Piotr "Posejdon" Pawłowski
Dodano: 08.05.2014
Nasz gość może pochwalić się wieloletnim stażem grania w kilku znaczących polskich zespołach.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Bębnił w Closterkeller (1991-97), Albert Rosenfield (1995-97), Porter Band (1999-2000) i Virgin (2000-05). Kilka płyt z jego udziałem pokryło się złotem lub platyną. Od ponad roku jest perkusistą w Clintwood. Zawsze jednak cenił sobie przyjaźń muzycznych partnerów, których zmieniał znacznie rzadziej niż zespoły.
Kiedy zadzwoniłem z prośbą o wywiad myślałeś, że chodzi o umówienie się na perkusyjną lekcję. Dużo masz takich telefonów?
Dosyć sporo, ale nie umawiam się z każdym. Staram się wybierać skrupulatnie fajnych ludzi, którzy coś sobą reprezentują. Nie lubię nieudaczników, chcących przyjść na kilka lekcji, popróbować, jak się gra, czy - nie daj Boże - po prostu później móc poszpanować, że uczył ich "Posejdon". Takim gościom od razu dziękuję. Poza tym nie lecę na kasę. Nie umawiam się na lekcje, żeby tylko wyciągnąć od kogoś pieniądze, skoro wiem, że kilka, czy nawet kilkanaście spotkań takiej osobie nic nie da i powinna dać sobie spokój z perkusją, albo - co gorsza - zupełnie z graniem. Szybko daje się zauważyć, jak człowiek usiądzie za zestawem, zagra jedynki, dwójki, czy coś z tego będzie. Czasem radzę takiej osobie zająć się czymś innym. Szkoda naszego wspólnego czasu. Mam obecnie na lekcjach kilku fajnych "magików" i chętnie im pomagam. Dziewczyny też uczę. Teraz mam jedną.
Uczysz przedmiotu "perkusja rockowa"?
Jestem bardzo otwarty na różne style muzyczne. Pojazzować też lubię. W końcu zdarzyło mi się grać ze Zbigniewem Namysłowskim.
A sam nadal się uczysz? Czego?
Człowiek uczy się całe życie. Zestaw perkusyjny stoi w sali prób i staram się go "odwiedzać" codziennie na jakieś dwie godziny. No chyba, że mam bardzo zajęty dzień, to wtedy nie dam rady. Poza tym są próby zespołowe, ale na tym nie koniec. W mieszkaniu mam worek z piaskiem i pałki. Też siadam i ćwiczę. Tak zostałem nauczony.
Masz jakieś braki w technice? Czujesz, że coś nie domaga?
Trudno mówić o jakichś brakach. Może chciałbym być bardziej różnorodny w graniu. Słynę z mocnej ręki. Niezależnie od tego, za jakim zestawem usiądę i co wezmę do rąk, to słychać, że mam pier... Najbardziej boleje nad tym Krzyś Zawadka (gitarzysta Clintwood - przyp. kk), który na próbach wpycha sobie watę do uszu, żeby nie ogłuchnąć od mojego grania (śmiech).
Kiedy zainteresowałeś się bębnami?
Trudno może w to uwierzyć, ale to miało miejsce już w przedszkolu. Miałem jakieś trzy, cztery lata. Do dzisiaj zachowałem na pamiątkę pierwsze pałki, które wystrugał mi starszy brat. Zresztą bracia wprowadzili mnie w muzyczny świat. U nas w domu nie leciało Boney M, tylko Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath.
Twoja pierwsza perkusja...
Polmuz. Pamiętam, jak z tatą specjalnie po nią jechaliśmy do Olsztyna. Drugie bębny to był zestaw Szpaderskiego, potem Amati. Chodziłem do szkoły muzycznej. Rodzice nie mieli wyjścia. Musieli zaakceptować moją pasję, chociaż ćwiczenie gry na perkusji w mieszkaniu w bloku wymaga od najbliższych sporej cierpliwości. Z powodu hałasu co jakiś czas odwiedzała nas w domu milicja. Na szczęście miałem specjalne pismo ze szkoły muzycznej, że do godziny 22 mogę bezkarnie bębnić w domu. Skończyłem szkołę muzyczną drugiego stopnia. Poszedłem nawet do Akademii Muzycznej, ale już jej nie ukończyłem. Po prostu szybko wszedłem w świat zawodowego grania muzyki. Na dalszą naukę już zabrakło czasu. Myślę, że uczyłbym się dłużej, gdybym trafi ł na dobrych nauczycieli, ale nie było mi to dane. Chciałem zdobywać dalej wiedzę, ale jakoś nie było do tego dobrego klimatu.
Jak poznałeś Anję Orthodox?
Grałem w reggae’owym zespole Dada. Wtedy Anja była już rozpoznawalna w alternatywnym środowisku. Była fajną dziewczyną, która imponowała wszystkim. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy na różnych imprezach, koncertach.
W Closterkellerze nosiłeś wtedy długie włosy. Byłeś miłośnikiem metalu?
W tamtym czasie był bardzo modny. Iron Maiden osłuchiwałem na okrągło.
Płyta "Blue" (1992 r.) ukazała się w dwóch wersjach językowych. Marzyło wam się podbicie Zachodu? Graliście jakieś zagraniczne koncerty?
