Tomek Łosowski / Fusionland

Dodano: 16.12.2016

Długo kazał nam czekać na swój nowy solowy album, następcę debiutanckiej płyty "CV", która po 12 latach wciąż się broni świetnymi aranżacjami i zaskakuje mnóstwem ciekawych pomysłów.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.

Tomasz naprawdę przedstawił tam swój życiorys w szczerych dźwiękach. Poprzeczka wisiała bardzo wysoko. Czy najnowszy album Fusionland doskoczy do tego poziomu? Recenzję płyty przeczytacie na końcu tekstu. Tymczasem oddajmy głos samemu twórcy, niech "wytłumaczy się" z całego procesu powstawania albumu. W chwili gdy trzymacie niniejszy numer Perkusisty w ręku, płyta jest już dostępna na rynku. Będzie to zatem bardzo przyjemny przewodnik po albumie, który z pewnością doda wiele smaczków i pozwoli zrozumieć znacznie lepiej całą ideę. Tomasz?

Jakieś dwa lata temu pomyślałem sobie, że chciałbym nagrać kolejną płytę solową. Jak by nie patrzeć, minęła już ponad dekada od ukazania się pierwszej "C.V.". Maciej Nowak zawsze uprzejmie mówi, że moja "C.V." do dzisiaj dobrze się "broni", ale wzorem naszej piłkarskiej drużyny narodowej warto przejść czasami z obrony do ataku.

Z mojego doświadczenia wynika, że nagranie muzyki fusion wymaga dużo więcej czasu niż zarejestrowanie np. akustycznego jazzu. Akurat mam to szczęście, że współpracuję ze świetnymi jazzmanami i stanowimy w miarę zgraną muzyczną "paczkę". Wyprodukowanie albumu zajmuje nam - uśredniając - pół roku. Jest to czas na zebranie kompozycji, potrzeba też około 10 prób i… wchodzimy do studia. Gramy wszyscy razem. Później bardzo mało edytujemy. Cały proces zgrania, masteringu i przygotowania materiału do tłoczni przebiega dość szybko. Mniej więcej w tym trybie powstał chociażby najnowszy album grupy Orange Trane (z Soweto Kinch’em na saksofonach).

TWORZENIE


Nagrywanie "Fusionland" było zdecydowanie procesem długofalowym. Oczywiście na początku kompletowałem kompozycje, wybierając spośród najświeższych oraz tych starszych. Było też kilka bardzo starych, które musiałem nieco przerobić. Przeważnie początkowe zalążki utworów, które powstają w mojej głowie, gram najpierw na fortepianie i nagrywam je na telefon. Potem idę do mojej kanciapy, gdzie mam do dyspozycji podstawowy master keyboard z systemem midi. Robię na nim szkielet utworów. Korzystam wtedy z podstawowych barw, które są w tym instrumencie. Może to być jakieś proste piano, basik itp.

W tej kanciapie mogę też od razu sprawdzić coś na zestawie. Jest to dość ważny etap - próba wstępnego zaaranżowania partii bębnów do moich nowych utworów. Kiedy wiem już, jak mają wyglądać bębny, robię następny krok. Wykorzystując uprzejmość mego ojca, z którego instrumentów wtedy korzystam, czyszczę wstępny szkielet utworu, zamieniam barwy na docelowe itd. Mam tu do dyspozycji zawodowe brzmienia, barwy syntezatorów takich, jak Dave Smith’s Prophet 5, Poly Evolver, Mini Korg, Korg MS 2000, Ensoniq… itd. Zmieniam jeszcze czasami akordy, dogrywam klawiszowe solówki, robię ostateczną formę utworu itd.

Kolejny proces to przegrywanie wszystkich barw i śladów z tzw. systemu midi na Pro Toolsa. Ten proces trwał jakieś 1,5 miesiąca z przerwami. Przegrywałem każdy ślad osobno, przepuszczając przez światowej klasy preampy firmy Lipinski.

