Tomas Haake (Meshuggah)
Dodano: 15.05.2017
Dla niektórych będzie to zwykłe darcie gęby, no, ale co zrobić… Nie da się ukryć, że pięknych wokaliz tu się nie uświadczy.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Z drugiej strony jest to jednak jeden z najbardziej szanowanych zespołów, grających progresywny ciężki metal. Szwedzi zawsze mieli utalentowanych muzyków. Takich właśnie, jak Tomas Haake.
W zeszłym roku szwedzcy mistrzowie połamanego metalu spod znaku wrzasku i gromu wydali album The Violent Sleep of Reason, który charakteryzuje się bardzo ciekawym podejściem do nagrań. Laik może nie zauważy większej różnicy między tym krążkiem a kilkoma wcześniejszymi, ale diabeł tkwi w szczegółach, chociaż w tym przypadku trudno nazwać to szczegółem. Zespół znany jest z połamanych struktur, polirytmii przy jednoczesnej dokładności i precyzji. Ciężko więc sobie wyobrazić, że taka kapela może zdecydować się na nagranie albumu "na setkę". Tym bardziej, że wiele osób kojarzy ekipę z mocną obróbką studyjną, gdzie wręcz dopiero koncerty na żywo pokazywały: "Acha, ok, to jednak oni to faktycznie zagrali…".
Tomas jest bębniarzem nietuzinkowym. Wielki chłop budzi respekt samym wyglądem, długie srebrne włosy i mroźne spojrzenie, jednak tak naprawdę jest to bardzo serdeczny i miły człowiek. To, że jest zakręcony na punkcie muzyki i brzmienia, jest oczywiste. Odważnie podchodzi do nowości, pamiętając przy tym o dotychczasowym dorobku i swoich korzeniach. Jego technika jest jedyna w swoim rodzaju, a duże znaczenie ma instrumentarium, jakie sobie dobiera. Wielkie rozmiary, które mają dudnić i mielić. W tak skomplikowanej muzyce, jaką gra Meshuggah, każdy wątek związany z nagraniami, podejściem do realizacji, jest z pewnością ciekawy i wart uwagi. Może Tomas kogoś zainspiruje?
Na ostatniej płycie nieco "odmechanizowaliście" swoje brzmienie. Powiedz coś więcej na ten temat.
Nagranie przebiegało tym razem inaczej. Zarejestrowaliśmy gitary, bas, bębny i wokale w tym samym momencie. Nie wydaje mi się, byśmy tak do tej pory robili… Zdaje się od czasów EP None z 1993 roku lub ewentualnie Destroy Erase Improve z 1995, tak więc będzie dobre 20 lat, odkąd nagrywaliśmy w ten sposób. Między innymi przez to poczuliśmy potrzebę gry prób przez trzy miesiące jako cały zespół razem, dzięki czemu mogliśmy poczuć piosenki i być w stanie je nagrywać właśnie taką metodą. Myślę, że w technicznym metalu czy też w dużej ilości współczesnego metalu tak się nie robi. Zazwyczaj nagrywasz partie bębnów jako pierwsze i później wszystko jest bardzo skrupulatnie edytowane. W dużej ilości zespołów grających techniczną muzykę słyszę, że jest wykorzystywany Beat Detective, przez co muzyka jest naprawdę martwa z racji tego, że jest po prostu zbyt perfekcyjna. Jest za bardzo poprawiana, nie brzmi ludzko. Uważam, że w pewnym stopniu zaczęło to dotyczyć także nas. Chcieliśmy tu wrócić do rzeczy, z jakimi dorastaliśmy, do tych wszystkich metalowych piosenek, które naprawdę kochamy z czasów, gdy się formowaliśmy jako młodzi ludzie. To, co uczyniło ten zespół tym, czym jesteśmy teraz - nagrywane na żywo albumy i piosenki, gdzie masz tą surową energię z racji tego, jak to zostało nagrane. Oczywiście możesz usłyszeć, że ktoś gra w jakimś miejscu nieco do przodu lub do tyłu, więc w tym sensie nie jest to perfekcyjny album. Z drugiej strony trzeba jednak oddać energię, jaka tam się znajduje. Czyli jest to odrobinę niechlujne, ale też w tym samym czasie bardziej energetyczne, tak mi się wydaje.
Podeszliście więc do nagrań w bardziej thrashowy sposób?
