Meshuggah - Immutable
Haake ma swój wyjątkowy styl, jego bębny zawsze brzmią potężnie, szeroko i mięsiście.
Napęd: Tomas Haake (Atomic Fire Records 2022)
Typ silnika: metal eksperymentalny, djent, metal progresywny
Trasa: Minęło już 6 lat od ostatniej płyty szwedzkiej formacji. Premiera nowego albumu to nie tylko święto dla fanów zespołu, ale też ciekawa dawka perkusyjnej sztuki dla bębniarzy. Wielu perkusistów, którzy nie są może specjalnymi miłośnikami tego typu grania wie, że za baniakami w Meshuggah siedzi niesamowity artysta. Tomas Haake wielokrotnie udowadniał swój kunszt i już dawno stał się bębniarską inspiracją, często podawaną w konkretnych przypadkach, co świadczy o stylu jaki wypracował na przestrzeni lat i związanej z nią renomy.
Sam pomysł wejścia w album jest podobny do tego co słyszeliśmy na ostatniej płycie, ale tym razem jest bardziej mrocznie, mniej w tym wyrachowanego djentu, a więcej warstw tworzących niezwykle klimatyczny niepokój, który utrzymany jest przez całość kompozycji. Ogólnie na płycie nie ma zbyt dużo skocznych fraz, jak to było na poprzedniku i cała gra trzymana jest w mocno liniowym charakterze, co wychodzi ostatecznie zadowalająco. Łamańce rytmiczne utrzymane są w formie ostinato trwającymi niekiedy pół utworu. Bardzo mocne punktowanie trwa od początku do końca płyty.
Mamy tu też 3 instrumentalne utwory, które dodają oddechu do hutniczej całości i są ciekawym urozmaiceniem, zwłaszcza sympatycznie wyszedł „Black Cathedral”, który brzmi jak typowy utwór blackowy i oczekuje się, kiedy wreszcie Tomas wejdzie z blastem w stylu Daraya.
Patrząc na całość, płyta nie jest może albumem przełomowym, ale zdecydowanie dojrzałym, mającym coś do przekazania. W chwili gdy mamy potrzebę posłuchać ciemnej, osadzonej, agresywnej muzyki, materiał tu zawarty powinien dać nam upust emocji, żeby na spokojnie zająć się projektem w pracy, zleconym przez szefa przed weekendem.
Haake ma swój wyjątkowy styl, jego bębny zawsze brzmią potężnie, szeroko i mięsiście. Nie ma tam wielkiego oddechu, mimo że jego frazowanie nie opiera się na superszybkich przebiegach. Jest to efekt przestrzeni jaka pokrywa jego instrument – cholernie ciężkiej ręki i gabarytów instrumentu. Tomas przyzwyczaił nas, że jego partie są po prostu kolosalne, bezkompromisowe, połamane i budowane w sposób niekonwencjonalny. Wspaniały warsztat wymieszany z wyobraźnią i wyczuciem konwencji. Na niniejszej płycie wszystkie te elementy są jak najbardziej utrzymane, a w wielu miejscach jego partie przybierają wybitnie transowy charakter.
Wrażenia z jazdy: Świetne brzmienie płyty, dostosowane do wartości merytorycznej, bez wtórnych industrialnych zapędów. Wszystko jest bardzo spójne i zlepione ze sobą, a cały album wręcz się przelewa. Jest to mroczniejsza odsłona zespołu i zdecydowanie bardziej osadzona. Pamiętajmy jednak, że kapela operuje w pewnej konwencji, która bez drastycznych eskapad poza swoje ramy, jest dość ograniczona w formie wyrazu i pewne rzeczy mogą się zlewać ze sobą lub po pierwszych nawet kilkunastu przesłuchaniach nie stwarzać większych różnic. W każdym razie jest to płyta na konkretny nastrój, gdzie wykona swoją robotę.
Odcinki specjalne: Zdecydowanie druga część „Phantoms” z dużą finezją gry Tomasa. Prowadzenie utworu w „Kaleidoscope”, co ciekawe są to utwory, które muzycznie współtworzył Haake. Jeszcze jako reprezentant gry nogami „The Abysmal Eye” (fajnie też słucha się pracy nóg w „The Fautless”).