Jacek Pelc
Dodano: 05.11.2012
Jakiś czas temu prezentowaliśmy sylwetkę Jacka w jednym z odcinków naszych Raportów. Wszyscy ci, którzy przeczytali wywiad, z pewnością zauważyli, że muzyk nie jest osobą, która ugina kark przed wszystkimi przeciwnościami i trudami, jakie dotyczą perkusistów.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Wręcz przeciwnie, daje przykład, że bardzo dużo zależy od nas samych, od naszej postawy, od naszych ambicji i charakteru. Dlatego też pod koniec roku 2011 na polskim rynku muzycznym pojawiło się wydawnictwo DVD autorstwa perkusisty jazzowego?
Wydawnictwo jest niebagatelne. Zawiera olbrzymią dawkę muzyki, gdzie perkusja nie wiedzie prymu na zasadzie: "Ale teraz przywalę przejście i złamię je 7 i pół razy". Jest to płyta, gdzie perkusista gra muzykę, a nie patenty. Muzycy, którzy towarzyszą Jackowi na scenie to wspaniała kompania, gdzie możemy spotkać: Marcina Jahra, Grzegorza Nadolnego, Krzysztofa Herdzina czy też zagranicznych przyjaciół w osobach Davida Friedmana lub też samego mistrza nad mistrzami instrumentów perkusyjnych - Pete?a Locketta!
Nic dziwnego, że płyta zbiera bardzo pozytywne recenzje także poza granicami naszego kraju, a uczestniczący w nagraniach muzycy z dumą przedstawiają materiał: "Patrz, zagraliśmy tu dobry koncert!" Jest to również okazja, by porozmawiać po raz kolejny z Jackiem, tym razem bliżej o realizacji płyty, ale jak to jest w przypadku tego wspaniałego muzyka mamy tu dużą dawkę informacji, przemyśleń i rozważań. Z pewnością zaciekawią one dojrzałych bębniarzy, a młodym mogą posłużyć za naukę.
Jacek, wydanie DVD o zwartości jazzowej, do tego przez perkusistę? pachnie samobójstwem?
Dzięki za pierwsze - bardzo inspirujące - pytanie. Zacznę od dygresji. Od dłuższego czasu myślałem o napisaniu trzech recenzji jednej płyty: entuzjastycznie pozytywnej, totalnie negatywnej i prześmiewczej. Dla gimnastyki językowej w grę wchodziła również recenzja obojętna emocjonalnie. Dlatego udzielę Ci kilku odpowiedzi. Czy wydanie mojej płyty pachnie samobójstwem? Ależ oczywiście tak! Ja już na samym początku około 45 lat temu popełniłem "fizyczne" samobójstwo, wybierając bębny zamiast fletu piccolo. Przekładając to na wydanie mojej płyty powiem tak: perkusja o cechach jazzowych to nisza na całym podwórku perkusji (rock, metal, salsa, pop, elektronika, filharmonia, produkcje ethno etc.). Całe podwórko perkusji to nisza w muzyce instrumentalnej, którą głównie gram, a ta muzyka to nisza w całej muzyce, a cała muzyka jest niszą w skali świata. Czyli ja wypuściłem produkt niszowy do jakiejś 4 potęgi. Inaczej mówiąc - nisza perkusji o cechach jazzowych jest co najmniej pierwiastkiem 4 stopnia w skali samej tylko muzyki.
Jednakże skorzystam z okazji, by przypomnieć taki oto fakt. Zestaw bębnów wymyślili jazzmani, przez pierwsze pół wieku był używany prawie wyłącznie w muzyce jazzowej i bluesowej. Jazz oraz styl Jazz / latin były wtedy tym, czym jest dzisiaj muzyka pop - proszę, sam sobie porównaj jakość i klasę? Wtedy rocka, metalu czy perkusyjnej elektroniki nie było nawet w planach. Dlatego każdy liczący się perkusista korzysta w swojej pracy ze zdobyczy drummerów jazzowych, bo to oni zbudowali fundament i pierwsze piętra perkusyjnego gmachu. Sądząc po tym, jak gmach funkcjonuje i rozwija się, jazzmani stworzyli go całkiem solidnie. Znam wielu perkusistów, którzy wydają swoje płyty, a na nich nie ma ani jednej kompozycji perkusisty - tak zwanego leadera. Dlatego szczególnie cenię takich gości, jak Anthony Williams, Jack DeJohnette, Grzegorz Daroń czy Stewart Copeland - za to, że komponują, że mają przygotowaną koncepcję swojej muzyki i mogą być prawdziwymi, kompletnymi leaderami. Oczywiście, cenię też Elvina Jonesa, Thomasa Langa, Czarka Konrada, Dennisa Chambersa czy Dereka Roddy za czysto perkusyjne walory, ponieważ lubię ten instrument sam w sobie bez dodatkowych kontekstów.
