Eloy Casagrande
Dodano: 10.12.2015
Przedstawiciel młodej fali perkusistów dołączył do słynnej Sepultury, która od zawsze jest gwarantem fenomenalnych partii bębnów. Przyjechał do Polski wylać litry potu na krakowskiej scenie.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Związek Eloya z Sepulturą wydawał się czymś nieuniknionym. Było chyba kwestią czasu, kiedy młody Brazylijczyk dołączy do swoich rodaków, tworzących legendarną formację. Sepultura nie wypełnia już tak dużych hal, jak to było w okolicach płyty Roots (kto przeżył koncert promujący w Spodku, ten wie, co to znaczy mielonka z publiki), ale zawsze, nawet w kryzysowych latach, słynęła z rzetelności i oszałamiającej dawki energii, jaka biła ze sceny. Od paru lat można mówić o stabilizacji kapeli na rynku. Wielkie grono fanów to mieszanka starszych maniaków, pamiętających czasy Maxa oraz nowych, młodszych fanów, którzy Sepę znają już tylko z Derrickiem.
Wiele osób czekało i wiele też zadawało pytanie, dlaczego Eloy Casagrande nie gra jeszcze w tym zespole? No i proszę, gra i ma się bardzo dobrze. Najwyraźniej trzeba było nieco czasu, by młody, nieopierzony perkusista wypłynął na szerokie wody światowych, rockandrollowych tras koncertowych.
Eloy jest bardzo utalentowanym muzykiem, czego dowodem jest jego krótka, ale arcy burzliwa kariera. Niedługo po tym, jak rozpoczął przygodę z bębnami, zaczął wygrywać kolejne konkursy perkusyjne. Mając niespełna 15 lat, czyli 7 lat po tym, jak zaczął w ogóle grać na perkusji, wykosił konkurencję podczas słynnego na cały świat koncertu Modern Drummer. Drzwi do kariery w świecie bębnów stanęły otworem. Teraz pozostało wszystko w rękach, nogach i głowie Eloya, by ta kariera rozwijała się odpowiednio.
Wszystko na to wskazuje, że perkusista (rocznik 1991) ma pełne predyspozycje do tego, by wspiąć się na kolejne szczeble w środowisku perkusyjnym i nie schodzić poniżej pewnego poziomu zarówno pod kątem wykonawczym, jak i samej popularności, a to znów związane jest ze stabilizacją i spokojem o przyszłość. Talent idzie u niego w parze z ciężką pracą, ale co najważniejsze jego osobowość wydaje się być idealnym modelem, który nie doprowadzi do jakiegoś nagłego krachu. W wielu przypadkach mimo olbrzymich różnic można porównać Eloya do Kerima, który mimo młodego wieku stoi mocno na nogach i nie daje się ponieść nagłemu przypływowi wody sodowej do głowy.
Spotkaliśmy się przed krakowskim koncertem, zorganizowanym przez chyba najbardziej prawdziwą ekipę w branży, jaką jest KnockOut Productions. W garderobie zespołu oprócz klasycznych elementów codziennego życia w trasie, walali się też sami muzycy, którzy starali się jeszcze nieco dospać.
Lodówka zapełniona po brzegi dobrym piwem stała nietknięta, ale Eloy zapewniał mnie, że zostanie skrzętnie opróżniona po koncercie. Sam muzyk podobny jest… zupełnie do nikogo. Dobrze zbudowany, niskiego wzrostu, niezwracający na siebie uwagi. Uśmiechnięty od ucha do ucha serdecznie zaprosił na obszerne siedziska, kazał wręcz poczęstować się zimnym browarem, co przyznam uczyniłem z wielką przyjemnością, biorąc pod uwagę upalne, sierpniowe, późne popołudnie, gdzie temperatura ok. godz. 18 wciąż oscylowała w okolicach 30 stopni. "Ależ chłop będzie mokry" - pomyślałem, patrząc na Eloya, który ze szczerym uśmiechniętym pyskiem oczekiwał aż odessę się od butelki. Pokrzepiony złocistym trunkiem odpaliłem w międzyczasie sprawnie dyktafon i wypaliłem donośnym…
Krakowski występ Eloya można oglądać na kanale Youtube - Drummers From Hell
Przygotował: Kajko i Maciej Nowak
Zdjęcia: Romana Makówka
Wywiad ukazał się w numerze wrzesień 2015
Wiele osób czekało i wiele też zadawało pytanie, dlaczego Eloy Casagrande nie gra jeszcze w tym zespole? No i proszę, gra i ma się bardzo dobrze. Najwyraźniej trzeba było nieco czasu, by młody, nieopierzony perkusista wypłynął na szerokie wody światowych, rockandrollowych tras koncertowych.