Ustawiając to wszystko w Pro Toolsie wyrównywałem jeszcze ścieżki, wgrywałem clock, potrzebny do nagrania bębnów. Przygotowywałem też (pod kątem przyszłego miksu) różne partie klawiszy - z pogłosem lub bez pogłosu. Z pogłosem - aby sobie tego posłuchać "na roboczo", a bez pogłosu - aby dodał go ten, kto będzie w przyszłości robił zawodowy miks tych utworów. "Zmagania" z klawiszami zajęły mi (z przerwami) prawie półtora roku.

Kiedy ten etap był zamknięty, mogłem zacząć nagrywać bębny. Okazało się jednak, że musiałem sporo czasu na to poczekać. W naszym studiu było dużo roboty w związku z nagrywaną płytą KOMBI. Potem umierała moja mama i znowu cała praca zamarła. Szansa pojawiła się na przełomie 2015 i 2016 roku i miała wyraźny związek z osobą bardzo zdolnego realizatora, pracującego w naszym studiu, Marka Heimburgera. Przy jego pomocy zaadoptowaliśmy pomieszczenie do bębnów w taki sposób, że po prostu ustawiliśmy w nim całego Pro Toolsa (abym mógł samodzielnie wciskać sobie "record".)

NAGRANIA


Mając do dyspozycji nasze rodzinne studio, chciałem pracować w tempie efektywnym, ale bez ciśnienia. Uśredniając, można powiedzieć, że nagranie jednego utworu zajmowało mi 1,5 dnia. Bębny nagrywałem ponad miesiąc (z przerwami).

Oczywiście musiałem wcześniej ćwiczyć ten materiał, a zwłaszcza trudne momenty w utworach, ale z drugiej strony sporo "sytuacji" zostawiłem sobie na nagrania. Mając komfort pracy bez presji zegarka, niektóre rzeczy chciałem usłyszeć, jak brzmią nagrane w studiu i wtedy podjąć decyzję, który wariant bardziej mi odpowiada.

Przymierzając się do nagrania drugiej solowej płyty zrealizowałem ideę, która od dłuższego czasu chodziła mi po głowie. Poprosiłem Wojtka Olszaka, aby został producentem, pomógł mi w zaproszeniu i nagraniu muzyków - gości oraz aby zmiksował materiał i zrobił mastering. Wojtkowi spodobał się ten pomysł i zgodził się. Od razu zasugerował kilka kwestii, dotyczących nagrań np. aby mikrofony były trochę bardziej oddalone od tomów i werbli. Mikrofony umiejscowione bardzo blisko membrany sprawdzają się na koncertach, natomiast w studiu dają dość plaskate brzmienie. Oddalenie sprawia, że instrumenty brzmią pełniej.


Wojtek podpowiedział też, jak precyzyjnie ustawić overheady względem głównego werbla (trzeba zmierzyć odległość od werbla do obydwu overheadów sznurkiem tak, aby jego środek był centralnie pomiędzy nimi). Jest to potem bardzo ważne w miksie. Z kolei Marek Heimburger ustawił dość sporo ekranów własnej konstrukcji. Z jednej strony nieco tłumiły pomieszczenie, a z drugiej - odpowiednio ustawione - sprawiły, że bębny lepiej zabrzmiały. Przykryliśmy też centralę, tworząc nad nią tunel (aby uzyskać większą izolację). Do stopy użyliśmy trzech rodzajów mikrofonów: Shure beta 52, Sennheiser md 421 + subkick. Oba werble to klasyka - Shure Sm 57, Tomy - Elektro-Voice N/D 468, overheady - AKG c414 xls, hi haty - Audio Technica 4031. Piszę o tym po to, by wyczulić was, jak ważne jest, aby perkusiści znali się nie tylko na "bębnieniu".