Tak, dokładnie. To znaczy chcieliśmy to zrobić już przy wcześniejszych albumach Koloss i Obzen, ale wszystko było sztywno rozplanowane: tu jest data wydania, tu jest moment, gdzie chcemy mieć wszystko zrobione, tutaj chcemy mieć mastera, więc pisanie zajęło zbyt dużo czasu i nie mieliśmy czasu na wspólne zespołowe próby. Na przykład Koloss to album, gdzie usiadłem i grałem do klika partie bębnów i dograłem wstępne gitary, więc byłem chyba jedynym, który znał te piosenki. Marten (Hagstrom - wioślarz) znał jako jedyny te piosenki, które on stworzył, a znów Fredrik (Thordendal - wiosło prowadzące) znał tylko te piosenki, które wyszły od niego. Wychodzi na to, że nagrywasz album, ale piosenek naprawdę uczysz się dopiero, jak masz jechać w trasę. Nie chcieliśmy tego robić w ten sposób, ale tak się to wszystko kończyło w przypadku tych albumów. Tym razem stwierdziliśmy, że jednak musimy spróbować. Nie tylko jest to wyzwanie dla nas wszystkich, ale też bardzo instruujące doświadczenie. Byliśmy zaciekawieni, jak to będzie brzmiało, bo nie słyszeliśmy się wzajemnie tak brzmiących od wielu lat.
Jak to się ma do faktu, że wielu fanów Meshuggah przyzwyczajonych jest do absolutnej perfekcji waszych piosenek?
Ludzie, dla których to graliśmy, naprawdę to polubili. Większość dokopała się do tych różnic, że nie ma tu absolutnej perfekcji, ale zauważyli przy tym, co mówiłem, czyli żywą energię muzyki. Wzięli to sobie do serca na szczęście. Przyzwyczajeni są moim zdaniem do tej perfekcji na płytach. Zdecydowanie trudniej jest nagrać coś zupełnie innego od tego, czym jesteśmy i tego, czego oczekują od nas fani. Mamy wciąż ramy tego, czym jesteśmy jako zespół, więc jest to jakieś nasze ograniczenie, ale w tym samym momencie są rzeczy, jakie możemy stworzyć w kontekście zespołu i napisać rzeczy, które czujemy, że są nowe i brzmią ciekawie, coś czego nie słyszeliśmy w swojej grze nigdy wcześniej.
Co może być przykładem tego czegoś, czego wcześniej nie słyszeliście u siebie w swojej grze i brzmieniu?
Dla kogoś z zewnątrz to może być: "O, tak, oni brzmią tak, jak zawsze brzmieli." Dla pewnych ludzi. Dla nas może to być kwestia tonacji, sposób, w jaki podchodzimy do rytmu lub po prostu jak ten rytm został zbudowany. Przeszliśmy przez ogromne ilości form rytmicznych. Jak gramy te cykle rytmów nieparzystych, jak wychodzimy za kreskę taktową? Czyli jest to coś, co może być odrobinę inne, inne podejście, tonacja. Na tym albumie jest więcej harmonii pomiędzy gitarami i basem, ponadto w tym przypadku nie interesowało nas, czy będziemy mieć jedną gitarę, czy np. będą cztery. Pomijając już fakt, że cztery gitary są niewykonalne na scenie na żywo. Nie przejmowaliśmy się tym, by dodać jakąś kolejną warstwę do tego, czym jest Meshuggah. W związku z tym, czy słuchasz tego jako fan czy przypadkowo - jest to nowe podejście, znajduje się to w wielu piosenkach na płycie.
Czy takie nagranie jest poza twoją strefą komfortu?
