Dennis Chambers
Dodano: 15.04.2016
Cały świat perkusji był wstrząśnięty chorobą Dennisa. Na szczęście bębniarz wrócił do zdrowia i wskoczył z powrotem za bębny.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jego wizyta w Polsce razem z drużyną Mike’a Sterna była doskonałą okazją do tego, by wypytać o wszystkie szczegóły, związane z tym ciężkim okresem. Chodziło jednak nie tylko o chorobę, ale też o pewien film nagrany dla Zildjiana…
Wszyscy byli w szoku, kiedy zobaczyli, że wychudzony, starszy pan, stojący za bębnami, mówiący bardzo wątłym i chrypliwym głosem to nikt inny jak Dennis Chambers, jeden z najbardziej szanowanych perkusistów na świecie. Pojawiło się od razu masę teorii mówiących o tym, co dolega Chambersowi, wliczając w to nawet kierowanie muzyka na cmentarny odpoczynek. Okazało się, że problem mimo swojej wielkiej wagi jest bardziej prozaiczny i wszystko da się naprawić. Muszę jednak przyznać, że tak naprawdę co do zdrowia Dennisa upewniłem się już po naszej rozmowie w hotelowym barze, gdzie muzyk z przyjemnością kosztował polskich specjałów. Tego nie robi człowiek schorowany z jakimś przewlekłym paskudztwem na wątrobie czy trzustce. Zresztą detale macie poniżej.
Gdy perkusista powoli wracał do zdrowia, nagrał u siebie w domu video dla firmy Zildjian, w którym wytłumaczył swój stan, podziękował za wsparcie i momentalnie przeszedł do frontalnego ataku. Z wielką pewnością siebie - jak to ma w zwyczaju - zaczął opisywać swoje doznania po wizytach w klubach muzycznych. Jest to przekaz utrzymany w mocnym tonie, gdzie ma się wrażenie, że Dennis po prostu karci młodą scenę perkusyjną. Osobiście uważam, że jest to jeden z najlepszych przekazów, związanych z grą na perkusji, jaki możemy znaleźć obecnie w sieci.
Dennis miał przyjechać w zeszłym roku na koncerty Drumfest, ale z racji choroby w jego miejsce wskoczył Gary Novak. W listopadzie 2015 nie było już mowy o zastępstwie i na tarnowski koncert w ramach Jazz Contest przyjechał akompaniować Mike’owi Sternowi. Muzyk zaczął już przybierać na wadze i mogliśmy widzieć typowy, znany nam wizerunek "misia". Muzyk wspomniał mi później, że lekarze nakazali mu wręcz przybrać na wadze. Na scenie czekała na niego już słynna "pszczółka", czyli bębny Pearl Masterworks od polskiego dystrybutora. Koncert był wyprzedany do ostatniego miejsca, a sama organizacja imprezy była bardziej niż wzorowa.