Eloy jest bardzo utalentowanym muzykiem, czego dowodem jest jego krótka, ale arcy burzliwa kariera. Niedługo po tym, jak rozpoczął przygodę z bębnami, zaczął wygrywać kolejne konkursy perkusyjne. Mając niespełna 15 lat, czyli 7 lat po tym, jak zaczął w ogóle grać na perkusji, wykosił konkurencję podczas słynnego na cały świat koncertu Modern Drummer. Drzwi do kariery w świecie bębnów stanęły otworem. Teraz pozostało wszystko w rękach, nogach i głowie Eloya, by ta kariera rozwijała się odpowiednio.
Wszystko na to wskazuje, że perkusista (rocznik 1991) ma pełne predyspozycje do tego, by wspiąć się na kolejne szczeble w środowisku perkusyjnym i nie schodzić poniżej pewnego poziomu zarówno pod kątem wykonawczym, jak i samej popularności, a to znów związane jest ze stabilizacją i spokojem o przyszłość. Talent idzie u niego w parze z ciężką pracą, ale co najważniejsze jego osobowość wydaje się być idealnym modelem, który nie doprowadzi do jakiegoś nagłego krachu. W wielu przypadkach mimo olbrzymich różnic można porównać Eloya do Kerima, który mimo młodego wieku stoi mocno na nogach i nie daje się ponieść nagłemu przypływowi wody sodowej do głowy.
Spotkaliśmy się przed krakowskim koncertem, zorganizowanym przez chyba najbardziej prawdziwą ekipę w branży, jaką jest KnockOut Productions. W garderobie zespołu oprócz klasycznych elementów codziennego życia w trasie, walali się też sami muzycy, którzy starali się jeszcze nieco dospać.
Lodówka zapełniona po brzegi dobrym piwem stała nietknięta, ale Eloy zapewniał mnie, że zostanie skrzętnie opróżniona po koncercie. Sam muzyk podobny jest… zupełnie do nikogo. Dobrze zbudowany, niskiego wzrostu, niezwracający na siebie uwagi. Uśmiechnięty od ucha do ucha serdecznie zaprosił na obszerne siedziska, kazał wręcz poczęstować się zimnym browarem, co przyznam uczyniłem z wielką przyjemnością, biorąc pod uwagę upalne, sierpniowe, późne popołudnie, gdzie temperatura ok. godz. 18 wciąż oscylowała w okolicach 30 stopni. "Ależ chłop będzie mokry" - pomyślałem, patrząc na Eloya, który ze szczerym uśmiechniętym pyskiem oczekiwał aż odessę się od butelki. Pokrzepiony złocistym trunkiem odpaliłem w międzyczasie sprawnie dyktafon i wypaliłem donośnym…
Witaj w Polsce! Jak się u nas czujesz?
Dziękuję, mój przyjacielu! To już trzeci raz, jak jestem w Polsce. Za każdym razem jest inaczej, ale zawsze jest bardzo dobrze, jeżeli chodzi o przygotowanie i same koncerty. W zeszłym roku byłem w… Warszawie chyba i w Katowicach. Teraz po raz pierwszy odwiedzam Kraków. Koncerty są pełne, a fani szaleni, bardzo mi się tu podoba, a dla zespołu są to idealne warunki. Widzieć, jak ludzie dobrze się bawią, to najlepsze wyróżnienie.
Czujesz to na scenie?
O tak, w tym jest całe sedno. To bardzo ważne i bardzo pomaga w grze. Tak jest w każdym razie w moim przypadku. Gdy czuję reakcję publiczności to zaczynam się cieszyć, a dzięki temu gram dużo lepiej.
Ale ty zawsze grasz jak wariat…
No tak, ale zależy to od miejsca, w którym się gra. W Japonii lub ogólnie w Azji ludzie są znacznie spokojniejsi na koncertach. Ja wolę żywioł.
Patrząc na twoją grę od razu pojawia się pytanie, czy masz problemy z talerzami…?