BĘBNY


Do nagrań użyłem moich "flagowych" bębnów DW Collectors. Miałem tu bardzo ciekawą sytuację, ponieważ dysponuję dwoma zestawami tomów (płytsze i głębsze). Stroiłem te dwa zestawy i wybierałem do konkretnego utworu ten set, który lepiej brzmiał. W myśl zasady, że naciąg naciągowi nierówny, czasami jeden kocioł brzmiał lepiej, czasami gorzej, mimo, że nakładałem ten sam model naciągu… Pragnę zaznaczyć, że stroiłem tak samo. Z naciągami jest trochę loteria i o ile na warunki koncertu naciąg, który ma trochę mniej góry czy ataku obleci - to w studiu chciałem mieć optymalną sytuację. Przy kilku utworach do tomów użyłem naciągów Remo Coated Ambassador, z kolei do następnych - Remo Emperor Clear. Jeżeli chodzi o werble, wykorzystałem Remo Ambassador Coated. W zasadzie prawie w każdym utworze grałem na innym werblu. Głównie poruszałem się pomiędzy DW Edge, DW Top Edge, DW Supersolid Edge a Ludwigiem Supraphonic 5" x 14".


Werble stroiłem pod tonację konkretnego utworu albo w jakimś ładnie pasującym interwale. Kotły również starałem się stroić pod konkretne tonacje lub w interwałach.

Stopę nastroiłem metodą "tuż po zniknięciu fałd" z jednej i z drugiej strony. Brzmiała fajnie, więc zostawiłem tak nastrojoną na całe nagrania. Starałem się bardzo pilnować stroju werbla (sprawdzałem po każdej wersji).

TALERZE


Z blachami również eksperymentowałem i wykorzystałem różne sety talerzy, które posiadam. Zmieniałem hi-haty z K Zildjian na A Zildjian (i odwrotnie), używałem też różnych crashy, chinek, ride’ów (różne formuły, rozmiary). Pomyślałem, że warto zróżnicować brzmienia oraz wykorzystać w pełni moje blachy Zildjiana. Np. do utworu pt. "Życie Wieczne" użyłem nowych stackerów, różnych "nakładek" (blacha na blachę), aby ogólny ich "sound" pasował do gospelowego klimatu… itd. itp.

 

PRODUKCJA


Po nagraniu bębnów zajmowałem się edycją i przygotowaniem całego materiału do wysłania dla Wojtka Olszaka. Musiałem przykładowo troszkę przesuwać partie klawiszy pod "żywe" bębny, aby były spójne i stanowiły z bębnami jeden organizm. Na tym etapie zeszło mi aż miesiąc. W międzyczasie basista Karol Kozłowski nagrał basy do dwóch utworów, mój ojciec solo do "Łosowski’s Family", Zbyszek Fil zaśpiewał wokalizy do utworu pt. "Czasoprzestrzeń", a Aga Burcan do "Funk Magic". Z kolei utwór pt. "Don’t Stop Now" zaaranżował i solo nagrał Tomek Świerk.

Resztę prac wziął na siebie Wojtek. Zaczął od edycji i selekcji w klawiszach. Ponieważ mam do Wojtka wielkie zaufanie, zostawiłem mu wolną rękę, jeżeli chodzi o dalsze prace nad płytą oraz zaproszenie pozostałych muzyków - gości. Zagrali Michał Grott, Łukasz Dudewicz, Wojtek Pilichowski, Wiktor Tatarek a gdzieniegdzie - Wojtek Olszak (solówki klawiszowe). Dzięki ich talentom, moja muzyka nabrała dodatkowych kolorów i zabrzmiała jeszcze pełniej - wielkie dzięki!

Sam proces miksów odbył się bardzo sprawnie, pod koniec czerwca. Chcieliśmy z Wojtkiem zdążyć przed warsztatami w Jaworkach (obaj jesteśmy tam w charakterze wykładowców), pracowaliśmy więc przez szereg dni pełną parą, niemal 24 godziny na dobę. Wojtek zrobił próbny mix jakiegoś utworu, wysyłał, a ja odsłuchiwałem u nas w studiu, robiłem notatki, wysyłałem… Wojtek wdrażał poprawki… itd. Były sytuacje, że budziliśmy się na zmianę (podczas, gdy Wojtek ustawiał kolejny numer - ja spałem, potem ja odsłuchiwałem, a Wojtek spał).