Okazuje się, że można zorganizować w Polsce imprezę w sposób profesjonalny i z uśmiechem na twarzy. W takich okolicznościach nie trzeba się nad niczym zastanawiać, tylko czekać w spokoju na to, co będą wyczyniać muzycy na scenie, a trzeba przyznać, że ranga gwiazd była niebagatelna. Dennis zagrał wspaniale, dając wielkie rytmiczne oparcie Sternowi. W kilku momentach, gdzie mógł sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, zrobił fenomenalny kocioł, ale całość jego występu była niczym innym jak wsparciem dla muzyki. Wspaniały pokaz roli perkusisty w zespole na najwyższym możliwym poziomie! Również o tym porozmawialiśmy w samochodzie w drodze do hotelu…
Rozmawiał: Maciej Nowak
Foto: Robert Wilk
Serdeczne podziękowania dla ekipy 8th Grupa Azoty Jazz Contest (www.tarnow-jazz.pl), tarnowskiego festiwalu, na którym wystąpił Dennis Chambers u boku Mike’a Sterna, a także dla firmy Zidljian i Ada-Music (dystrybutora Zildjian w Polsce)
Wywiad ukazał się w numerze styczeń 2016
Wszyscy byli w szoku, kiedy zobaczyli, że wychudzony, starszy pan, stojący za bębnami, mówiący bardzo wątłym i chrypliwym głosem to nikt inny jak Dennis Chambers, jeden z najbardziej szanowanych perkusistów na świecie. Pojawiło się od razu masę teorii mówiących o tym, co dolega Chambersowi, wliczając w to nawet kierowanie muzyka na cmentarny odpoczynek. Okazało się, że problem mimo swojej wielkiej wagi jest bardziej prozaiczny i wszystko da się naprawić. Muszę jednak przyznać, że tak naprawdę co do zdrowia Dennisa upewniłem się już po naszej rozmowie w hotelowym barze, gdzie muzyk z przyjemnością kosztował polskich specjałów. Tego nie robi człowiek schorowany z jakimś przewlekłym paskudztwem na wątrobie czy trzustce. Zresztą detale macie poniżej.
Gdy perkusista powoli wracał do zdrowia, nagrał u siebie w domu video dla firmy Zildjian, w którym wytłumaczył swój stan, podziękował za wsparcie i momentalnie przeszedł do frontalnego ataku. Z wielką pewnością siebie - jak to ma w zwyczaju - zaczął opisywać swoje doznania po wizytach w klubach muzycznych. Jest to przekaz utrzymany w mocnym tonie, gdzie ma się wrażenie, że Dennis po prostu karci młodą scenę perkusyjną. Osobiście uważam, że jest to jeden z najlepszych przekazów, związanych z grą na perkusji, jaki możemy znaleźć obecnie w sieci.
Dennis miał przyjechać w zeszłym roku na koncerty Drumfest, ale z racji choroby w jego miejsce wskoczył Gary Novak. W listopadzie 2015 nie było już mowy o zastępstwie i na tarnowski koncert w ramach Jazz Contest przyjechał akompaniować Mike’owi Sternowi. Muzyk zaczął już przybierać na wadze i mogliśmy widzieć typowy, znany nam wizerunek "misia". Muzyk wspomniał mi później, że lekarze nakazali mu wręcz przybrać na wadze. Na scenie czekała na niego już słynna "pszczółka", czyli bębny Pearl Masterworks od polskiego dystrybutora. Koncert był wyprzedany do ostatniego miejsca, a sama organizacja imprezy była bardziej niż wzorowa.
Okazuje się, że można zorganizować w Polsce imprezę w sposób profesjonalny i z uśmiechem na twarzy. W takich okolicznościach nie trzeba się nad niczym zastanawiać, tylko czekać w spokoju na to, co będą wyczyniać muzycy na scenie, a trzeba przyznać, że ranga gwiazd była niebagatelna. Dennis zagrał wspaniale, dając wielkie rytmiczne oparcie Sternowi. W kilku momentach, gdzie mógł sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, zrobił fenomenalny kocioł, ale całość jego występu była niczym innym jak wsparciem dla muzyki. Wspaniały pokaz roli perkusisty w zespole na najwyższym możliwym poziomie! Również o tym porozmawialiśmy w samochodzie w drodze do hotelu…
Świetnie cię widzieć!
Świetnie być widzianym!
Co się działo, bo krążą różne teorie na temat twojego zdrowia.
