Gene Hoglan
Dodano: 10.10.2013
Z iloma muzykami współpracował Gene - ciężko policzyć. Jest jednym z najbardziej szanowanych perkusistów mocnego uderzenia.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Traktowany jest z wielkim respektem także przez muzyków lżejszych stylów muzycznych. To prawdziwy Neil Peart ostrego metalu, doskonały technik i bardzo inteligentny, opanowany facet, mimo tego, jakie pozycje przybiera na zdjęciach. Groove, technika, innowacyjność… prawdziwa legenda, której rangę pięknie skwitował sam Inferno, gdy przekazałem mu pozdrowienia od Gene’a: "O rany, mam pozdrowienia od samego Boga!"
Gene przyjechał do Polski z zespołem Testament, który znany jest również z dobrych perkusistów. John Tempesta, Dave Lombardo czy wspaniały Paul Bostaph to postaci, których nie trzeba przedstawiać. Gene Hoglan zawitał do zespołu całkiem niedawno. Zarejestrował ostatni, bardzo udany album Testament Dark Roots of Earth, który pokazuje, że w tej stylistyce muzycznej można wciąż znaleźć ciekawe elementy. Olbrzymi Amerykanin jest człowiekiem czynu, grał w niezliczonej ilości zespołów i nagrał wiele znakomitych płyt. Chyba największą jednak sławę przyniosła mu współpraca z legendarnym Death i ich liderem nieodżałowanym Chuckiem Schuldinerem, który przepalał zwoje mózgowe swoimi kompozycjami, a te znów wytyczyły wiele nowych dróg w mocnej muzyce. Między innymi dzięki Chuckowi i także właśnie Gene’owi świat zobaczył, jak technicznie zawiły i skomplikowany, a jednocześnie melodyjny może być mocny metal i jak wielkiej wirtuozerii potrzeba, by ogarnąć wszystkie niuanse, wylewające się z genialnej głowy Chucka. Gene wyrobił sobie pozycję, którą później stale umacniał kolejnymi sesjami i trasami koncertowymi. Nigdy nie pozwalał, by technika studyjna i technika perkusyjna przykrywała groove i balans, jaki uzyskiwał nawet w bardzo szybkich tempach - chociażby w grze na dwie stopy. A tak naprawdę wszystko w sumie zaczęło się od pracy technicznego w… Slayer.
Spotkaliśmy się w Krakowie w dzień koncertu. Drzemał sobie w szykownym Nightlinerze (taki autobus dla zespołów z większym budżetem - przyp. red.) i z lekkim "trampkiem" w ustach, ale też ze szczerym uśmiechem na twarzy przywitał mnie wchodzącego do środka. Podniósł się mozolnie z ławeczki i zaprosił, bym sobie spoczął. Patrząc na niego spodziewasz się grubego głosu, a biorąc pod uwagę jego image prasowy oczekujesz lekkiej pychy w tonie. Tymczasem Gene wypowiada się bardzo serdecznie i niesamowicie łagodnie, lekkim głosem, jakby opowiadał dzieciom w klasach 1-3, jak to powinno się przechodzić przez ulicę i że trzeba myć ręce przed posiłkiem. Wiele na jego temat dowiedzieliśmy się w wywiadzie z numeru 4/2011 Perkusisty, ponadto bardzo obszerna jest jego strona internetowa, a na YouTube jest wiele filmików, gdzie Eugeniusz opowiada o różnych metodach rozgrzewki i ćwiczeń. Cóż więc pozostało nam do rozmowy? Z takim dorobkiem, jaki ma muzyk, spokojnie mogliśmy sobie przyjemnie pogawędzić i tak też się stało. Zapraszamy!
To nie pierwszy twój mariaż z Testament. Powiedz, jaka była różnica w nagraniach Demonic z 1999 a zeszłorocznym Dark Roots..?
Demonic zajęło 9 miesięcy, gdzie miałem pełno czasu, by się przygotować i nagrać wszystkie pomysły, podczas, gdy Dark Roots to zaledwie 2 tygodnie prób i nagrań. Podesłali mi kilka demówek z zarysem bębnów, zresztą był to mój plik z Superior drummer 2.0. rozwinięcia Drumkit From Hell. Możesz tam podstawić próbki moich bębnów i nagle okazuje się, że otrzymałem demówkę z moimi własnymi bębnami, całkiem fajna sprawa. Odbyło się więc to wszystko bardzo szybko, szybko zapoznałem się materiałem, później szybkie próby i mamy płytę. Jestem całkiem zadowolony z tych nagrań.