Master Wojtek zrobił rzutem na taśmę, tuż przed wyjazdem. W Jaworkach zrobiliśmy "ściszenia" niektórych utworów i przygotowaliśmy całość materiału do tłoczni. Już wcześniej umówiłem się z zaprzyjaźnioną firmą Soliton i jej szefem Krzysztofem Karwaszem, że wydadzą mi ten album. Łączny czas pracy to około dwa lata. Teraz jest wielka satysfakcja i kawał muzyki dla potomnych.

 

POSZCZEGÓLNE KOMPOZYCJE "FUSIONLAND"


Płytę otwiera kompozycja "Czasoprzestrzeń". Bardzo lubię muzykę fusion, a inspiracją dla tego utworu była dla mnie m.in. muzyka z płyt solowych Dave Weckl’a. Nie ukrywam, że albumy "Masterplan" czy " Synergy" odcisnęły na mnie swój ślad. Podoba mi się, jak Weckl ożywia instrumentalną muzykę, dodając przyjemnie brzmiące wokalizy. Stąd zaczerpnąłem ideę, by zaprosić Zbyszka Fila. Efekt przerósł moje oczekiwania, bo końcówka tego utworu poszła w ogóle w jakąś niesamowitą stronę - kojarzy mi się z muzyką filmową. Cieszę się, bo utwór uzyskał swój niepowtarzalny klimat. W partii bębnów zagrałem tu w zwrotkach groove z klimatu "african" - stopa na każdą ćwiartkę, a werbel na "trzy". W refrenach mamy na bębnach typowe podziały fusion (z ridem). Dodatkowo mamy tu zaaranżowane, krótkie solo bębnów. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się zagrać w tym utworze fajne sola klawiszowe. Dużą inspiracją dla mnie zawsze byli tacy klawiszowcy, jak Steve Porcaro, Chick Corea, Jay Oliver czy Steve Weingart, no i Wojtek Olszak. W swojej muzyce lubię iść w taką stronę z klawiszami.

"Latin’s Heart" to drugi utwór na płycie. Ten kawałek ma sporo lat. Jego początki sięgają jeszcze mojej szkoły średniej (kiedy wraz z Leszkiem Możdżerem mieliśmy pierwszy zespół i robiliśmy próby na werandzie w starym domu przy ul. Kolejarzy 11). W bardzo pierwotnej wersji pojawił się na mojej pierwszej szkole VHS z 1997 roku pod nazwą "Ballerina" (solo klawiszowe zagrał tam właśnie Leszek). Potem przerobiłem go na bardziej jazzową wersję, w której ukazał się na płycie Orange Trane "My Personal Friend".

Bardzo pragnąłem nagrać go w nowej odsłonie na obecną płytę. Zaprosiłem tu Janka Rejnowicza, któremu latynoska muzyka nie jest obca. Tworzymy wspólnie zespół Quartado, z którym na pierwszej płycie poczyniliśmy również utwór w klimacie latynoskim pt. "Latin Spirit". Janek wpasował się więc doskonale w moją koncepcję i zagrał pierwsze solo. Drugie, również przepiękne solo, zagrał Wojtek Olszak. W partii bębnów - mamy tu rytm "songo", ale też pojawia się na moment "clave". Udało się tu uzyskać ten charakterystyczny klimat muzyki latynoskiej (wyprzedzane akcenty, zatrzymania, unisona…). Dzięki tym zabiegom utwór jest bardzo żywy i barwny. Moje końcowe solo to ukłon w stronę mistrza - Steve Gadd’a, który jak nikt gra latynoską muzykę (każdą inną też). Wielką inspiracją dla mnie niezmiennie pozostaje jego kultowa szkoła "In Session", gdzie w genialny sposób interpretuje muzykę latynoską, używając w swoim graniu pauz, przesuwek i akcentów. Specjalnie do tego utworu, na moją "prawą" stronę założyłem po latach chinę na crashu. Dobierałem różne rozmiary "chinek" i wygrała Zildjian Oriental 16". Najbardziej kleiła się z crashem. Niestety, china była bardzo cienka i w tej pozycji (odwrócona do góry) nieźle oberwała. Pęknąć - nie pękła, ale krawędzie miała zdrowo pofalowane. Na pocieszenie powiem, że jej poświęcenie nie poszło na marne - ostatecznie ten utwór to bardzo mocna pozycja na płycie. China została "uwieczniona" na wieki wieków.