Wracając do mojej płyty - od co najmniej 20 lat narastało we mnie coraz silniejsze przekonanie, że w dzisiejszej polskiej rzeczywistości perkusista nie ma prawie żadnych szans na otrzymanie od kogokolwiek propozycji nagrania swojej autorskiej płyty. Tym bardziej żaden perkusista nie otrzyma propozycji nagrania swoich oryginalnych kompozycji - to się podwójnie nie mieści w stereotypach. Jeszcze tym bardziej żadna lokalna ani przenajcentralniejsza telewizja nie jest zainteresowana w pokazywaniu choćby trzysekundowych przebitek na perkusistę (o ile coś pokazuje to prawie wyłącznie produkty muzykopodobne z gwiazdami - celebrytami w głównych rolach). Jeżeli w społecznej świadomości masowej, kształtowanej przez media, nie ma prawdziwej muzyki, to perkusistów jeszcze bardziej nie ma. Nie ma nas na zdjęciach, nie ma nas w wywiadach, na estradzie nas nie widać, w recenzjach jesteśmy pomijani. Więc zadałem sobie parę pytań. Co to wszystko ma znaczyć, do kurwy nędzy?! Czy ja i moi koledzy po fachu jesteśmy wstydliwymi rekwizytami, które trzyma się z dala od ludzi w magazynku - kanciapie?! Czy mam się z tym pogodzić i zabić dechą, siedząc z tyłu i oglądając dupy frontmanów na estradzie?!
Ponieważ, jak powiedziałem, nie miałem na kogo liczyć, naturalnym odruchem było liczenie na samego siebie. Od kilkunastu lat zacząłem się przygotowywać na ten moment przez systematyczne zaopatrywanie się w sprzęt do nagrań - początkowo audio, potem wideo. Moja płyta jest adresowana do miłośników dobrej muzyki. Według mojego przekonania jakość prezentowanej tam muzyki jest na poziomie światowym, a dodatkowo jej walory podkreśla fakt, że większość stanowią nagrania na żywca, bez poprawek i retuszu. Tak się przyzwyczaiłem do grania na 100%, że nawet sceny z Rolandem SPD-S nagrywałem po razie. Jeśli nawet sporadycznie robiłem duble, to i tak przechodziła pierwsza wersja. Oczywistą sprawą jest, że nagrywanie live nie sprzyja uzyskaniu nagrań doskonałych w sensie technicznym, separacji poszczególnych ścieżek audio itd. Ponadto ja nie dysponuję sprzętem takim, jak komercyjne czy państwowe telewizje. Ale ktoś mądry powiedział kiedyś prawdę, której się trzymam: nagranie audio jest dobre wtedy, gdy wyraźnie słychać na nim wszystkie nagrane instrumenty. Moje nagrania spełniają ten wymóg. Obraz jest u mnie uzupełnieniem audio, a nie odwrotnie - kiedy bębniarz gra solo to widać bębniarza, a nie klapkę saksofonu, czy guzik w kostiumie wokalisty. Może ten mój obraz nie jest doskonały, może tło mogłoby być czystsze, tu i ówdzie trochę inne światło itd. Ale ten obraz jest prawdziwy i celowo jest zaprzeczeniem wielkich, doskonałych technicznie, scenograficznie i zarazem wkurwiających konfabulacji panów reżyserów z telewizji.
Jednakże skorzystam z okazji, by przypomnieć taki oto fakt. Zestaw bębnów wymyślili jazzmani, przez pierwsze pół wieku był używany prawie wyłącznie w muzyce jazzowej i bluesowej. Jazz oraz styl Jazz / latin były wtedy tym, czym jest dzisiaj muzyka pop - proszę, sam sobie porównaj jakość i klasę? Wtedy rocka, metalu czy perkusyjnej elektroniki nie było nawet w planach. Dlatego każdy liczący się perkusista korzysta w swojej pracy ze zdobyczy drummerów jazzowych, bo to oni zbudowali fundament i pierwsze piętra perkusyjnego gmachu. Sądząc po tym, jak gmach funkcjonuje i rozwija się, jazzmani stworzyli go całkiem solidnie. Znam wielu perkusistów, którzy wydają swoje płyty, a na nich nie ma ani jednej kompozycji perkusisty - tak zwanego leadera. Dlatego szczególnie cenię takich gości, jak Anthony Williams, Jack DeJohnette, Grzegorz Daroń czy Stewart Copeland - za to, że komponują, że mają przygotowaną koncepcję swojej muzyki i mogą być prawdziwymi, kompletnymi leaderami. Oczywiście, cenię też Elvina Jonesa, Thomasa Langa, Czarka Konrada, Dennisa Chambersa czy Dereka Roddy za czysto perkusyjne walory, ponieważ lubię ten instrument sam w sobie bez dodatkowych kontekstów.