Wszystko już jest w porządku. Chodziło o przełyk, gdzie doszło do krwawienia, o czym nawet do samego końca nie wiedziałem. Cierpiałem przez lata na chorobę refluksową przełyku, czyli cofanie się kwasu żołądkowego, zazwyczaj to się objawia pospolitą zgagą. Jakieś 11 lat temu wyleczyłem, ale nie zauważyliśmy z lekarzem, że w przełyku są jakieś problemy. W moim przełyku porobiły się małe dziurki, po prostu została uszkodzona ścianka. W marcu 2014 roku na lotnisku w Los Angeles miałem problemy z bagażami, w pewnym momencie wstrzymałem mocno oddech, bo walizka uderzyła mnie w brzuch i w tym momencie mój przełyk tak jakby się rozszerzył, te wszystkie dziurki się powiększyły, przewróciłem się, zacząłem krwawić. Pojechałem do szpitala i wymiotowałem krwią, nie mogłem utrzymać przytomności. Lekarze naprawili to, co im się wydawało, że jest przyczyną i 6-7 tygodni później pojechałem w trasę, mając wciąż te dziury w przełyku. Pojechałem w trasę z Mike’m Sternem i tego dnia byłem w Alicante w Hiszpanii. Mike znalazł mnie w pokoju hotelowym nieprzytomnego, całego we krwi. Straciłem później na wadze i ważyłem 65 kilo.
Zamiast ciebie na ubiegłoroczny polski Drumfest przyjechał Gary Novak. Skąd ta rekomendacja?
Scott (Henderson) i Gary są dobrymi kolegami, wiedziałem więc, że Scott będzie czuł się komfortowo razem z Garym. On potrafi świetnie grać, jest bardzo dobrym perkusistą. Lubię go.
Co było najtrudniejsze, gdy wracałeś na scenę?
Moje ciało się zmieniło. Siedziałem i moje kończyny się zastały. Chodziłem mniej niż minutę i musiałem się znowu położyć, bo byłem wykończony. Kiedyś mogłem zerwać się z krzesła i pobiec, teraz miałbym z tym problem. Nie dotykałem bębnów przez 10 miesięcy, ale w sumie nie miałem większych problemów z samą grą.
Jak się utrzymywałeś - nazwijmy to - mentalnie za bębnami przez ten okres?
A wiesz, że przez ten czas nie myślałem o bębnach? Nie myślałem o tym, serio. Pearl wysłał mi akrylowy żółty zestaw bębnów, który postawiłem w salonie i zanim za niego zasiadłem minęło jakieś dwa miesiące! Zadzwonił ktoś do mnie i powiedział, że jest robota do zagrania, więc ja na to: "No topsz… W takim razie poćwiczę." Nie miałem żadnej inspiracji do gry przez ten czas. Wstawałem rano, myłem zęby i myślałem sobie: "A może walnę parę razy w bębny?". Łaziłem po domu, robiłem sobie kawę, dzwoniłem w różne miejsca, przechodziłem przez salon, patrzyłem na bębny i "tak, to są bębny, tak wyglądają" (śmiech) i tyle, tyle się nagrałem przez prawie 10 miesięcy.
Podczas swoich - nazwijmy to - chudych dni nagrałeś video dla Zildjiana o swoich obserwacjach, jakie poczyniłeś podczas wizyty w jednym z klubów.
Tak, zgadza się. No cóż, perkusiści zaczęli robić na każdym kroku show. Wszyscy chcą koniecznie udowodnić, że potrafią grać. Są tak mocno w to zaangażowani, że przestają grać muzykę. Każdy moment, każdy fragment jest przegrany i zapchany maksymalnie. W takt 4/4 wciskają tyle uderzeń, ile się tylko da. Jak jest solo saksofonu lub gitary to nie dają przestrzeni do gry dla innych muzyków. Sami grają solo i w pewnym momencie sam nie wiesz, kto gra to cholerne solo! Dęciaki czy bębny, pianino czy bębny, gitara czy bębny? To staje się strasznie nudne, a jak już dochodzi do oficjalnego miejsca na solówkę perkusisty to bębniarz jest wypompowany albo nie ma nic ciekawego więcej do powiedzenia. Zatłukł się na maksa.
Myślałem o tym i wiesz, że jesteś w pewnej mierze odpowiedzialny za ten stan?