"Funk Magic" - ta kompozycja to odpoczynek po gęstym "Latin’s Heart". Zaprosiłem tu Agę Burcan, która zaśpiewała świetne wokalizy i chórki, co ożywiło cały utwór. Na basie zagrał Karol Kozłowski, z którym pracujemy razem w Quartado i w Kombi.

Podstawą jest tu melodyjny temat oraz groove, który zagrał kiedyś Jeff Porcaro na swojej słynnej, mimo że trwającej zaledwie pół godziny, szkole VHS. Jeff wykonał tylko krótki fragment tego rytmu (na basie zagrał jego brat, a na klawiszach David Garfield), ale zabrzmiał fenomenalnie. Nie znalazłem żadnej piosenki, w której Jeff gra dokładnie taki rytm, a znam jego dyskografię dość obszernie. Postanowiłem zatem wykorzystać go w moim "Funku", gdzie przypasował idealnie. Bardzo melodyjna jest końcówka - celowo nie ściszaliśmy jej zbyt szybko przy miksie. Na końcu zostaje bas Karola.

Czwarty utwór to tytułowy "Fusionland". Inspiracją dla mnie stała się tu m.in. gra Simona Phillipsa. W utworze tym we wstępie użyłem groove'u, który Simon gra zazwyczaj z wykorzystaniem octabanów (główny werbel jest na "trzy"). Ponieważ nie posiadam octabanów - wykorzystałem kotły. I dobrze - nie chodziło mi przecież o to, aby coś kopiować, raczej o uzyskanie pewnego muzycznego klimatu i charakteru. W utworze jest też fragment, gdzie gram rytm z werblem na każdą ćwiartkę. Kiedyś byłem z dzieciakami w cyrku i zauważyłem, że bębniarz z cyrkowej orkiestry często powtarzał ten motyw. Bardzo mi się spodobał. W tym utworze użyłem gdzieniegdzie barw z Propheta. Lubię muzykę grupy Clannad, a zwłaszcza album "Legend", gdzie Prophet jest w genialny sposób wyeksponowany i współtworzy niezwykły klimat. W mojej kompozycji jest takie delikatne, barwowe i muzyczne nawiązanie. Na basie zagrał świetnie Michał Grott, solo na pianie Rhodes - Wojtek Olszak, a solo na gitarze Wiktor Tatarek. Końcowe solo na bębnach zagrałem ja. Jest ono dość długie, ale grało mi się dobrze i ostatecznie jest to płyta perkusisty. Ściszenie jest dopiero, kiedy wchodzę na dwie stopy. Utwór ten w roboczej wersji figuruje na YouTube pod tytułem "Band" (zagrałem go kiedyś na warsztatach w DrumStore).

"Kaszubskie Lato". Chcąc złamać klimat perkusyjnego, gęstego grania, umieściłem ten oto utwór. Od wielu lat uwielbiam wypoczywać przy muzyce Pata Metheny. Płyty takie, jak "Letter From Home", "Secret Story", "Still Life Talking" na stałe wryły się w moje serce. Słuchając ich wyobrażam sobie przyrodę, a konkretnie malownicze Kaszuby, blisko których mieszkam i które kocham. Ten utwór jest właśnie w takim klimacie. Stąd też tytuł "Kaszubskie Lato", a skoro lato to słoneczne dni, wieczory nad jeziorem przy zachodzącym słońcu, wakacje… do których najwięcej radości wnoszą dzieci. Dlatego dzieciaki nad wodą pojawiają się jako dodatek na końcu utworu. Na basie zagrał Łukasz Dudewicz, przepiękne, klimatyczne solo zagrał na pianie Wojtek Olszak, a na gitarze Wiktor Tatarek. Ja zagrałem miotłami. Jako głównego werbla użyłem DW Edge 12". Mamy tu taki "sambowaty" rytm. Wbrew pozorom sporo się namęczyłem, żeby w mojej grze "time" fajnie płynął. Często najtrudniejszymi utworami do zagrania są te, które wydają się pozornie proste. Łatwiej coś namieszać, zagęścić…

