Sons Of Apollo - Psychotic Symphony
Jak najlepiej opisać, z czym mamy do czynienia, jeżeli chodzi o nową odsłonę Mike’a Portnoya?
NAPĘD: Mike Portnoy
TYP SILNIKA: heavy progressive
TRASA: Jak najlepiej opisać, z czym mamy do czynienia, jeżeli chodzi o nową odsłonę Mike’a Portnoya? Wyobraźmy sobie taką sytuację. Portnoy zostaje w Dream Theater i zamiast niego kolejno odchodzą inni członkowie zespołu, a w ich miejsce sukcesywnie pojawiają się ci, którzy tworzą skład niniejszego Sons Of Apollo. Mamy więc Dream Theater, ale z oryginalnego składu zostaje jedynie Mike Portnoy. Koncepcja zespołu pozostaje. Tyle, że mamy innego wokalistę, basistę, gitarzystę i z powrotem klawiszowca, który w Dream Theater już grał.
Derek Sherinian na otwarciu w God Of The Sun wali tymi samymi brzmieniami, jakie wcześniej wykorzystywał w DT. Utwór rozpoczynają klawisze wyjęte żywcem z Falling Into Infinity (np. Lines In The Sand) DT. Porównanie SoA do DT jest po prostu nieuniknione. Soto ma czysty wokal, Bumblefoot to wirtuoz gitary, a Sheehan wciąż biega po gryfie basu i kocha te swoje unisona z gitarą i klawiszami. Mamy do tego trzy bardzo długie kompozycje, dwa/trzy typowe single (w momencie pisania tej recenzji wyszedł oficjalnie Coming Home). Na albumie jest patos i pirotechnika, przeplatana melodiami i szerokimi rozjazdami. Labirynth to utwór żywcem wzięty z DT! Solówki, zmiany tempa, nawet coda brzmi jak dawny zespół Portnoya. Płytę zamyka utwór pt. Opus Maximus. Już sama nazwa mówi, czego możemy się spodziewać.
Największą różnicę słychać jednak w grze gitary. Bumblefoot jest wioślarzem, który częściej od Petrucciego zahacza o jazzowe klimaty (np. Signs Of The Time, Opus Maximus) w swoich solówkach, nawet w tych mocnych, gęstych połamanych momentach.
Wokal Soto to typowo hard rockowo – metalowy głos, czysty, o ciepłej barwie. Ilość partii wokalnych także jest analogiczna do tego, co mamy w DT – czyli są, ale nie cały czas, ponieważ partie instrumentalne są mocno rozbudowane. Perkusyjnie Mike używa znanych środków i nie znajdziemy tu jakichś nowości w jego grze. Jest gęsto od początku do końca z muzycznymi autografami Portnoya na każdym kroku. Widać „Portek” miał potrzebę typowo progresywnego, metalowego grania.
WRAŻENIA Z JAZDY: Pierwsza płyta zespołu to po prostu współczesna odsłona Dream Theater w wersji Mike’a Portnoya. Wirtuozeria i popisy solowe z czystym, metalowym wokalem.
ODCINKI SPECJALNE: Mike Portnoy zerwał się ze smyczy. Wszędzie go pełno. Oprócz oczywistych „portnojówek” (God Of The Sun, Labirynth, Opus Maximus) ciekawie brzmi wejście i początek Signs Of The Time. Aranżacyjnie świetnie zagrał Lost In Oblivion, dodając piosence piorunujący dynamit zwykłymi podwójnymi stopkami w tle, uzupełnianymi ciemną i miękką blacharką oraz tomami.