„Oni mogą, a ja nie?” Jak powstał festiwal z piekła rodem.
Rafał Habrajski opowiada nam o swoich odczuciach po pierwszej edycji Drummers From Hell Festival. Wydarzenie dla fanów mocnego, metalowego bębnienia.
Rafał „Zwierzak” Habrajski jest postacią znaną w środowisku ekstremalnych metalowych bębniarzy. I to nie tylko w Polsce. Od lat z konsekwencją i uporem realizuje „kamery perkusyjne” z bębniarzami światowego topu, jeżeli chodzi o ten styl grania na bębnach. Dzięki niemu mamy możliwość poznać interesujących muzyków, którzy na co dzień nie goszczą w perkusyjnych mediach, ani też – co jest akurat wyjątkowo dziwne i niezrozumiałe – nie są wyróżniani przez najbardziej znane perkusyjne marki sprzętowe (z wyjątkiem Czarciego Kopyta, które jednak jest pewną – ekskluzywną – ale niszą).
Zwierzak postanowił przenieść „prawdę ekranu” na scenę i podjął się niebagatelnego zadania zorganizowania tematycznego festiwalu. Ostro metalowo, dzień przed Sylwestrem, w małym miasteczku – pomysł iście From Hell!
Twój kanał jest jednym z najciekawszych tematycznych kanałów perkusyjnych na świecie. Świetna promocja tych mniej znanych, ale wybitnych bębniarzy.
Wszystko, co mówisz, jest miłe, a nawet łechce ego (śmiech). Ale wracając na ziemię. Jest to po prostu kolejny kanał około perkusyjny na YouTube, których aktualnie jest setki, jak nie tysiące. Co do promocji tych mniejszych, mniej znanych... Nie ma dla mnie znaczenia "wielkość danego nazwiska". Choć wiadomo, że to dziś napędza klikalność, a za tym wyświetlenia, subskrypcje itp. I nie zaprzeczam, że dobrze jak się pojawia czasem top topów na kanale. Ale przede wszystkim chcę nagrywać perkusistów, którzy w moim mniemaniu mają coś do pokazania, którzy mają w sobie to coś, co powoduje, że chce mi się pojechać, rozstawić sprzęt, a potem siedzieć godzinami i montować ten materiał. Nawet za cenę tylko paru wyświetleń takiego filmu, które giną w zalewie innych treści. Najczęściej lepszych jakościowo. itp.
Zatem dlaczego „dopiero” teraz robisz festiwal?
Dlaczego? Szczerze mówiąc, ambicje były od początku. Parę miesięcy po wystartowaniu z kanałem, myślałem o czymś takim. Ale byłem za mały. Rozmawiałem z ludźmi, co o tym sądzą, nawet perkusistami. Jestem pewien, że już wtedy w 2013/2014 rozmawiałem z Pavulonem. Ale szło to w próżnię. Mimo chęci perkusistów, nie miałem możliwości organizacji. Brak środków, brak przede wszystkim miejsca. Od ponad pięciu lat, z powodów zawodowych zmieniłem lokalizację. Zamieszkałem na uboczu, z dala od wielkich miast. Paradoksalnie dzięki temu pojawiły się możliwości. Wstałem pewnego pięknego, sobotniego lipcowego poranka i rzuciłem do bliskiej mi osoby: "Robię DFH fest". Szczerze, zainspirowany kolejnym ogłoszonym DrumFestem. „Oni mogą, a ja nie?". Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, Bartka Łabudy, który pracuje w strukturach kultury w Świdnicy. Musiałem zacząć od Bartka, bo potrzebowałem miejsca. Potwierdził, że jest to super pomysł i że w końcu zrobi coś innego, niż klasyczny koncert. Cztery godziny później mieliśmy już line-up i wstępnie miejsce, czyli sala teatralna świdnickiego Ośrodka Kultury. Coś pięknego. Przez co festiwal wyglądał pięknie. Za co wielkie ukłony w stronę Bartka i całego świdnickiego Ośrodka Kultury!
Jak ogólne wrażenie po imprezie z twojej perspektywy?
Wrażenia niesamowite! Organizując pierwszą edycję niszowego wydarzenia, jakim jest typowo metalowy drumfest, nie oczekiwałem nic. Nie miałem pojęcia, jakie będzie zainteresowanie. Data jaką wybraliśmy z Bartkiem wydawała się szalona – trzydziestego grudnia. Miejsce też. Miasteczko Świdnica, 50 km od najbliższego dużego miasta. W teorii nie miało prawa się to udać. Dlatego skupiliśmy się na jak najlepszej organizacji, ale bez oczekiwań.
Rozczarowania?
Brak pizzy od Daniela (pizzeria z miasteczka obok), żurek miał być w chlebie, piwo dostępne tylko do 21? Latencja na ekranie w stosunku do grającego muzyka o jakieś pół sekundy. Do hotelu aż 100 metrów piechotą...! To były moje największe rozczarowania organizacyjne (śmiech). I nasze backstage'owe żarty, żeby jednak zwyczajnie po polsku, znaleźć jakieś negatywne aspekty.
