Wiecznie pulsujący, wiecznie podbijający groove, człowiek, przy którego grze nie ma możliwości stać nieruchomo. Limp Bizkit z nieokrzesanych nygusów stało się bardzo dojrzałym zespołem, który potrafi cieszyć się muzyką, jak nigdy dotąd i umie przekazać to swoim fanom.
Zdajecie sobie sprawę z tego, że Limp Bizkit istnieje już 20 lat i prawie tyle samo ma ich słynny, plugawy cover Georga Michaela Faith? Limp Bizkit wkroczyło w świat muzyki ze swoim debiutanckim albumem w okresie, gdzie mocne granie przeżywało kolejny atak (i chyba ostatni wielki atak) nowego trendu, jakim był nu-metal. Oczywiście z tamtego okresu podobnie, jak to było w przypadku grunge, pudel metalu czy thrash, przetrwali jedynie pionierzy i ci, co mieli najwięcej do powiedzenia. Limp Bizkit wymieszał w swojej muzyce wiele mocno popularnych wówczas stylistyk, przez co ich zasięg rażenia był jeszcze większy, a ilość sprzedanych płyt w ilości 40 milionów jest tego idealnym potwierdzeniem. Zespół osiągnął status mega gwiazdy, doskonale łącząc mocne brzmienie z ostrym hip-hopowym klimatem. Powoli zaczęły pojawiać się ich klony, a ich wpływ można także usłyszeć w twórczości polskich zespołów tamtego okresu (np. AmetriA).
Wiadomo, że w takim graniu olbrzymią rolę spełnia pulsująca sekcja i gra Johna Otto jest motorem napędowym wielkiego hitu, jakim jest Rollin. Ciężko przejść też obok Take A Look Around i My Way, przy których głowa sama podskakuje. Naturalny synkopowany groove podobija kompozycje zespołu i wszystko toczyło się w karierze kapeli w dobrym kierunku aż do naturalnej śmierci popularności stylistyki, w jakiej zespół się poruszał. Kapela zawiesiła działalność, by 5 lat temu powrócić i krok po kroku przypominać się fanom, a najlepszym sposobem, w jaki Bizkit może to zrobić są koncerty. Rok 2014 to oczekiwanie na najnowszy album, którego premiera powinna nastąpić niebawem, chociaż podczas niniejszej rozmowy, która miała miejsce raptem parę miesięcy wstecz od dnia publikacji magazynu, John do końca nie wiedział, jaki kształt przyjmie płyta wydana po raz pierwszy w Cash Money Records, wytwórni rapera Lil Wayne’a. Mamy już utwór Ready To Go, więc wiemy, czego się możemy spodziewać po zespole i po Johnie, który nieustannie pompuje groove w Limp Bizkit.
Nie było was na horyzoncie przez jakiś czas, ale teraz wygląda na to, że zespół wraca. Co się działo?
Byliśmy sporo w trasie, próbując stworzyć sobie wsparcie, wrócić do naszych fanów i odbudować ich bazę. Pracowaliśmy też ostatnio dużo nad muzyką. Nagraliśmy naszą płytę w 2009 roku, ale wydawca tak naprawdę nas nie wspomagał, więc jesteśmy teraz z innym wydawcą. Koncertowaliśmy i nagrywaliśmy trochę, chcąc dopracować płytę do perfekcji.
Zespół pomiędzy 2005 a 2009 rokiem był w zawieszeniu. Dużo grałeś przez ten okres?
Zasadniczo tak. Zagrałem płytę ze Scooterem Wardem z Cold The Killer And The Star. To inny klimat. Robiłem też kilka innych rzeczy. Siedziałem za bębnami, ale wszyscy w zespole doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy przerwy. Pomyśleliśmy - pożyjmy trochę!
Słyszałem, że chciałeś wkroczyć w świat nauczania na perkusji. Doszło to do skutku?
Zamierzałem to zrobić - zebrać kilku uczniów i rozpocząć nauczanie, ale w chwili, gdy zaczynałem już to robić, zespół zebrał się ponownie. Nie wiedziałem, czy chcę to zrobić na miejscu, wyjść z tym do ludzi czy też zrobić to w sieci. To rzecz na przyszłość. Chcieliśmy iść na pełnej parze, więc nie miałem tak naprawdę czasu, by się tym zająć w chwili obecnej.
Jak wyglądała twoja edukacja perkusyjna?
