Anna Patynek

Dodano: 03.03.2017

O bębnach i życiu rozmawiamy z czołową polską perkusjonistką, Anią Patynek.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.

 

Logo
Delikatna kobieta i potężne bębny. Dlaczego zaczęłaś grać na bębnach?



Logo
Około 1984 roku na Starówce przy Barbakanie w Warszawie zauważyłam chłopaka, który grał na bongosach. To były szare lata i takie egzotyczne dźwięki zaskakiwały w PRL-owskiej rzeczywistości. Ludzie z wrażenia potykali się o schodek i wypadały im lody. Głupie, ale miałam naście lat i niewiele było rozrywek. Zafascynowała mnie prostota tego instrumentu i siła, z jaką działa. Piękny chłopak z dreadami uderzał w bęben. Byłam oczarowana tym zjawiskiem. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ów chłopak zostanie moim mężem i ojcem moich dzieci (śmiech). Najważniejsze dla mnie tego dnia było to, że to jest takie proste i to jest już muzyka.



Logo
W tym czasie zamiast na bębnach, grałaś na pianinie?



Logo
Robiłam szkołę muzyczną. Pamiętam, że przyszłam do domu, zamknęłam klapę od pianina i zaczęłam w nią uderzać. Działało, choć nie tak, jak bębny. Ich brak rekompensowałam sobie słoikami. Żeby różnie rezonowały, wlewałam do nich wody i uderzałam rękoma o denka. Ale w dalszym ciągu to nie było to. Dlatego ciągnęło mnie do ludzi, którzy mieli realne instrumenty. Chciałam klepać skórę (śmiech). Może dlatego byłam kilka lat masażystką?



Logo
W latach 80 bębny djembe, bongosy, congi, były pomysłem z księżyca. Jak się rozwijałaś? Skąd czerpałaś?



Logo
Nie było łatwo. Przede wszystkim nie było instrumentu. To podstawa. Jak zacząć grę na congach, nie mając cong? Nie mieliśmy pojęcia, co to djembe. Nie było Internetu, nie było nauczycieli, nie można było wyjechać za granicę tak, jak dziś. Zero wzorców. Zero kolorowej muzyki w eterze. Nauka odbywała się pocztą pantoflową. Ludzie latami grali jeden rytm po trzech na bębenek. Niewiele rytmów znali. Głównie nyabinghi. Poznanie paru rytmów zajmowało lata. Jak już się spotkało kogoś z bębnem, to graliśmy godzinami. Dowiedziałam się, że gdzieś pod Lublinem robi bębny niejaki Słoma. Można go było spotkać w Jarocinie czy na innych większych imprezach. Słuchać było z oddali monotonny rytm. To działało na mnie jak lep.



Logo
Jak dotarłaś do Słomy?



Logo
W 1986 roku w klubie Hybrydy w Warszawie odbywała się impreza pt. "Święto Wiosny". Oprócz koncertu zespołu Izrael miały też odbyć się warsztaty bębniarskie Słomy z 40 bębnami. Wbiłam się na imprezę od kuchni. Zaoferowałam swoją pomoc w barze i na tyle bystro ogarnęłam swoją robotę, że mogłam wyrwać się na warsztaty. Poznałam na nich Jacka Kleyffa, który mnie obserwował i zaproponował mi granie. Zdziwiona odpowiedziałam mu, że nie umiem grać i że to słaby pomysł, bo nie mam swojego bębna. "Przecież ty grasz! To jak nie umiesz? Bębny my mamy. Przychodź na 18.00 na próbę..." - wydał rozkaz i tak trafiłam do późniejszej, kultowej Orkiestry Na Zdrowie. Byłam chyba pierwszą i jedyną dziewczyną, która grała na bębnach, że tak powiem - po męsku. Zaczęłam trwającą już trzydzieści lat muzyczną podróż.



Logo
Weszłaś w środowisko i kultowy nurt bębnorobów i "Bębnolubów" Słomy.



Logo
Słoma był absolutnym prekursorem w dziedzinie wytwarzania bębnów w Polsce. Paru fascynatów zjechało do niego na wieś, nauczyło się dłubać pień, naciągać surową skórę. To były "bębnoroby". Mieszkałam tam chwilę w indiańskim tipi. Co dzień graliśmy, paliliśmy ogień, robiliśmy sauny, graliśmy rytm obiadowy. Cudowny czas. Potem chłopcy mieli swoich uczniów. Dzięki nim bębny są dziś chyba w każdym mieście. Pamiętam, jak chodziliśmy po lesie i jak pod ich narzędziami powstawała moja pierwsza olszynowa conga. Targanie jej było dużym wyzwaniem dla drobnej dziewczyny (śmiech). W latach 90-tych bębniarzy było kilku, toteż jak spotkałam w Warszawie młodzika, który miał bęben, od razu założyliśmy zespół. Mieliśmy 20 minutowe próby w bloku. Potem przyjeżdżała policja. Ten chłopak to dziś świetny perkusjonista Miki. Razem graliśmy w "Bębnolubach" - zespole Słomy. To historia bębniarstwa polskiego. Ktoś powinien to wreszcie spisać! Dziś jest pełno instrumentów, wspaniałych nauczycieli z ogromną wiedzą. Trzeba tylko chcieć grać. Może trudniej wybrać w tej wszystkości? Ale jest takie powiedzenie: "Jak uczeń jest gotowy, to nauczyciel się znajdzie."



