Mike Portnoy
Dodano: 10.08.2016
Perkusista, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Wywołuje wielkie kontrowersje, jedni go uwielbiają i niemal czczą, inni wręcz nienawidzą i gardzą
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Z pewnością nie da się przejść obok niego obojętnie i byłoby grzechem, gdybyśmy przegapili jego wizytę z Winery Dogs w Polsce.
Wokół Mike’a zawsze jest gorąco. Czy to w jego oficjalnych mediach społecznościowych, czy też w niezależnych źródłach informacji. Wiele osób rzuca różne oskarżenia w jego kierunku, często niepoparte żadną wiedzą, tylko typowym "a kolega mi mówił, że…". Faktycznie, Mike nie należy do bezbarwnych postaci jak… ktoś tam… Nie jest też oazą spokoju jak np. Gavin Harrison. Czasami potrafi wstać lewą nogą jak Mike Mangini, ale tak naprawdę to bardzo sympatyczny gość, który z pewnością jest świetnym muzykiem i instrumentalistą.
O jego znaczeniu w świecie perkusyjnym świadczyć może chociażby ten nieustanny jazgot wokół jego poczynań, oskarżanie go o stagnację, poszukiwanie na siłę zespołów, doszukiwanie się jakichś załamań nerwowych i innych podtekstów jego działań. Pewne jest jednak to, że jak Mike się za coś zabierze to robi to zawsze w pełni profesjonalnie i na wysokim poziomie. Dowodem są płyty z jego udziałem, które często znajdują się wysoko w rankingach rocznych podsumowań. A to, że czasami potrafi rzucić statywem ze złości? No cóż, taki jest, przy tak intensywnej działalności i niemal permanentnym kontakcie z mediami ciężko wciąż suszyć zęby z radości i mówić, że pada deszcz, jak ktoś pluje w twarz.
Winery Dogs to potwierdzenie wysokiego pułapu muzycznego, na którym szybuje obecnie muzyk. Jest tu Billy Sheehan, jest Richie Kotzen, jest i Mike, trzech wspaniałych i mocno stojących na nogach muzyków, każdy jest mistrzem w swoim fachu. Wydane płyty zbierają przychylne opinie recenzentów, ale najważniejsze, że przyciągają coraz to większą grupę fanów. Tegoroczna trasa była tego pięknym przykładem i wypełnione szczelnie kluby dawały jasno do zrozumienia, jaki jest status Mike’a Portnoya wśród fanów.
Spotkaliśmy się przed warszawskim koncertem w Progresji. Dojrzał nas z daleka na korytarzu klubu i krzyknął serdecznie z otwartymi ramionami: "Hello!". Będąc w koszulce z wielką gębą goryla nie omieszkałem zażartować: "Zobacz, Mike, zrobiłem sobie koszulkę z twoją podobizną!". Kilka osób z ekipy, stojących obok nas, zamarło. "Bardzo śmieszne, chcesz w dziób?" - odparł muzyk z uśmiechem, zapraszając nas jednocześnie do "pokoju przesłuchań", gdzie wcześniej udzielał wywiadu ekipie Antyradia. Portnoy zawsze ma w swoim koncertowym grafiku jakiś wywiad i tym razem nie było inaczej. Dało się wyczuć pełen luz, chyba Mike był po prostu wyspany. Drobna roszada z miejscami i rozpoczęliśmy rozmowę, która stopniowo przeradzała się w zorganizowaną formę. Przypomniałem mu, jak to przy naszym pierwszym spotkaniu dobrych parę lat temu, przejęzyczył się w pozdrowieniach, mówiąc: "Drogie spodnie w głupolandii" (w wolnym tłumaczeniu). Mike się zaśmiał, po czym lekko zmieszany zapytał: "O mój Boże! Tak powiedziałem kiedyś?".
Rzeczywiście, koncert Winery Dogs w warszawskiej Progresji był wielkim wydarzeniem. Klub był wypchany po brzegi i interakcja między zespołem a publiką była wspaniała. Docenił to sam muzyk, wrzucając na swój profil Facebook zarówno podziękowania, jak i ciekawą partię zdjęć z koncertu.