Zawsze jest coś, co jest poza strefą mojego komfortu. W mniejszym stopniu na tym albumie, ponieważ byłem mocniej wdrożony w większą część płyty, a przecież większość tematów rytmicznych tym razem wychodziło bezpośrednio z tego, że siadałem za zestawem i próbowałem grać różne rzeczy. Jeżeli znalazłem coś fajnie brzmiącego na bębnach, natychmiast wrzucałem to na komputer, programowałem tę partię i budowałem czasami całą piosenkę na bazie rytmu, gdzie miałem wyraźnie zaznaczony podział: to jest początek, to jest zwrotka, zakończenie. Później staram się to przekazać na inne partie, łącznie z tym, jak to czuję, komukolwiek, kto pisał partie gitary. Razem z Dickem (Lövgrenem) naszym basistą, napisaliśmy mnóstwo materiału na ten album, a większość tych wspólnych rzeczy wychodziła ode mnie, z rytmicznego punktu widzenia. Dzięki temu mogę powiedzieć, że na płycie jest więcej piosenek bliższych mojemu sercu, a może właśnie przez to mniej dziwnych do zagrania, podchodzących pod to, co bym naturalnie zagrał sam. Jest mnóstwo rzeczy stworzonych przez Martena, on także napisał pełno materiału. Jeżeli mam coś, co pochodzi spod pióra kogoś innego, nie zawsze okazuje się łatwe do zagrania. Zazwyczaj jest to tempo, które akurat ja bym nie dobrał w tej konkretnej piosence. Bardziej w tym jest problem, aniżeli w stylu gry. Zazwyczaj sprowadza się to do tempa i jeżeli grasz później pod metronom taką muzykę, pewne rzeczy mogą okazywać się dość dziwne i niezręczne.
Macie specyficzne brzmienie. Jak wyglądało operowanie nim po nagraniach? Dużo kręciłeś z bębnami po zgraniu?
Na tej płycie w ogóle się nie dotykałem i wszystko zleciliśmy realizatorowi Tue Madsenowi. Jest to więc bardziej jego produkcja niż nasza podczas, gdy na Koloss i Obzen wszystko robiliśmy sami, więc byliśmy aż za bardzo męczybułami w kwestii brzmienia na tych płytach. Pamiętam, że na Koloss nie lubiliśmy brzmienia jednej blachy, nie podobała nam się jak wybrzmiewała, dlatego zaprogramowaliśmy inny talerz w to miejsce. Teraz nie robiliśmy żadnych takich numerów, to znacznie bardziej surowe. To, co gramy, to właśnie tam słyszysz, tak samo przekłada się na brzmienie. Nie ma żadnego zastępowania brzmień czy coś w tym stylu. Kwestia bębna basowego, którego brzmienie jest bardziej przybłocone, nie masz zawsze tak jasnego i klarownego uderzenia, jak to było słychać na wcześniejszych albumach. Wtedy byśmy zastępowali brzmienie lub coś dodali, jakąś próbkę. Masz ciasne 22", które jest bardzo muskularne, po czym byśmy dodali dźwięczne brzmienie Ludwiga 26", przez co byśmy uzyskali większe brzmienie bębna. W przypadku ostatniej płyty nie robiliśmy takich zabiegów, wszystko jest bardzo gołe.
Ludzie podejrzewają, że z racji skomplikowanego poziomu i olbrzymiej ilości polirytmii musisz mieć swoje korzenie w jazzie. Skąd się wziął u ciebie ten instynkt do tak skomplikowanego grania?
Większość naszej muzyki to 4/4, ale masz riff i partie bębnów, które idą razem z riffem. Powstaje cykl "odd time", który powtarza się i wykracza poza kreskę taktową, ale mimo to wciąż masz backbeat (z racji braku dobrego odpowiednika w języku polskim, używamy zrozumiałego zwrotu oryginalnego - przyp. red.). Czasami masz silny backbeat, przez co słyszysz dobrze te nieparzyste podziały poruszające się w cyklu nad nim, ale czasami ciężko jest powiedzieć dokładnie, gdzie jest "1". Na przykład hi-hat może grać prosto, werbel może być w tej samej nucie, ale w riffie gitarowym, który jest nieparzysty. Jeżeli masz 13, 15 albo 17 nut w riffie, a werbel jest zawsze na 5 oraz na 9 i zaczynasz to zapętlać, to wszystko zacznie się przesuwać. Czasami wychodzi to jak backbeat, a po sekundzie przesuwa się to dalej. Nawet, jak hi-hat gra ci cały czas to samo równo, to masz wrażenie tego nieparzystego ruchu, co