Maciek Gołyźniak
Jak on śmiał…? Maciek Gołyźniak daje pretekst, by znowu znaleźć się w centrum perkusyjnych wydarzeń i pojawić się na naszej okładce. Wydaje album solowy, który trafia pod skrzydła Polskich Nagrań i zostaje kolejnym wydawnictwem w ramach Polish Jazz.
W przypadku tej zasłużonej serii sytuacja, gdy liderem zespołu jest bębniarz, miała miejsce ostatni raz 33 lata temu, gdy pojawił się album kwintetu pana Kazimierza Jonkisza.
W chwili, gdy perkusiści dwoją się i troją, szukając pomysłu na zaistniałą sytuację w świecie artystycznym, Maciek Gołyźniak odsuwa się w cień i powoli, sumiennie dłubie „coś” w salce prób. Pojawia się nagle oświadczenie o odejściu z progrockowego Lion Shepherd, za chwilę dostajemy informację o współpracy z Mariuszem Dudą z zespołu Riverside przy okazji nagrań jego solowego albumu. W sumie nic spektakularnego, ot, proza życia muzyka.
Zmniejsza swoją aktywność w mediach społecznościowych, przestaje inspirować lub drażnić (pozostawiamy otwarty wybór) swoją charakterystyczną manierą i stylem. Wydawałoby się, że podobnie jak wielu innych instrumentalistów postanowił przetrwać ten ciężki okres na swój sposób. I faktycznie tak było, ale w tym przypadku oznaczało to przygotowanie bardzo poważnego wydawnictwa, które z pewnością wywoła różne opinie nie tylko wśród fanów bębnów, ale też – lub przede wszystkim – miłośników jazzu. Okazuje się, że sam album to jedno, ale stoi też za tym sterta wniosków wyciągnięta z tego, co działo się przez ostatnie miesiące. Ale o tym poniżej.