Logo
Nauczyciel się znajdzie, ale nie zawsze kompetentny...



Logo
Tak. Kilkanaście lat temu irytowało mnie, gdy dowiadywałam się, że gry uczą ludzie niemający muzycznego doświadczenia, osiągnięć, a ich technika pozostawia wiele do życzenia. Teraz myślę, że każdy jest mistrzem na swojej drodze. Nie wszyscy muszą być wirtuozami. Droga jest celem. Jeśli ktoś ma pasję i potrafi nią zarazić to jest najważniejsze. Często ci uczący są jedyni w okolicy, a wirtuozi za wysoko. Nie każdy muzyk umie zarażać pasją. Może być świetnym technikiem, ale nie instruktorem, tak więc ok. Warto jednak uderzać do ludzi, którzy reprezentują dobry poziom, wydać pieniądze na pierwsze lekcje, by nie nabrać złych nawyków. Potem z tych nawyków trzeba wracać.



Logo
Jakie to są złe nawyki?



Logo
Są to przede wszystkim błędy w pozycji ciała i instrumentu. Chodzi o wydobycie należytego brzmienia bez - o ile to możliwe - ofiar w ludziach i sprzęcie. Bywało, że ręce spuchły i krew się polała. Hand drumming to nie głaskanie kota. Czasem trzeba przywalić...



Logo
Zabrzmiało groźnie. Instrument zakrwawi...



Logo
Oczywiście! Zdarzało mi się zakrwawić bęben... (śmiech). Po fakcie boli, ale jaka radość w trakcie! Kiedy gra się długo i mocno fizycznie, skóra dłoni nie wytrzymuje. Na szczęście są plastry, którymi można się odpowiednio wspomagać, a potem łapki się uczą.



Logo
Dużo czasu ćwiczyłaś grę na congach i djembe?



Logo
Kocham bębny. Szczególnie djembe, ale nie wyobrażam sobie siebie z dłońmi jak kartofel. Tak by wyglądały, gdybym ćwiczyła parę godzin dziennie. Nie miałam tego nawyku. Za to miałam dwoje dzieci. Dla mnie ćwiczeniem było spotykanie się i granie razem, często po prostu na koncertach. Przez wiele lat nie miałam swojego bębna ani ćwiczeniówki. Nie zakładałam sobie żelaznego planu, że będę muzykiem i od teraz zaczynam ciężką orkę. To wszystko przychodziło z pasji. Dlatego też lubię o sobie mówić, że jestem "zawodowym amatorem". Bardzo się cieszę, że pasja stała się moją pracą.



Logo
Ile czasu dziś ćwiczysz?



Logo
Osiągnęłam ten komfort, że mam swoje perkaszynowe studio w piwnicy. Teraz już lubię ćwiczyć sama, ogrywać jakieś materiały do występów z różnymi artystami. Kiedyś ćwiczyłam tylko na koncertach (śmiech), dziś mam lepsze warunki, ale wiesz, im więcej ćwiczysz, tym więcej widzisz, ile nie umiesz. Może dobrze, że za dużo nie patrzyłam, a po prostu grałam.



Logo
Wróćmy do Słomy i jego bębnów. W porównaniu do współczesnych instrumentów były dość proste.



Logo
Owszem, co nie znaczy, że były złe. Były nie tak wymuskane i błyszczące, jak teraz congi z salonów muzycznych, ale wtedy chodziło o coś zupełnie innego. Ten człowiek stworzył w Polsce coś, czego kompletnie nie było. Bębniarstwo. My tak naprawdę dopiero uczyliśmy się, jak te congi mają wyglądać, jakie powinny mieć parametry, brzmienie. Te informacje bardzo wolno i i z trudem przenikały do garstki bębnorobów i grających. Jakie wybrać drzewo? Skąd dłuto? Co zrobić, żeby nie pękł korpus? Słyszałam, że niektórzy naciągali kurtki skórzane, bo nie wiedzieli, że skóra ma być surowa. Skąd wziąć surową skórę? Matko! Jak to czasem śmierdziało!!! Mimo to udawało się robić wspaniale brzmiące bębny i tworzyć coraz większą grupę ludzi zjednoczonych w rytmie. Dziś, wspominając te lata, myślę, że to była mistyczna droga przez krzaki i mgłę. Teraz inaczej się to odbywa. Inne krzaki są...



Logo
Najczęściej widzę cię z bębnem djembe. Rzadko przy congach.