Nie ma więc jednej metody na dobre przygotowanie nagrań płyty…
Dla mnie będzie ich około trzydziestu (śmiech). Każda płyta to inna metoda. Czasami jest tak, że masz dużo materiału i pełno czasu na przygotowanie, gdzie materiał z tobą ewoluuje podczas przygotowań, a czasami jest tak, że masz dzień na nagranie płyty. Wiele płyt nagrałem w ten sposób, że miałem jeden dzień pracy w studio. Bardzo pomocne są do tego próby, gdzie się przygotuję na tyle solidnie, że ten jeden dzień mogę w pełni wykorzystać. Bywa tak, że przylatujesz wieczorem i masz na drugi dzień wykonać całą robotę. Bardzo pomocne w tym jest posiadanie dużego banku zagrywek, które natychmiast możesz wyciągnąć i wykorzystać w pracy. Czasami jest to wyzwanie.
Jakie jest twoje wrażenie, gdy otrzymujesz finalny produkt? Jak to było w przypadku ostatniej płyty Testament?
Świetnie! Po prostu. Byłem w kontakcie z producentem i dostałem kilka wstępnych miksów materiału. Nie miałem teraz zbyt dużego wpływu na brzmienie, ponieważ oni już mieli swoją wizję. Tak czy inaczej to, co chciałem powiedzieć, było przez nich wysłuchane i brane pod uwagę. Przesłuchałem raz i spodobało mi się. Nie mam za bardzo czasu na słuchanie tego, co nagrałem… Przyznam szczerze…
Lubisz słuchać to, co nagrałeś?
Uwierz mi lub nie, ale gdy przygotowuję się do nowego projektu i nie słucham muzyki w tematyce, jakiej mam nagrywać to… moja kobieta nabija się ze mnie: "Zdajesz sobie sprawę z tego, że słuchasz się samego jako inspirację?!" (śmiech) Czasami wracam do starych albumów po to, żeby ustawić swój umysł na właściwe tory. Szczególnie, gdy wracam do tych płyt na dwie stopy i myślę sobie: "Ooooch, nie jestem w formie, by grać na dwie stopy takie przebiegi." Nie jestem psychicznie nastawiony na taką grę, wtedy odpalam sobie tamte płyty i myślę, że, kurczę, skoro zrobiłem to już raz wtedy, to mogę to zrobić jeszcze raz teraz i to lepiej, ponieważ teraz jestem lepszym bębniarzem niż wtedy. Tak więc nie muszę się o to martwić. Reasumując - tak, wracam do swoich starych nagrań i słucham ich jako inspiracji (śmiech). Kurde, ależ to fatalnie brzmi, jak jakiś upośledzony… (śmiech) No, ale tak jest naprawdę.
Jaki był Gene Hoglan 1990, a jaki jest dzisiaj?
W roku 1990 byłem jeszcze w Dark Angel i nie byłem tak bardzo perkusistą, ponieważ nagrywaliśmy album i zrobiłem tam sam większość muzyki. Byłem więc w tym okresie bardziej gitarzystą niż perkusistą. W sumie to wciąż jestem bardziej gitarzystą niż perkusistą… Akurat ten album, który nagrywałem w 1990 roku był bardzo prosty dla mnie pod kątem bębnów. Tam chodziło głównie o riffy i wokal, który zresztą też napisałem. Bębny były tylko kwestią, żeby coś podłożyć i będzie ok. Nie chciałem robić tam nic finezyjnego. Perkusista z tamtych czasów to bardzo prosty perkusista, tymczasem obecny ja to perkusista z większym doświadczeniem, doświadczeniem gry z klikiem, doświadczeniem scenicznym, doświadczeniem różnego rodzaju zagrywek i wstawek. Każdego roku chcę być lepszym perkusistą. W tym roku chcę być lepszym bębniarzem niż rok temu, rok temu chciałem być lepszym bębniarzem niż rok wcześniej. Ciągle staram się rozwijać i mam wiele płaszczyzn, które chciałbym rozwinąć.
Twoja kariera jest niesamowicie bogata. Jakie wskazałbyś najważniejsze jej punkty?