Tak, tak, zdaję sobie z tego sprawę. Jest to jedna z przyczyn, dla których wróciłem z powrotem na scenę klinik. Kiedy gram ze Steely Dan nie ma tych moich szaleństw, kiedy gram z Parliament-Funkadelic też nie słychać tego, co robię podczas klinik. To samo jest, jak gram z Johnem Scofieldem. Musisz wciąż grać muzykę i jedynie możesz dodać coś ekstra, ale przede wszystkim musisz grać muzykę. Nawet Buddy Rich, którego zna się z prędkości i zabójczej techniki przede wszystkim grał muzykę, a to przecież jeden z najlepszych perkusistów w historii. Młodzi jednak wolą pędzić i sadzić młynki.
No dobrze, ale świat dzięki takim stronom, jak YouTube widzi to, co widzi, solo Dennisa Chambersa.
Tak, tylko, że nie ja jestem odpowiedzialny za to, kto i co wrzuca na YouTube. Grałem z Mike’m koncert w Waszyngtonie. 2 godziny muzyki. Co zostało wrzucone do sieci? Solo! Nie było kawałka granej przez nas muzyki, tylko solo. Było tyle ciekawego grania, ale nie, trzeba dać tylko solówkę. Nie ponoszę więc odpowiedzialności za to, co ląduje w Internecie. No, ale co z tego?
Czy podzielasz moje zdanie, że przykładem perkusisty, który rozwinął się z poziomu zjawiska do poziomu dojrzałego muzyka jest Tony Royster? Pytam, bo on jest utożsamiany mocno z tobą.
Tak, no wiesz, w pewien sposób jestem za niego odpowiedzialny. To było prawdziwe zjawisko, podobnie jak Thomas Pridgen. Mówiłem Tony’emu, że za jakiś czas to na nim będzie ciążyła wielka odpowiedzialność za to, co robi. Jedną z tych rzeczy było nauczenie się, jak grać muzykę. I zrobił to, nauczył się. Wysyłałem mu materiały audio i video, i za każdym razem, jak go spotykałem, to widziałem, że wykorzystuje te rzeczy. Poszedł w dobrym kierunku. Słuchał to, co mu podsyłałem, rozkładał na części pierwsze to, co robiłem z różnymi artystami i zespołami. Zrozumiał bardzo szybko, że jak wychodzisz z zespołem na scenę to nie jest to pokaz perkusyjny, że jak wchodzisz do studia nagrań to nie jest to pokaz perkusyjny. Czytasz nuty, patrzysz, a tam nie ma twojego nazwiska. To są nuty, które jeżeli ktoś potrafi przeczytać i zagrać to dostaje pracę.
Może to też jest kwestia odpowiedniego wieku.
Słuchaj, zacząłem grać, jak miałem 4 lata, w klubie grałem, gdy miałem 6 lat, wyglądało to trochę zabawnie, ale tak było. Grałem muzykę w bardzo młodym wieku, dlatego wiek nie jest tu wymówką lub wytłumaczeniem. Robiłem rzeczy z Motown, grałem Jamesa Browna. Wyobrażasz sobie permanentne drrr-drrr-drrr-drrr u Jamesa Browna? (śmiech)
Rozmawiałem kiedyś z jednym z najlepszych basistów rockowych na świecie - Billym Sheehanem. Billy powiedział, że jesteś najlepszym muzykiem, z jakim kiedykolwiek grał. Co o tym sądzisz?