Logo
Djembe ma moc. I wymaga mocy. Zawsze podobały mi się te pracujące mięśnie. Tu nie ma ściemy. Technika techniką, ale trzeba przyłożyć wektor. Fascynujący instrument. Musiałam pojechać do Afryki i zobaczyć ludzi, których muzyka tak mi życie ustawiła. Uwielbiam też conga i wszystkie małe instrumenty perkusyjne. Gram na nich w estradowych konfiguracjach, gdzie potrzebne są delikatniejsze i różnobarwne brzmienia. Przyznaję, że nie przepadałam za bębnami obręczowymi. Drobienie paluszkami dawało rytm, ale nie dawało mi powera. Mimo to, przekonałam się do tych bębnów. Mają ciekawe barwy i są lekkie (śmiech).



Logo
Mężczyźnie jest łatwiej zajmować się muzyką?



Logo
O! Pewnie! O wiele! (śmiech) Ja na koncerty, oprócz ciężkich bębnów, ganiałam z dzieciakami i pieluchami oraz termosami z jedzeniem dla nich. Uwierz mi, to dla kobiety ogromne wyzwanie. Facet zostawia rodzinę w domu i jedzie. Czasem nie było łatwo wyżyć z grania. Z drugiej strony jakoś się udawało. Myślę, że skoro ktoś chce mojej gry, zaprasza i oferuje sensowne pieniądze, to jest to ogromne wyróżnienie. Szczególnie, że byli to nie byle jacy artyści.



Logo
Opowiedz, jak zaczęłaś współpracę ze Zbyszkiem Hołdysem?



Logo
Podszedł do mnie kiedyś po koncercie i nie kryjąc fascynacji mówił, że chciałby, żebyśmy zagrali razem. Byłam w szoku, bo to ikona, wiesz… Perfectu słuchałam, jak byłam mała. Mówił, że montuje swój skład i zadzwoni do mnie wkrótce. Dałam mu numer, ale nie wierzyłam, że zadzwoni. Zadzwonił. "Cześć, tu Zbyszek Hołdys. Robię zespół. Bedzie dwóch basistów - Pilichowski, Chrzanowski. Dwie perkusje - Grzyb i Morawiec. Gitarzysta z Chicago, Gadowski i ja. Potrzeba nam tylko ciebie". Nie wierzyłam w to, co słyszę. Byłam spanikowana. Te nazwiska miażdżyły. Powiedziałam, Zbyszek, wiesz co, to może zadzwoń do Torresa? (śmiech). Opierniczył mnie strasznie, krzycząc, że on potrzebuje mojej energii. Bardzo ciepło wspominam projekt Hołdys.com.



Logo
Grałaś i grasz z pierwszą ligą polskich artystów. Lista jest bardzo długa...



Logo
Wszyscy ludzie, którzy zaprosili mnie do swojego muzycznego świata, dali i dają mi ogromną szkołę, energię do dalszego działania i dźwigania tych cholernie ciężkich bębnów (śmiech).



Logo
Czujesz się mistrzynią naszej galaktyki w perkaszynach?



Logo
(śmiech) Zupełnie nie!!! I zupełnie tak!!! Jestem tu, gdzie jestem i ciągle się uczę. Teraz jakby mniej uczestniczę w ruchu angażującym się w odtwarzanie zachodnio-afrykańskich czy brazylijskich rytmów. To cenna szkoła, ale nie sprowadzam się do odtwarzania czyjejś kultury. Zbieram tę wiedzę, również techniczną, by wyrazić siebie. Jak zbiorę to już będzie mistrzostwo.



Anna Patynek jest chyba najbardziej znaną polską perkusjonistką, a z pewnością najbardziej wyrazistą. Na scenie zaistniała w latach 1986-1999, współtworząc Orkiestrę Na Zdrowie Jacka Kleyffa. Szybko stała się częścią topowych, bo i pierwszych w Polsce zespołów bębniarskich tj. Słoma i Bębnoluby, Pachanga, Papa Drum, Uado Taraban, Wadada, Pagota, Djembe Jet. Współpracowała z topowymi artystami tj. Voo Voo, Justyna Steczkowska, Trebunie Tutki, Marek Biliński, Brygada Kryzys, Wszystkie Wschody Słońca, Krzysztof Kasa Kasowski, Maryla Rodowicz, Faber Blue, Calle Sol, Zbigniew Hołdys, Adam Sztaba (I edycja "Tańca z gwiazdami"), Ritmodelia, Natu, Danuta Błażejczyk, Kinior, Orkiestra Jacka Tarkowskiego, Teatr Akt, Teatr Scena 96, Teatr Syrena, Paco Sarr, Mamadou Diouf. Od 2001 r. współpracowała z Budką Suflera, a także w powstałym w 2007 roku zespole Konoba (rytmy zachodnioafrykańskie) na djembe i balafonie. W 2007 r. nagrała z zespołem Hey płytę Hey unplugged. Oprócz działalności koncertowej prowadzi warsztaty i udziela się sesyjnie.



Materiał przygotował: Wojtek Andrzejewski.

Wywiad ukazał się w numerze grudzień 2016



QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.