Wydaje mi się, że takim jednym z najważniejszych momentów był rozpad Dark Angel. Wtedy postanowiłem, że chcę być zarówno perkusistą sesyjnym, jak i tym, kim jestem teraz. Chcę grać tu, chcę grać tam. Stwierdziłem, że chcę mieć długą karierę jako perkusista niż jako członek danego zespołu. Mając to w głowie następnym albumem, jaki nagrałem to Individual Thought Patterns zespołu Death. Tam musiałem się skoncentrować znacznie mocniej na tym, by być perkusistą niż być autorem kompozycji, autorem tekstów, biznesmenem. Musiałem po prostu tylko grać na bębnach. To wielki punkt zwrotny dla mnie. Nie musiałem robić nic za wyjątkiem gry na perkusji.
Było to duże wyzwanie…?
O nie, to była prosta płyta! Musiałem po prostu odlecieć i szaleć za bębnami. Chuck mówił mi: "Graj, co chcesz, ja będę pod to grał swoje riffy". W tym czasie słuchałem sporo jazzu i fusion.
Co sądzisz na temat koncentrowania się na danym stylu muzycznym? Jesteś perkusistą, który gra głównie metalowe płyty, ale wykorzystuje patenty latino czy też zagrywki Steve’a Gadda.
Jestem jednym z tych uniwersalnych perkusistów, którzy lubią grać to, lubią grać tamto lub lubią grać to w tym. Gdy dorastałem, wokół mnie było pełno różnych zasad, dotyczących bębnienia, których nie miałeś prawa złamać. Musisz robić tak i tak, a nie inaczej. Nigdy to do mnie nie przemawiało. Jeżeli chcę wstawić coś latino w środku metalowego fragmentu, to kto twierdzi, że jak tak nie mogę zrobić? Otwórz swój umysł. Możesz robić, co tylko chcesz, nie ma tu żadnych zasad. Wręcz przeciwnie, łamiąc zasady, tworzysz… Nie chcę tu użyć zwrotu "nowe zasady", ale tworzysz coś na wzór nowego przewodnika, nowe okoliczności. To jest to, co ja chcę robić, wstawiając rzeczy Steve’a Gadda. Zawsze uważałem, że mamy dużo miejsca na to, by wrzucić tam wszystko, zobaczyć, jak to będzie wyglądać. Chodzi tu przede wszystkim o zabawę. Robisz coś, co ma sprawiać tobie przyjemność. Nie zwracałem uwagi na to, czy gram wystarczająco szybko, czy też wsadziłem wystarczająco podwójnej stopy lub czy ten beat jest zbyt trudny do zrozumienia.
Dużo zawsze o tym mówimy, ale młodzi metalowcy cały czas chcą być bardzo szybcy, triggerują się, stając się bardzo plastikowi…
Zgadzam się. Nie mam osobiście problemów z triggerami. Wiem jednak, co masz na myśli. Jeżeli zrobisz siatkę ze swojego nagrania w Pro Toolsie i wszystko ustawiasz, to czynisz swoje nagranie bardzo sterylnym. Stajesz się perfekcyjnym perkusistą, który gra od 25 lat, podczas, gdy faktycznie masz 20 lat. Nie pozwala to na określenie, kto jest tak naprawdę dobry, ponieważ wszystkie albumy brzmią tak samo. Stosuję w stosunku do najmłodszych perkusistów swoistą zasadę domniemania niewinności, bo kiedy tacy goście, jak ja czy Dave Lombardo, Charlie Benante lub nawet Lars Ulrich zaczynali grać, nie było żadnego wzorca do naśladowania w tym, co my robiliśmy. Najpierw nie było nic, później był thrash metal. Patrzyliśmy wstecz na rock i wczesny metal, inkorporowaliśmy do swojej gry to, co pasowało, tworząc przez to ten nowy styl. Dlatego też uniewinniam poniekąd młodych bębniarzy, ponieważ, jeżeli chcesz być szybki to będziesz czerpał natchnienie z np. Pete’a Sandovala, jeżeli chcesz być dobrym technikiem będziesz inspirował się Seanem Reinertem lub nawet moim materiałem czy też jakimkolwiek z Death. Tak więc nasze inspiracje były w rocku, być może młodsi widzą takie inspiracje w nas, w graniu szybkim, precyzyjnym, gęstym. Chcą być przez to w wieku lat 18 lepszymi perkusistami niż my byliśmy w wieku lat 18. Jeżeli dorastasz w gęstej muzyce to stajesz się takim perkusistą i współczesna technologia właśnie idzie z tym w parze. Część z tych perkusistów może być bardzo dobrych lub takich sobie, ale Pro Tools robi z nich wszystkich dobrych i takich samych jednocześnie. Staram się być wyrozumiały, ale czasami zwracam uwagę, gdy widać, jak coś jest już totalnie potraktowane Pro Toolsem.