"Łosowski’s Family" to utwór, do którego skomponowania zainspirowała mnie gra mistrza Colaiuty. Kiedyś wpadł mi w ręce koncert grupy Karizma pt."Document", gdzie na klawiszach grał David Garfield, na gitarze Michael Landau, na basie Neil Stubenhaus i Vinnie Colaiuta na bębnach. Koncert ten miażdży do dzisiaj. Płyta dostała nagrodę magazynu Modern Drummer za najlepszy koncert (muzyka fusion). Pierwszy utwór pt. Heavy Resin powala!!! Groove na 11/8… Solo Vinniego w tym groovie… Z czasem wgrałem sobie wstęp z tej "pieśni" i zapętliłem w Rolandzie, aby dla własnego rozwoju ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć... Kiedy nabrałem sprawności, jeżeli chodzi o ten "podział", zatęskniłem, aby coś więcej z tym zrobić. Okazja się nadarzyła. Brakowało mi utworów na nową płytę. Chciałem przerobić dawny utwór pt. "Arkadia" z płyty "Nowe Narodziny", którą nagrałem dawno temu z moim ojcem. Przerabianie tego utworu jednak nie szło w taką stronę, jakiej bym oczekiwał. Nagle wpadłem na pomysł, aby połączyć utwór z tym groovem, totalnie go połamać… (dawna "Arkadia" była na 4/4…). Dodałem groove i nagle świat i nowe pomysły stanęły przede mną otworem. Ostatecznie nic nie zostało z Arkadii (ha ha), ale to i lepiej. Wymyśliłem wszystko na nowo, tematy, zagrywki, sola… Ponieważ płytę "Nowe narodziny" nagrywałem w duecie z moim ojcem, pomyślałem, że fajnie byłoby, jakby zagrał on solo w środku utworu na słynnym Prophet 5. Wyszło świetnie. Najpierw było solo klawiszowe, a potem do niego dograłem bębny. Dało mi to dość dużą swobodę. Z kolei moje solo na bębnach to taki mały majstersztyk, który udało mi się nagrać. Marzyła mi się solówka, w której odejdę trochę od kurczowego trzymania się ryz taktowo - time’owych… Jeżeli dodamy do tego metrum na 11/8 - robi się całkiem ciekawie.

"Don’t Stop Now" - utwór ten jest już nastolatkiem. Swego czasu chciałem go dać na płytę dawnej formacji "PiR2", ale ponieważ nie było zbyt wielkiej chęci ze strony lidera - odpuściłem "temat". Później na moim horyzoncie pojawił się muzyk - klawiszowiec Tomek Świerk. Tomek miał zawsze bardzo świeże i nowatorskie spojrzenie na muzykę. Z własnej nieprzymuszonej woli wziął mój utwór i niejako czyniąc mi niespodziankę - zaaranżował go w całkiem nowatorski sposób. Efekt bardzo mi się spodobał. Żałuję, że Tomek (z braku czasu) nie potraktował w ten sposób jeszcze jakiejś z moich kompozycji... Barwy, które słychać na płycie to w 80% barwy Tomka (łącznie z głosem dziewczyny w połowie i na końcu utworu). Utwór roboczo miał tytuł "Niunia" i figuruje na YouTube w starszej wersji, zagranej kiedyś na warsztatach w DrumStore. Tomek Świerk zagrał tu również świetne solo w połowie utworu. Od strony perkusyjnej - mamy tu disco, poza częścią środkową, w której dominuje jazz-rockowy rytm. Pomysł, aby pójść w stronę beatu disco, był Tomka. Pomyślałem sobie - dlaczego nie? Nie jest to żadna hańba porządnie to zagrać. Styl disco kojarzy się nam często z tzw. pszenno-buraczanym disco polo… Ten utwór nie ma nic wspólnego ze wspomnianym kiczem muzycznym. Pole do popisu miałem tu w mikro przejściach. Każde ma sens i każde to osobna historia…

