Gas Lipstick (HIM)
Dodano: 02.01.2014
Z Gasem miałem przyjemność spotkać się drugi raz po ponad dziesięciu latach przerwy. Nic się nie zmieniło - to cały czas bardzo pogodny, uśmiechnięty i niezwykle gadatliwy rozmówca. Tym razem porozmawialiśmy o jego nowym zestawie, nagrywaniu, ale także o imprezowym życiu i muzycznych marzeniach.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Musieliście niedawno odwołać kilka koncertów ze względu na problemy ze zdrowiem Ville Valo. Tym bardziej się cieszę, że jesteście tu dziś. Jak się sprawy mają?
Również się cieszę, że znowu gramy! Dopiero zaczynamy. Mieliśmy zagrać krótką trasę po USA, jednak ze względu na zdrowie Ville, musieliśmy ją odwołać. Dziś w Warszawie zagramy pierwszy festiwal w tym roku. Ze zdrowiem jest już w porządku!
Jesteście świeżo po wydaniu Tears On Tape. Jak postrzegasz ten album teraz, gdy jest już skończony i jak wyglądał proces jego powstawania oraz sesja nagrywania bębnów?
Pracę nad tym albumem zaczęliśmy półtora roku temu, jednak po krótkim czasie okazało się, że mam poważny problem z ramieniem. Mieliśmy gotowe dwa utwory, gdy okazało się, że nie jestem w stanie grać. Leczenie trwało aż dziewięć miesięcy i w tym czasie praca nad albumem była zawieszona. Po tym okresie spotkaliśmy się znowu i zaczęliśmy wszystko od zera. Przearanżowaliśmy tamte numery i pomimo tak trudnego początku, praca nad płytą poszła bardzo gładko. Składanie i szlifowanie piosenek zajęło nam zaledwie około dwóch miesięcy. Natomiast sama sesja nagraniowa była chyba dla mnie najprzyjemniejsza i najbardziej wyluzowana, jaką pamiętam. Pracowałem z moim dobrym przyjacielem Hiili Hiilesmaa, który jest nie tylko doskonałym producentem, ale też perkusistą. Do tego to bardzo wyluzowany gość, który potrafi stworzyć w studiu przyjazną, zrelaksowaną, ale też twórczą atmosferę. Nagrałem wszystkie partie perkusji zaledwie w trzy dni.
Widziałem na scenie twój zestaw. Czy tego samego używałeś w studiu?
Tak. Tuż przed nagraniem tego albumu całkowicie zmieniłem swój sprzęt. Mam teraz świetny zestaw Ludwig, którym po dwunastu latach zastąpiłem Tamę. Chcieliśmy nieco zmienić nasze brzmienie. Przed Tears On Tape nagraliśmy siedem płyt, na których używałem mniej więcej takiego samego zestawu, tak więc poczuliśmy, że najwyższy czas na coś innego. I tak zmieniłem w zasadzie wszystko oprócz pałek. Mam teraz zestaw Ludwig Legacy, którym jestem naprawdę zachwycony, zmieniłem również blachy z Paiste Wild na Paiste Twenty oraz naciągi z Aquarian przezroczystych na białe. Skomponowałem sobie zestaw, który mi najlepiej pasuje do muzyki, jaką gra HIM. W moich bardziej metalowych projektach mam więcej tomów, ale tu gramy proste rytmy i po prostu nie potrzebuję nic więcej. Finalnie udało mi się uzyskać naprawdę inne brzmienie bębnów niż wcześniej i bardzo mi się ono podoba. Trudno to zobrazować słowami, ale wydaje mi się, że ma ono nieco z klimatu Black Sabbath.
Kiedy postanowiłeś poszukać nowych bębnów od razu wiedziałeś, że ma to być Ludwig?
