiast tracić czas na jakieś chore spory, które absolutnie do niczego nie prowadzą. Niestety, niektórzy są tak zaślepieni zawiścią, chęcią zemsty i zniszczenia kogoś, że wolą przepuszczać czas przez palce, robiąc drugiemu po prostu na złość, uciekając się w tym do zachowań naprawdę "niskich lotów", sam nie wiem w imię czego. Jest to smutne. Może pora już odpuścić i iść swoją drogą?

Ten epizod nauczył mnie, że kompromisy kompromisami, ale trzeba być ostrożnym i robić wszystko przede wszystkim zgodnie ze sobą i z własnym sumieniem. Myślę, że gdyby nie Agnieszka, czyli moja obecna "szefowa", która okłada mnie systematycznie kijem, to szkoła Drumset Academy, w której teraz działam, chyba nigdy by nie powstała.

Faktycznie, Agnieszka marketingowo ma gigantyczny wpływ na to, ze Drumset Academy wyróżnia się wśród innych szkół.

Trafiłem na osobę z pasją, pomysłem i podobnym myśleniem, która naprawdę "czuje to" tak, jak ja. Nie dała mi się poddać, uwierzyła we mnie i w moje pomysły, dając mi wolną rękę, jeśli chodzi o nauczanie. Cała koncepcja wizerunku szkoły to jej robota. Agnieszka to typowa "kobieta pracująca", można wymieniać setki rzeczy, którymi się zajmuje, od naprawy cieknącej spłuczki, klejenia ustrojów akustycznych po "spamowanie" w sieci. To ona dba o to, by warunki, w jakich odbywają się zajęcia, były jak najbardziej komfortowe, inwestuje w sprzęt z wysokiej półki, nie zadowala się byle czym, tu nie ma "jakoś to będzie", ma być perfekcyjnie, na ile jest to możliwe.Podtrzymuje także kontakty z partnerami szkoły, mediami, producentami. Pilnuje wszelakich terminów, prowadzi media społecznościowe. Ja, chcąc sumiennie i dobrze uczyć, nigdy nie miałbym czasu na takie rzeczy, a w dzisiejszym świecie działania tego typu są niezwykle ważne. To dzięki niej Drumset Academy "żyje w sieci". Mała szkółka, w małej miejscowości Wojkowice, jak niektórzy złośliwie mówią: "szkółka na wsi", działa już dosyć prężnie od ponad 3 lat

Co sądzisz o opinii, że szkoły otwierają perkusiści, którzy nie mają grania w zespołach i sesjach?


Owszem, często brak grania zmusza do szukania innych sposobów zarabiania, ale ja widzę tu dwie grupy. Pierwsza, bliższa mnie, to nauczyciele, którzy uwielbiają nauczać, cały czas rozwijają swoje umiejętności, są na bieżąco z najnowszymi "trendami", mają pomysł na swoje zajęcia i potrafią przekazywać wiedzę w różny sposób (bo każdy z uczniów jest inny, inaczej trzeba do każdego trafiać). Druga grupa, która zajmuje się nauczaniem "dorywczo", bardzo często robi to tylko właśnie dla dodatkowego zarobku. Nie ma w tym pasji, zaangażowania, zgłębiania tematu.

Aktywność poza nauczaniem ma przecież wielki wpływ na nauczanie.

Mam ogromny szacunek dla perkusistów grających w zespołach, a już szczególnie dla perkusistów sesyjnych. Sam gram w kilku składach, w różnej stylistyce. Zdarza mi się także brać udział w sesjach nagraniowych. Na szczęście nie są to jakieś duże projekty i nie absorbują dużo mojego czasu. Zdobywane w ten sposób doświadczenie jest niezbędne do tego, aby przekazywać to dalej. Nauczyciel, który nie gra aktywnie, przypomina księdza, który udziela porad małżeńskich. Jednakże nauczanie i granie to są dwa światy. Nie zawsze dobry muzyk będzie dobrym nauczycielem. Natomiast nauczyciel powinien być dobrym muzykiem. Do nauczania potrzebna jest pasja, tak samo, jak do grania. Są to jednak dwa różne wymiary.