W Polsce było o nas coraz głośniej. Uwierzyliśmy, że moglibyśmy zainteresować naszym graniem również słuchaczy z innych krajów. "Blue" faktycznie można było kupić w sklepach muzycznych w Europie. Tu i tam widział ją gitarzysta Closterkellera Paweł Pieczyński, który niemal non stop siedział na emigracji u rodziców w Beneluxie. Tylko nie wiedzieć czemu nasz album w porównaniu z innymi był bardzo drogi. Jeśli chodzi o koncerty, to zagraliśmy tylko kilka w Niemczech. Mieliśmy miłe przyjęcie, ale na coś więcej brakowało pomocy menadżerskiej. Poza tym na nas odcisnęło się piętno komunizmu. Może ludzie z wolnego świata nie potrzebują słuchać naszych wyznań sercowych. W naszym kraju gra wiele kapel, które są na wiele wyższym poziomie niż wtedy Closterkeller, ale nie chce im się podejmować wielkiego wysiłku i szarpać się, by się przebić na obcy rynek.
Płyty Closterkellera trwały godzinę. Mam rozumieć, że łatwo przychodziło wam komponowanie nowych rzeczy, czy nie umieliście odrzucać?
Wtedy graliśmy naprawdę dużo koncertów, ale zupełnie nie przeszkadzało nam to w pracy nad nowymi rzeczami. O zagrywkach, pomysłach na utwory rozmawialiśmy w busie, jeżdżąc z miasta do miasta, a po zakończeniu trasy od razu w sali prób dopracowywaliśmy nowe pomysły. Na próbach nagrywaliśmy wszystkie wersje, później przebieraliśmy w tych archiwach, ale zazwyczaj wracaliśmy do pierwszych zagrań. Okazywało się, że co z serca, to najlepsze. Przez te kilka lat działaliśmy naprawdę intensywnie. Nic dziwnego, że w pewnym momencie nadszedł kryzys. De facto nasza jedna płyta innym grupom wystarczyłaby na dwa krótsze krążki. Ostatecznie rozstałem się z Closterkellerem. Jednak nadal jesteśmy zaprzyjaźnieni.
Zaskoczyło cię zaproszenie od Krzysztofa Zawadki do grania w Porter Bandzie? Jakim Porter jest człowiekiem?
To były piękne lata. John Porter to przecudowny człowiek i muzyk. Mnóstwo się od niego nauczyłem. Próby i sesje nagraniowe były okazją do dopytywania o różne rozwiązania, patenty. To było zupełnie inne granie. My wykonywaliśmy rocka po słowiańsku, a John po angielsku. Dzięki niemu poznałem mnóstwo ciekawej muzyki zza oceanu.
No i w końcu pojawiłeś się w komercyjnym bandzie Virgin.
To wszystko przez Krzysia Najmana (basista Closterkeller - przyp. kk), który namawiał mnie do kontynuowania wspólnego grania. Zawsze nam to dobrze wychodziło. Wtedy w Porterze nastąpiło rozluźnienie, mniej grał, więc się zgodziłem, chociaż Virgin śmierdział komercją od początku. Po koncercie w kopercie dostawało się fajne pieniążki, ale nie były warte tego wszystkiego, na co się napatrzyłem. Wytrzymałem w tym zespole dwa lata. Nie chcę nic mówić na temat Doroty Rabczewskiej, ale w pewnym momencie zacząłem się wstydzić udziału w tej grupie.
Po Porterze z "Zawadką" oraz Darkiem Bora tynem (śpiew, gitara) stworzyliście Bimber Poland, który po nagraniu jednej płyty i trzech latach grania ucichł. No i teraz jest Clintwood z tymi samymi muzykami.
Z Bimbrem był problem z graniem głównie z powodu nazwy. Jakoś dzisiaj ten bimber nie pasował. Teraz trochę zmieniło się nasze granie, ale to nie znaczy, że się zmiękczyliśmy i gramy pod publikę. Clintwood zbiera dobre opinie słuchaczy i recenzentów, ale wiele osób podkreśla, że jest to mało odkrywcze. Nie obrażamy się na takie słowa, bo jest w tym dużo prawdy. Clintwood to powrót do naszych korzeni rocka. Gramy tak, jak nam wchodzi, bez oglądania się na mody i innych. Ważne, że na koncerty przychodzą młodzi ludzie. Są ciekawi, co te stare zgredy jeszcze potrafi ą. Odejścia z poprzednich zespołów nie traktuję jako porażki. Cieszy mnie, że robię coś nowego. Jesteśmy szczęśliwi, gdy spotykamy się na próbach, czy kiedy jedziemy na koncert. Przed występem zawsze robimy sobie zespołowego misia. Kilka płyt, na których zagrałem, zostało uhonorowanych Złotym, czy też Platynowym krążkiem, ale w moim małym mieszkaniu nie mam nawet na nie miejsca na ścianie. Oczywiście cieszą mnie te nagrody, ale idę do przodu, nie żyję przeszłością. W dobry nastrój wprawiają mnie nadchodzące dni.
Zmieniasz zespoły częściej niż współpracowników. Twoimi stałymi partnerami byli: basiści Krzysztof Najman i Marek "Bruno" Chrzanowski oraz gitarzysta Zawadka. Cenisz sobie muzyczne przyjaźnie?
To sprawdzeni ludzie, z którymi bardzo lubię współpracować. Kiedy zabieram się do nagrywania, to jesteśmy tak zgrani, że nie musimy sobie patrzeć na ręce. Wystarczy spojrzenie i już wiadomo, co w trawie piszczy.
W jakiejś notce o tobie w Internecie znalazłem: "W nadmiarze pije i popala". Proszę się wytłumaczyć...
Ta opinia, do której dotarłeś, pochodzi z bardzo młodych lat grania. Palę coraz mniej, ale w czasach Closterkellera to były ogromne ilości. Pamiętam, jak podczas grania Anja mnie za to ścigała. I słusznie. Palenie podczas grania wygląda słabo. Przy okazji koncertu lubię wypić drinka, ale też bez przeginania.
Rozmawiał Krzysztof Kowalewicz
Fot. Dariusz Ogłoza
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…