Wracając do mojej płyty - od co najmniej 20 lat narastało we mnie coraz silniejsze przekonanie, że w dzisiejszej polskiej rzeczywistości perkusista nie ma prawie żadnych szans na otrzymanie od kogokolwiek propozycji nagrania swojej autorskiej płyty. Tym bardziej żaden perkusista nie otrzyma propozycji nagrania swoich oryginalnych kompozycji - to się podwójnie nie mieści w stereotypach. Jeszcze tym bardziej żadna lokalna ani przenajcentralniejsza telewizja nie jest zainteresowana w pokazywaniu choćby trzysekundowych przebitek na perkusistę (o ile coś pokazuje to prawie wyłącznie produkty muzykopodobne z gwiazdami - celebrytami w głównych rolach). Jeżeli w społecznej świadomości masowej, kształtowanej przez media, nie ma prawdziwej muzyki, to perkusistów jeszcze bardziej nie ma. Nie ma nas na zdjęciach, nie ma nas w wywiadach, na estradzie nas nie widać, w recenzjach jesteśmy pomijani. Więc zadałem sobie parę pytań. Co to wszystko ma znaczyć, do kurwy nędzy?! Czy ja i moi koledzy po fachu jesteśmy wstydliwymi rekwizytami, które trzyma się z dala od ludzi w magazynku - kanciapie?! Czy mam się z tym pogodzić i zabić dechą, siedząc z tyłu i oglądając dupy frontmanów na estradzie?!
Ponieważ, jak powiedziałem, nie miałem na kogo liczyć, naturalnym odruchem było liczenie na samego siebie. Od kilkunastu lat zacząłem się przygotowywać na ten moment przez systematyczne zaopatrywanie się w sprzęt do nagrań - początkowo audio, potem wideo. Moja płyta jest adresowana do miłośników dobrej muzyki. Według mojego przekonania jakość prezentowanej tam muzyki jest na poziomie światowym, a dodatkowo jej walory podkreśla fakt, że większość stanowią nagrania na żywca, bez poprawek i retuszu. Tak się przyzwyczaiłem do grania na 100%, że nawet sceny z Rolandem SPD-S nagrywałem po razie. Jeśli nawet sporadycznie robiłem duble, to i tak przechodziła pierwsza wersja. Oczywistą sprawą jest, że nagrywanie live nie sprzyja uzyskaniu nagrań doskonałych w sensie technicznym, separacji poszczególnych ścieżek audio itd. Ponadto ja nie dysponuję sprzętem takim, jak komercyjne czy państwowe telewizje. Ale ktoś mądry powiedział kiedyś prawdę, której się trzymam: nagranie audio jest dobre wtedy, gdy wyraźnie słychać na nim wszystkie nagrane instrumenty. Moje nagrania spełniają ten wymóg. Obraz jest u mnie uzupełnieniem audio, a nie odwrotnie - kiedy bębniarz gra solo to widać bębniarza, a nie klapkę saksofonu, czy guzik w kostiumie wokalisty. Może ten mój obraz nie jest doskonały, może tło mogłoby być czystsze, tu i ówdzie trochę inne światło itd. Ale ten obraz jest prawdziwy i celowo jest zaprzeczeniem wielkich, doskonałych technicznie, scenograficznie i zarazem wkurwiających konfabulacji panów reżyserów z telewizji.
Z tego, co wiem, materiałów, jakie miały się znaleźć na płycie jest znacznie więcej. Planujesz kolejne nagrania i w konsekwencji ich wydanie?
Tak, materiałów jest więcej i systematycznie ich przybywa. Dzięki znakomitym warunkom do pracy w Auditorium Novum, które stworzyli mi Panowie Prorektorzy Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego - prof. Wojciech Kapelański i Marek Bieliński, mam możliwość prezentacji i nagrywania kolejnych projektów i koncertów. Chciałbym korzystając z okazji złożyć na Ich ręce moje serdeczne podziękowania. Kolejne nagrane koncerty to mój kwartet z udziałem Davida Friedmana - wibrafon / marimba oraz kwartet z Januszem Muniakiem - saksofon tenorowy. W pierwszym przypadku graliśmy kompozycje moje, Davida i pianisty Rolfa Zielke, w drugim grałem, jak klasyczny mainstreamowy perkusista w repertuarze standardów muzyki jazz / latin. Czy to kiedyś wydam? Nie podjąłem jeszcze decyzji, na razie "eksploatuję" pierwszą płytę. Idzie niezbyt szybko, ale systematycznie, czyli typowo dla tego typu niszowych produktów. W międzyczasie wpuszczam do kanału You Tube wybrane fragmenty z nowych i starszych koncertów.
Nie zależy ci na wsparciu telewizyjnym "za wszelką cenę"?