Ostatnio jest taka swoboda myślenia, że wystarczy obejrzeć dobrze filmy na YouTube i można nauczać…

Krążą opinie, że jeśli ktoś zaczyna grać, to nie musi uczyć się u doświadczonego nauczyciela. Wystarczy, że "ktoś" mu "coś" pokaże, wytłumaczy podstawy i będzie to dobry początek. Ten stereotyp wykorzystują osoby, które "coś tam grają", ucząc innych "dorywczo". Jest to jednak błędne myślenie. Tylko doświadczony nauczyciel jest w stanie prawidłowo ustawić aparat gry, zwrócić uwagę na błędy, prowadzące do złych nawyków.

Wykraczacie mocno poza ramy zwykłego działania, organizujecie warsztaty różnej maści, uczestniczycie aktywnie w imprezach. Gdzie w tym jest pasja, a gdzie promocja szkoły?

Mamy to szczęście, że nasza "praca" to również nasza pasja i nie da się tego oddzielić. Nie ma czegoś takiego, że pracujemy od 8 do 16 i koniec. Często do późnych godzin nocnych rozmawiamy o naszych uczniach, pomysłach. To takie "never ending story". Szkoła, nauczanie, bębny - to jest to, co naprawdę nas kręci i co kochamy. Staramy się w to wciągać także naszych uczniów, dlatego często uczestniczymy w różnych imprezach perkusyjnych, zaznaczając swoją obecność, pokazując, że szkoła to nie tylko budynek i godzina zajęć w tygodniu, to też mentalność, sposób myślenia, bycia i jakaś społeczność. U nas panuje naprawdę rodzinna atmosfera. Warsztaty, które organizujemy, to oczywiście fantastyczna forma reklamy. Nie będziemy się wypierać, że nie robimy tego również po to, by się zareklamować w jakiś sposób. Owszem, można siedzieć na tyłku i wykupić płatną reklamę np. w google, ale uważamy, że warto zrobić coś fajnego, pożytecznego i przy tej okazji się zareklamować.

My wybraliśmy właśnie tę drogę, być może mniej opłacalną, jeśli chodzi o finanse, bo organizacja takich imprez kosztuje, a wsparcia pieniężnego jako takiego nie mamy, ale to nasz wybór - można coś robić z pasji lub tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Gdybyśmy tego nie kochali, to pewnie wykupilibyśmy reklamę "na etykiecie majonezu" i czekalibyśmy na "klientów", ale przyjemniej jest działać i zrobić przy tym coś pożytecznego. Nasze imprezy to też chęć poznania środowiska, jeśli chodzi np. o edukatorów i szkoły perkusyjne. Stąd pomysł np. na "Pociąg perkusyjny". Perkusista, który chce się uczyć, przychodząc na takie warsztaty, może zobaczyć, jak wiele jest podejść do nauczania i wybrać to, co jest dla niego najlepsze i co najbardziej mu pasuje. Nie rozumiem chorych przepychanek albo tekstów typu: "Nie idź na warsztaty tej szkoły, bo tam uczą źle". Są osoby, które tak mówią. Puszczają filmy "konkurencyjnej" szkoły, mówiąc: "Tego proszę nie oglądać". W życiu nie powiedziałem tak żadnemu uczniowi, wręcz przeciwnie: "Idź, zobacz, porównaj, wrócisz albo nie, to twój wybór". Mamy uczniów, którym mówiono, by nie przychodzili na nasze warsztaty. Nie byli na jednych, nie byli na drugich, w końcu na jakieś trafili i tak już zostali z nami. Warto bywać na różnych imprezach, nie tylko promowanych przez daną markę, sklep czy szkołę. W tym temacie zachęcamy do eksperymentowania.

Czy zauważasz na przestrzeni lat zmiany w postrzeganiu sztuki perkusyjnej przez swoich uczniów?

Tak, zmienia się to bardzo dynamicznie. Samo podejście uczniów do ćwiczenia, poznawania możliwości instrumentu jest inne niż pięć, dziesięć lat temu. Dawniej umieszczałem na jednej stronie A4 około dwunastu ćwiczeń i nie było problemu z przegraniem ich na zajęciach lub w domu. Teraz umieszczam pięć przykładów na stronie i jest to optymalne. Mamy większe problemy ze skupieniem się, z koncentracją, a także mniej wolnego czasu ze względu na coraz większe wymagania w szkole, w pracy. Problem ten został zauważony także w środowiskach uniwersyteckich. Słuchałem niedawno wywiadu z panią profesor literatury pięknej, która opowiadała, że obecnie problemem dla jej studentów jest przeczytanie trochę grubszej książki, aby potem omówić ją na zajęciach. Parę lat temu jej studenci z ochotą czytali wiele książek, a obecnie nie mogą przeczytać jednej. Na szczęście zdarzają się wyjątki, chociaż kiedyś było na odwrót.