W zasadzie tak. Przywieźliśmy do studia cztery różne zestawy i zaprosiliśmy niesamowitego mistrza strojenia bębnów z Finlandii. Nastroiliśmy każdy zestaw identycznie, nagraliśmy próbki i porównaliśmy. Okazało się, że Ludwig wygrywa na wszystkich polach. Nadal uwielbiam brzmienie Tamy i w moich bardziej metalowych - grindowych projektach, Tama spisuje się doskonale. Jednak w H.I.M. chcieliśmy teraz uzyskać jeszcze bardziej organiczne brzmienie, nawiązujące do lat siedemdziesiątych, zmienić kierunek, powiedzmy z Type O Negative, w stronę Monster Magnet i dla takiego, rockowego brzmienia moim wyborem jest Ludwig.
No właśnie, wspomniałeś już o testowaniu różnych zestawów w studiu. Jak odnosisz się do tego wszystkiego, co daje przy nagrywaniu obecna technologia? W muzyce rockowej, a szczególnie metalowej, większość produkcji ma totalnie edytowane i triggerowane brzmienie bębnów. Ty idziesz raczej w odwrotnym kierunku.
Dokładnie tak, zależało nam na maksymalnie żywym i naturalnym brzmieniu. Hiili, nasz producent, chciał mieć trzy dobre ujęcia każdego fragmentu. Dzieliliśmy numer na fragmenty i nagrywaliśmy je w całości po kilka razy. Potem wybieraliśmy, które wersje najlepiej pasują do charakteru utworu. Mówimy tu o poskładaniu ze sobą dużych fragmentów, jak zwrotka czy refren, które nagrałem w całości. Nie było żadnego triggerowania ani programowania, ani edytowania każdego uderzenia myszką. Wszystko, co słychać na płycie, to moja żywa i naturalna gra. Tak samo robiliśmy już na trzech, czy czterech poprzednich albumach. Uważam, że taka metoda doskonale się sprawdza w naszym przypadku. Czasami nagrywam dany fragment z nieco innym czuciem, robię kilka wersji, aby zobaczyć, która najlepiej wpasuje się w całość, bo gdy dojdą gitara, bas i wokal, okazuje się, że w danym momencie lepiej zagrać odrobinę prościej, a z kolei w innym można trochę pokombinować. Perkusję zawsze nagrywa się jako pierwszą, więc dobrze zostawić sobie w taki sposób możliwość późniejszego wyboru.
Nagrywasz samemu do metronomu, pilotów, czy też siedzicie w studiu razem i koledzy ci akompaniują?
Zawsze nagrywamy najpierw wersje demo nowych numerów, tak więc mam ścieżki gitar, do których mogę grać. Nie lubię nagrywać, jak pozostali są w studiu, ani też jak wszyscy gramy razem. Wtedy są co chwila jakieś przerwy, a to na nastrojenie gitary, a to nastrojenie basu, a to któryś musi wyjść się wysikać, a za chwilę kolejny idzie zrobić kupę. Trudno się wtedy skupić. Wolę być samemu i sto procent uwagi skierować na to, jak dany fragment powinien być zagrany. Jeśli się pomylę lub wpadnę na pomysł, jak coś zagrać ciekawiej, nieco inaczej, to od razu robię kolejne podejście i tak do momentu aż jestem w pełni zadowolony. Nie lubię na nikogo czekać. Gdy nikt mi nie przerywa, to nagrywanie idzie mi zazwyczaj bardzo sprawnie. Tak więc, gdy nagraliśmy wersje demo nowej płyty, koledzy zrobili sobie wakacje, a w studiu zostałem tylko ja i producent. Ville przychodził wieczorem, razem słuchaliśmy tego, co nagrałem i jeśli miał jakieś uwagi, to od razu nagrywaliśmy nową wersję danej partii.
Wspomniałeś ponownie o twoich projektach. Wiesz - HIM i grind czy death metal, to dość odległe bieguny, czy możesz powiedzieć coś więcej o twojej twórczości poza macierzystą grupą?