Miałem 12 albo 13 lat, kiedy zacząłem brać prywatne lekcje od gościa, który się nazywał Jimmy Glenn Senior. Był typem starej szkoły w klimatach big bandu, zespołu marszowego, z którym zdobył mistrzostwo trójstanowe z New Jersey. To był twardziel. Wtedy to wszedłem w książki Haskella Harra czy też Teda Reeda Syncopation i cały ten klimat. Po nim spotykałem się z Ricky Kirklandem, który grał Raya Charlesa i wieloma innymi ludźmi. Był bardziej w nowoczesnej muzyce. Przez ten cały czas grałem z moimi kumplami w zespole garażowym razem z Samem (Riversem - basistą Bizkitów). Graliśmy rockowe klimaty, a ja poszedłem do szkoły artystycznej Douglas Anderson w Jacksonville. Jestem dość dobrze wyuczony, ale nie próbowałem wrócić do czytania lub cokolwiek w tym aspekcie bębnienia. W zespole polegam na swoich uszach i własnej intuicji aniżeli na pobranych naukach, ale w swoim czasie byłem całkiem bystry!
Najważniejsza lekcja lub porada, którą otrzymałeś?
Mój nauczyciel mówił mi, żebym słuchał płyt, słuchać płyt, grać razem z płytami i słuchać płyt. To najlepsza nauka, jaką możesz uzyskać. Możesz siedzieć całymi dniami w szkole i uczyć się tych wszystkich rzeczy, co z pewnością jest dużo warte, ale nie będziesz dobry, jeżeli będziesz tylko siedział w klasie. Jesteś dobry ze względu na doświadczenie i to jest tak naprawdę podstawą.
Nauczyłeś się wszystkiego tego, co chciałeś?
Czuję, że czasami potrzebuję wrócić i wygospodarować trochę czasu na powtórkę materiału i rozwój. Czuję, że jest jeszcze wiele rzeczy, których powinienem się nauczyć.
Orkiestry marszowe z sekcją perkusyjną to wielka część amerykańskiej kultury szkolnej. Czy także byłeś w to zaangażowany?
Robiłem to przez pierwszy rok w szkole średniej czyli w dziewiątej klasie. To zupełnie inny świat, a wydaje mi się, że jestem nieco bardziej duszą artystyczną. To z pewnością było dobre doświadczenie. Utwierdza to twoje rudymenty i wzmacnia ręce. Wielu tego typu perkusistów, którzy przenoszą się na zestaw perkusyjny, niekoniecznie ma dobre wyczucie gry. Jest to dość sztywne i restrykcyjne. Mam drobne doświadczenie z takim graniem.
Jak długo zajęło wam ponowne zgranie się, kiedy Limp Bizkit wyszło z ukrycia i wróciliście do wzajemnych prób?
Szczerze mówiąc, niezbyt długo. Wes (Borland - gitarzysta) i ja zaczęliśmy próbować we dwóch, później pojawił się Sam. Zajęło nam to może trzy tygodnie ciągłego grania każdego dnia, by wrócić do miejsca, gdzie wyglądało to dobrze. Graliśmy te wszystkie piosenki przez tyle lat, jest to na swój sposób w nas wbudowane. Natychmiast, kiedy zaczynamy razem grać, pojawia się taka dziwna chemia między nami, gdzie nasza trójka zaczyna grać bardzo ściśle i luzuje się w tych samych momentach. Mamy dobrą chemię miedzy sobą jako jednostka. To nigdy nie zginęło.
Wiele koncertów macie wyprzedanych, graliście festiwale na całym świecie. Ta odświeżona popularność nie zaskoczyła was?
W pewnym stopniu tak. Myśleliśmy, że będzie dobrze, a wyszło wspaniale. Wiedzieliśmy, gdy robiliśmy pierwsze koncerty, że będzie to nostalgiczna rzecz. Regularnie pracowaliśmy i uderzaliśmy w kolejne miejsca, a nasi fani byli szczęśliwi z tego powodu. Wrzucaliśmy piosenki do Internetu, tu i tam, i wydaje mi się, że stopniowo, powoli wspinaliśmy się ponownie na tę górę. Czasy się zmieniły i jest znacznie ciężej, ale na szczęście mamy wspaniałą bazę fanów, więc nie mogliśmy sobie życzyć czegoś więcej.
Czy osiągnęło to punkt, który przekroczył nostalgię?
Przełamaliśmy kolejne bariery. Wszyscy czujemy, że nie osiągnęliśmy jeszcze tego, co chcielibyśmy osiągnąć jako zespół. Nie sądzę, byśmy osiągnęli swój szczytowy moment. Chcemy to kontynuować i pracować nad osiągnięciem tego celu.
Jak myślisz, w jakim stopniu zmieniłeś się jako perkusista w porównaniu ze swoimi młodzieńczymi latami?
Gdy byłem znacznie młodszy byłem bardziej zainteresowany tym, by pokazać więcej techniki. Teraz bardziej interesuje mnie to, jak będziemy współpracować jako zespół. Jakie partie pasują niezależnie od stylu i klimatu, który chcemy zrobić. Jest to bardziej kwestia muzykalności niż myślenie z perspektywy samej ścieżki perkusyjnej. To największa rzecz, jaka się we mnie zmieniła. To jest ten właściwy motyw i ramy myślowe, w jakich się poruszam. Mamy pewnego rodzaju brzmienie, które chcielibyśmy rozwinąć i dostosować do współczesnych czasów, ale nie chcielibyśmy stracić tego, co nas definiuje. Gdy to robisz, musisz zwrócić uwagę na swoje podejście tak samo, jak to, że każdy w zespole jest zaangażowany w to, co robi. Myślę, że zacząłem myśleć bardziej w ten sposób, gdy pracowaliśmy nad Gold Cobra.