Może to kwestia natłoku materiałów?

Dzisiaj uczniowie mają dostęp do różnego rodzaju materiałów edukacyjnych, specjalistycznych podręczników, płyt DVD itp. Do ich dystrybucji ciągle namawiam zaprzyjaźnione sklepy perkusyjne. Mamy profesjonalne, płatne internetowe platformy edukacyjne, z których także z powodzeniem korzystam, ciągle się dokształcając. Bo i w tej "branży" nie można stać w miejscu. Organizowane są warsztaty, kliniki prowadzone przez znanych perkusistów, na których można z bliska zobaczyć kunszt wykonawczy, zadawać pytania. Jest to bardzo fajne. Mam wrażenie, że jest tego za dużo. Sztuką stało się wybranie tego, co wartościowe z zalewu ogromnej ilości materiałów (np. na YouTube). Osoby świadome, zainteresowane tematem, taką ogólną dostępność na pewno wykorzystają we właściwy sposób.

Co stanowi największy problem w twojej działalności edukacyjnej? Przepisy? Mentalność?

Obserwuję zjawisko "mody na granie". Trafiają do Drumset Academy także osoby, które podążają za trendem "grania". Nie interesują się sztuką perkusyjną, nie słuchają muzyki. Są to dla nich kolejne cotygodniowe zajęcia, wrzucone pomiędzy karate i "korki z angola". Gdy organizowaliśmy wyjazd na warsztaty Benny’ego Greba, usłyszałem pytanie od osób, które uważają się za pasjonatów perkusyjnych: "A kto to jest ?". Na szczęście takie osoby szybko się wykruszają.

Jak to wygląda w grupach wiekowych?

W przypadku najmłodszych uczniów, problemem jest zachęcić ich do ćwiczeń na padzie lub werblu. Wydaje im się to nudne i niepotrzebne. Znalazłem jednak na to sposób. Problemem jest także mentalność rodziców. "Naucz się grać, to ci kupię perkusję" lub "Popraw oceny, to pomyślimy...". Wiadomo, że bez instrumentu i godzin spędzonych przy nim, nie sposób nauczyć się grać. W drugim przypadku wiadomo, że oceny nie będą poprawione, bo młody człowiek jest w stanie wiele poświęcić, aby grać na perkusji, ale raczej nie zacznie się z tego powodu lepiej uczyć w szkole. To tak nie działa.

"Gimbaza" i liceum to znowu problem "ogarniania". Jak ja tego nie znoszę. Nie można zrobić czegoś dokładnie, od początku do końca, solidnie, regularnie. Trzeba rzecz "ogarnąć", zrobić byle jak, byle by było. Stało się to nawet inspiracją do zrobienia przez nas popularnego, przypinanego znaczka z hasłem: "Groove? Ogarniam".

Jeżeli chodzi o starszych uczniów, problemem jest nieznajomość czytania nut. To taki muzyczny analfabetyzm wtórny, który bardzo ogranicza i hamuje rozwój. Próbuję tutaj walczyć w wiatrakami. Niekiedy się udaje, niekiedy nie. Największym problemem jednak jest brak czasu. Zajęcia głównie opieram na autorskich materiałach, które opracowuję od wielu lat, ciągle je uzupełniam i rozwijam. Jest to bardzo absorbujące i czasochłonne. Poza tym muszę być w formie, ciągle się rozwijać, a przy takiej ilości uczniów, jaką mamy obecnie, jestem zmuszony ustawiać budzik na piątą rano. Czasem mam wrażenie, że świat powinien trochę zwolnić...

 

Krystian Czarnecki


Manager ds. Marketingu i Sprzedaży w Europie Wschodniej w firmie Gewa GmbH, największej firmie dystrybucyjnej w Europie. Autor sukcesu marki DW Drums na polskim rynku.

Pamiętasz swoje oczekiwania i nadzieje w chwili, gdy wprowadzałeś DW do Polski?

Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z marką DW (wtedy jeszcze nie personalnie). Był to rok 2005 i targi Musikmesse we Frankfurcie. Przechodziłem obok ich stoiska i zobaczyłem perkusistę, słynnego Jima Chapina. Był już wtedy wiekowym człowiekiem, ale z taką energią i zaangażowaniem mówił o DW, że stanąłem jak zaczarowany. Pomyślałem, że w tej marce musi być naprawdę coś niezwykłego. I że nie jest to absolutnie kwestia jakiegoś jego kontraktu z nimi, jak pomyślałby może jakiś zgryźliwiec, bo akurat Chapin, będąc postacią, którą jest, nie musiałby tego robić. Zostawiłem im wtedy swoją wizytówkę i poprosiłem o spotkanie, a potem już się to potoczyło. Kiedy podpisywaliśmy umowę, czułem z jednej strony wielką odpowiedzialność za markę, a z drugiej radość i przekonanie, iż nie powinniśmy zupełnie mieć kompleksów, że "to tylko Polska, mały, biedny rynek" itd.

Musiałeś mieć jakiś plan…

Rozpoczynając współpracę z DW nie miałem oczekiwań, tylko wizję marki na rynku za 10 lat. Chciałem przede wszystkim, aby była ona w Polsce reprezentowana na poziomie identycznym, jak w USA, bez żadnych kompromisów. Z podobnym zaangażowaniem, podejściem do klienta, jakością, solidnością, otwartością itp. i żeby było to szanowane. I chciałem, aby polscy muzycy mieli możliwość namacalnego testowania sprzętu i swobodnego wyboru spośród instrumentów. Takiego komfortowego, a nie poprzez zdawanie się wyłącznie na katalog i Internet albo wybieranie tylko spośród nielicznego, dostępnego realnie sprzętu, bo innego nie ma. A jeśli chodzi o nadzieje, to tak, miałem jedną - że mi się to uda. A ważnym wsparciem dla tych moich nadziei było to, że od samego tylko początku, kiedy poznałem ludzi stojących za DW, czyli Dona Lombardi, jego syna Chrisa, Johna Good’a, Larry’ego Winnermana i wiele innych ważnych dla mnie osób, wiedziałem, że mogę liczyć na ich wsparcie. Bo oni od samego startu dawali mi odczuć, że moja praca jest dla nich ważna i doceniają to, co robię, nie patrząc na to, że Polska stanowiła dla nich wtedy mniej niż 1% globalnych obrotów. To nie miało znaczenia. Chodziło o pracę i zaangażowanie, o serce, jakie wkłada się w firmę (co oni osobiście robią zresztą cały czas, pomimo, że niektórzy zawistni nazywają to marketingiem). Byli wobec mnie serdeczni, wspierający i uważni, i po dziś dzień nasze relacje ani na moment nie uległy zmianie. Można więc chyba powiedzieć, że biznesowo "trafiliśmy na siebie mentalnie", bo ich wartości i sposób bycia są bliskie także mnie.

Jak to się stało, że najdroższa marka, linia produkcyjna bębnów na świecie, stała się czołową marką w niezbyt zamożnej Polsce?

Nie mam wrażenia, że stała się czołową marką. Być może to prawda, ale ja nigdy się nie skupiałem na rywalizacji, konkurencji, tzw. podbieraniu rynku czy cokolwiek. Po prostu realizowałem swoją wizję marki.

Do ponownego pojawienia się Tamy na rynku nikt nie dawał takiego wsparcia jak ty…

Każda marka ma coś innego, co nadaje jej sens i stanowi jej wartość. I to na tym właśnie powinno się skupiać i podkreślać, a nie kopiować to, co robią inni. To jak z grą na instrumencie - można inspirować się wirtuozami, ale nie kopiować ich. Byłem i jestem z tego dumny, że marka DW i PDP są dziś szanowane na rynku, a klienci zadowoleni nie tylko z samych instrumentów, ale też z poziomu obsługi, dostępu do części, czasem wparcia technicznego w sytuacjach awaryjnych oraz tego, że każdy z nich jest ważny. Przed zakupem, w trakcie, po i wiele lat później. I nie ma znaczenia, czy nabył instrument w 2001 roku, czy dopiero myśli o zakupie. Ale powiedzmy sobie szczerze, składa się na to ciężka, pokorna praca, której dodatkowym, bardzo ważnym elementem były też zawsze sklepy muzyczne, które mają bezpośredni kontakt z klientem.

Jest to etat 24/7?

Teraz już nie, staram się, aby weekendy były dla rodziny, ale faktem jest, że moja praca dla DW znacząco wpłynęła na rodzinę. I kiedy np. moje córki oglądają koncert w telewizji, potrafią nagle wołać "Chodź szybko, tato, patrz, twoje DW jest na scenie" (śmiech). Nie wspominając już o tym, że kiedy miały 5 czy 6 lat i zobaczyły któregoś razu zestaw, który chwilowo przyjechał do nas do domu, wzięły kartki i narysowały go z najdrobniejszymi szczegółami: od kąta ustawienia centrali zaczynając, przez kształt i liczbę lugów w każdym elemencie, po dokładniutko odwzorowane logo. Osłupiałem wtedy. Żona natomiast od samego początku była w tym ze mną, czyli chyba jednak jest to 24/7, i to cała rodzina...