Materiał przygotował: Maciej Nowak (serdeczne podziękowania dla Katarzyny Siekierdy)
Zdjęcia: Robert Wilk - koncert oraz Aleksander Ikaniewicz - wywiad.
Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2016
Wokół Mike’a zawsze jest gorąco. Czy to w jego oficjalnych mediach społecznościowych, czy też w niezależnych źródłach informacji. Wiele osób rzuca różne oskarżenia w jego kierunku, często niepoparte żadną wiedzą, tylko typowym "a kolega mi mówił, że…". Faktycznie, Mike nie należy do bezbarwnych postaci jak… ktoś tam… Nie jest też oazą spokoju jak np. Gavin Harrison. Czasami potrafi wstać lewą nogą jak Mike Mangini, ale tak naprawdę to bardzo sympatyczny gość, który z pewnością jest świetnym muzykiem i instrumentalistą.
O jego znaczeniu w świecie perkusyjnym świadczyć może chociażby ten nieustanny jazgot wokół jego poczynań, oskarżanie go o stagnację, poszukiwanie na siłę zespołów, doszukiwanie się jakichś załamań nerwowych i innych podtekstów jego działań. Pewne jest jednak to, że jak Mike się za coś zabierze to robi to zawsze w pełni profesjonalnie i na wysokim poziomie. Dowodem są płyty z jego udziałem, które często znajdują się wysoko w rankingach rocznych podsumowań. A to, że czasami potrafi rzucić statywem ze złości? No cóż, taki jest, przy tak intensywnej działalności i niemal permanentnym kontakcie z mediami ciężko wciąż suszyć zęby z radości i mówić, że pada deszcz, jak ktoś pluje w twarz.
Winery Dogs to potwierdzenie wysokiego pułapu muzycznego, na którym szybuje obecnie muzyk. Jest tu Billy Sheehan, jest Richie Kotzen, jest i Mike, trzech wspaniałych i mocno stojących na nogach muzyków, każdy jest mistrzem w swoim fachu. Wydane płyty zbierają przychylne opinie recenzentów, ale najważniejsze, że przyciągają coraz to większą grupę fanów. Tegoroczna trasa była tego pięknym przykładem i wypełnione szczelnie kluby dawały jasno do zrozumienia, jaki jest status Mike’a Portnoya wśród fanów.
Spotkaliśmy się przed warszawskim koncertem w Progresji. Dojrzał nas z daleka na korytarzu klubu i krzyknął serdecznie z otwartymi ramionami: "Hello!". Będąc w koszulce z wielką gębą goryla nie omieszkałem zażartować: "Zobacz, Mike, zrobiłem sobie koszulkę z twoją podobizną!". Kilka osób z ekipy, stojących obok nas, zamarło. "Bardzo śmieszne, chcesz w dziób?" - odparł muzyk z uśmiechem, zapraszając nas jednocześnie do "pokoju przesłuchań", gdzie wcześniej udzielał wywiadu ekipie Antyradia. Portnoy zawsze ma w swoim koncertowym grafiku jakiś wywiad i tym razem nie było inaczej. Dało się wyczuć pełen luz, chyba Mike był po prostu wyspany. Drobna roszada z miejscami i rozpoczęliśmy rozmowę, która stopniowo przeradzała się w zorganizowaną formę. Przypomniałem mu, jak to przy naszym pierwszym spotkaniu dobrych parę lat temu, przejęzyczył się w pozdrowieniach, mówiąc: "Drogie spodnie w głupolandii" (w wolnym tłumaczeniu). Mike się zaśmiał, po czym lekko zmieszany zapytał: "O mój Boże! Tak powiedziałem kiedyś?".
Tak, ale zaraz się poprawiłeś, a reakcja ludzi była pozytywna…
O, to dobrze, tak czy inaczej przepraszam, ale trasa to bardzo wyczerpująca sprawa. To nieustanne robienie rzeczy, które potrafią zmęczyć i zakręcić w głowie.
Z tą trasą jest podobnie?