Masz dystynktywne brzmienie. W jakim stopniu jest to twoja osoba, a w jakim brzmienie bębnów?
Zawsze wierzyłem, że 90 procent mojego brzmienia wychodzi ode mnie. Jeżeli masz gównianie brzmiący zestaw, 90 procent perkusisty może uczynić te złe bębny dobrymi, a dobre bębny świetnymi. To po prostu sposób, w jaki gram, tak mi się wydaje.
Byłeś z Orange County przez długi czas. Co jest w nich takiego, że trzymasz się tych bębnów?
Lubię sposób, w jaki bębny pozwalają czuć grę. Wiele osób korzysta z bębnów ze względu na sponsorowanie lub cokolwiek, ale ja czuję się jak w domu, gdy siedzę za moim zestawem OC i stało się to częścią mojego brzmienia.
Jesteś maniakiem sprzętowym szczególnie, gdy chodzi o twoje graty?
Troszeczkę tak, szczególnie przy nagrywaniu. Mam parę Black Beauty i całą kolekcję werbli w domu. Gdy nagrywasz, wszystko wydaje się bardzo jasne. Jestem maniakiem sprzętowym, ale nie do takiego stopnia, by robić swoje własne korpusy czy cokolwiek!
Wykorzystujesz metronom w studio i na żywo?
Nie gramy na żywo do klika. Gdy nagrywamy to go używam, ale to i tak zależy od tego, co to jest. Graliśmy piosenkę Shotgun z klikiem, ale kończyliśmy ją naturalnie. Nie lubimy być do czegoś przywiązywani, ponieważ jesteśmy wysoko energetycznym zespołem. Czujemy, że metronom na żywo czyni nas nudnymi, zabierając momenty podkręcenia i zwalniania.
Wasza sekcja rytmiczna z Samem Riversem jest rdzeniem zespołu. Pamiętasz, kiedy graliście razem po raz pierwszy i kiedy pojawiła się między wami ta muzyczna chemia?
Dorastałem razem z Samem. Pamiętam, że lubiliśmy bałaganić razem z gitarami, bębnami, bassem, wszystkim. Powiem ci, że moment, kiedy to naprawdę zaskoczyło, to okres szkoły średniej. Przed tym czasem po prostu się uczyliśmy. Nie wiesz, jak się razem zatrzasnąć w grze. Naprawdę starasz się zwyczajnie uczyć. Idąc dalej w czasach szkoły średniej zespołem staliśmy się na zasadzie: "Ok, możemy grać". To było kompletnie naturalne.
Jaka jest twoja recepta, by sekcja dobrze pracowała?
Granie różnych stylów muzycznych i nauka piosenek swoich ulubionych zespołów, próbować grać też style, których nie za bardzo chciałbyś się uczyć. Możesz być zaskoczony, czego możesz się nauczyć, jeżeli rozszerzysz swoje perkusyjne słownictwo.
W twojej grze wyczuwa się wpływ hip-hopu…
Słucham bardzo dużo hip-hopu, ale ogólnie słucham bardzo różnorodnej muzyki. O poranku odpalam Joe Lovano, trochę jazzu, a w ciągu dnia słucham dużo hip-hopowych klimatów lub jak jestem na siłowni i jestem wnerwiony to trochę heavy metalu. To zależy, w jakim jestem nastroju. Wieczorem czasami włączam sobie trochę electro albo house lub coś w tym stylu. W hip-hopie ostatnio pojawiło się sporo fajnych rzeczy. Lubię producenta Justa Blaze’a, jest też Rick Ross, Asap Rocky, Kendrick Lamar.
Travis Barker to kolejny bębniarz, który lubi hip-hop. Co sadzisz o jego ostatnim solowym albumie?
Podoba mi się. Myślę, że Travis jest świetny. Znam go od wielu lat. Sądzę, że jest bardzo kreatywny. Chciałbym zrobić coś podobnego do tego. Mieszam troszeczkę z kilkoma DJ-ami, ale jeszcze nie wdrożyłem się mocniej.
Czy na tym etapie kariery czujesz presję, by osiągnąć sukces z nowym albumem?
Jest lekka presja związana z upływającym czasem, ale przestaliśmy przejmować się tym już bardzo dawno temu. To nic nie daje, za wyjątkiem niezdrowego niepokoju. Wszyscy w zespole chcą mieć pewność, że każdy jest szczęśliwy w tym temacie.
Przygotowali: Artur Baran, Chris Barnes
Zdjęcia: Adam Gasson
Wywiad ukazał się w numerze czerwiec 2014