Sam w wielkim świecie
Krzysztof „Docent” Raczkowski to jedna z największych legend polskiej perkusji metalowej. Inspiracja kilku pokoleń bębniarzy. Jego wpływ odczuwalny jest do dziś. Partie bębnów, jakie tworzył, były na poziomie światowym. Postać wybitna, wielka, ale też niestety tragiczna.
W połowie lat 90 zeszłego stulecia, ekstremalne granie wyglądało nieco inaczej niż dziś. Obecnie mamy wysyp różnych szybkostrzelnych „pistoletów” o oszałamiającej technice. Ale tak jak w tego typu, wielu podobnych sytuacjach, nic nie bierze się z niczego. Musiał być jakiś szlak, który ktoś uprzednio wytyczył. Docent nie tylko tworzył tę drogę, ale śmiało nią podążał, tworząc partie, które do dziś stanowią przykład kwintesencji deathmetalowego bębnienia. Człowiek bystry, inteligentny, oryginalny, któremu jednak nie udało się pokonać nałogu. Tragiczna śmierć w koszmarnych okolicznościach wstrząsnęła nie tylko polskim środowiskiem muzycznym. Do tej pory Docenta wspominają takie tuzy, jak chociażby Gene Hoglan. Nie chcemy tu rozsądzać kto i jak się zachował, bo zwyczajnie nie mamy wystarczającej wiedzy, by stawiać jakiekolwiek tezy. W tej chwili interesuje nas jedynie wpływ, jaki wywarł Doc na nasze rodzime perkusyjne podwórko. A jest ogromny i co najważniejsze widoczny. Daray i Inferno powoli stają się starą gwardią, ale to właśnie oni są bezpośrednimi spadkobiercami dorobku Docenta. Pamiętajmy też, że jego perkusyjna marka została wyrobiona na zachodzie w ciężkim okresie dla polskiego grania, gdzie mało kto kojarzył, na muzycznej mapie, taki twór jak Polska. No, może z wyjątkiem grupy już mocno dojrzałych jazzmanów, ale to też w dość wąskim środowisku. Teraz trasy grają Behemoth, Riverside, Decapitated czy Mgła, wtedy przepychał się jedynie Vader z Docem.