Nie. W obecnym stanie rzeczy uważam, że im większy dystans dzieli mnie od telewizji tym lepiej. Dlatego od lat w ogóle nie nawiązuję kontaktów ani nie zgłaszam do wiadomości telewizji moich poczynań. Rodzaj telewizyjnej nachalności w ostatnich latach spowodował, że przykładowo już po pierwszym anonsie, zapowiadającym Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, unikam włączania telewizora w porach dotyczących tego Festiwalu. Jeśli TV dalej pójdzie w obranym kierunku ("pouczanie" i krytyka ludzi za to, jak tańczą, śpiewają, jaki mają styl, wygląd itp.), to należy się obawiać, że celebryci wkrótce zaczną na antenie "fachowo" pouczać kardiochirurgów, fizyków nuklearnych czy konstruktorów mostów. Dlatego oglądam wyłącznie wybrane programy informacyjne, a wszelka konfabulacja, telewizyjna kreacja, mega seriale, hiper konkursy czy odlotowe produkty muzykopodobne mnie nie interesują. Nie jestem na bieżąco i nie znam nikogo z celebrytów, bohaterów seriali ani telewizyjnych postaci ostatniego dziesięciolecia. Świetnie ten cały tyfusik opisała Karolina Korwin-Piotrowska w artykule pt. "KRÓLESTWO KRETYNÓW" (Newsweek 1/2012).
Ja mam dobre znajomości oraz kontakty w branży i na podstawie informacji od przyjaciół - wybitnych muzyków i ludzi z pasją, którzy otarli się o "wielki świat TV" wysnuwam wniosek, że w przypadku produkcji wartościowych telewizja nic nie pomoże, a może jedynie zaszkodzić przez przeinaczenia, przekłamania, lekceważenie, brak klasy, arogancję dyletantów czy funkcjonowanie menelo-pochodnych towarzystw wzajemnej adoracji płowadzonych przez Panią Łedaktoł Płogłamów Łozływkowych. Ponadto nie zależy mi na ilości, tylko na jakości, a dla znaczącej liczby decydentów telewizji ważna jest wyłącznie ilość (skala oglądalności i tym podobne pierdoły?). Podsumowując - tu u mnie naprawdę chodzi o muzykę, a tam o kasę. Ja nie jestem ani nie czuję się bankierem, tylko muzykiem.
Ja mam dobre znajomości oraz kontakty w branży i na podstawie informacji od przyjaciół - wybitnych muzyków i ludzi z pasją, którzy otarli się o "wielki świat TV" wysnuwam wniosek, że w przypadku produkcji wartościowych telewizja nic nie pomoże, a może jedynie zaszkodzić przez przeinaczenia, przekłamania, lekceważenie, brak klasy, arogancję dyletantów czy funkcjonowanie menelo-pochodnych towarzystw wzajemnej adoracji płowadzonych przez Panią Łedaktoł Płogłamów Łozływkowych. Ponadto nie zależy mi na ilości, tylko na jakości, a dla znaczącej liczby decydentów telewizji ważna jest wyłącznie ilość (skala oglądalności i tym podobne pierdoły?). Podsumowując - tu u mnie naprawdę chodzi o muzykę, a tam o kasę. Ja nie jestem ani nie czuję się bankierem, tylko muzykiem.
Tytuł także ma głębszy sens i nie wziął się znikąd.
"Graj Muzykę, nie patenty" - tytuł wyraża moje przekonanie, że bębny w 95% mają sens w kontekście muzyki zespołowej lub orkiestrowej. Oczywiście pokazuję tu więcej solówek niż jest proporcjonalnie na koncercie - w końcu to płyta perkusisty. Ale są też przestrzenne ballady lub utwory, w których biorę udział w akcji muzycznej od zera do dużego zamieszania w dynamice potrójnego forte. Są momenty muzycznej ciszy i budowania napięć, kiedy bębny "koncertują" nie gorzej od fortepianu czy basu. Jest utwór w stylu fussion (Top Bass) i utwór w rodzaju trance dance (Top Guitar Dance). Jest wreszcie Bunkierka Dixie z gwizdkiem i ustną syreną w rytmie New Orleans, za którym przepadam. Udział scen warsztatowych jest na tej płycie mniej niż symboliczny, bo płyta stricte warsztatowa nie dotarłaby do normalnego odbiorcy. Ponadto próby konkurowania firmy Jacek Pelc z firmą Hudson Music uważam za śmieszne. Wydałem płytę, która w sensie zawartości jest bardzo osobista i chyba nie można jej zarzucić braku oryginalności.