"Seven Girls" - pomysłu na tytuł dostarczyła mi moja najbliższa rodzina. W sensie dosłownym mam siedem dziewczyn - żona i sześć córek. Skomponowałem ten kawałek jako typowy utwór w stylistyce fusion na 6/8. Kilka lat temu sieć sklepów Riff zaproponowała mi warsztaty do spółki z basistą (tzw. sekcja rytmiczna). Od razu pomyślałem, że fajnie byłoby je zrobić wraz z Karolem Kozłowskim, który jest nie tylko bardzo dobrym basistą, ale też świetnym kumplem. Trasa (może poza Bydgoszczą - gdzie nie przyszedł nikt) - była bardzo udana. Graliśmy w większych miastach Polski, mówiliśmy dużo o pracy bas-bęben, no i graliśmy ten utwór. Nigdy nie zapomnę komicznej sytuacji, kiedy na którymś pokazie pomyliłem podkłady i odpaliłem wersję z basem elektronicznym… Karol na moment zamarł... Oczywiście zastopowałem i zmieniłem podkład, aby zagrać razem z żywym basem. Naturalną konsekwencją było zaproszenie do nagrań Karola, aby zagrał bardzo piękne, basowe dźwięki.

"Życie Wieczne". Ten utwór jest z założenia bardzo optymistyczny, ponieważ wierzę w Dobrą Nowinę, w której mamy obiecane za darmo życie wieczne. Warunkiem jest przyjęcie Bożej miłości i odwzajemnienie jej, z uwzględnieniem bliźniego. Postanowiłem zatem nadać tej piosence taki właśnie tytuł. Na basie zagrał tu świetnie Michał Grott. Przyznam szczerze, że miałem tu z partią bębnów nie lada orzech do zgryzienia. Konstrukcja i tempo utworu wymagały ode mnie, abym poszedł w rejony tzw. drum’n’bass i gospel chops… Przyznaję się, że nigdy nie chciałem popisywać się tą stylistyką - może nawet na przekór tym wszystkim perkusistom, którzy w swojej grze jak przecinka używają chopsów… Gdyby czas był z gumy, wziąłbym się za szersze przyswojenie tej stylistyki - nawet dla własnej satysfakcji i rozwoju. Tymczasem skomponowałem właśnie taki utwór i musiałem coś z tym tematem od ręki zrobić, a pasuje tu właśnie takie granie. Pomyślałem sobie, że odpowiedni zapas techniki mam - siadłem więc na tyłku za zestawem i zacząłem coś kombinować. Z drugiej strony nie chciałem kopiować tutaj jakichś chopsów znanych bębniarzy. Ponieważ obrałem takie założenie, celowo ćwicząc ten utwór nie szukałem żadnych gotowych przykładów. Chciałem, aby to było bardziej moje granie. Ostatecznie wyszło mi coś na kształt pseudo-chopso-kaszubsko-łosowszczyzny. Ma to jedną dużą zaletę - jest w 100% moje.

Ostatni utwór na płycie to "Jeff and John". Utwór ten miał być trzeci w kolejności, ale w trakcie produkcji zyskał taką moc, że z premedytacją przesunąłem go na koniec. Chciałem od dawna nagrać coś w pięknym stylu shuffle. Jest to wymagające granie, bo trzeba jednocześnie utrzymać ładnie tempo i zagrać wszystko w odpowiednich proporcjach dynamicznych. Komponując ten utwór, miałem pewną wizję ostatecznej jego formy. Mam taki ulubiony utwór w shuffle z płyty Nika Kershawa "The Works". Od dawna fascynuje mnie też gra Johna Bonhama, jego fantastycznie osadzony time (podobnie jak u Porcaro). Tytuł "Jeff and John" odnosi się właśnie do tych dwóch gigantów groove’u. Wszystkie klawisze łącznie z solówkami zrobiłem sam. Bas nagrał Wojtek Pilichowski, a na gitarze fenomenalnie zagrał Wiktor Tatarek. Swoim solo zamykającym utwór rozwalił mój system (ha ha). Stwierdziłem zatem, że warto dać ten utwór na koniec. Dzwony przypominają, że ci dwaj wielcy mistrzowie odeszli przedwcześnie...

