Ozzy Osbourne i jego wielcy bębniarze

Historia jego twórczości to plejada fantastycznych perkusistów, chociaż różnie to z nimi bywało, dlatego mamy tu sporo ciekawostek i dramatycznych zwrotów akcji.
Nie raz, nie sto i nie dwieście razy spotkamy się z różnymi opracowaniami na temat Ozzy’ego, dlatego bez zbędnego zanudzania przejdźmy do rzeczy, bo wszystko stopniowo pojawi się wraz z kolejnymi postaciami. Mowa tu rzecz jasna o temacie, który nas najbardziej interesuje, a mianowicie perkusiści z którymi legendarny wokalista Black Sabbath współpracował w czasie swojej całej kariery.
MIEJSCE HONOROWE
Zanim ruszymy z listą perkusistów solowego zespołu Ozzy’ego Osburne’a nie sposób nie wspomnieć o wyjątkowym bębniarzu, od którego przecież wszystko się zaczęło…
Bill Ward ur.1948
Płyty – wszystkie płyty Black Sabbath, od początku (1970) aż do Never Say Die (1978)
Razem zakładali Black Sabbath i razem tworzyli muzykę, której wtedy nikt nie grał. Bez wątpienia Sabbaci to bardzo rytmiczny zespół, w którym bębny stanowią niesamowicie istotny element, wpisujący się w aranżację, a nie tylko pełniący rolę szkieletu. W zasadzie każdy album ma jakieś perkusyjne perełki, ale w temacie bębnów warto wyróżnić płyty „Paranoid” i „Vol 4”. Bill Ward nie oszczędzał bębnów, a jego styl był bardzo charakterystyczny. Można było go równie łatwo rozpoznać co Iana Paice’a czy Johna Bonhama. Niestety, ostatni wspólny studyjny album to zamierzchła przeszłość. Od tego czasu Ozzy z Sabbathami nagrał jeszcze jedną płytę „13” (2013), ale na niej ku wielkiemu zaskoczeniu chyba wszystkich, zagrał Brad Wilk (ur.1968), o którym można w zasadzie powiedzieć tylko tyle, że nic nie zepsuł. Szkoda, bo Sabbaci nawet w okresie bez Ozzy’ego przykładali dużą wagę do kreatywnej ścieżki bębnów. Tutaj zabrakło Billa. O co poszło? Oczywiście o pieniądze. Dlatego też pożegnalna trasa Black Sabbath odbyła się bez niego. Co ciekawe Bill w ogóle nigdy nie zagrał z zespołem w Polsce! Pierwsze występy Black Sabbath w naszym kraju zagrał Bobby Rondinelli. Po słynnym reunion w 1998 roku w katowickim Spodku był Vinny Appice, ponieważ Ward zwyczajnie zaniemógł. Później Black Sabbath gościliśmy już wyłącznie z Tommym Clufetosem.
PERKUSIŚCI NA PŁYTACH OZZY’EGO OSBOURNE’A
Warto żebyśmy pamiętali, że opis każdego kolejnego perkusisty związany jest z tym jak wyglądają jego partie na płytach, więc w niektórych przypadkach sukces czy porażka albumu w opinii fanów nie będzie tożsama z pracą bębniarza. Czasami była to też kwestia szczęścia, że dany perkusista trafił akurat w taki okres twórczości Ozzy’ego.
Co do samych bębniarzy nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z prawdziwymi fachowcami, chociaż jak przyjrzymy się bliżej kilku sytuacjom, pewne wybory wydają się zaskakujące.
Lee Kerslake ur.1947 – zm.2020
Płyty - Blizzard of Ozz (1980), Diary of a Madman (1981)
Pierwsze dwa solowe albumy Ozza zaraz po tym jak wyleciał z mocno już zmęczonego życiem Black Sabbath. Stan w jakim był wtedy wokalista nie zapowiadał, że debiutancki album szybko osiągnie status kultowy. Za bębnami zasiadł doświadczony pałker znany z długoletniej współpracy z Uriah Heep. Lee Kerslake dołączył na sam koniec tworzenia albumu, już w momencie nagrań. Płyta była przygotowywana z kilkoma innymi perkusistami, a muzycy zespołu mieli wielki problem ze znalezieniem odpowiedniego bębniarza. Mimo że na tej płycie znajduje się kilka ponadczasowych hitów, bez których ciężko wyobrazić sobie koncerty Ozzy’ego, to Lee Kerslake zagrał ciekawsze partie na drugiej płycie. Debiut wydawał się być sesyjnym wykorzystaniem dotychczasowego alfabetu perkusyjnego bębniarza, podczas gdy na „Diary Of A Madman” mamy wiele odważniejszych partii, a same bębny są istotnym elementem aranżacji, a nie tylko fundamentem rytmicznym.