Żeby wyjaśnić podtytuł na dole okładki pozwól, że posłużę się cytatem z mojego felietonu, który precyzyjnie opisuje przyczyny: "?Oto przykład prawdziwy z życia wzięty (nazwiska okryjmy zasłoną milczenia). Muzycy polskiego kwartetu, grający nudny jak flaki z olejem 9-miesięczny kontrakt hotelowy w Emiratach Arabskich, postanowili pewnego pięknego dnia (upalnego, a jakże) urozmaicić sobie kontraktową nudę. Ustalili mianowicie, że kolejno każdy z nich przez jeden wieczór będzie proponował układ i wybór utworów do wykonania. Jak myślicie, które miejsce przyznano w kwartecie perkusiście?... Dzięki za prawidłową odpowiedź. Tak więc wszystko szło jak z płatka, aż czwartego dnia, zgodnie z umową perkusista mówi: Proponuję jako pierwszy utwór "All The Things You Are" w lekkiej latince. Basista i saksofonista wyjęli nuty i powiedzieli OK, ale pianista zaczął przymendzać: Nie pasuje mi tonacja i ta latinka na początek to też niezbyt dobry pomysł? Perkusista zaproponował więc coś innego, sytuacja się powtórzyła - pianiście tym razem nie pasowały funkcje chorusu do improwizacji. Wreszcie za czwartym podejściem saksofonista się zniecierpliwił i pyta pianistę: Ty, co ci nie pasuje?! Odpowiedź pianisty mówi sama za siebie: A bo do czego to podobne, żeby perkusista ustalał repertuar?! Niniejszym odpowiadam publicznie na tę zaczepkę: To jest podobne do mojej płyty "Graj Muzykę, nie patenty". Ta płyta składa się z moich kompozycji, które wykonują między innymi znakomici pianiści.
Żeby wyjaśnić podtytuł na dole okładki pozwól, że posłużę się cytatem z mojego felietonu, który precyzyjnie opisuje przyczyny: "?Oto przykład prawdziwy z życia wzięty (nazwiska okryjmy zasłoną milczenia). Muzycy polskiego kwartetu, grający nudny jak flaki z olejem 9-miesięczny kontrakt hotelowy w Emiratach Arabskich, postanowili pewnego pięknego dnia (upalnego, a jakże) urozmaicić sobie kontraktową nudę. Ustalili mianowicie, że kolejno każdy z nich przez jeden wieczór będzie proponował układ i wybór utworów do wykonania. Jak myślicie, które miejsce przyznano w kwartecie perkusiście?... Dzięki za prawidłową odpowiedź. Tak więc wszystko szło jak z płatka, aż czwartego dnia, zgodnie z umową perkusista mówi: Proponuję jako pierwszy utwór "All The Things You Are" w lekkiej latince. Basista i saksofonista wyjęli nuty i powiedzieli OK, ale pianista zaczął przymendzać: Nie pasuje mi tonacja i ta latinka na początek to też niezbyt dobry pomysł? Perkusista zaproponował więc coś innego, sytuacja się powtórzyła - pianiście tym razem nie pasowały funkcje chorusu do improwizacji. Wreszcie za czwartym podejściem saksofonista się zniecierpliwił i pyta pianistę: Ty, co ci nie pasuje?! Odpowiedź pianisty mówi sama za siebie: A bo do czego to podobne, żeby perkusista ustalał repertuar?! Niniejszym odpowiadam publicznie na tę zaczepkę: To jest podobne do mojej płyty "Graj Muzykę, nie patenty". Ta płyta składa się z moich kompozycji, które wykonują między innymi znakomici pianiści.
Przejdźmy do "Wieczorów?", które są na płycie. Jak wyglądają koncerty w bydgoskim audytorium od kuchni?
Mam niewątpliwą przyjemność pełnić rolę gospodarza, czy też "dyrektora artystycznego" "Wieczorów?", co oznacza wpływ na tytuły projektów, treść plakatów, personel artystyczny, repertuar, czy fakt, że - po wstępnych zapowiedziach panów prorektorów - to ja zaczynam koncert od swoich pięciu minut przed mikrofonem. Tym samym występuję w roli popularyzatora muzyki, opowiadając krótko o temacie koncertu. Mam sygnały, że ta forma podoba się publiczności. Tego akurat na płycie nie ma, jak również tego, ile pracy wkładam w każdy "Wieczór?" przed i po koncercie. Bycie szefem to 95% intensywnej roboty i 5% wynikających stąd zaszczytów i splendorów. Auditorium Novum jest przede wszystkim dużą 500-osobową salą akademicką, przeznaczoną i bogato wyposażoną pod kątem wykładów. Tak więc przystosowanie go do celów koncertowych wymaga zmiany dekoracji i wyposażenia. Duże meble "katedralne" wraz z tablicami odjeżdżają do pomieszczeń po bokach, a na ich miejsce stawiane są instrumenty z akustycznym fortepianem firmy Stainway & Sons (!), statywy ze światłami i kolumnami, pozostały sprzęt do nagłośnienia i nagrań audio, jak również kamery video.