często zmyla ludzi. Wydaje mi się, że powoduje to, że wszystko brzmi znacznie bardziej skomplikowanie niż tak naprawdę jest w rzeczywistości. A co do jazzu... Ja nigdy go nie grałem. Nigdy nie podchodziłem do grania jazzu. Wszystko, co mam, moja technika w tej formie bazuje na pewnego rodzaju mocy. Naprawdę nie potrafię grać lekko, ponieważ nie umiem żadnych technik, które pozwalałyby mi grać lekko. Nie ma więc tu żadnego aspektu jazzowego w moim graniu, nigdy go nie było. Rzadko słyszę takie podejście w jazzie, bo to, co tam słyszę, jest swego rodzaju cyklem nieparzystym, który wychodzi poza takt, ale nie słyszałem, by trwało to tam tak długo, jak jest u nas. Gdy dołączyłem do Meshuggah w1990 roku reszta chłopaków słuchała bardzo dużo jazzu i fusion jak Brecker Brothers lub Dave’a Weckla, więc przez kilka lat słuchałem takiej muzyki i z pewnością wywarła na mnie jakiś wpływ. Wydaje mi się jednak, że nie w kwestii rytmicznej, ale bardziej muzycznej, jak to było z uformowaniem Fredrika jako muzyka. Na naszych wcześniejszych albumach zdecydowanie możesz usłyszeć wpływ Allana Holdswortha. Przez lata słuchaliśmy, czym to nie jesteśmy, skąd się wywodzimy, że nie wiadomo, skąd jesteśmy i skąd to się wzięło. Oczywiście były też próby łączenia nas z jazzem. Tak naprawdę jedynym muzykiem w naszym zespole, o którym można powiedzieć, że jest jazzowym muzykiem jest Dick, basista. Ma swoje własne trio jazzowe, dlatego jedną nogą jest w jazzie, a drugą nogą siedzi w metalu. Ale to tylko jedna osoba w kapeli, która ma jakieś bliższe powiązania z tą muzyką.
Czyli twoje wpływy pochodzą bardziej z thrash metalu?
Powiedziałbym raczej, że wywodzę się bardziej z brytyjskiej fali. To jest to, na czym dorastaliśmy - Black Sabbath, Judas Priest, Iron Maiden, to z nimi wszystko się zaczynało. Jeżeli chodzi o thrash metal to oczywiście thrash Bay Area (kolebka thrashu z San Francisco - przyp. red.), który pojawił się w połowie lat 80. To nas uformowało w muzyce metalowej. Nie mieszkamy razem w jednym mieście, więc wyszliśmy z nieco różnych klimatów thrashu, ale w 1984 byliśmy już w tym samym klimacie. Tak, ten rodzaj muzyki ukształtował Meshuggah i jest to wciąż baza tego, co robimy. Jest to punkt startowy wszystkich naszych działań w zespole, metal, na jakim dorastaliśmy. Dzięki temu chcemy pisać wciąż muzykę progresywną, która jest metalowa, mająca fundamenty w tamtych czasach. Myślę, że w 1984 lub 1985 dostałem pierwszą podwójną stopkę, bo usłyszałem Charliego Benante i Larsa Ulricha i powiedziałem sobie: "Ach, musze tak zagrać!".
Wielu perkusistów w ekstremalnym metalu koncentruje się na szybkości. Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, by być szybszym bębniarzem, czy jednak wolisz skupić się na precyzji?
Prędkość nigdy nie była moją bajką. Nigdy się tym nie zajmowałem. Rytmy oraz to, co możesz z nimi zrobić, przekraczanie kreski taktowej, bycie precyzyjnym w danym temacie, granie bardzo mocno i jednocześnie stabilnie, to wszystko jest tym, czym zajmuję się bardziej przy grze na bębnach. Nie jest to z pewnością prędkość i próbowanie bycia szybkim. Teraz powiedziałbym nawet, że jestem wolniejszy niż kiedykolwiek, ale szczerze mówiąc nie potrzebuję tego. Nie kieruję się przy pisaniu muzyki tym, by była szybka i miała szybkie przebiegi na dwie stopy. Jest przecież tyle kapel, które tak grają i jeżeli bym ćwiczył codziennie przez kolejnych 10 lat, to i tak znajdą się ludzie i zespoły, które zrobią to znacznie lepiej, ponieważ to nie jest nasz rodowód. My pochodzimy z thrash metalu, wymieszanego z heavy metalem i chodzi tu o tę cięższą stronę, a nie szybszą. Ponadto już ciężko jest mi grać efektywnie, bo używam zbyt dużo siły w graniu, a do tego, jakbym miał podkręcić jeszcze tempo, to pożarłoby zbyt dużo mojej energii.