Każda trasa tak ma. Wiesz, wszyscy cię widzą na scenie przez dwie godziny, jak siedzisz i grasz. Taki jest obraz muzyka w przeciętnym rozumieniu, ale przecież są jeszcze 22 godziny tej doby, gdzie dzieje się mnóstwo rzeczy, które nie zawsze dzieją się po twojej myśli lub niekoniecznie dotyczą wyłącznie muzyki. Ja jestem cały czas zmęczony (śmiech). Dopiero na scenie publiczność mnie rozbudza i tam jestem naprawdę pobudzony, a poza tym… sam widzisz.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie jesteś już najmłodszy…
No tak, w przyszłym roku kończę pięćdziesiątkę! Powiem ci tak, wchodzę w pięćdziesiątkę i może wyglądam na 35, ale czuję się na 75 (śmiech). Nie, no serio, czuję się staro, ale to głównie z racji tego, jak dużo pracuję. Chyba żaden perkusista nie ma tak zajętego grafiku, jak ja mam. Jest to zdecydowanie wyczerpujące.
Sporo się mówi o tobie…
Nic dziwnego, jestem obecnie w sześciu zespołach, dlatego lista zajęć jest długa. Ale żeby była jasność - nie narzekam, nie narzekam nawet w najmniejszym stopniu na to, co robię. Uwielbiam to i nie zamieniłbym się z nikim. Czas leci, ale ja nawet tego nie zauważam, bo wciąż coś działam.
Tak, czas leci, więc powiedz mi, co czujesz, jak widzisz różnego rodzaju głosowania branżowe i pojawia się tam kolejny Portnoy - Max?
Stary, nie mogę czuć się wtedy bardziej dumny! Nie wiem, czy się nie zezłościsz na mnie, że mówię o innym czasopiśmie, ale Max wygrał głosowanie na najlepszego młodego perkusistę w brytyjskim miesięczniku Rhythm. To był jeden z najbardziej dumnych momentów w moim życiu, gdzie nie miało to przecież nic wspólnego z moją karierą. Jako ojca po prostu rozsadzała mnie duma, chłopak niesamowicie się kształtuje jako perkusista i idzie w dobrym kierunku. Album jego zespołu Next To None A Light In The Dark był nagrywany, gdy miał 14 lat. Teraz ma ledwo 16, ale skala jego rozwoju jest wręcz porażająca, nie do ogarnięcia! Jest wciąż lepszy i lepszy.
Widziałem jego kamerę perkusyjną. Chłopak gra jak potwór!
O tak. Dorastał z takimi zespołami, jak Lamb Of God, Meshuggah, Slipknot, to jego ulubione kapele. Dorastał w otoczeniu większej techniki perkusyjnej niż to było w czasach, gdy ja się kształtowałem. Ja byłem wśród Kiss i Ramones. On reprezentuje zupełnie inny, współczesny poziom perkusyjny. Zresztą nie tylko on. Całe jego pokolenie wygląda muzycznie kompletnie inaczej od nas. Oprócz tego mają coś takiego, jak YouTube, gdzie mogą oglądać każdego perkusistę, ja nie miałem takich udogodnień.
Masz duży muzyczny wpływ na jego rozwój?
Oczywiście rozmawiamy dużo na temat bębnów, bez wątpienia obserwuje mnie i moją grę, ale tu mogę cię zaskoczyć, ponieważ ma oficjalnie innego nauczyciela. Dzieje się tak z dwóch przyczyn. Po pierwsze to - rzecz jasna - permanentny brak mojej obecności w domu, będąc wciąż w trasie nie mógłbym zapewnić mu regularności w nauce, co jest przecież bardzo ważne, wręcz niezbędne na tym etapie. Rzecz druga to… nie jestem nauczycielem. Ok, spoko, może jestem niezłym perkusistą, ale to wcale nie znaczy, że będę dobrym nauczycielem. To zupełnie dwie różne rzeczy. Dla niego ważne jest, by miał regularne lekcje z dobrym nauczycielem, co się udaje jak do tej pory. Oczywiście widać, że ściąga ode mnie sporo rzeczy i jak spojrzysz na niego na scenie to może przypominać moją miniaturkę.
Dokładnie! O tym chciałem ci powiedzieć!
Och, absolutnie, ale nie ma co się dziwić. On zaczął grać w sumie w momencie, gdy się urodził. Jeździł ze mną w trasy i zawsze siedział za bębnami. Obserwował koncerty, udawał, że gra, tak więc to naturalne, że rżnie ode mnie ruchy, ale jest to w pełni podświadome. On pięknie idzie swoją drogą. Nie mogę się doczekać na trasę Next To None w Europie, wydaje mi się, że tutejsza publiczność ich polubi, tu jest dobry klimat na taką muzykę.