Wspomagają mnie koledzy, których nazwiska widnieją w końcowych napisach na płycie, jak również panowie z obsługi technicznej Uczelni. Koncerty finansowane są częściowo z rektorskich funduszy reprezentacyjnych, a częściowo z dotacji sponsorskich. Wokół "Wieczorów?" panuje przychylna atmosfera, którą tworzy grono Przyjaciół z nieocenionym Markiem Pietrzakiem na czele (Pan Marek Pietrzak jest również autorem recenzji z koncertów publikowanych w kolorowym uczelnianym periodyku Format UTP). Frekwencję zapewnia system kontaktów uczelnianych, reklama w formie plakatów, internetowa aktywność informacyjna, jak również "poczta pantoflowa". Dotychczas odbyło się osiem koncertów, na których na widowni zasiadało od 350 do 500 słuchaczy. Daje to sumę ok. 3000 osób, które pofatygowały się do Auditorium, by zobaczyć i posłuchać tej muzyki. O atmosferze świadczyć może fakt, że część koncertów kończyła się owacjami na stojąco, a wszystkie kończą się bisami. Publiczność jest świetna, a jej profil mieści się gdzieś pomiędzy koncertowo - filharmonicznym a jazzowo - klubowym. Przychodzą młodzi, średni i starsi. Zarówno ja, jak i moi koledzy artyści czują się tu bardzo dobrze. Dzięki staraniom Panów Prorektorów mamy do dyspozycji elegancką garderobę z cateringiem, obejmującym urozmaicone menu.
Wspomagają mnie koledzy, których nazwiska widnieją w końcowych napisach na płycie, jak również panowie z obsługi technicznej Uczelni. Koncerty finansowane są częściowo z rektorskich funduszy reprezentacyjnych, a częściowo z dotacji sponsorskich. Wokół "Wieczorów?" panuje przychylna atmosfera, którą tworzy grono Przyjaciół z nieocenionym Markiem Pietrzakiem na czele (Pan Marek Pietrzak jest również autorem recenzji z koncertów publikowanych w kolorowym uczelnianym periodyku Format UTP). Frekwencję zapewnia system kontaktów uczelnianych, reklama w formie plakatów, internetowa aktywność informacyjna, jak również "poczta pantoflowa". Dotychczas odbyło się osiem koncertów, na których na widowni zasiadało od 350 do 500 słuchaczy. Daje to sumę ok. 3000 osób, które pofatygowały się do Auditorium, by zobaczyć i posłuchać tej muzyki. O atmosferze świadczyć może fakt, że część koncertów kończyła się owacjami na stojąco, a wszystkie kończą się bisami. Publiczność jest świetna, a jej profil mieści się gdzieś pomiędzy koncertowo - filharmonicznym a jazzowo - klubowym. Przychodzą młodzi, średni i starsi. Zarówno ja, jak i moi koledzy artyści czują się tu bardzo dobrze. Dzięki staraniom Panów Prorektorów mamy do dyspozycji elegancką garderobę z cateringiem, obejmującym urozmaicone menu.
Spora liczba gości towarzyszy ci na scenie. Jak wygląda zaproszenie ich do wspólnego grania?
Lista gości jest wypadkową moich preferencji i tego, czego oczekują organizatorzy. Na szczęście tak się w moim życiu złożyło, że w latach 80 grałem z artystami z najwyższej jazzowej półki. Z wieloma z nich udało mi się trwale zaprzyjaźnić i jeżeli dzisiaj Panowie Prorektorzy sugerują mi, że chętnie zobaczyliby w Auditorium Novum Jarka Śmietanę, Krzesimira Dębskiego, Zbigniewa Namysłowskiego czy Karen Edwards, to ja z przyjemnością odpowiadam, że nie ma żadnego problemu. Z kolei takie nazwiska, jak David Friedman, Leszek Kułakowski czy Krzysztof Herdzin to wynik mojej własnej inicjatywy, z którą wiążą się na ogół większe możliwości zaprezentowania tu moich kompozycji. Chociaż ze Zbyszkiem Namysłowskim też graliśmy repertuar pół na pół - jego i moje utwory. Z pozostałymi wykonawcami grałem przeróżny repertuar, obejmujący oryginalne opracowania światowych standardów jazzowych (z Januszem Muniakiem), pop rockowych (np. Purple Rain z Karen Edwards), repertuaru Jimi Hendrixa (z Jarkiem Śmietaną), czy Krzysztofa Komedy (z Leszkiem Kułakowskim). Dla mnie oczywiście bardzo ważne były wykonania moich kompozycji, które stanowią znaczną część repertuaru płyty. W tych przypadkach mailem wysyłałem do zainteresowanych swoje nuty w PDF`ach, a muzykę w MP3 lub plikach Midi. Z satysfakcją stwierdzam, że większość mojej twórczości (przez duże TFU, hi hi) została przez zaproszonych artystów wykonana w sposób zadowalający, a niektóre interpretacje wręcz uznałbym za wybitne. Podsumowując realizacje kolejnych "Wieczorów?" były dla mnie dużą i piękną artystyczną przygodą.
Z tego, co wiem niektórzy goście widzieli materiał i są pod wrażeniem?
Tak, doszło nawet do tego, że sam David Friedman wstawił jeden z nagranych tu utworów do You Tube (pod hasłem Jacek Pelc International Edition Quartet featuring David Friedman), o czym po fakcie mnie zawiadomił z pytaniem, czy dobrze zrobił i jeśli mi coś nie pasuje to może to wycofać. Mnie to oczywiście pasuje, bo reklama z jego strony jest bardzo cenna, jako że angażuje inną, dodatkową grupę widzów i słuchaczy w skali międzynarodowej.