Wielki konflikt, wielki niesmak
Lee Kerslake nie miał za bardzo szans wykazać się swoimi partiami na żywo. Sharon Osbourne przejęła stery kierownicze w zarządzaniu formacją, która pierwotnie miała się nazywać Blizzard Of Ozz i mieć formę w miarę demokratycznie prowadzonego zespołu, a nie wyłącznie solowego projektu. Pozbyła się perkusisty i na amerykańską trasę koncertową w 1981 roku próbowany był już Tommy Aldridge. Konflikt Lee Kerslake (do którego dołączył później basista Bob Diasley) ze sztabem Ozzy’ego, pod przewodnictwem Sharon, trwał 35 lat. W 2002 pojawiły się reedycje obu albumów, z których wywalono oryginalne partie i wstawiono nowe, nagrane przez Mike’a Bordina i Roberta Trujillo. Pomysł spotkał się z wielką krytyką fanów i kolejne wznowienia miały z powrotem oryginalne partie.
Lee Kerslake zmarł w 2020 roku. Rok przed śmiercią otrzymał zasłużone, upragnione platynowe płyty.
Lee Kerslake tuż przed śmiercią doczekał się swoich zasłużonych platynowych płyt.
Tommy Aldridge ur.1950
Płyta - Bark at the Moon (1983)
W amerykańskiej wersji „Diary Of a Madman” wskazywany jest na płycie jako oficjalny bębniarz. Wiadomo jednak, że partie te nagrywał Lee Kerslake. Tommy nigdy nie przypisywał sobie ich autorstwa i zawsze podkreślał, kto jest właściwym wykonawcą. Tommy odszedł z zespołu zaraz po nagraniach „Bark…” i w jego miejsce na trasę koncertową pojechał Carmine Appice, którego możemy obserwować w teledysku do tytułowej piosenki. Tommy zrobił w sumie tyle co mógł, bo sam materiał nie był już tak porywający jak na dwóch pierwszych płytach i partie bębnów nie powalają, zarówno kreatywnością jak i brzmieniem. Wrócił jeszcze na chwilę, jak trzeba było ratować trasę koncertową po wywaleniu Carmine’a - ale o tym później. Na pewno warto posłuchać Tommy’ego na płycie koncertowej „Tribute” z 1987 roku, która jest ukłonem w stronę Randy’ego Rhoadsa, tragicznie zmarłego gitarzysty.
Tommy Aldridge podczas koncertu w Polsce z Whitesnake.
Randy Castillo ur.1950 – zm.2002
Płyty - The Ultimate Sin (1986), No Rest for the Wicked (1988), No More Tears (1991)
Randy był typowym bębniarzem lat 80. Doświadczony i ograny (rocznik 1950) miał wielkie pokłady energii, żył bębnami. Wprawdzie nie odstawiał butelki, a fajki kopcił jeden za drugim, ale nigdy nie zawalał roboty, zawsze robił swoje i to na wysokim poziomie. Typowy rock and rollowiec tamtych czasów. W zasadzie taki muzyk, jako sideman, obecnie byłby nie do pomyślenia!
Początkowo nad materiałem do płyty „Ultimate Sin” pracował młody Jimmy DeGrasso (wcześniej też Fred Coury z Cindarelli), ale ostatecznie robotę dostał Castillo. Szansę na przesłuchanie otrzymał dzięki Tommy’emu Lee z Motley Crue, który przedstawił obu panów.