Zaczynałem od muzyki hardcore/punk i takie są moje korzenie. Mój pierwszy zespół grał coś w stylu The Exploited, potem, gdy pojawiło się Discharge, zacząłem grać bardziej hardcore’owo. Natomiast moja przygoda z muzyką miała swój całkowity początek, gdy w wieku sześciu lat usłyszałem Kiss. Wtedy zapragnąłem zostać muzykiem. Potem pojawiła się Metallica i Slayer. Gdy ci drudzy wydali Hell Awaits - to było mistrzostwo. Slayer był pierwszym metalowym zespołem, który totalnie mnie wciągnął, do tego Metallica, Voivod. Mam zresztą tatuaż z logo Slayer. Oni i Discharge to moje dwa ulubione i całkowicie topowe zespoły na świecie. Tak więc wywodzę się ze sceny hardcore/thrash/death. Cały czas gramy z Kyyria, jednak wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, tak więc nasza działalność jest przerywana. Niclas gra w Amorphis, ja w HIM, a to zespoły, które absorbują dużo czasu. Ale mamy siedemnaście utworów na nowy album i jeśli się uda, to być może na początku przyszłego roku wejdziemy do studia. Mam też zespół Aaritila, totalnie old school’owy, hardcore’owo punk’owy fiński zespół. Gram również w Bendover, który stylistycznie bardziej przypomina Motorhead, czy wolniejszy Entombed. Sporo podwójnej stopy, nie za szybko, ale zdecydowanie metalowo. W HIM nie ma miejsca na takie granie, ale mam potr zebę grania blastów, potrzebę grania szybko, dlatego cały czas jest w moim graniu miejsce dla muzyki, od której zaczynałem.
Miałeś w zwyczaju mieć na scenie aż trzy centrale.
Zgadza się, robiłem to ze względu na wygląd. Wyglądało to naprawdę fajnie. Miałem po jednej centrali do każdej litery z naszej nazwy. Grałem tylko na jednej, dwie pozostałe były tylko rekwizytami. Ale już z tego zrezygnowałem. Mój techniczny bardzo tego nie lubił, bo miał przez to dużo więcej pracy, tak więc posłuchałem go i odpuściłem (śmiech). Poza tym nie było możliwości rozstawiać tego w każdym miejscu, gdzie graliśmy. Poza tym, gramy już dwadzieścia lat i co jakiś czas trzeba coś zmieniać, bo inaczej byłoby nudno. Kiedyś fajnie było mieć trzy centrale, teraz fajnie jest ich nie mieć. Teraz na przykład mam piękny nowy zestaw Ludwig.
Dla mnie wasze dwa pierwsze albumy, jak również Dark Light, stanowią najjaśniejsze punkty waszej kariery, osiągnęły chyba również rekordową sprzedaż. Czy masz jakieś osiągnięcia w swojej karierze, z których jesteś szczególnie dumny?
Tak, Dark Light sprzedało się bardzo dobrze i pokryło się złotem w USA, Razorblade Romance było podwójnie platynowe w Finlandii i platynowe w Niemczech. Ale te płyty odniosły sukces również w wielu innych krajach. Pytasz mnie o to, z czego jestem szczególnie dumny. Najbardziej dumny jestem z tego, że cały czas gramy, że minęło już dwadzieścia lat, a my nadal gramy, cieszymy się tym i nagrywamy kolejne albumy. Jestem również dumny z tego, że po tych dwudziestu latach na scenie nagraliśmy album, który w moim odczuciu jest jednym z naszych najlepszych, jeśli nie najlepszym. Zazwyczaj, gdy kończymy nagrywać płytę, słucham jej jeszcze przez chwilę i odkładam na półkę. Tego słucham od grudnia, a mamy czerwiec i cały czas sprawia mi radość. Wiem, że wszyscy artyści zawsze mówią, że ich najnowszy album jest najlepszym, jaki stworzyli. Jednak nic nie poradzę, że tak właśnie czuję w tej chwili. Ville napisał na tę płytę naprawdę kilka z najlepszych piosenek w naszej historii, a do tego brzmienie i sposób wyprodukowania albumu bardzo mi się podoba. Ma naprawdę masywne gitary i potężne, naturalne brzmienie bębnów.
Macie opinię mocno imprezującego zespołu. Jak to wygląda na dzień dzisiejszy?
