Stanislav Kyryllov
O realiach ukraińskich muzyków, swojej drodze od perkusisty do perkusjonisty i kolorach muzyki opowiada Stanislav Kyryllov – jeden z najaktywniejszych uczestników Meinl Percussion Festival 2018.
Muzyk ten był dla mnie poważnym zjawiskiem, ponieważ nie występował na festiwalu w charakterze artysty, lecz mimo to wszędzie było go pełno. Gdzie nie odwróciłem głowę, tam jakiś instrument oklepywał Stasiek, zbierając drobną publikę. Stwarzał swoją osobą bardzo pozytywny, muzyczny zamęt. Na co dzień sieje bardzo pozytywne brzmienia w dwóch swoich zespołach. Jest nie tylko postacią szalenie gadatliwą, ale przede wszystkim sprawnym muzykiem sesyjnym i barwną postacią muzycznego Lwowa.
Wojtek Andrzejewski: Jak na Ukrainie postrzegany jest muzyk, który jest perkusjonistą, a nie perkusistą? Czy to także w powszechnym, niestety, złym rozumieniu, ktoś mniej ważny od perkusisty? U nas trochę się to zmienia, a jakie są twoje doświadczenia w tej kwestii?
Stanislav Kyryllov: Przez ostatnie 10 lat instrumenty perkusyjne stały się bardziej popularne w Ukrainie, jednak głównie pośród muzyków ulicznych, co oczywiście ma wpływ na ogólną opinię o tych instrumentach i osobach, które na nich grają. Bądźmy szczerzy, perkusjoniści są traktowani – rzekłbym – specyficznie. Zwłaszcza, że wśród zawodowych zespołów rzadko spotykamy takie, które korzystają z dużego zestawu dobrej jakości instrumentów percussion. Bardzo rzadko zdarza mi się współpracować z perkusistą. Częściej gram samodzielnie. Niestety, nie mamy w sklepach muzycznych – nawet tych największych – dobrego wyboru instrumentów perkusyjnych. Nie kryję, że jest to trochę smutne. Szukamy ich za granicą...
Jakie rytmy są najpopularniejsze w twoim kraju? Co lubisz grać?
U nas na Ukrainie są popularne „hippy-rytmy”, czyli rytmy, które grane są intuicyjnie, improwizowane i często monotonne. Jeżeli chodzi o mnie, to wiele czasu w swoim muzykowaniu poświęciłem bardzo rzetelnemu studiowaniu rytmów arabskich, indyjskich, afrykańskich. Poświęciłem im naprawdę wiele uwagi, co dziś procentuje mi w graniu z różnymi artystami.
Od jak dawna grasz na instrumentach percussion i na jakich najchętniej? Z tego, co się orientuję, zanim to nastąpiło, byłeś jak wielu z nas – perkusistą?
Gram na instrumentach percussion już od ponad 10 lat. Przed tym ukończyłem pięcioletnią szkołę muzyczną, gdzie uczyłem się gry na perkusji. Jednak najwięcej czasu spędzaliśmy w szkole przy ksylofonie. Taki był program kształcenia perkusistów. Miałem bardzo dobrego nauczyciela, który pozwalał na „szaleństwa”, wykraczające poza program szkoły. Dzięki niemu mogłem sobie więcej pograć na zestawie perkusyjnym. Do dziś pamiętam stary niemiecki „TAKTON”, który był dla mnie niczym „Święty Graal” (śmiech). Wcale nie żartuję! Kochałem ten zestaw jak swoją dziewczynę. Może nawet trochę bardziej (śmiech). Nie, nie pisz tego! Żartowałem!!! (śmiech)
Co było dla ciebie motywacją do tego, by jednak spróbować wyjść zza zestawu perkusyjnego i zająć się kolorami brzmień percussion?
Wszystko zaczęło się od tego, że w naszym lokalnym graniu pojawiła się trochę wymuszona „moda” na koncerty unplugged oraz brzmienia totalnie akustyczne w dziwnych miejscach. Ma to, niestety, związek z nędzą organizatorów, którzy przeważnie nie mają pieniędzy na dofinansowanie wydarzenia. Dlatego koncerty odbywały się w nieodpowiednich do tego miejscach – muzeach, bibliotekach, pubach na 4-5 stolików. Grało się w prywatnych domach lub porzuconych starych fabrykach. Najbardziej śmieszne były folk festiwale z następującym zapleczem technicznym: mikser 4-kanałowy i 3 najtańsze mikrofony, żadnych monitorów i stary dziadek przy tym zapleczu, który pamięta jeszcze dwie wojny światowe. No i przy tym stosunek wobec instrumentów perkusyjnych jako takich, którze brzmią tak samo głośno jak perkusja. Teraz te problemy są z pewnością mniejsze! Często gram na bardzo fajnym dźwięku i doskonałej perkusji...