Wielu, szczególnie starszych fanów uznaje go za jednego z najlepszych albo lepiej ujmując – najlepiej pasującego bębniarza do zespołu Ozzy’ego. Castillo wszedł w zespół świetnymi partiami na „Ultimate Sin”, doskonale wpasował się w ciężkie i skwierczące gitary Zakka Wylde’a na kolejnym albumie. Stanowczo najlepsze swoje partie nagrał na największym sukcesie komercyjnym Ozzy’ego „No More Tears”. Można to sprawdzić chociażby na albumie koncertowym „Live & Loud”. Po 1993 roku zdarzało mu się być ponownie zatrudnianym na trasy koncertowe, ale był to duży okres niepewności u Osbourne’a, który miał kończyć karierę. 32 lata temu… Jasne.
Randy’ego zabrało raczysko w 2002 roku, gdy sprawował funkcję bębniarza w… Motley Crue.
Deen Castronovo ur.1964
Płyta - Ozzmosis (1995)
Dziwny to okres w muzyce rockowej. Grunge, który zgasił cukierkowość glam metalu wystrzelił już swoje największe płyty i zaczął wykazywać mocne symptomy wypalania. Do tej pory rock był muzycznym mainstreamem i musiało upłynąć sporo czasu zanim pojawiły się swoiste półeczki dla każdego ze stylów, a przecież jeszcze po drodze, we wspomnianym mainstreamie, mieliśmy 5 minut nu metalu.
Ozzy stwierdził, że emerytura nie jest dla niego i wrócił albumem, który nie jest zbyt wysoko w rankingach popularności. Może z racji zbyt ciężkiego i mrocznego klimatu, do którego fani nie byli przyzwyczajeni? Sama płyta pod kątem muzycznym jest świetna i tym bardziej szkoda, że jest lekko zapomniana, bo są tam absolutnie genialne partie Deena Castronovo! Przerażająco organiczne, ciągnące jak diabli do tyłu. Dowód na to jak niesamowicie ważne jest czucie gry. Zwłaszcza, że Deen znany był do tej pory jako tzw. perkusyjny shredder i mógłby strzelać z karabinu albo robić salta. Tu wgniótł w ziemię. Tak mocno, że nikt później nie był w stanie przekazać na żywo mocy np. „Perry Mason”, nikt!
Deen Castronovo w szeregach Journey. Okazał się jednym z lepszych… wokalistów!
Mike Bordin ur.1962
Płyty - Down to Earth (2001), Under Cover (2005), Black Rain (2007)
Ci co pamiętają tamte lata zapewne przypominają sobie, że wybór Mike’a Bordina był nieco zaskakujący, chociaż nie kontrowersyjny. Mike to wspaniały groove’iarz, niemożebnie mocno uderzający, solidny do granic w tym co robi, ale też z dużym drygiem w stronę funky i bardziej skocznego bicia. To słychać już od pierwszego utworu na „Down To Earth”, tylko że tam idealnie to pasuje! Jak spojrzymy szerzej na ówczesną muzykę okazuje się, że Bordin był dobrze dopasowanym bębniarzem do czasów. Dla tego pokolenia fanów często określanym najlepszym w zespole, co oczywiście jest mocno naciągane. Oddawał idealnie ducha czasów, tego jak wyglądał wtedy rock i metal. Słychać było jednak na żywo, że partie szlagierów Ozzy'ego to troszkę inna bajka, mimo że nagrał ponownie dwie pierwsze płyty (o czym powyżej) i wbijał wszystko sumiennie, tworząc bardzo stabilny grunt dla całości. Nie jest więc to kwestia umiejętności i rzetelności tylko stylu. „DtE” wybębnione jest więc bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć świetnie, ale już „Under Cover” nie bardzo pasuje, chociaż teoretycznie niby wszystko się zgadza. „Black Rain” to sinusoida z niewykorzystanym potencjałem Bordina. Posłuchajmy takiego „The Almighty Dollar”, toć to typowe korzenie perkusyjne Mike’a! Co z tego, skoro produkcyjnie bębny są wykastrowane.
Mike Bordin z Faith No More trafił do Ozzy’ego na bardzo długo.