Co najbardziej drażniło cię w codziennej pracy? Prawo, zawiść, teorie spiskowe, niemoc, opór?

Najbardziej drażniące było to, że nikt w to nie wierzył. Droga marka, na dodatek "custom made", to nie w tym kraju itd. itp. Spadały też cięgi w stylu: bębny jak każde inne, kwestia reklamy itp., przy czym, co istotne, były one rzucane kompletnie niemerytorycznie, bez zapoznania się, nie mówiąc już o znajomości instrumentów. Mało kto z tych ludzi zadawał sobie trud, by najpierw samemu doświadczyć, pobyć dłużej ze sprzętem, zagłębić się w niego, więc jedyne, do czego zawsze namawiałem, to po prostu testy. Bo każdy ma prawo do własnego zdania, soundu i upodobań, ale opinię powinno wydawać się na podstawie doświadczenia i tyle. I bez hejtu dla hejtu, czy szydery dla szydery.

Jak sobie z tym radziłeś?

Kopanie się z koniem bywało więc naprawdę niefajne, dlatego potrzebowałem czasami zadzwonić do Johna czy Larry’ego i po prostu oderwać się od tego, pogadać, co u nich, usłyszeć ich podniecone nowymi projektami głosy i ogólnie znaleźć się w świecie, gdzie pewne sprawy wyglądają inaczej. Po godzinie takiej rozmowy wiedziałem na powrót, że jednak nie zwariowałem (albo, że nie jestem jedynym wariatem w DW) i wracałem uparcie realizować swój plan. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że bez ich wsparcia uległbym pewnie niektórym teoriom spiskowym.

Połączenie DW z Gewą wydawało się nieuniknione. Jaką dokładnie rolę pełnisz teraz w firmie Gewa Niemcy?


W zasadzie tak, szczególnie po zakupie przez Drum Workshop Inc. marek od Fendera. Dla mnie ważne jest jednak to, że zostałem przez Gewę zauważony i doceniony, a z tym różnie bywa. Jeśli zaś chodzi o moją obecną rolę, jest ona bezpośrednią kontynuacją tego, czym zajmowałem się wcześniej. Moja dotychczasowa działalność na rynku polskim, czeskim i słowackim stopniowo zmieniała moje myślenie na bardziej globalne, co ma teraz duże znaczenie w obliczu tego, że partner taki, jak Gewa GmbH daje możliwość jeszcze większej realizacji i reprezentacji marki na inną skalę. I to nie tylko tej. Obecnie jestem bowiem odpowiedzialny za rynki całej wschodniej Europy, od Estonii po Macedonię i zajmuję się DW, PDP, Gretsch, Gibraltar, LP, Toca, KAT, REMO i Paiste. Są to więc zarówno marki, które posiada w swych rękach Drum Workshop Inc., jak i inne, będące w Gewa.

Jakie różnice dostrzegasz w polskim i zagranicznym rynku perkusyjnym?

Z jednej strony wszystkie rynki są podobne, a potrzeby muzyków identyczne, z drugiej jednak, kiedy głębiej się je pozna, widać różnice. Nasz rynek perkusyjny podzielony jest na pewne obozy, które nie chcą współpracować ze sobą. A w mojej opinii rynek można wzmacniać poprzez współpracę firm, sklepów, zamiast toczyć wojny. Również sami perkusiści nie antagonizują się gdzie indziej tak bardzo, jak polscy. Najprostszy przykład: kiedy za granicą ktoś w dobrej wierze chwali się swoim sprzętem, natrafia na pozytywne bądź neutralne, ale niczym nie podszyte słowa. U nas bardzo często otrzymuje zaś wypowiedziane wprost lub podskórnie szpile, ironię, złośliwostki, niezależnie od marki, jakiej to dotyczy. Doświadczając tego, szczęśliwy posiadacz bębnów X po pierwsze zupełnie nie wie, dlaczego go to spotyka, a po drugie ma chyba czasem ochotę się upić. Nie rozumiem tego.