A mniej po polsku i na poważnie. Pierwszej edycji nie mogłem sobie wymarzyć lepiej. Ponad 260 biletów sprzedanych i do wyprzedaży zostało około 16! Zero opóźnień. Każdy pracował na sto procent. Zmiany na scenie bardzo szybkie. Dobry dźwięk, co jest bardzo ważne. Ekran, który przekazywał obraz na telewizory, dzięki którym można było oglądać festiwal, również w holu teatru, ciesząc się złocistym trunkiem. Mini stoisko z merchem i piękne stoisko firmy Czarcie Kopyto, gdzie można było zobaczyć ten sprzęt na żywo. I go ograć, przy stanowiskach z padami. No i klimat tego miejsca. Takie zderzenie kultur. Z jednej strony metalowcy, z drugiej strony teatr i jego nieskazitelna obsługa. Czyli pan bileter, szatnia, dzięki czemu nie trzeba było się gnieść w odzieniu wierzchnim.
No i przede wszystkim artyści! Daniel, Michał i Paweł zagrali doskonałe sety! Odpowiedzieli na wiele ciekawych pytań, zadawanych przez publiczność. Przez co utworzyła się taka dobra interakcja między publiką a artystami. Po swoich występach przechadzali się po holu, gdzie bez problemu każdy mógł z nimi zamienić słowo, zebrać podpis, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Ja wiem, że to są detale. Ale w dzisiejszych czasach, gdzie fani i w ogóle ludzie są coraz bardziej wymagający warto próbować sprostać oczekiwaniom.
Ale biznesowo-branżowo, nie było łatwo…
Jedna rzecz, która mnie zaskoczyła, to w większości brak wsparcia artystów przez firmy, których są endorserami i które ci muzycy promują z powodzeniem, grając po całym świecie, pokazując ich sprzęt. W kontekście tego wydarzenia. Oczywiście, nie chodzi mi tu bynajmniej o aspekt finansowy. Mówię o jakimkolwiek wsparciu medialnym - krótkiej notatce, czymkolwiek. Na szczęście i w tej sytuacji, znalazły się wyjątki, jak Czarcie Kopyto, Meinl-Tama, no i Magazyn Perkusista. Za co dziękujemy. A resztę prosimy o zwracanie uwagi na takie rzeczy. I tu już nie mówię o Drummers From Hell Fest. Tylko w ogóle o wszelkich wydarzeniach.
Podsumowując. Jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwy. I dopiero dobę po festiwalu, zacząłem przeglądać relacje z festiwalu. No wyglądało to dobrze!
Czy siedzi już u ciebie w głowie druga edycja?
Jasne, że tak! Zawsze warto próbować iść do przodu i starać się coś zrobić jeszcze lepiej. Tym bardziej, kiedy coś wirtualnego, czyli perkusyjne filmy na YouTube, można w jakiejś części przenieść na scenę... Dlaczego nie?
Jeździsz sporo po świecie jako technik, obserwujesz scenę ekstremalnego grzmotu. Nie uważasz, że weszła ona na pewien stabilny poziom i mają swoją regularną publikę, a całość nie drgnie już ani w stronę mainstreamu, ani w stronę jeszcze większego podziemia?
Faktycznie jest dosyć stabilnie w temacie ekstremalnego grania-bębnienia. Ale dalej bywają przebłyski, a nawet zaskoczenia. I już wiele razy byłem zdziwiony, że da się szybciej, mocniej, bardziej technicznie, dokładniej. Ale dalej uważam, że nie są to wyścigi, więc niech sobie to biegnie swoim naturalnym torem. Zobaczymy za 10, może 20 lat, co się wydarzy i mówię tu też o zespołach i scenie metalowej w całości. Nie tylko o samych bębnach.
Zbieram opinie. Jak postrzegasz cyrkowców i magików socialowych, którzy wyrabiają cuda na swoich króciutkich elegancko edytowanych filmach?
Nie jestem ich targetem. W większości mnie to męczy. Ponieważ jak sam mówisz - słowo klucz - to edycja. A już w przypadku „grających” kobiet w ogóle mocno irytuje. Oczywiście lubię piękne kobiety, ale wolę je oglądać od tak, po prostu, a nie dla zdobywania lajków, rozebrane, za bębnami. Im mniej na sobie, większe „atuty”, tym więcej klików, i zarobku. Żebym nie wyszedł na frustrata, jest oczywiście duża część i tych magików i tych kobiet, które potrafią grać. Dochodzą do swoich pozycji ciężką pracą, umiejętnościami i nie boją się występować też live. Co jest w ogóle godne docenienia i obserwowania. Wtedy chętnie oglądam i wspieram. Internet to takie miejsce, które zrobiło wiele dobrego i dało wiele możliwości, ale też miejsce, które nie tylko w muzyce, ma swoje ciemne strony.
Ale skoro jest tam miejsce dla każdego, niech każdy działa według siebie i kieruje się tym co czuje. Nie będę zaprzątał sobie tym głowy i nie będę żył za innych, bo mam wiele ciekawszych rzeczy do robienia. Po pracy mogę nagrać i zmontować następne wideo. Iść do salki, pograć na bębnach. Albo… iść pobiegać.
Rozmawiał: Maciek Nowak
Zdjęcia: Rafał Kotylak