Greyson Nekrutman big band metal

Rocznik 2002, a to robi wrażenie, zważywszy na to z jakim zespołem mamy do czynienia, gdzie partie bębnów to nie rurki z kremem.
Niezależnie jak oceniamy obecny skład Sepultury, jest to zespół wielce zasłużony, jeżeli chodzi o muzykę metalową, a perkusistów miał wybornych – to fakt niezaprzeczalny. Oryginalny pałker – Igor Cavalera, stworzył na pierwszych albumach absolutnie genialne, organiczne, oryginalne partie, które naśladowali perkusiści na całym świecie. Po jego odejściu pojawił się Jean Dolabella, aż wreszcie w 2011 roku za bębnami zasiadł przepotężny Eloy Casagrande, który wyhartował się na absolutnego potwora muzyki metalowej, stając się jednym ze światowych liderów, co zaowocowało ostatecznie kontraktem w Slipknot. I tu wielkie zaskoczenie. W jego miejsce za bębnami zasiada internetowy gigant big bandowego grania - Greyson Nekrutman. Sepultura dostrzegła w nim wielki potencjał muzyczny, ale też – nie ukrywajmy – marketingowy. Greyson przetarł się uprzednio w Suicidal Tendencies, więc dał wyraźne powody do tego by powierzyć mu tak odpowiedzialną funkcję. 23 latek odwiedził nas już kilkukrotnie i po zakończeniu naszej krótkiej rozmowy powiedział, że jest otwarty na wszelkiego rodzaju występy solowe. Tymczasem zobaczmy, jak dostosował się do gry w Sepulturze.
Jak dostosowałeś się do dużego zestawu na jakim grasz w Sepulturze, bo popularność przyniosło ci granie na zestawie a la Buddy Rich?
Było to dość oczywiste, ponieważ miałem poczucie odpowiedzialności odegrania partii, których nie dało się zagrać na zestawie z jakiego korzystałem wcześniej. Nie było szans, żeby zagrać piosenki z 1994 roku, tak by zabrzmiały jak z 1994 roku (śmiech). Musiałem się zagłębić w to z czego korzystali Igor i Eloy. Weźmy chociażby takie intro do „Territory”. Muszą tam być dwa tomy, żeby to zabrzmiało, jak należy.
A jak się poczułeś w takim otoczeniu?
Nie miałem z tym problemu, bo chciałem właśnie takich bębnów, chciałem właśnie takiego zestawu, który był od początku moją wizją. Świetnie się za nim czuję, myślę, że wygląda też imponująco.
Dla nas byłeś bębniarzem big bandowym, później pojawiłeś się w Suicidal Tendencies i ostatecznie w Sepulturze. Jak się szykowałeś do tej roli?
Przede wszystkim dużo słuchałem i oglądałem wielu perkusistów. Sporo moich znajomych podpowiadało mi pewne rzeczy. Sam też ich pytałem o różne sprawy. Nie wszedłem w to ot tak. Było to dla mnie wyzwaniem, nie ukrywam. Musiałem jednak ruszyć do przodu, wyjść poza jazz. Jazz jest w porządku. Ale jest tylu perkusistów, którzy grają tylko jazz, jest tak wielu perkusistów, którzy grają tylko metal. Jest mnóstwo perkusistów, którzy grają świetnie, ale tylko w jednym stylu. Chciałem rozszerzyć swoje horyzonty, więc była to doskonała okazja.
Zakochałeś się w tej muzyce? Widzisz się w tym gatunku w przyszłości?
Zawsze lubiłem sobie posłuchać metalowych perkusistów. A czy siebie w tym widzę? Przede wszystkim widzę siebie grającego na perkusji, a w jakim stylu? Nie mam pojęcia i szczerze mówiąc, to nie ma teraz większego znaczenia. Chociaż z drugiej strony wątpię, żebym z big bandem grał takie duże koncerty jak ten teraz w Polsce, gdzie jest napakowane tyle ludzi (śmiech).
Twoja energia na scenie wciąż imponuje. Teraz grasz utwory piekielnie siłowe, ale dalej nie odstawiasz ręki.
Nie było łatwo (śmiech). Trochę to zajęło. Musiałem nauczyć się jak dysponować siłami. Są koncerty, które mocno wyciskają ze mnie energię. Reakcja potrafi cię ponieść i czasami gramy wielkie koncerty, gdzie jest istne szaleństwo, po czym się okazuje, że na drugi dzień trafiasz w miejsce, które jest jeszcze bardziej zwariowane i wpadasz znowu w ten wir. Z jednej strony starasz się tym jakoś zarządzać, po czym wchodzisz na scenę i już nic nie ma znaczenia, tylko jedziesz do przodu.
Powiedzmy sobie wprost, to też kwestia twojego wieku, wciąż nie jesteś u szczytu swoich możliwości.
No tak, to prawda. Po prostu uwielbiam robić to co robię. Jest to coś zupełnie innego w porównaniu z tym co robiłem wcześniej, ale jest to fantastyczne.
Charlie Benante z Pantery powiedział mi, że na jego pierwszych koncertach, jak patrzył na playlistę i widział, że jak zbliżał się jakiś numer, to autentycznie się bał. Miałeś też coś takiego?
O, zdecydowanie.
W jakim przypadku?
Np. „Escape to the Void”, „Inner Self”. Tak, tam miałem coś w stylu: „Ekhm, no dobra, lecimy z tym, muszę to ugrać” (śmiech). Ale opanowałem te piosenki w odpowiednim stopniu, że w pełni kontroluję ich tempo i energię.
Czy zespół liczy się z tobą w tej kwestii?
Tak, zwracają na to uwagę, ale głównie ze względu na Derricka (Greena, wokalisty), który nie może pociągnąć z rzędu pięcioma kompletnie szalonymi piosenkami, które wymagają jakiegoś obłędnego wykonania. Ale wiesz co… tak naprawdę dotyczy to nas wszystkich, bo piosenki są wymagające dla każdego. Wiadomo, bębny są najbardziej fizyczną częścią całości.
Patrząc na grafik zespołu, zbliża się to wszystko ku końcowi. Jest szansa cię ściągnąć do Polski na pokazy?
Oczywiście. Wszystko jest uzależnione od tego co się będzie działo, ale jeżeli będę miał wolne to jak najbardziej jestem otwarty na występy na różnicy festiwalach.
I to właśnie chcieliśmy usłyszeć!
Greyson Nekrutman korzysta z bębnów Pearl oraz talerzy Meinl.
Foto: Maciej Pieloch
Rozmawiał: Maciej Nowak