Znany ci nasz polski Inferno ma fioła na punkcie edycji bębnów, pozwala czasami wyprostować stopy, ale generalnie chce, by bębny brzmiały tak, jak zostały nagrane, bez żadnej ingerencji.
To jest to, co zawsze ja próbuję zrobić. Nagrać jedno ujęcie i okazuje się, że masz pełno przykładów, gdzie nie potrzebujesz edytować bębnów Gene’a (śmiech). Na przestrzeni całej swojej kariery mam dwa ujęcia, jedno rozgrzewkowe, które już jest całkiem niezłe. Drugie jest zazwyczaj uzupełnieniem pierwszego, zamieszczam tam rzeczy, które nie znalazły się w pierwszym.
Ale jesteś przygotowany…?
Czasami przygotowanie psychiczne jest znacznie bardziej ważne dla mnie niż przygotowanie fizyczne.
Improwizujesz jednak podczas sesji?
Tak, oczywiście. Często bywa też tak, że nagrywam piosenkę, której nigdy wcześniej nie nagrywałem w wersji demo. Takim przykładem jest mój zespół Deathklock. Każda piosenka, którą nagrywam, była właśnie przed chwilą napisana. Dosłownie na świeżo. Nie mamy żadnej nagranej piosenki. Są napisane i zagrane na próbę w przeciągu 2-3 godzin. Wtedy mam 6 lub 7 podejść do nagrania, ponieważ właśnie uczę się tej piosenki! W ujęciu 3 jest np. dobry grunt, ale za to np. w ujęciu 5 są dobre przejścia, w ujęciu 6 jest część, która nie wyszła najlepiej, ale inna jest świetna itd. Staramy się to wtedy skomponować razem. Tak to funkcjonuje. Wracając do jednego z pierwszych twoich pytań, jest to przykład jednej z metod nagrywania płyty (śmiech). Staram się, by każde ujęcie było najlepsze, jak tylko można. Podchodząc do każdej piosenki staram się myśleć o niej, że będzie grana na żywo. Jeżeli za bardzo naściemniasz i oszukujesz w studio, to nie będziesz w stanie zagrać tego na żywo. Postaraj się jak najlepiej ją nagrać, by później równie dobrze zagrać ją za każdym razem na koncercie.
Jesteś bardzo zajęty. Kiedy patrzę na twoją dyskografię, trasy koncertowe, sesje… nie jesteś czasami zmęczony tym wszystkim?
Ha, jedną z rzeczy, których nie widzisz w tym wszystkim to… sen czy też wakacje (śmiech). Dlatego właśnie sobie drzemałem zanim przyszedłeś.
Pobudka! Wywiadu trzeba udzielać!
Dokładnie. Za każdym razem grafik jest szalony, ale… Ja to zawsze chciałem robić, odkąd skończyłem 11 lat, dokładnie to, co robię teraz. Nigdy nie zbaczałem z tej drogi. W momencie, gdy czuję się nieco zmęczony, jest jakieś szaleństwo, przypominam sobie: "Hej, Gene, to jest to, o co prosiłeś. To, co chciałeś, więc nie narzekaj teraz na to."
Więc jesteś szczęśliwym gościem..
Tak, jestem. Robię to, co zawsze chciałem robić. Ustanawiam sam sobie zasady, przez co mam szczęście, ponieważ wiele osób nie może sobie ustanawiać własnych zasad. Kiedy masz 11 lat, chcesz być baseballistą, strażakiem, policjantem… No, nie wiem… Piłkarzem… Mnie udało się wybrać coś, co mogę robić. Schyliłem głowę i ruszyłem ostro przed siebie.
Jaki sprzęt jest odpowiedzialny za twoje brzmienie np. na ostatnim Testament?
