Aaron Spears
Dodano: 27.12.2013
Na samym początku lipca pojawił się u nas w kraju Aaron Spears, który w podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim dał trzy wspaniałe pokazy.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Mieliśmy przyjemność oczywiście porozmawiać z muzykiem, który zaczarował zgromadzoną licznie publiczność.
Spotkaliśmy się z Aaronem w jego garderobie tuż po piątkowym występie. Zaprosił nas serdecznie do środka i wskazał na fotele, byśmy zasiedli. Sam też zaległ w identycznym do naszego i przykrył spoconą twarz ręcznikiem. Westchnął kilka razy i sięgnął po telefon, by dać znać za ocean, że skończył kolejne granie. W jego zachowaniu nie dało się wyczuć ani gwiazdorstwa, ani przesadnej skromności. To zwykły facet, który po prostu dobrze wykonuje to, co umie najlepiej, czyli grę na bębnach… Pokryty okazałymi tatuażami, które na czarnej skórze nie wyglądają jednak zbytnio olśniewająco, zapytał nas o czasopismo i jak dokładnie wymawia się nasze imiona. I tak od słowa do słowa, kilka wypowiedzi znajdziecie w części pierwszej niniejszego artykułu, a co poza tym?
Jakie są twoje wrażenia po drugim pokazie w naszym kraju?
Jest bardzo fajnie. Ludzie są bardzo w porządku, spędzam tu dobrze czas. Dobrze mi się gra.
Spodziewałeś się takiego przyjęcia?
Szczerze mówiąc, nie wiem, czego się spodziewałem, ponieważ nie zrobiłem w życiu zbyt dużo klinik. Jest to chyba… hm… niech pomyślę, może czwarta seria klinik, jaką zagrałem?
Czwarta?!
O tak, coś w tym stylu. Miałem dużo grania i jeździłem w trasy, więc nie byłem w stanie robić klinik. Jest to więc czwarta seria klinik. W Anglii zagrałem może 5-6 koncertów, do tego kilka w Stanach. Tak więc bardzo miło patrzeć na taką reakcję.
Czyli to działa..?
Tak, to świetne, naprawdę świetne.
Jaka jest więc dla ciebie wymarzona forma kliniki?
Ciężko powiedzieć, ponieważ nigdy nie zastanawiałem się nad tym, nie myślałem w ten sposób. Dla mnie najważniejsze jest granie muzyki, później ludzie zadają pytania, a ja efektywnie potrafię na nie odpowiedzieć, po czym na koniec dnia, jak publiczność rozejdzie się do domów, to zainspiruje ich to spotkanie do grania, bo spędzili dobrze czas ze mną.
Jesteś uzależniony… uzależniony od muzyki.
Ha ha, zdecydowanie, muzyka to mój narkotyk!. Nie palę trawki, nie biorę koksu, czy innych takich spraw… to muzyka jest tym, co powoduje, że odlatuję. Gdy gram, gdy gram z dobrymi muzykami to czuję się jak nabuzowany, tak to odczuwam.
Wiem jednak, że lubisz się czasami wyciszyć i nabrać dystansu.
Tak, oczywiście, lubię się wyciszyć. Balans jest bardzo ważny. Lubię się zdystansować do grania, uspokoić, tylko, że w moim przypadku nie może to trwać zbyt długo. Szybko chcę grać, chcę grać z innymi muzykami i spędzać fajnie czas. W końcu to uzależnienie tak, jak mówiliśmy.
Co chcesz rozwijać w swojej grze?
Chciałbym kontynuować rozwijanie moich nowych pomysłów. Chciałbym się skupić na łatwiejszym graniu. Chciałbym stworzyć proste rzeczy, które byłyby kreatywne, chciałbym to udowodnić...
Proste rzeczy są paradoksalnie trudniejsze...
Zdecydowanie. Jak możesz odtworzyć sposób granie dwójek, jakie brzmienie możesz uzyskać, żeby brzmiały różnie, żeby ludzie nie byli w stanie ich rozpoznać, chcę je rozłożyć na części pierwsze. Chcę właśnie robić tego typu rzeczy. Chciałbym zmienić sposób, w jaki słyszymy pewne rzeczy.
Co jest dla ciebie najważniejsze podczas koncertów?
To w zależności od koncertu. W przypadku koncertów z Usherem najważniejszy był dla mnie kontakt z zespołem, że jesteśmy ze sobą połączeni i nadajemy na tej samej częstotliwości. Oczywiście kontakt z samym Usherem, który upewnia się, że my właśnie tak nadajemy razem, a on przy tym zagłębia się w to, co my robimy/ To niesamowite mieć taki kontakt, gdy zagram coś, a on się spojrzy i wiem, że chce powiedzieć: "Stary, to było szalone!". Czasami potrafi zaśpiewać w stylu: "uuu, to było nieziemskie!" Respekt, jaki mam dla niego, respekt, jaki mam dla zespołu to tworzy doskonały miks.
Usher to facet z konkretna wizją, czy podczas koncertów masz wolną rękę?
Tworzymy razem. Jeżeli jesteśmy na scenie czy też podczas prób to zaangażowani jesteśmy razem. Chcemy stworzyć coś absolutnie najlepszego, na co nas stać. Dlatego wygląda to tak, jak wygląda i jest to, czym jest. Studio to troszeczkę inna sprawa, ponieważ niekiedy kontrolę przejmują producenci, przez co musisz dostosować się do ich pomysłów i wkomponować ich ideę utworu w swoją. Czasem bywa to trudne, ponieważ mówią, że utwór powinien pójść tą drogą, a ty twierdzisz, że powinno to jednak być inaczej. Ale tak to już jest z muzyką i musisz być zdolny do manewrowania i mieć umiejętność dostosowania się do czyjeś wizji, żeby stworzyć jak najlepszy produkt. To bardzo ważne. Kiedyś mówił o tym Bruce Lee, o byciu jak woda.