Mam nadzieję, że moja muzyka dostarczy słuchającym wielu wspaniałych wrażeń. Koncertów z tym materiałem raczej nie przewiduję, więc niezmiernie się cieszę, że został on uwieczniony w formie płyty. Zainteresowanych nabyciem zachęcam do kontaktu np. za pośrednictwem mojej strony www.tomasz.losowski.pl oraz na koncertach zespołów, w których gram. Pozdrawiam wszystkich czytających i słuchających.

Tomek Łosowski
Foto: Piotr Szymański

 

Tomasz Łosowski - Fusionland / Recenzja Perkusisty


TRASA: Długo, bo aż 12 lat czekaliśmy na nowy album Tomka Łosowskiego. Płyta jest naturalną kontynuacją świetnej poprzedniczki CV. Pewne kompozycje wydają się celowym nawiązaniem tematycznym do utworów z pierwszej płyty, jak np. rodzinne Łosowski's Family i Seven Girls lub Jeff and John (ukłon dla panów Porcaro). Te nawiązania do Porcarowego shuffle Tomek robi dość często w różnych wariacjach (np. Czasoprzestrzeń). Niektóre melodie przewijały się już przez pokazy Tomka (np. Don’t Stop Now), ale wreszcie doczekały się swoich oficjalnych form. Muzyk tak naprawdę kładzie nam do uszu swoje życie, bo jest tu mowa o jego rodzinie, o inspiracjach muzycznych i wreszcie o religii, która odgrywa bardzo ważną rolę w jego życiu. Brzmieniowo mamy tu, mimo dominującej elektroniki, bardzo organiczne granie. Brzmienie bębnów jest bardzo żywe, na co wpływ ma zarówno jakość instrumentów, jakość nagrania, jak i przede wszystkim przepotężna łapa i umiejętności muzyczne Tomka. Są tu także oczywiście goście, którzy bardzo subtelnie, ale zauważalnie dodają coś od siebie. Gitary i wokalizy zlepione są z całością, przez co wszystko jest spójne i "siedzi" razem w groove’ie. Nie wydaje mi się, żeby było wielu perkusistów, którzy potrafiliby w Polsce nagrać taką płytę. Tu potrzeba doświadczenia i ciągłego treningu z instrumentem. "Łosiu" jest w niesamowitym ogniu i czasami ta energia bierze górę, jak np. w wejściu do Latin’s Heart. Już widzę, jak Tomek robi swojego "żółwika" i jedzie z zaciśniętą dolną wargą po DW i Zildjianach. Dobra robota, panie Łosowski!

WRAŻENIA Z JAZDY: Mówiąc bardzo obrazowo - dominujące klawisze i żywe bębny dają wynikową w postaci technicznej i energicznej wersji Kombi w wydaniu instrumentalnym (takie Bez Ograniczeń Energii XXI wieku). Mimo kosmicznych wyczynów perkusyjnych płyta jest przede wszystkim zbiorem dobrych kompozycji w swoim gatunku, których może posłuchać każdy, nawet ten, kto z bębnami nie ma nic do czynienia.

ODCINKI SPECJALNE: Poszukajmy smaczków, bo zabójczych i przy tym muzycznych solówek (np. Fusionland, Latin’s Heart) mamy pełno. Proste, ale wspaniale dudniące tomy w końcówce Czasoprzestrzeni. Praca nóg w końcówce Łosowski's Family. Podbijany wstęp w Życie Wieczne - nawet w takim banale Tomek dał tyle życia! Tam też przejście 1:48 - tego nie zagra małolat. Stabilny groove od 19 sekundy Don’t Stop Now. To tylko drobne przykłady, bo takich smaczków przy każdym kolejnym przesłuchaniu odkrywa się więcej i więcej.

POJEMNOŚĆ SILNIKA (ocena perkusisty): 95/100
POJEMNOŚĆ BAKU (ocena płyty): 80/100

Artykuł ukazał się w numerze wrzesień 2016




Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.