Tomek Łosowski - Jeff Porcaro, daleko poza groove
Jeff Porcaro skończyłby w tym roku 67 lat i pewnie nadal porywałby nasze serca swoim muzycznym kunsztem. Był nie tylko fenomenalnym pałkerem, ale przede wszystkim niesamowitym, zdobywającym serca, swoim sposobem bycia, człowiekiem. Kochany i podziwiany przez tak wielu, na zawsze zmienił moje podejście do muzyki. W zasadzie, gdyby nie Jeff, byłbym pewnie zupełnie innym bębniarzem...
Zacznę od tego, że od małego byłem zanurzony w dobrze zagranej muzyce, bo moi rodzice zawsze lubili takiej słuchać. A były to zamierzchłe czasy kaset magnetofonowych i przegrywania płyt puszczanych w radio. Kiedy miałem jakieś 10 lat, w naszej domowej kolekcji pojawił się słynny album Toto IV. Słuchaliśmy tego na okrągło, w domu, na wyjazdach na wakacje itp. Ta muzyka i sposób w jaki była grana – to była dla mnie absolutna magia. Jakbym przenosił się w krainę baśni. Na kasecie był napis – Toto IV, ale nie znałem nazwisk muzyków. Ponieważ nie było internetu – nie mogłem przez długi czas tego sprawdzić. Ojciec mi powiedział, że to grają „Amerykanie”! Myślałem sobie w moim dziecięcym umyśle, że skoro oni tak niesamowicie grają, to muszą być jakimiś „nadludźmi” (he he). Nie chodzi mi tylko o fenomenalne partie bębnów Jeffa, ale także o wspaniałe gitary, syntezatory, całościowe brzmienie płyty, jakość tych utworów, ich nośność i w ogóle artystyczną klasę tej muzyki.