To może teraz coś o tobie…
No właśnie, a co ze mną (śmiech)?
Wyprzedany koncert dzisiaj…
Właśnie, rewelacja, gdzie nie pojedziemy albo jest wyprzedane, albo prawie wyprzedane. Wczoraj w Czechach, przedwczoraj w Budapeszcie, to niesamowite.
Nie jesteś tym chyba mocno zaskoczony?
Eeee... No nie (śmiech), ok, będę mało skromny, ale dzieje się tak co wieczór i można pół żartem powiedzieć, że przywykłem. Ale poważnie - fakt, że praktycznie cały czas koncerty są wyprzedane, nie zmienia naszego podejścia do całej sytuacji. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni i szczęśliwi z takiego obrotu spraw. Reakcja na występ tego zespołu jest każdego dnia powalająca.
Co jest tego przyczyną?
Nie mam pojęcia. Przyznam, że ludzie jakoś tak bardziej wczuwają się w muzykę Winery Dog niż jest to w innych zespołach, w których grałem, łącznie z Dream Theater. Dream Theater ma skonkretyzowaną, wyspecjalizowaną publiczność. Winery Dogs jest bardziej uniwersalną muzyką, to nie tylko dla fanów rocka progresywnego, nie tylko dla fanów metalu. Każdy może bawić się na koncercie i czerpać radość ze słuchania płyt. Nie jest to może muzyka, którą można nazwać modną, ale spośród tego całego dziadostwa, które jest w mediach, jest wciąż sporo fajnych zespołów. Myślę, że to, co klika w tej muzyce, to właśnie fakt, że jest tu ten element, który pasuje do tak dużej ilości ludzi. Po drugie to chyba też fakt, że się koncentrujemy na piosence, to ona jest naszym celem. Nie kładziemy nacisku na zwariowaną warstwę instrumentalną, kierujemy się w stronę tworzenia fajnych, wpadających w ucho, chwytliwych piosenek. Richie jest świetnym wokalistą i razem we trzech chcemy dostarczyć ludziom piosenek, po prostu nośnych piosenek. Warstwa instrumentalna jest tu jedynie ozdobnikiem.
Jest to też pewna magia waszych trzech osobowości.
Coś w tym musi być, nigdy nie byłem w takim super trio, pierwszy raz uczestniczę w takim składzie. Może właśnie dlatego zespoły pokroju Rush lub ZZ Top są tak długo i to na wysokim poziomie. Myślę, że jest troszeczkę łatwiej funkcjonować w zespole, składającym się z trzech muzyków, łatwiej uzyskać chemię między muzykami, jest więcej przestrzeni muzycznie, ale też na scenie. Jest to pewna esencja, ale mimo wszystko jest na co patrzeć na scenie, każdy jest czymś burzliwie zajęty. Nieważne, na kim się koncentrujesz, to i tak masz gwarantowaną rozrywkę. To specjalny zespół, jest w nim stanowczo wielka chemia, która powoduje, że jest taka radość na scenie, która przekłada się na szczerą reakcję publiczności. Nie ma tu żadnego naciągania i oszustwa, co chyba widać.
Ale weźmy taki Oblivion, strasznie słychać tu twoje progresywne korzenie, to bardzo portnoy’owy numer…
Nie, no chyba nie aż tak. To kombinacja pomysłów naszej trójki, tak jak zresztą każdy utwór. Powiem ci, jak powstał Oblivion. Na pierwszej trasie graliśmy Shy Boy w wersji Davida Lee Rotha, tam jest grane bardzo do przodu, sporo miejsc unisono i każdego dnia, jak graliśmy Shy Boy, ludzie to uwielbiali. W związku z tym napisaliśmy piosenkę, która była reakcją na tę reakcję (śmiech), chcieliśmy mieć własną piosenkę, która by oddawała ten klimat.
Podobnie Change Of Seasons i Acid Rain z PSMS. Pamiętam, jak graliście to na urodzinach Tamy.
