Michał „Dimon” Jastrzębski
Bębniarz Lao Che, zespołu, który nie kłania się nikomu i mimo to lub może właśnie dzięki temu przyciąga od lat ogromne rzesze ludzi na swoje koncerty, a fani niecierpliwie oczekują kolejnych wydawnictw płytowych.
Nie ma wątpliwości, że warstwa rytmiczna odgrywa ogromną rolę w kompozycjach zespołu, dlatego też rola Dimona jest ciężka do przecenienia.
Perkusista: Napiłbym się piwa... Napijesz się ze mną?
Michał „Dimon” Jastrzębski: To tak z grubej rury zaczynasz? Niestety, nie napiję się z tobą. Chciałbym, ale nie mogę. Jak pójdę w długą to już pewnie tego nie przeżyję – do takiego wniosku ostatnio doszedłem. Nie ma tu co kryć – jestem chory i nie mogę pić alkoholu... Mam na niego alergię. W czasie 12 lat tak zwanej rekonwalescencji, miałem incydent z zapiciem... Fatalna przygoda i tak naprawdę ledwo uszedłem wtedy z życiem. Poważne wyznanie z mojej strony, ale taka jest prawda.
Są takie momenty, kiedy dziękuję Bogu za to, że już nie piję. Kiedyś nawet dziękowałem za tę chorobę, ale teraz nie uważam tego za dar, ja po prostu doświadczam łaski, że jestem zdolny do tego, by funkcjonować. To dla mnie spory wysiłek, aby być w takim stanie jak teraz. Jest wiele sytuacji towarzyskich, w których na pewno odnalazłbym się lepiej, gdybym mógł się napić. Alkohol jest używką towarzyską, pomaga przełamać bariery i ułatwia kontakt z innymi ludźmi. Kiedy masz świadomość, że nie możesz się napić, pojawia się coś takiego, co nazywam górną granicą wytrzymałości pewnych sytuacji. W różnego rodzaju sytuacje wchodzę świadomie, wiem, że sobie poradzę, ale mam limit, który w pewnym momencie osiągam i muszę się wtedy wycofać.