To wielki zaszczyt usłyszeć coś takiego, nie ma co do tego wątpliwości. Pamiętam, że jak grałem z Billym po raz pierwszy to pokazałem mu wiele rzeczy bez wypowiadania słów. Nie musiałem nic mówić, jedyne, co musiał robić to słuchać, a jak słuchał, co się dzieje dookoła, to zapalało mu się światełko w głowie. Zazwyczaj rockowi muzycy mają tendencję do przyspieszania, szybciej, szybciej, szybciej. Teoretycznie jest to wina perkusisty, ponieważ to perkusista przyspiesza. Ciekawe jest to, co zrobiłem, jak graliśmy razem w studio. Nie wiedział o tym, że mam podłączony metronom. Billy mówi, że czasami przyspieszałem, a czasami zwalniałem. Po nagraniu poszedłem do reżyserki, by sprawdzić, czy wszystko się zgadza, wszystko się zgadzało, powiedziałem Billy’emu, żeby posłuchał. Nawet nie zorientował się, że w solo był klik, bo bębny były tak równo położone, nie było go słychać. Zapytałem, czy chce, by wyciągnąć ten klik, jak on będzie grał, a Billy na to: "Nie, nie, nie, ufamy ci w pełni". (śmiech)
Takie opinie znaczą coś dla ciebie w ogóle? Zapytałem parę dni temu o to samo Steve’a Smitha i powiedział, że ciężko mu się odnieść do tego.
Czy ja wiem? Podstawą jest to, żebym wykonał prawidłowo swoją robotę czyli zagrać tak, by muzyka zabrzmiała najlepiej, jak to jest możliwe w danej chwili. To jest rzecz, o którą dbam najbardziej. Myślę, że dobrze, że tak ludzie myślą, prawda…? Pamiętam, jak reagowałem, gdy widziałem Tony’ego Williamsa, Billy’ego Cobhama, Jacka DeJohnette, no i oczywiście Steve’a Gadda, bo to właśnie oni byli moimi bohaterami. Zabawne jest to, że jak stałem się ich dobrym kolegą, to zobaczyłem, jak oni reagują, gdy tak się do nich mówi: "Ach, dobra, spadaj". (śmiech) Wiesz, jak to jest, jakie są twoje słabe strony i czego nie możesz już naprawić. Każdy chce być kimś innym. Mało ludzi chce być po prostu sobą. Szczególnie nowe pokolenie wręcz domaga się takiego obrotu rzeczy i bierze to jako swoje. Byłem kiedyś na pewnej klinice w klimatach gospel. To jest chłopak, którego miałem przez pewien czas pod swoimi skrzydłami. Za każdym razem, jak wychodził ode mnie, to dawałem mu dziesiątki materiałów, video, audio. Sytuacja podobna do tego, co było z Tony’m. Teraz jego nazwisko nabrało troszkę wartości i pewien sklep zaprosił go na zrobienie kliniki. Ktoś go zapytał, jak to jest wyrobić swój własny styl, on odpowiedział: "Dobrze, że pytasz, ja nikogo nie słucham i nie słuchałem, biorę pałki, gram i tak to wychodzi." Stałem tam i aż mnie tąpnęło, że on coś takiego powiedział. Później podobnie odpowiedział odnośnie brzmienia bębnów, że nie słucha nikogo, tylko bierze kluczyk i stroi. W tym momencie podniosłem rękę, by zadać pytanie, zobaczył mnie, trzymał mikrofon na swojej piersi i widać było, jak cichutko powiedział: "O, shit…", po czym zapytał "Tak, panie Chambers?". Ja mu na to: "Słuchaj, siedzę tu od ponad godziny i zastanawiam się, kiedy wreszcie usłyszę ciebie, bo cały czas słyszę kogoś innego?". Zdziwiony zapytał mnie, co mam na myśli, a ja: "Słyszę Steve’a Gadda, Vinnie’go Colaiutę, Dave’a Weckla, siebie, Davida Garibaldi, Billy’ego Cobhama, a kiedy będziesz ty?". W tej chwili ktoś z publiki zwrócił mi uwagę, żebym odpuścił, bo chłopak jest jeszcze młody. Nie chodzi tu jednak o wiek, bo są młodsi od niego, którzy opowiadają podobne głupoty, co on. Tony nigdy nie wypalił z takimi bzdurami, a - co ciekawe - jego też było można usłyszeć w grze tego gościa. Nie chodzi więc o wiek, bo ja np. będąc młodszym w życiu bym czegoś takiego nie powiedział. Ostatecznie chłopak zaczął się motać i opowiadać, że jednak słuchał. Powinien to powiedzieć na samym początku swojej prezentacji, bo inaczej zaczął ludzi wprowadzać w błąd co do historii bębnienia. Wielu bardzo młodych perkusistów nie wie, kim jest Dave Weckl, Vinnie Colaiuta, Billy Cobham albo ja. Za to znają współczesnych bohaterów i muszą zdać sobie sprawę z tego, że oni wyrośli jeszcze z kogoś i ja jestem z jednym z nich. Nie chodzi tu o moje ego, bo stwierdzam po prostu fakt, chodzi tu o naturalny kierunek przy tworzeniu własnej osobowości.