Ja nie mam problemów z talerzami, to one mają problem ze mną (śmiech). Na Paiste gram już od 11 lat. Na początku były to modele z serii Signature, później przeniosłem się na Alphę, a odkąd gram z Sepulturą używam blaszek Rude. Uwielbiam je, ponieważ są super głośne, są częścią mnie.
Jak w twoim życiu pojawiła się Sepultura?
W roku 2011 grałem na festiwalu z innym brazylijskim zespołem - Gloria. Graliśmy tego samego dnia, co Sepultura. Ich stary perkusista odchodził z zespołu, więc chłopaki rozglądali się za kimś nowym. Zobaczyli mnie na festiwalu i dwa tygodnie później zadzwonili do mnie, czy nie chciałbym przyjechać na przesłuchanie. Miałem zagrać 10 piosenek i byłem strasznie zdenerwowany, oj, mówię ci!
Jak długo się przygotowywałeś?
Zajęło mi to jeden pełny tydzień, ale czułem się bardzo dobrze. Świetnie nam się razem grało, bardzo naturalnie. Jest to mój styl gry, to, co lubię, czyli granie mocne i szybkie, ale z groovem. Można to nazwać groove metal.
W ten sposób można opisać również styl gry Igora…
Zdecydowanie tak. Strasznie lubię jego sposób gry. To nieziemski perkusista. Wydaje mi się, że jest to bębniarz, który wymyślił albo może rozpropagował taki styl gry. Szybkie uderzenia, bite bardzo mocno z zachowaniem pulsującego groove’u. Igor był jedną z moich inspiracji. Zresztą Jean Dolabella, który grał przede mną w Sepulturze, to także bardzo fajny gość i fenomenalny perkusista, maszyna do groove’u.
Jak budujesz ten specyficzny pompujący beat?
Staram się uderzać najmocniej, jak tylko potrafię… Żartowałem (śmiech). Oczywiście, nie tędy droga. Musisz oprzeć to na szerokiej dynamice, szczególnie w przypadku głośnych gatunków muzyki, jakim jest właśnie metal, ale ogólnie cały rock and roll. Najważniejszą rzeczą jest w tym przypadku to, by wszystko było przejrzyste, żeby każdy wiedział, co grasz. Mocne, potężne ciosy, ale czytelne dla każdego, trafione w punkt. To u mnie podstawa. Słuchacz musi mieć jasność w tym, co robisz. W przypadku dynamiki staram się, by hi-hat był nieco mniej widoczny w porównaniu np. z werblem. Oczywiście talerze, szczególnie takie talerze nie bardzo się da wytłumić, ale w przypadku groove’u opieram go głównie na mocnej pracy werbla z mniej zaznaczonym hi-hatem, biorąc oczywiście jako punkt wyjściowy cały charakter gry. W sumie to ciężko opisać. W zależności od piosenki potrafię odpowiednio operować dynamiką. Na ostatnim albumie zespołu - Mediator… - mamy utwór, gdzie bawimy się dynamiką, schodzimy w bardzo ciche klimaty, po czym wracamy nagle z mocą.
Jak wielkim doświadczeniem była dla ciebie wspólna gra z Davem Lombardo?
To jest legenda! To jest po prostu perkusyjny bóg. Jest jedną z moich największych inspiracji. Ten koleś grał w Slayer…. To chyba wystarczy. Przyznam, że byłem bardzo zdenerwowany w studio, ale w sumie… Kto by nie był. Jest w swoim gatunku jednym z najlepszych. Pierwszy raz spotkałem go podczas NAMM Show, chyba 2014, a właściwie to on podszedł do mnie i powiedział: "Hej, ja cię znam!". Trochę mnie zatkało i odpaliłem mu: "Nie, to ja cię znam" (śmiech). A on mi na to zupełnie poważnie: "Nie, nie, to ja cię znam. Obserwuję cię w mediach społecznościowych, zacząłem też ćwiczyć mocniej moją lewą rękę po tym, co zobaczyłem na twoich filmach, wydaje mi się to niezwykle interesujące." A ja mu na to: "Chwila, chwila, czekaj, stop! To, co mówisz, jest dla mnie lekko nierealne. To ty jesteś moją inspiracją!". Przyznam, że było to naprawdę niesamowite przeżycie. Później razem z jego nowym zespołem Philm, spędziliśmy na początku roku parę dni w Brazylii. Graliśmy razem na jednym z tych promów, więc mieliśmy troszkę czasu na to, by wymienić się doświadczeniem. Oglądał koncerty Sepultury zza moich pleców, co także było ciekawym przeżyciem. Mieć świadomość, że dwa kroki za twoimi plecami stoi i bacznie obserwuje twoją grę sam Dave Lombardo. Cóż mogę jeszcze o nim powiedzieć, to legenda i bardzo sympatyczny człowiek, wszystko, co gra idzie prosto z serca. Nie jest to może super techniczny perkusista, ale jego gra zawsze była bardzo szczera i szła właśnie prosto z serca.