Pamiętam to - Jeżeli chcesz być jak imbryk, bądź jak imbryk...
Tak, dokładnie. Jeżeli chcesz przecisnąć się przez cieniutką rurkę musisz być jak ta cienka rurka. Tak właśnie, jak robi to woda, która przejmuje te kształty. Podobnie jest w muzyce. Musisz być elastyczny, przez co w muzyce możesz robić to, co jest od ciebie wymagane w danej chwili, czy to jest koncert, czy to jest studio, gdy współpracujesz z kimś, kto ma inną wizję. Nie trzymaj się wyłącznie tego, co masz w swojej głowie
Nie uważasz, że grając na bębnach wyrażasz siebie jako osobę?
Tak właśnie jest...
Powiedz mi więc, kim jest Aaron Spears?
Jesteeem... hm... No nie wiem (śmiech). Jestem po prostu człowiekiem, który kocha muzykę i kocha grać. Przede wszystkim lubię mieć radochę. To jest podłożem wszystkiego. Lubię mieć przyjemność i sprawiać przyjemność ludziom, lubię ciekawe rozmowy i mieć ciekawe doświadczenia życiowe. Jestem bardzo szczęśliwy, że gra na bębnach pozwoliła mi na spotkanie wielu ludzi, zobaczyć wiele wspaniałych miejsc i być w stanie zrobić kilka fajnych rzeczy. To jest to sedno, to jest to, kim jestem.
W Polsce największą popularność przyniósł ci występ podczas Modern Drummer Festiwal. Powiedz nam o swoich wrażeniach, jak się przygotowywałeś do tego występu?
Przede wszystkim trzeba patrzeć na to przez pryzmat muzyki. Muzyka była dla mnie zawsze bezpiecznym miejscem. Cieszę się nią z całego serca. Było w tym wszystkim trochę nerwowości, ponieważ sala, w której grałem, wypełniona była prawie samymi perkusistami. Wszyscy gapią się na ciebie i patrzą, jak trzymasz pałeczki albo jak siedzisz za bębnami, o czym myślisz podczas gry. Wszystkie te pytania, które mogą wywołać pewne zakłopotanie. Starałem się być obok tego wszystkiego i skupić się na chwili. Móc zagrać na takiej imprezie, jak ta, jest czymś... Po prostu musisz uszanować to, że ktoś ci zaufał, by cię wybrać na taki koncert, więc musisz zagrać najlepiej jak tylko potrafisz. To jest niesamowite. Chciałem właśnie skupić się na tym.
Zdawałeś sobie sprawę, że jest to bardzo ważny moment w twoim życiu?
Nie. W ogóle o tym tak nie myślałem. Dla mnie występ był ważny, ze względu na sam fakt, że jest to festiwal. Wiesz, co mam na myśli? To wspaniała rzecz, naprawdę świetna sprawa… Jestem bardzo wdzięczny, że mogłem w tym uczestniczyć, że mogłem być wśród swoich przyjaciół, ludzi, których szanuję i podziwiam, jak Marvin McQuitty, Teddy Campbell, Gerald Heyward… Dla mnie była to wyjątkowa sytuacja, ponieważ muzyka gospel i R’n’B po raz pierwszy była w taki sposób reprezentowana. Dla mnie był to ważny moment uczestnictwa, ale nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tego zdarzenia. Wszyscy zagraliśmy wtedy świetnie, ale reakcja ludzi na to, jak zagrałem… No cóż, jestem oczywiście bardzo wdzięczny z tego powodu, ale nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że tak to się potoczy. Kompletnie nie miałem wyobrażenia skali tego występu.
Twoja gra wywodzi się z tzw. grania w kościele, później pierwszym profesjonalnym zespołem był Gideon Band, a później kolejno, tak jak mówiliśmy, Usher…
Tak dokładnie było.
Zaraz po okresie gry w kościele, gdzie już byłeś zdeklarowanym perkusistą, poszedłeś mimo wszystko do szkoły muzycznej. Jaki był twój cel?
To było ważne. Nauczyło mnie to struktur. Kościół nauczył mnie gry z zespołem, jak zwracać uwagę na wokalistkę, na chór, basistę, gitarzystę i pianino. Nauczyło mnie to, jak poruszać się w swojej działce gry. Za to nauka w szkole i gra w zespole marszowym nauczyła mnie, jak ważny jest każdy członek zespołu dla całości brzmienia zespołu. Werbel grający swoje i swobodnie bęben basowy na dwa itd. to samo dotyczy klarnetów i innych dęciaków. Tego właśnie się tam nauczyłem, jeżeli chodzi o zespół marszowy, koncertowy czy nawet jazzowy. Jak ważną rolę odgrywa każdy element zespołu.
Ok, powiedz mi, który perkusista byłby najlepszym prezydentem USA?
Oooo… łoł, to ciężkie pytanie… Daj mi się zastanowić… No, nie wiem stary, nie wiem… Mam tylu wspaniałych perkusistów w głowie… A ty, kogo byś posadził na stołek?
Moim ulubionym bębniarzem jest Vinnie Colaiuta, ale wydaje mi się, że dobrym prezydentem byłby Simon Phillips, mimo że Brytyjczyk.
Tak, Simon byłby świetnym dyplomatą… Vinnie także jest moim ulubionym perkusistą, to nieziemski bębniarz! Oglądać go i słuchać to prawdziwa frajda!
Zdjęcia: Adrian Mirgos (www.adrianmirgos.com) i www.prodrum.pl
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…