Tak, tam jest granie czysto instrumentalne, dlatego wybraliśmy te dwa znane w środowisku instrumentalne momenty. Wtedy to się zaczęło, na festiwalu Tamy chcieliśmy zagrać typową pokazówkę instrumentalną. Był tam też Billy Cobham, Lenny White, czyli był jazz, fusion. Charlie Benante przydzwonił z Anthrax, dlatego było wszystkiego po trochu, a my dołożyliśmy swoją działkę.
Twoje zastępstwo w Twisted Sister to pojawienie się w bardzo ciężkiej sytuacji dla zespołu. A.J. Pero zmarł niespodziewanie.
To trochę dziwna sytuacja, ponieważ po raz drugi znajduję się w okolicznościach, gdzie dołączam do zespołu, w którym właśnie zmarł perkusista. Wcześniej było tak z Avenged Sevenfold, a teraz z Twisted Sister. W obu sytuacjach był to wielki zaszczyt, że zespół zgłosił się do mnie, by pomóc przejść przez ten ciężki okres. Staram się grać jak najlepiej i oddać hołd perkusistom, którzy byli przede mną. To bardzo osobiste przeżycie dla tych ludzi, którzy nagle muszą grać z kimś innym. Jest to smutne, ale cieszę się, że mogę pomóc. W obu sytuacjach musiałem pamiętać, że tu nie chodzi o mnie, tylko o to, by oddać hołd A.J. Pero, a w przypadku Avenged oddać hołd Revowi. To moja robota, na tym się koncentruję, nie jestem tam, by być tylko Mike’m Portnoyem, jestem tam, by pomóc kapeli stanąć z powrotem na nogi i dokończyć dany rozdział w ich karierze.
Nie jest to łatwe z racji reakcji fanów.
Jest to ciężka sytuacja i czasami różnie to bywa. U mnie w obu przypadkach miałem to szczęście, że fani byli bardzo otwarci i wdzięczni. Może dlatego, że moje nazwisko funkcjonuje mocno na rynku i jest znane nie tylko wśród perkusistów. Tak czy inaczej nie jest to łatwe, by wejść na scenę i zasiąść na stołku muzyka, który jeszcze niedawno tam był. Dla mnie najważniejszy jest szacunek dla poprzednika i może dlatego zostałem ciepło przyjęty, nie oczekiwałem transparentów na swoją cześć. W tym roku prawdopodobnie zrobimy jeszcze jedną rundkę z Twisted Sister, to już będzie ich pożegnalna trasa. Z mojej strony czuję się uhonorowany, że będę razem z nimi zamykał historię zespołu.
Wróćmy do tematu głosowań w konkursach. Jesteś teraz w innych rubrykach! Na próżno cię szukać w "najlepszy perkusista progresywny"!
A tak! Jestem szczęśliwy, że udało mi się nieco zmienić kierunek w karierze i zrobić trochę innych rzeczy. Udało mi się wyjść trochę poza rock progresywny, poza metal. Gram teraz w sześciu zespołach: Winery Dogs, Transatlantic, Neal Morse Band, Metal Allegiance, Twisted Sister i Flying Colours, każdy zespół jest zupełnie inny. Czuję się bardzo wyróżniony, mając możliwość wykazania się w tych miejscach i możliwość korzystania z gry w tych zespołach. Jak chcę prog - to idę tam, jak chcę metal - to idę tam, jak chcę typowy rock - to idę tam.
To ważne, co teraz mówisz, bo wiele osób mówi: "Portnoy się zatrzymał".