Reprezentujesz tę młodą falę bardzo utalentowanych bębniarzy czy śledzisz swoich rówieśników i porównujesz czasami swoją grę?
O tak, praktycznie cały czas tak robię. Wydaje mi się, że jest to normalna rzecz. Jednym z moich ulubionych współczesnych perkusistów jest bębniarz Animals As Leaders - Matt Garstka. Chryste, ten facet jest potworem! To gość zupełnie z innej planety. Świetny jest też gość z Avenged Sevenfold, który zresztą chyba teraz od nich odszedł. Polecam też brazylijskiego bębniarza Bruno Valverde z zespołu Angra. Facet jest rok starszy ode mnie, ale jest doskonały. Używa tradycyjnego chwytu, ale gra metalową muzykę.
Co chciałbyś rozwinąć w swojej grze?
Za każdym razem staram się rozwijać coś nowego. Robię to, jak wracam do domu, bo na trasie gram praktycznie każdego dnia, więc nie mam zbytnio ochoty na ćwiczenia. Jak jestem w domu staram się pracować nad nowymi rzeczami. Nie chodzi mi tu o rzeczy typowe dla metalowców, czyli np. 4 na górze i 2 nogami, temu podobne kombinacje, które są oklepane i grane przez każdego metalowego garowego. Nie powinno się tego już grać, bo to przeżytek! (śmiech) Stawiam sobie różne wyzwania, czasami może jakieś niedorzeczne, ale wciąż kombinuję i próbuję odkryć coś nowego. Czasami pracuję nad gospelowymi młynkami, które później staram się przemycić do Sepultury. Czasem to pasuje, a niekiedy nie, mimo to próbuję i eksperymentuję. Ostatnio coś mnie napadło na granie piątek i budowania groove’ów na tej bazie, możliwe, że na następnym albumie Seplutury znajdzie się coś takiego.
Próbujesz nowych rzeczy podczas koncertów, zagrywek, przejścia, kombinujesz z groovem?
Och, oczywiście, cały czas! Nawet, jak popełnię jakiś błąd, nie stanowi to dla mnie jakiejś przeszkody i nie zniechęca mnie. Inaczej zanudziłbym się na śmierć na scenie. To jest coś, co mnie strasznie wkurza. Oczywiście, są miejsca, które muszę zagrać w konkretny sposób, mamy charakterystyczne groove’y czy też akcenty, które muszę wbić razem z gitarami w tym konkretnym miejscu, to nie ulega wątpliwości. Mimo to staram się na każdym koncercie coś zmieniać, przesunąć jakąś centralkę, wstawić jakiś dodatkowy akcent na werblu lub przesunąć go ósemkę przed lub po. Jeżeli zrobię jakiś błąd, to trudno, ale nie załamuję rąk i nie rozmyślam nad nim przez kolejne minuty. Staram się wykraczać poza granice swoich możliwości, a błędy są naturalnym elementem takich prób. Jak słyszysz album koncertowy, na którym są jakieś błędy, bo muzyk starał się pokonać kolejną granicę to jest to coś niesamowitego, czujesz tę żywą, naturalna energię. Warunkiem jest oczywiście konieczność dania z siebie 100% za każdym razem, wtedy takie błędy nie bolą. Tak właśnie staram się robić. Wielu perkusistów gra czasami tak perfekcyjnie, tak bezbłędnie za każdym razem, wciąż te same partie. Nie chcę podawać tu nazwisk, ale można się łatwo domyślić. Grają idealnie, ale w zamian nie dostaje się nic nowego.
Które partie Igora były dla ciebie największym wyzwaniem?