Dla wielu kojarzysz się z "tradycyjnym" jazzem, grą typowo akustyczną, tymczasem mocno jesteś wciągnięty w Rolanda?
Przepraszam, zacznę od dygresji. Niektóre osoby mylnie klasyfikują jazzmanów jako nieżyciowych dupków żołędnych, którzy pitolą coś tam niewyraźnie i bez łomotu. Ta klasyfikacja często wynika z niewiedzy, a porównam ją do sytuacji kulinarnej: Lubi pan krewetki? Nie! Próbował pan kiedyś? Nie, nigdy! Dlaczego? Bo nie lubię! Tu w Auditorium okazuje się, że wiele osób, które pierwszy raz były na koncercie jazzowym deklaruje się i przychodzi ponownie, mało tego, te osoby namawiają kolejne osoby i w ten sposób chyba zaprzeczamy stereotypom, a grono zainteresowanych rośnie.
Wracając do pytania. Moje kontakty z firmą Roland Polska zaczęły się i rozwinęły za moich redaktorskich czasów na festiwalu perkusyjnym w Opolu oraz na targach w Anaheim i we Frankfurcie. W pewnym momencie dostałem propozycję objęcia przewodnictwa jury na konkursie Roland V-Drums Contest 2010. Plan części artystycznej przewidywał m.in. prezentacje elektronicznego instrumentarium. Mojemu duetowi (GuDrumBa Duet) zaproponowano to, co nam najbardziej odpowiadało - połączenie brzmień z Octapadów z brzmieniem akustycznych zestawów. Tak zaczęła się ta współpraca. Kiedy kompletowałem materiał na płytę, przypadkiem dostałem propozycję solowych występów na targach budownictwa w Bydgoszczy. Jak tu zagrać solo na takiej imprezie? Przypomniałem sobie o Octapadzie i zadzwoniłem do Roland Polska z prośbą o wypożyczenie sprzętu na kilka tygodni. Dostałem SPD-S`a, z którym przy okazji nakręciłem kilkanaście scen przy akustycznym zestawie - niektóre znalazły się na płycie. To znakomity sprzęt, który - nawet dla takiego dyletanta elektronicznego, jak ja - może się okazać niezwykle pomocny przy realizacji nietypowych zamówień. Pochwalę się, że pozytywne echa tych moich targowych prezentacji docierają do mnie do dzisiaj.
Wracając do pytania. Moje kontakty z firmą Roland Polska zaczęły się i rozwinęły za moich redaktorskich czasów na festiwalu perkusyjnym w Opolu oraz na targach w Anaheim i we Frankfurcie. W pewnym momencie dostałem propozycję objęcia przewodnictwa jury na konkursie Roland V-Drums Contest 2010. Plan części artystycznej przewidywał m.in. prezentacje elektronicznego instrumentarium. Mojemu duetowi (GuDrumBa Duet) zaproponowano to, co nam najbardziej odpowiadało - połączenie brzmień z Octapadów z brzmieniem akustycznych zestawów. Tak zaczęła się ta współpraca. Kiedy kompletowałem materiał na płytę, przypadkiem dostałem propozycję solowych występów na targach budownictwa w Bydgoszczy. Jak tu zagrać solo na takiej imprezie? Przypomniałem sobie o Octapadzie i zadzwoniłem do Roland Polska z prośbą o wypożyczenie sprzętu na kilka tygodni. Dostałem SPD-S`a, z którym przy okazji nakręciłem kilkanaście scen przy akustycznym zestawie - niektóre znalazły się na płycie. To znakomity sprzęt, który - nawet dla takiego dyletanta elektronicznego, jak ja - może się okazać niezwykle pomocny przy realizacji nietypowych zamówień. Pochwalę się, że pozytywne echa tych moich targowych prezentacji docierają do mnie do dzisiaj.
Powiedz mi, interesujesz się jeszcze tym, co się dzieje na polskiej perkusyjnej scenie jazzowej?
Wypadłem poza obieg centralnej jazzowej sieci informacyjnej w postaci Jazz Forum. Dostaję od Redakcji ten magazyn, ale moje nazwisko pojawia się tam sporadycznie w najdalszych i najrzadziej odwiedzanych kątach. W ankietach czytelników nie ma mojego nazwiska, nie wysyłam im do recenzji moich płyt. Zatem nie za bardzo interesuje mnie temat polskiej perkusyjnej sceny jazzowej. Tej sceny zresztą chyba nie ma, po prostu są poszczególni perkusiści, którzy grają w poszczególnych zespołach, a tam wszelkie decyzje podejmowane są przez leaderów. No, od wielkiego dzwonu niektórzy są zapraszani na festiwale lub konkursy perkusyjne w roli jurorów, czy aby zrobić warsztat, lub zagrać perkusyjny show. W tym roku mnie dotyczyć będą: festiwal Drum Battle w Legnicy oraz druga edycja konkursu firmy Roland, na które dostałem zaproszenia od organizatorów. Jesienią ubiegłego roku prezentowałem swój GuDrumBa Duet z Marcinem Jahrem na Avant Drum Session, graliśmy też koncert w ramach letniej imprezy Manu Summer Jazz Sundays na estradzie łódzkiej Manufaktury.