Czy przy takiej ilości współczesnych perkusistów oraz wielkiej ilości perkusistów, którzy zapisali się w historii jest jeszcze miejsce na coś nowego?
Jest sporo perkusistów nowych i świeżych, zwróć uwagę na Chrisa Dave’a. Jest też Sput ze Snarky Puppy. Jest ich trochę, to pierwsze nazwiska, jakie mi przychodzą do głowy. Pamiętaj jeszcze o niedocenianych perkusistach jak Steve Jordan, który nieco zniknął z perkusyjnych radarów. Facet ma własne brzmienie, bo słyszy zupełnie inaczej, zawsze tak miał, co przekłada się na jego grę.
Grasz teraz wiele pokazów. Jak zapatrujesz się na dylemat perkusistów, szukających swojego miejsca w przyszłości?
Wszystko zależy od tego, co pokażesz i jak się wyróżnisz. Jeżeli chcesz być klonem, ok, bądź nim. Ale, jeżeli chcesz być innowacyjny, musisz być sobą. Kluczem jest tu świadomość, możesz wiedzieć, ale nie być świadom, dlatego na bardzo świeżym etapie swojej kariery lub nawet ćwiczeń na bębnach musisz zrozumieć, że nie możesz być jak Dennis Chambers albo Vinnie Colaiuta. Jeżeli poczujesz tę zasadę, zrozumiesz ją, to przy dużym nakładzie pracy i determinacji wszystko będzie w porządku. Teraz jest łatwo, bo odpalasz sobie YouTube i oglądasz ulubionego perkusistę, analizując w każdą stronę to, jak gra. Gdy dorastałem nie było czegoś takiego, nie było nawet kaset! Słuchałeś płyt, tak, był taki staromodny zwyczaj kupowania płyt (śmiech), a jak chciałeś obejrzeć perkusistę musiałeś iść na koncert.
Jak być profesjonalnym perkusistą?
Wciąż powraca tu temat klonowania. To jest tak oczywiste, że aż trudne do wykonania. Wiadomym jest, że będziesz zapożyczał rzeczy od innych perkusistów, tego nie unikniesz, ale wszystkie zapożyczenia musisz układać na swoją modłę i grać tak, jak to czujesz, a nie tak, jak to słyszysz. Reszta to już praca i milion różnych rzeczy po drodze. Wstajesz rano, stawiasz nogi na ziemi i wiesz, co będziesz mógł zrobić tego dnia. Jeżeli słuchasz muzyki od połowy lat 80 wstecz, chodzi mi o zespoły z tego okresu, to mimo, że grają tę samą muzykę, nie grają tego tak samo. Bywa szybciej, wolniej, coś jest zmienione w groove, to jest ta forma dnia.
Nie myślałeś o tym, że dobrze by było zostać członkiem jakiegoś zespołu na dobre?