To… jest… coś… czego… nie wiem (śmiech). Tyle, co wiem, to, że nagrywałem na starym zestawie Cozy’ego Powella. Jestem endorserem… endorsee… Gram na Pearlu! (śmiech) Moim zestawem, który sobie wybrałem i zazwyczaj na nim nagrywam to Pearl Reference w wersji custom. Składa się z tomów 12" i 14", floory 18" i dwóch centralek 24". Używam dwóch werbli, zrobili dla mnie werbel 14" na 8", bardzo gruby, kurczę, jest tak ciężki! Mam też 8" na 14" mosiężny Free Floating, który kupiłem jakieś piętnaście lat temu w jednym z angielskich sklepów. Właśnie go odnowiłem, więc mogę z niego znowu korzystać, bo leżał zepsuty w rogu z powodu nadmiernej eksploatacji. Co jeszcze… Hm…
Talerze Sabiana, rzecz jasna…
Tak, oczywiście. Lubię serię AAX, ponieważ ma ładne jasne brzmienie. Ride’y, jakie mam, to od dawna te same, które wykorzystuję na każdej płycie od wielu lat. Chcieli mi dać nowe, ale żadne nie brzmiały, jak te. Są to dwa 21" Power Bell. Gdy grałem na Zildjianach w latach 90-tych zobaczyłem u nich Mega Bell: "Weź sobie kilka, nikt nie chce na nich grać" - tak mi powiedzieli. Gdy przeszedłem do Sabiana, zapytałem, czy mają coś takiego, jak Mega Bell. Okazało się, że mają Power Bell: "Ok, to w takim razie podpiszę z wami kontrakt, tylko mi je dawajcie!" (śmiech). Od czasów Strapping Young Lad, od 2003 roku, czyli kilka dobrych płyt temu, nagrywam właśnie na nich.
Co sądzisz o obecnej sytuacji Dave’a Lombardo?
Dave to mój kolega. Znamy się od… 30 lat, tak, od 30 lat. Wspieram go w pełni. Slayer nie jest Slayerem bez Dave’a, nieważne, kogo wezmą do siebie. Mogliby i zadzwonić do mnie, ale tam powinien grać Dave! Znam ten zespół od 30 lat, to była pierwsza kapela, z jaką pojechałem w trasę jako dzieciak. Okres, w którym nie był w Slayer, był doskonały dla Dave’a i jego gry. Wydaje mi się, że on tego potrzebował. Po wydaniu Decade Of Aggression był kompletnie wypalony. Później odnalazł siebie, odkrył swoją grę na nowo. Wrócił do zespołu z niesamowitą energią, którą przeniósł na zespół. Angel Of Death wręcz płynie w jego wykonaniu. To jest to, co zawsze chciałem u niego zobaczyć. Gra lepiej niż kiedykolwiek i jako fan Slayera powiem tyle, że Slayer powinien mieć najlepszego perkusistę dla nich czyli Dave’a Lombardo.
Tak, jak dla Metalliki i Jamesa Hetfielda najlepszym perkusistą jest Lars…
No… Tak, chociaż nie wiem, czy James by się do końca z tobą zgodził (śmiech), ale tak, tak można to ująć. Jeżeli chodzi o takich perkusistów, jak Lars, to metronom nie jest ich najlepszym przyjacielem, ale jeżeli chcieli coś z tym zrobić, to powinni to zrobić to już lata temu. Wysłać go na lekcje, stanąć nad nim i kazać się rozwijać. Każdy na starość staje się lepszy, on nie. To ich wybór, to ich zespół, z tego żyją. Wracając do Dave’a, to wspieram go mimo, że znam Kerry’ego, znam Toma. Stoję jak najdalej od tego wszystkiego. To nie mój biznes. Jako fan powiem, że chciałbym ich nową mocną płytę, ponieważ jest tyle wyzwań w tym zespole. Nie ma tam Jeffa (wywiad odbył się jeszcze przed śmiercią Hannemana - przyp. red.) i Kerry pozostaje jako jedyny kompozytor, co jest dość trudne. Ostatnie albumy to… Umówmy się… "To jest najlepszy album od Raining Blood, to jest najlepszy album od iluś tam lat" - ludzie już nie chcą słyszeć takiego gadania, chcą coś naprawdę zabójczego, coś dobrego.
Myślisz, że jeszcze można coś w metalowej muzyce zrobić nowego?
Slayer mógł. Kiedyś, kiedy byli na szczycie jako najmocniejszy zespół, nagrali South Of Heaven, odkryli się na nowo. Każdy może się odnaleźć na nowo w silniejszej formie. Lepsza produkcja, lepsze riffy… Ja cały czas piszę riffy i to takie, że mogłyby być w Slayer. Zawsze musisz próbować, nie można się poddawać.