Mówiąc ogólnie, na wszystkich rynkach muzycznych panuje konkurencja i jest to rzecz zupełnie naturalna. Z tą jednak różnicą, że gdzie indziej odbywa się ona na zasadach sportowych, podczas gdy u nas bardziej na zasadach wojennych. I widać to też np. podczas spotkań branżowych, gdzie za granicą konkurenci zbierają się i przyjaźnie ze sobą konwersują, podczas gdy u nas starają się nawet nie spotkać na jednej drodze. To nie wzmacnia rynku, tylko go niepotrzebnie osłabia, jednak, jak widać, bywa to trudne do zrozumienia. Inny przykład to różnego rodzaju festiwale, kliniki, warsztaty i tym podobne inicjatywy. Są dla każdego rynku bardzo potrzebne i osobiście zawsze cieszę się z każdego takiego wydarzenia bez względu na firmę, czy sklep, który je organizuje. Bo celem jest to, aby więcej ludzi chciało grać na instrumentach. Jednak moja postawa nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem, a w Polsce niektórzy chyba chcieliby się na te wydarzenia "ścigać".

Jak opisałbyś wzorową współpracę z artystami?

Ja osobiście mam to szczęście, że z każdym z moich artystów mam serdeczne, bliskie i pełne zrozumienia relacje i naprawdę stanowimy jedną, wielką rodzinę DW. Ogólnie jednak rzecz ujmując, w przypadku każdej marki jest to zdecydowanie temat rzeka, bowiem każdy artysta jest indywidualnością i ma inne oczekiwania co do promocji swojej osoby, sprzętu itd. Czasem nie do końca realne, dlatego taka wzorowa współpraca powinna opierać się z jednej strony na tzw. otwarciu dystrybutora na muzyka, a z drugiej na zrozumieniu przez artystę tego, że mimo najszczerszych chęci nie zawsze wszystko uda się rozwiązać tak, jak by chciał. I że nie zawsze wszystko leży w gestii czy dobrej woli dystrybutora, a producent może mieć swoje, odmienne zdanie, co nie zawsze artyści potrafią zrozumieć. Trochę więc odwróciłbym to pytanie i podpowiedział może, co na pewno ułatwiłoby współpracę muzykom z markami. Ich postawa - to, żeby nie bali się wychodzić dalej i pokazywać swe umiejętności m.in. po to, by stać się powszechniej zauważalnymi. Świat sam do nas nie przyjdzie, to my musimy otworzyć się na świat. I jeżeli tacy np. artyści z Węgier potrafią, to dlaczego nie my? Dlatego prócz samych umiejętności konieczna jest inwestycja w siebie i jak najszersze pokazywanie się np. na YouTube, targach, festiwalach, na początku polskich, później zagranicznych. I odwaga, aby określić swoją drogę i ją realizować mimo przeciwności. Bo bez tej rozpoznawalności artyści będą mogli liczyć wyłącznie na kontrakty typu National, Local Endorsement i pomimo ich oczekiwań, niestety, żaden dystrybutor nie będzie w stanie nic więcej im zaproponować, mimo, że chciałby. A polscy perkusiści naprawdę są genialni i z powodzeniem mogą osiągać sukcesy międzynarodowe: nie tylko grając ze znanymi zespołami, ale też prowadząc zagraniczne warsztaty itp. I choć ktoś powie zaraz, że oczywiście łatwo się tak mówi, to są już osoby w Polsce, które taką drogę realizują i wiem, że osiągną sukces.

A jak widzisz taki wzór przy współpracy ze sklepami?

Po pierwsze, aby dystrybutor nie był mądrzejszy od sklepu. I miał szacunek i uznanie dla osób, które przecież bezpośrednio go reprezentują, obsługują klientów, poznają ich potrzeby, realizują marzenia, a czasem także w pierwszej kolejności stykają się z zaistniałymi u nich problemami. A po drugie, żeby sklepy również były z szacunkiem nastawione do dystrybutorów, którzy decydują się na współpracę z nimi, mogąc przecież pracować z kimś innym. Oraz zwyczajnie uczciwe w równorzędnym traktowaniu marek, bo czasem jak na dłoni widać, że ktoś z kimś silnie sympatyzuje, pomimo, iż jako sklep ogólnoperkusyjny, a nie licencyjny, ma z definicji w ten sam sposób przedstawiać klientom produkty wszystkich posiadanych marek. I choć, jak wiadomo, ideały są ciężko osiągalne, to przynajmniej możemy wszyscy do nich dążyć.

QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.