Będą to z pewnością rzeczy z początkowego okresu, aż do Arise, gdzie Igor grał bardzo szybko. Jego gra różniła się od typowego thrashowego grania. Szczególnie posługiwanie się hi-hatem (w tym momencie Eloy zaczął wystukiwać serie różnych zagrywek Igora z tego okresu). Staram się utrzymać w miarę wiernie kluczowe elementy oryginalnych partii, co jest dość wymagające. Wszystko musiałem rozkładać na czynniki pierwsze samemu, słuchając płyt. Moje ulubione partie to są te bardziej groove’iące, które mają w sobie więcej różnych emocji. Tak, jak jest to na Roots, gdzie jest sporo przestrzeni, gdzie można operować klimatem. Oczywiście moją ulubioną płytą do grania jest ostatnia płyta Sepultury, z racji tego, że na niej gram (śmiech).
Twoja największa życiowa lekcja?
Chyba najważniejszą rzeczą, jakiej się nauczyłem, jest umiejętność cieszenia się z każdej chwili. Czerpać radość z każdego dnia. Dziś jestem w Polsce i gram dla zupełnie nowej publiczności, jest to dla mnie wielkim przywilejem i szczęściem, dlatego chciałbym, żeby każda osoba w klubie miała radość wypisaną na twarzy na dźwięk naszej muzyki. Staram się żyć, jakby to był mój ostatni dzień na ziemi, staram się czerpać jak najwięcej z każdej chwili. Niemal codziennie gram w innym kraju i staram się poznać kulturę danego miejsca najmocniej, jak tylko jestem w stanie. Zdarzają się dni, że człowiek jest zmęczony i mamy ochotę zostać w klubie lub w hotelu, zdrzemnąć się troszkę, poleniuchować. Zazwyczaj staram się rozmawiać z ludźmi w klubie, rozmawiać z fanami i poznawać, jakimi są ludźmi, ponieważ jestem daleko od swojego kraju. Jest to też chyba najlepsza rada dla wszystkich muzyków, jeżdżących w trasy.
Jakie plany w związku z nowym albumem? Będziesz miał znowu jakiegoś znanego kompana do gry?
Prawdopodobnie w styczniu-lutym zaczniemy mocniej pracować nad nową płytą czyli pewnie w kwietniu będziemy myśleć o nagraniach. Póki co nie przewidujemy specjalnych gości i całą płytę pociągnę sam.
Może John Tempesta?
Raczej nie, chociaż to byłby niegłupi pomysł z racji stylu, w jakim gra. To całkiem ciekawa idea.
Gdzie będzie Eloy Casagrande za 20 lat?
Mam nadzieję, że będę grał na bębnach. Jak tylko gram na bębnach, to jestem szczęśliwy. W Brazylii gram też sporo sesji, ale zdecydowanie bardziej wolę zasuwać na scenie. Lubię nagrywać i mógłbym robić bez problemu jakieś sesje pop, ale zdecydowanie bardziej wolę na scenie grać metal. To jest mój styl!
Nie przewidujesz jakichś projektów solowych?
Miałem jeszcze do niedawna swój zespół, z którym grałem jakieś pięć lat. Zawiesiliśmy działalność. To była bardziej hardrockowa kapela. Koncentruję się teraz na Sepulturze, ale jak wrócę do Brazylii, to zaraz zacznę jeździć z warsztatami i klinikami, a jak wiesz, Brazylia jest dużym krajem. W moim rodzinnym Sao Paolo prowadzę też lekcje gry. Plus do tego jakieś sesje nagraniowe w różnych stylistykach, od popu po metal. Jestem gotów do gry!
Czy są szanse na to, by ściągnąć cię na klinikę do Polski?
Tak. Byłem ostatnio w fabryce Paiste w Szwajcarii i podrzuciłem pomysł pokazów. Możliwe, że w przyszłym roku zrobimy coś w tym kierunku. Rozmawiałem o tym z Christianem Wenzelem, który jest odpowiedzialny za muzyków Paiste, to mega sympatyczny gość, bardzo uważny i dba o swoich perkusistów, jak mało kto, mimo, że nie lubi metalu.
Krakowski występ Eloya można oglądać na kanale Youtube - Drummers From Hell
Przygotował: Kajko i Maciej Nowak
Zdjęcia: Romana Makówka
Wywiad ukazał się w numerze wrzesień 2015
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…