Jacy muzycy byli dla ciebie inspiracją? Jakiej muzyki wtedy słuchałeś? Co w niej było dla ciebie ważne? Co dziś jest dla ciebie ważne w muzyce?
Po prostu słuchałem muzyki. Jako perkusista – jednej, a jako perkusjonalista – zupełnie innej. Właśnie jako ten drugi polubiłem muzykę średniowieczną, rycerską. To było moje pierwsze doświadczenie, a potem słuchałem dużo flamenco i innych folkowych utworów, a także ethno muzyki. Do moich szczególnych zainteresowań dokładam muzykę cygańską oraz bałkańską.
Rozmawiamy podczas pierwszej edycji ważnego wydarzenia dla perkusjonistów – Meinl Percussion Festival 2018. Jakie są twoje wrażenia? Co ci się podoba, a co w przyszłym roku organizator mógłby poprawić?
Byłem jak najbardziej zainteresowany uczestnictwem w tym wydarzeniu. Meinl to moja ulubiona firma. To nadzwyczajne, nietypowe doświadczenie. Wszystko mi się bardzo podoba. Nie mam pojęcia, do czego mógłbym się przyczepić, by w przyszłym roku producent coś miał zmieniać. O, wiem! Może mogliby wydłużyć festiwal o jeden dzien? Byłoby super!!! (śmiech)
Grasz bardzo dużo fajnych rzeczy na festiwalu. Opowiedz o swoich zespołach.
Gram w różnych projektach jako muzyk sesyjny – perkusista i perkusjonista. Ale też jestem w zespole, który współtworzę i w który inwestuję wiele swojego czasu i umiejętności. Mowa o Troye Zillia, czyli ukraiński projekt World Music, gdzie w oparciu o muzykę ukraińską tradycyjną tworzymy nowe formy muzyki. Tutaj naprawdę mogę wykorzystać wszystkie swoje umiejętności i zagrać na całej perkusji i bębnach, które mam. O nas mówiono, że Troye Zillia to udane połączenie perkusji narodów świata, fascynującego instrumentu ukraińskiego – bandury oraz dźwięków elektronicznych. Oprócz głównych instrumentów używamy też różne małe instrumenciki i zachęcamy publiczność do wspólnego śpiewania i grania. Troye Zillia ma za sobą różne festiwale i występy na Ukrainie, w Mołdawii, Gruzji, Niemczech, Austrii, Kanadzie, Libanie i oczywiście w Polsce.
Zauważyłem zerkając w twój kalendarz, że grasz bardzo dużo koncertów. Jaki jest twój standardowy zestaw na koncerty?
Bardzo lubię djembe i cajon. Ostatnio kupiłem sobie cajonito firmy Schlagwerk i autentyczny profesjonalny dumbek. Prawie na każdym koncercie wykorzystuję cajon, dumbek i djembe. Bardzo lubię shakery – można powiedzieć, że je kolekcjonuję.
Jakiemu znanemu artyście chciałbyś podłożyć rytm? Sting?
Sting? Oczywiście! Proszę bardzo! (śmiech) Może być jeszcze Shakira, Beyonce... Polubiłem R`n`B, hip-hop... Jest wiele muzykantów jazzowych, z którymi bardzo chętnie bym współpracował. Ta lista może być bardzo długa. Lubie też Longue, a idąc w tym kierunku, to mógłbym wymienić jeszcze dłuuugą listę DJ-ów, z którymi chciałbym pograć.
Którzy perkusjoniści poznani na MPF zrobili na tobie wrażenie?
Zdecydowanie Joannie Labelle, Ellen Mayer i Stephan Maass.
Dużo czasu poświęcasz na ćwiczenie i rozgrywanie się z perkaszynami?
Aktualnie, jak zauważyłeś, gram bardzo dużo koncertów i sporo sesji nagraniowych z różnymi zespołami. Dlatego, jeżeli 2-3 razy w tygodniu uda mi się poćwiczyć indywidualnie 3-4 godziny, uważam to za dobry rezultat! 3-4 lata temu ćwiczyłem 6 godzin dziennie.
Ile masz shakerów? Dlaczego właśnie je kolekcjonujesz?
Mam ich bardzo dużo. W sumie chyba nigdy nie policzyłem wszystkich. (śmiech) Uwielbiam shakery. Największą część swojej kolekcji kupiłem w Polsce. Macie bardzo dobrze zaopatrzone sklepy i ogromny wybór różnych instrumentów perkusyjnych. Teraz się zastanawiam, po co mi tyle tych shakerów? (śmiech) Może to mój fetysz? Prawie w każdej piosence, nad którą pracuję studyjnie, nagrywam shaker.
Mówią, że shaker to taki banał…
Żaden banał! Na shakerach można zagrać dosłownie wszystkie style muzyki! Shakery to zdecydowanie szamańskie instrumenty!
Rozmawiał: Wojtek Andrzejewski
Fot. Taras Atamaniv, archiwum artysty