Eee… Nie. Normalnie zespoły nie spotykają się tak często. W sumie byłem z Santaną przez 12 lat, z Funkadelic też chyba z 9 lat. Z Mike’m Sternem też będzie już dobrych kilka lat. Wiesz, każdy się zmienia i czasami chce zrobić zupełnie coś innego. Zwróć uwagę na Scofielda, miał świetny zespół i nagle w pewnym momencie zdecydował, że chce zrobić coś zupełnie innego i to zrobił. Nie było to coś, co my robiliśmy. Jeżeli chcesz być w jednym zespole przez jakiś okres to jedna sprawa, ale musisz pamiętać o tym, co myślą inni członkowie zespołu.
Jedziemy teraz do hotelu, skąd jutro udasz się na lotnisko na samolot do Sewilli, by zagrać warsztaty. Co będziesz tam pokazywał?
Będę chciał sporo rzeczy wytłumaczyć. Moje kliniki teraz tak wyglądają, że kieruję swoja uwagę na to, o czym mówiliśmy wcześniej. Będę też zaznaczał jedną rzecz. Jestem teraz w trybie prowadzenia klinik, ale nie utrzymuję się na co dzień z tego fachu. Utrzymuję się z grania muzyki. A jak gram muzykę to nie robię tych wszystkich zwariowanych rzeczy. Będę starał się wam pokazać, jak zagrać te wariactwa, ale musicie wciąż pamiętać o tym, by grać muzykę.
Brzmi trochę jak walka z wiatrakami…
Trochę tak. Gram z Santaną przez 3 godziny, to długie koncerty. Przez 3 godziny gramy muzykę i w tym czasie robię raptem kilka przejść. Po koncercie ludzie podchodzą do mnie i mówią: "Panie, to najszybsze ręce, jakie widziałem!". Z 3 godzin grania muzyki zauważył tylko to przejście, a co z resztą muzyki!? Ludzie myślą za bardzo o tej technicznej stronie i wykrwawianiu się za bębnami. Jak grasz nawet jakieś przejście w Slayer, to przecież jest otoczone muzyką, wokół tego jest zbudowany cały świat. Posłuchaj takiego Cryptopsy i Flo Mounier, który jest dla mnie chorym perkusistą, niepojętym wręcz, mającym nieziemską technikę gry nogami, ale mimo wszystko on wciąż gra muzykę.
Nawet Mike Mangini to robi, a uważany jest za typowo technicznego perkusistę.
Opowiem ci coś ciekawego. Grałem z Mikem kilka campów. Grał tam muzykę Led Zeppelin. Robił to tak dokładnie, że myślałem, że ma utwory bez ścieżki bębnów, a on mi na to, że nie, tu jest ścieżka bębnów Bonhama! Następnym razem, jak grał, słuchałem i rzeczywiście gra, gra, nagle przestaje, a tu słyszysz grającą dalej ścieżkę bębnów Bonhama. Facet tak dobrze podkładał Bonhama, że był nie do odróżnienia. Mimo tej swojej kosmicznej techniki miał opanowaną twórczość takiego perkusisty jak Bonham w jednym palcu - o czym to świadczy? Chyba wszystko jasne. Ja byłem pod ogromnym wrażeniem.
Jakie masz plany związane z nagrywaniem i koncertowaniem?
Chcę powoli wejść w grę na pełnych obrotach. Niektórzy mówią, że są zaklepani aż do 2017 (śmiech). Ja jednak wolę mniejsze tempo póki co. Ludzie ciągną mnie w różne strony. Jestem szczęśliwy, że żyję (śmiech). Nawet, jak leżałem w szpitalu, byłem szczęśliwym człowiekiem, bo wiedziałem, że wszystko będzie dobrze.
Rozmawiał: Maciej Nowak
Foto: Robert Wilk
Serdeczne podziękowania dla ekipy 8th Grupa Azoty Jazz Contest (www.tarnow-jazz.pl), tarnowskiego festiwalu, na którym wystąpił Dennis Chambers u boku Mike’a Sterna, a także dla firmy Zidljian i Ada-Music (dystrybutora Zildjian w Polsce)
Wywiad ukazał się w numerze styczeń 2016
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…