Dzięki sieci widzimy coraz to nowych bębniarzy. Jaką radę dałbyś wszystkim tym, którym spodoba się twoje DVD i chcieliby obrać taki kurs swojej edukacji muzycznej?
Nic nie zastąpi uważnego słuchania dobrej muzyki. Kolekcjonowanie płyt jest może drogim hobby, ale Bill Bruford powiedział mi kiedyś, że jeśli chcesz coś muzyce zabrać, to najpierw musisz muzyce coś dać, bo tak jest fair, to jest sprawiedliwe. Jeśli się poważnie myśli o muzyce, to nie wystarczy wyuczenie się kilku taktów z utworu, trzeba pojąć i poznać cały utwór, potem drugi, trzeci? tysięczny, dziesięcio - i stutysięczny (zaznaczam, że według mnie nie ma sensu "poznawać" czterofunkcyjnej i pięciozwrotkowej piosenki pop, opartej na jednym dwutaktowym schemacie rytmicznym). Warto poznać zasady muzyki, podstawy harmonii, kontrapunktu, formy, liznąć instrumentoznastwa, spróbować swych sił jako kompozytor. Im więcej się wie, tym więcej jest do nauczenia, poznawanie jednych terenów odkrywa następne, to nie ma końca.
U mnie jest tak, że jak skończę sesję nagraniową na bębnach, to zaczynam ćwiczyć na doumbeku, potem siadam do komputera w celu zgrania materiału, następnie zajmuję się próbą skomponowania czegoś nowego. Jak mi nie idzie, to montuję materiały video. W wolnych chwilach piszę recenzje z płyt, a w przerwach ćwiczę na bębnach albo poprawiam uprzednio skomponowane rzeczy. Koncerty stanowią oczywiście miłą okoliczność artystyczno - towarzysko - zarobkową. Kilka lat temu w jednym sezonie od maja do października zagrałem w czternastu różnych formacjach z muzykami z kilku krajów i kontynentów, a z tego co najmniej dziesięć zespołów wymagało nauczenia się specyficznego, unikalnego repertuaru. To był super sezon. Oczywiście, ta sytuacja przeplata się z życiem rodzinnym, relaksem na rowerze, czy zajęciami letnimi na działce. Fenomenalne jest, że w muzyce nie ma czasu ani możliwości się nudzić. Tego wszystkim fajnym ludziom, nie tylko perkusistom, życzę. I na koniec ważna rzecz: zachęcam do usamodzielniania się, uniezależniania od czynników zewnętrznych, tworzenia swojego świata, swojej muzyki i projektów. Telewizja w komercyjnym sensie niech spada na najdalsze i najwyższe drzewo, to nie jest medium dla mądrych ludzi, my bądźmy mądrzejsi, nie dajmy się wciągnąć w gówno. Pozdrawiam serdecznie.
U mnie jest tak, że jak skończę sesję nagraniową na bębnach, to zaczynam ćwiczyć na doumbeku, potem siadam do komputera w celu zgrania materiału, następnie zajmuję się próbą skomponowania czegoś nowego. Jak mi nie idzie, to montuję materiały video. W wolnych chwilach piszę recenzje z płyt, a w przerwach ćwiczę na bębnach albo poprawiam uprzednio skomponowane rzeczy. Koncerty stanowią oczywiście miłą okoliczność artystyczno - towarzysko - zarobkową. Kilka lat temu w jednym sezonie od maja do października zagrałem w czternastu różnych formacjach z muzykami z kilku krajów i kontynentów, a z tego co najmniej dziesięć zespołów wymagało nauczenia się specyficznego, unikalnego repertuaru. To był super sezon. Oczywiście, ta sytuacja przeplata się z życiem rodzinnym, relaksem na rowerze, czy zajęciami letnimi na działce. Fenomenalne jest, że w muzyce nie ma czasu ani możliwości się nudzić. Tego wszystkim fajnym ludziom, nie tylko perkusistom, życzę. I na koniec ważna rzecz: zachęcam do usamodzielniania się, uniezależniania od czynników zewnętrznych, tworzenia swojego świata, swojej muzyki i projektów. Telewizja w komercyjnym sensie niech spada na najdalsze i najwyższe drzewo, to nie jest medium dla mądrych ludzi, my bądźmy mądrzejsi, nie dajmy się wciągnąć w gówno. Pozdrawiam serdecznie.
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…