W jakich kierunkach starasz się pchać jako perkusista?
Muzyka i podejście do muzyki, to, co próbujemy napisać i to, co próbujemy zrobić, nowe rytmiczne pomysły, to jest to, co mnie intryguje. Staram się znaleźć nowe możliwości i nowe "beaty", zmiany poza taktem, które brzmią naprawdę spoko. Kiedy siadam za bębnami, nie mamy żadnej próby czy tam czegokolwiek, gram sobie to i owo na zestawie, ale wciąż poszukuję właśnie tego, o czym mówię. Brzmi to różnie, czasami w ogóle nie przypomina to typowego bębnienia, tylko jakieś zakręcone uderzenia w bęben. Czasami robię to tylko po to, by zobaczyć, jaka będzie reakcja moich ramion i nóg w momencie, gdy nie będę się koncentrował na zagraniu jakiejś konkretnej rzeczy. Bywa tak, że pozwala mi to coś odkryć, w stylu: "Och, co to było, to było spoko!" i wtedy zaczynasz z tego coś tworzyć.
Jaką radę dałbyś młodym perkusistom, którzy zamierzają grać ekstremalny metal?
Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć z klikiem - jeżeli chcesz to naprawdę robić. To świetne urządzenie, szczególnie teraz, gdy zespoły potrzebują stabilnych perkusistów. Moje ulubione zespoły, jak Black Sabbath czy Jimi Hendrix, nawet Bonham, mają bardzo luźny "feel". Bonham, kiedy chciał był bardzo w punkt, był bardzo stabilny, ale w tym samym momencie ich podejście do muzyki jest znacznie luźniejsze w stosunku do tego, jaki rock’n’roll jest współcześnie. Mówiąc to mam na myśli fakt, że ćwiczenie z klikiem to bardzo przydatna sprawa.
To, co ukształtowało mnie jako perkusistę jakim jestem dziś, był pierwszy rok mojego pobytu w Meshuggah. Perkusista przede mną był znacznie lepszy, mieli w swoim składzie zdecydowanie lepszego bębniarza! Nie było zbyt dużo perkusistów metalowych w okolicy, więc zgodzili się na mnie, ale pomogło mi to na ukształtowanie swojej osoby i pchnęło mnie do przodu, dlatego zawsze powtarzam - znajdź muzyków, którzy są lepsi od ciebie. Dzięki temu będziesz nieustannie się rozwijał, a ludzie, z którymi grasz, nie będą wciąż cię ciągnąć do tyłu. Nie jest to łatwe dla młodych perkusistów, którzy zaczynają grać z kolegami, a to jest przecież moment, gdzie wszystko się zaczyna. Jeżeli możesz, staraj się znaleźć ludzi, którzy uczynią cię lepszym. Jeżeli będziesz wciąż ciągnięty do tyłu, nigdy nie wykonasz tych monumentalnych kroków jako muzyk. Muzyk, jakim chciałbyś lub mógłbyś być, czy to jako perkusista, gitarzysta lub wokalista.
To, co ukształtowało mnie jako perkusistę jakim jestem dziś, był pierwszy rok mojego pobytu w Meshuggah. Perkusista przede mną był znacznie lepszy, mieli w swoim składzie zdecydowanie lepszego bębniarza! Nie było zbyt dużo perkusistów metalowych w okolicy, więc zgodzili się na mnie, ale pomogło mi to na ukształtowanie swojej osoby i pchnęło mnie do przodu, dlatego zawsze powtarzam - znajdź muzyków, którzy są lepsi od ciebie. Dzięki temu będziesz nieustannie się rozwijał, a ludzie, z którymi grasz, nie będą wciąż cię ciągnąć do tyłu. Nie jest to łatwe dla młodych perkusistów, którzy zaczynają grać z kolegami, a to jest przecież moment, gdzie wszystko się zaczyna. Jeżeli możesz, staraj się znaleźć ludzi, którzy uczynią cię lepszym. Jeżeli będziesz wciąż ciągnięty do tyłu, nigdy nie wykonasz tych monumentalnych kroków jako muzyk. Muzyk, jakim chciałbyś lub mógłbyś być, czy to jako perkusista, gitarzysta lub wokalista.
Materiał przygotowali: Artur Baran i Chris Burke
Zdjęcia: Prasa
Wywiad ukazał się w numerze luty 2017
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…