Kevin Churko ur.1968
Płyta - Scream (2010)
Ostatni pełny album przed 10 letnią przerwą. Patrząc na całość muzyka mocno pasująca do Mike’a Bordina, tymczasem za bębnami zasiadł człowiek, którego zapewne 99,9% polskich perkusistów nie kojarzy. Tommy Clufetos mocno utożsamiany z tą płytą zaprzeczył, że brał udział w nagraniach, ale był pod wrażeniem tego jak sobie poradził Churko. Realizator i producent płyty faktycznie wbił tu – sobie znanym sposobem - naprawdę fajne, tłuste bębny z elementami tu i tam prostej, ale efektownej pirotechniki, której dawno nie było. Sam styl gry, mimo wielu skocznych riffów, jest bardziej klasycznie rockowy. Churko dobrze wypośrodkował oba światy, dzięki czemu całość została ożywiona, ale fani byli już jednak ciut zmęczeni konwencją oraz brzmieniem, więc płyta wiele nie zwojowała, mimo mocno promowanego tytułowego utworu.
Niezwykle rzadkie zdjęcie zestawu Kevina Churko z sesji do Scream.
Chad Smith ur.1961
Płyty - Ordinary Man (2020), Patient Number 9 (2022)
Minęło 10 lat, wiele w tym czasie się wydarzyło. Wydawało się, że Ozzy faktycznie już skończy, tym bardziej, że przewąchane i przepite lata 70 i 80 zaczęły upominać się o swoje. Ozzy wypuszcza jednak album, na którym pojawia się kolejna perkusyjna niespodzianka. Taką niewątpliwie jest Chad Smith, chociaż bardziej wnikliwi wiedzą, że Chad miał chrapkę na grę wcześniej w studio z Black Sabbath. „Ordinary Man” pod kątem bębnienia to zlepek rytmów i przejść, często rwanych, dziwnie miksowanych. Cały album jest chyba najspokojniejszym w dorobku Ozzy'ego, ale brak w nim płynności i przyczynia się do tego właśnie praca bębnów. Słychać niewątpliwy fach i rzemiosło Chada, ale wygląda to jak rzucanie pałeczkami na oślep. Co innego na „Patient Number 9”, kompletnie drugi biegun jakościowy. Album, którego już zupełnie mało kto się spodziewał. Tymczasem Ozzy wydaje płytę bardziej niż poprawną, ze świetnie pompującymi garami jakich dawno nie miał.
Chad Smith zaraz po zmianie „barw” z długoletniej współpracy z Pearl na DW.
Taylor Hawkins ur.1972 – zm.2022
Płyta - Patient Number 9 (2022)
Album został wydany już po śmierci Taylora i dodał jeszcze więcej pomnikowości do postaci tragicznie zmarłego perkusisty. Ale odłóżmy to na bok i spójrzmy na to co stworzył bębniarz. 3 utwory wspólnie z Zakkem Wyldem (płyta ma wielu gitarzystów) to niedużo, żeby pokusić się o jakąś szerszą i złożoną ocenę, chociaż muzyk gra w dość zróżnicowanych utworach. Szczególnie pierwszy „Parasite” mocno oddaje charakter gry Taylora. Słychać w tej kooperacji potencjał, no ale…
Taylor Hawkins nagrał tylko kilka piosenek na ostatnim albumie Ozzy’ego.
Partie perkusyjne na albumach studyjnych Ozzy’ego Osburne’a od najlepszych:
- No More Tears – Randy Castillo
- Ozzmosis - Deen Castronovo
- Diary Of A Madman - Lee Kerslake
- No Rest For The Wicked - Randy Castillo
- Patient no 9 - Chad Smith & Taylor Hawkins
- Scream - Kevin Churko
- Ultimate Sin - Randy Castillo
- Down To Earth - Mike Bordin
- Bark At The Moon - Tommy Aldridge
- Black Rain - Mike Bordin
- Blizzard Of Ozz - Lee Kerslake
- Ordinary Man - Chad Smith
- Under Cover - Mike Bordin
Nie zapominamy o perkusistach koncertowych!
Opisani są TU. W drugiej części poruszymy temat perkusistów, którzy nie zarejestrowali żadnego materiału studyjnego natomiast byli bardzo ważnym ogniwem podczas występów na żywo.
Materiał przygotowany przez redakcję magazynu Perkusista.