Och, nie (śmiech). Już nie jest tak, jak kiedyś. Ja na przykład odstawiłem niemal całkowicie picie. Kiedyś zwykłem pić bardzo dużo i kilka lat temu zacząłem mieć z tym problem. Zaczęło to źle wpływać na moje zdrowie i zdecydowałem, że muszę przystopować. Teraz jest u nas dość nudno (śmiech). Zdarza mi się wyjść, zaszaleć dwa - trzy razy w roku, ale kiedy już idę - wtedy piję naprawdę mocno (śmiech). Ale poza tym, teraz na przykład, nie wypiłem kropli od ponad pięciu miesięcy, więc chyba udało mi się ten problem rozwiązać. Reszta zespołu również przystopowała. Ja nigdy też nie dotykam alkoholu przynajmniej na dwa dni przed koncertem. Gdybym się napił dzień wcześniej, wtedy wiem, że w dniu koncertu nie będę w należytej formie. Tak więc, jeśli zdarza mi się napić na trasie, robię to tylko przed dniem wolnym. Nie wydaje mi się jednak, żeby to miało duży wpływ na funkcjonowanie zespołu. Znamy się tak długo, że traktujemy się jak rodzinę. Są chwile, kiedy masz dość swojego brata, kiedy się kłócisz, ale chwilę później przybijasz piątkę i wszystko jest w porządku. Gdy jesteśmy długo w trasie i przebywamy ze sobą bez przerwy, to wiadomo, że w końcu zaczniemy być sobą trochę zmęczeni, to całkowicie normalne. Ale gdy mamy przerwę i trochę się nie widzimy, szybko pojawia się ochota, żeby znowu razem grać. Cały czas jesteśmy przyjaciółmi i jestem z tego dumny. Wiesz, że są zespoły, których członkowie, po tylu latach razem, co my, nawet ze sobą nie rozmawiają, mają osobne garderoby, a nawet osobne autokary. To dla mnie totalnie dziwne i jak sądzę, robią to tylko dla pieniędzy. Gdyby to miało tak wyglądać u nas... Powiedziałem Ville’mu na samym początku, że będę grał w tym zespole tak długo, jak długo będzie mi to sprawiało przyjemność. Nawet, jeśli będzie to źródło mojego utrzymania, jeśli będę się musiał do tego zmuszać, to odejdę. Ja naprawdę kocham grać na perkusji i jak do tej pory nie zagrałem ani jednego koncertu dla pieniędzy. Grałem je dla radości grania muzyki, którą kocham z zespołem, który kocham. Pieniądze, które pozwalają nam z tego żyć, są ekstra dodatkiem do radości z grania. Tak więc jestem wielkim szczęściarzem, że mogę grać muzykę, którą kocham i dodatkowo płacić dzięki temu rachunki. Ale jeśli to, co robi HIM, przestanie mi odpowiadać, na przykład Ville zechce nagrać album reggae, to zrezygnuję, bo to nie moja rzecz.
Ale to chyba nie leży w planach Ville’go?
Na szczęście nie (śmiech)!
Czy jest coś, co jeszcze chciałbyś osiągnąć?
Chciałbym grać dalej, tak długo, jak się da i cieszyć się tym tak, jak teraz. Dla mnie kwintesencją grania są koncerty, granie ich sprawia, że jestem szczęśliwy. Większość tego, o czym marzyłem jako nastolatek, szczęśliwie udało mi się spełnić, jednak jest jedna rzecz, której jeszcze nie zrobiłem. Pamiętam, gdy jeszcze w liceum powiedziałem znajomemu, że pewnego dnia chciałbym zagrać przed Metalliką i tego jeszcze nie zrobiłem! Zagrałem w Astorii, Whiskey A Go-Go, Hammersmith Odeon - w tych wszystkich historycznych miejscach dla muzyki. Nie zagrałem jeszcze w Madison Square Garden - to druga rzecz do zrobienia (śmiech).
I tego ci życzę!
Dziękuję bardzo!
Przygotował: Przemek Łucyan
Fot. Tomek Deroń
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…