Zastanawiałem się, co by było, gdyby żył wciąż Chuck i gdyby go zestawić razem z Devinem Townsendem…
No kurka wodna! To by była dziwna kombinacja… (śmiech). Ojej, oni w pewien sposób byli podobni. Gdyby Chuck żył i działałby jako Death, to mam przeczucie, że ludzie mogliby nie rozpoznać tego zespołu w stosunku do tego, jak zaczynali. Ostatnie cztery płyty już były poszukiwaniem i przejściem w bardziej progresywne rejony. Nie wiadomo, czy Death by wciąż istniało, ponieważ Chuck miał straszne problemy z głosem, rejestr jego głosu szedł do góry. Być może w końcu powiedziałby, że nie jest w stanie śpiewać dalej tych utworów. Któż to wie…
Gene, nie jesteś już najmłodszy, stajemy się starsi i chyba też mądrzejsi, chociaż sytuacja na świecie widać nie do końca to potwierdza. Gdzie zobaczymy Gene’a Hoglana za 15 lat?
To jest jedna z tych rzeczy, do której przygotowuję się już teraz. W 2009 roku ważyłem 410 funtów (to jest 185 kilo!), byłem naprawdę wielki. Mój lekarz powiedział mi, że muszę nieco przystopować, stwierdził u mnie wysoki cukier. Jeżeli tego nie zmienię to będę musiał się kłuć. Moja kobieta obróciła to w zdrowe odżywianie i zdrowy styl życia. Mam teraz 45 lat i ważę znacznie mniej. Ma to wpływ na moją grę, ponieważ mam zamiar robić to, co robię, aż będę bardzo stary, zasuwać na dwie stopy, grzmocić metal, grać różne style. Jak będę miał 70 lat, chcę to robić i teraz właśnie się do tego przygotowuję. Wiek to jest kwestia myślenia. Nigdy nie usłyszysz ode mnie: "O rany, ale się fatalnie czuję…!". Każdy, z którym gram, starzeje się i często słyszę, jak to ich boli. Nie mówcie tak! To wszystko jest w waszych głowach! Nastawcie się pozytywnie. Mam zamiar niszczyć kapele, które otwierają nasze koncerty, zespoły, gdzie goście mają po 24 lata. Mam zamiar ich zmieść i zmiażdżyć, niszczyć każdego wieczoru. Pokażę wam, małe szczeniaczki, jak duży pan to robi! (śmiech) Tak mam właśnie zamiar robić. Nawet, kiedy będę miał te 70 lat. Gdy miałem 11 lat powiedziałem sobie, co będę robił i właśnie to robię. Dlatego przez kolejne trzydzieści lat będę robił to samo, może za wyjątkiem tego, że będę latał samolotem. Przygotowuję się do tego właśnie teraz. Nie wierzę w starzenie się, że będę zmęczony, wolniejszy, nie, jestem totalnie przeciwko temu. Sposobem na to, żeby król utrzymał tron, jest obcinanie głów tym, co chcą go zagarnąć. To mam zamiar właśnie robić przez czas trwania mojej kariery.
To muszę dać wielkimi literami…
Oczywiście to tylko porównanie (śmiech). Nie uważam się za żadnego króla…
Zaraz po wywiadzie poszliśmy sobie na soundcheck zespołu. Gene wstał i założył na nogi… jakieś mizerne buciki sportowe. Zapytałem natychmiast kulturalnie:
- What the fuck?! A gdzie są twoje słynne buciory?!
- Spokojnie, to tylko soundcheck - powiedział delikatnie z lekkim uśmiechem.
Udaliśmy się do klubu, ale jeszcze przed wejściem Gene musiał "puścić dymka", co również spotkało się z moją ostrą reakcją.
- Przed chwilą mi mówiłeś o zdrowym trybie życia, a teraz stoisz i palisz…
- To w sumie jedyna rzecz z tych niegrzecznych, jaka mi pozostała, sam nie wiem, po co to robię… - rzekł patrząc z niesmakiem na odpalonego papierosa.
Chwilę potem weszliśmy do środka i Gene zainstalował się za rozstawionym zestawem i po chwili razem z krążącym po scenie Alexem Skolnickiem zaczęli niczym od niechcenia sypać na próbę przeraźliwie mięsiste riffy takich szlagierów, jak Crazy Train Ozzy’ego czy Hot For Teacher Van Halen. Były to pełne wykonania, łącznie z partiami solowymi. Szczęka mi opadła i roztrzaskała się w drobny mak…
www.hoglanindustries.com
Serdeczne podziękowania dla ekipy KnockOut za pomoc i to, że robią takie koncerty!
Sprawdzajcie koncerty na: www.knockoutprod.net
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…