Nie, ja mam inne podejście do tego wszystkiego. Są perkusiści, którzy mają fioła i koncentrują się tylko na technice. Neil Peart swego czasu miał okres, gdzie z powrotem zaczął brać lekcje, bo chciał zmienić swoją technikę. Jeżeli chodzi o mnie, to nie skupiam się na technice, mam to totalnie w du*ie, to nie jest najważniejsze. Będąc na tym etapie kariery najważniejsze jest dla mnie granie z innymi muzykami, tymi, których podziwiam, próbować nowych rzeczy w kontekście całego zespołu, w kontekście piosenek. Z tymi wszystkimi zespołami dotykam nowych stylistyk. Ciekawą rzeczą jest to, że w każdym zespole wykorzystuję inny zestaw perkusyjny i nie chodzi mi o model czy kolor, tylko o inne rozstawienie, wykorzystuję inne środki do wyrażenia siebie. Ok, może nie robię już nic nowego, jeżeli chodzi o granie przejść, ale tak szczerze mówiąc - mam to kompletnie w du*ie. To nie jest dla mnie najważniejsze. Dla mnie najważniejsze jest granie nowych rzeczy z nowymi ludźmi, tworzenie muzyki z nowymi członkami zespołu, umiejętność pisania muzyki. Mieć chemię z Richie Kotzenem i Billy Sheehanem, to jest to! Zamknąć się w pomieszczeniu i tworzyć nowe piosenki z Davidem Ellefsonem i Alexem Skolnickiem, o tak! Tak właśnie się rozwijam. Za każdym razem, jak tworzę nową płytę z nowymi ludźmi tzn. że się rozwijam, to jest ta ewolucja.
Nie wiem, czy pamiętasz, ale spotkaliśmy się kiedyś podczas twojej wizyty w Polsce z Transatlantic. Powiedziałem ci wtedy, że wypaliłeś się w Dream Theater. Kilka miesięcy później odszedłeś z zespołu.
O to chodziło! To… (chwila ciszy) To byli wciąż ci sami ludzie, w tym samym stylu muzycznym, wiesz, ten sam cykl, pisanie-nagrywanie-trasa, pisanie-nagrywanie-trasa, pisanie-nagrywanie-trasa… 25 lat. Nieważne, kim są ludzie, z którymi to robisz, przez tak długi okres naprawdę możesz się wypalić, robiąc wciąż to samo. Nie masz ochoty jeść pieprzonego cheesburgera co wieczór przez resztę swojego życia, potrzebujesz odmiany. Ludzie nie mogli i wiele osób wciąż nie może pojąć przyczyn mojego odejścia z zespołu, kiedy zacząłem grać z Flying Colours, Adrenaline Mob. Grałem w tylu składach i projektach, że ludzie byli zdezorientowani, myśleli, że to ja jestem wypalony i potrzebuję przerwy, nie! Nigdy tak nie powiedziałem, nigdy nie mówiłem, że jestem wypalony i potrzebuję przerwy od muzyki. Byłem wypalony w robieniu tych samych rzeczy z tą samą grupą ludzi w tym samym stylu muzycznym. Potrzebowałem nowego środowiska, potrzebowałem nowych sytuacji do inspiracji. Mam nadzieję, że to, co mówię, pomoże niektórym to zrozumieć.
Czyli jak? Tylko 6 zespołów?
Ha! (śmiech) To dobre. Nie mam planów na nic nowego, ale jakbyś zapytał mnie rok temu: "Tylko 5 zespołów?", to okazałoby się, że miesiąc później pojawia się Twisted Sister, Chodzi mi o to, że nie mam pojęcia, co przyniesie jutro w tej materii. Nie planuję robienia siódmego projektu, ale kto wie, co będzie. Póki co mój talerz jest pełny, mój grafik jest zapełniony, teraz koncentruję się na Winery Dogs, co zajmie mi większość roku. Do tego dochodzi parę rzeczy z Metal Allegiance, trasa z Twisted Sister, o której mówiłem. Neal Morse Band też planuje nowy album w dalszej części roku, to się dzieje. Kto wie?
Czyli czekamy na twoją kolejną wizytę w Polsce z jakąś poważną ekipą.
Jak zawsze, tego możecie być pewni. Dzięki wielkie za wsparcie, bardzo to doceniam. Jestem pewny, że koncert będzie wspaniały, ponieważ polscy fani zawsze świetnie reagują na muzykę.
Rzeczywiście, koncert Winery Dogs w warszawskiej Progresji był wielkim wydarzeniem. Klub był wypchany po brzegi i interakcja między zespołem a publiką była wspaniała. Docenił to sam muzyk, wrzucając na swój profil Facebook zarówno podziękowania, jak i ciekawą partię zdjęć z koncertu.
Materiał przygotował: Maciej Nowak (serdeczne podziękowania dla Katarzyny Siekierdy)
Zdjęcia: Robert Wilk - koncert oraz Aleksander Ikaniewicz - wywiad.
Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2016
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…