Danny Carey (Tool)
Dodano: 16.06.2013
Nie jest łatwo namówić Danny’ego Careya na wywiad, dlatego tym bardziej z wielką przyjemnością zapraszamy was do lektury rozmowy z potężnym bębniarzem. Potężnym z postury i potężnym muzycznie. Co porabia bębniarz Toola?
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
W połowie lat 90-tych eksplodowała scena alternatywna. Po latach kolorowych melodyjek, które dominowały w stacjach radiowych i telewizyjnych palmę pierwszeństwa zaczęły dzierżyć takie zespoły, jak Rage Against The Machine czy Jane’s Addiction. Zespół Tool bardzo szybko podbił serca słuchaczy swoim bardzo niepokojącym, wciąż napiętym klimatem kompozycji. Mroczna i agresywna strona muzyki, polana schizofrenicznymi podziałami rytmicznymi, paradoksalnie odświeżyła scenę mocniejszego grania, kompletnie nie angażując się w mainstream. Kapela wydała raptem 4 albumy na przestrzeni 23 lat istnienia, z czego ostatni krążek pojawił się na rynku aż 7 lat temu. Zespół podgrzewał atmosferę swoimi wypowiedziami i kreował tajemniczy image, niezbyt często pokazując się w prasie. Ich muzyka jest stanowczo ciężka do zdefiniowania, ma w sobie nie tyle elementy i zapożyczenia z innych stylów, co jest sama w sobie własną odrębną kategorią - jeżeli ktoś upiera się przy próbie opisania słowami styl Tool. Alternatywa, prog rock, heavy metal wymieszany razem w hipnotyzującej dawce kompozycji, których najlepszą definicją jest słowo "wielkie". Są to często duże, rozbudowane formy, które przez muzyków są dokładnie opracowywane w oparciu o wielkie umiejętności techniczne.
Tool to zespół gdzie właśnie dużą rolę odgrywa sprawność muzyków, która nie jest wykorzystywana do popisów, tylko skrzętnie i rozważnie wykorzystywana do kompozycji, mających nieziemską wręcz spójność. Każdy z muzyków jest odrębną indywidualnością i każdy z nich dorzuca odrobinę tej indywidualności do wielkiego kotła z napisem Tool. Fani nauczyli się już tej kapeli, dosłownie. Wiedzą, że na zespół trzeba zaczekać, dać mu pierwszemu przemówić, powoli przyglądać się działaniom i nie popędzać. Danny Carey jest jednym ze składników tejże muzycznej potrawy. Od samego początku trzyma w ryzach cały zespół, pilnie obserwując wszystko, co się dzieje wkoło jego bębnów. Nie zapomina o niczym przy komponowaniu kolejnych utworów. Jest człowiekiem bardzo spokojnym i wyważonym, jednocześnie będącym w wirze wszelakich działań. Jest to z pewnością jeden z najbardziej zapracowanych perkusistów, który nie zapomina o samodoskonaleniu, czego przykładem są jego studia na tabli. Mimo posiadania i tak już dość solidnego muzycznego wykształcenia dalej drąży temat rytmów i swobody poruszania się po pięciolinii, a nawet… za pięciolinię.
Obecnie Danny sygnuje album swojej grupy VOLTO!, która zdaje się iść za współczesnym trendem zespołów wracających brzmieniowo do lat 70-tych. Danny wykorzystuje całe swoje uwielbienie do prog rocka tego okresu, a także bębniarzy, którzy mocno wychylali się poza przyjęte wówczas ramy. Tool także nie zostaje zapomniany i prace nad albumem trwają na dobre. W momencie, gdy wywiad był przeprowadzany, VOLTO! jest tuż przed wydaniem swojego materiału, gdzie pozostają do zrobienia praktycznie już ostateczne sprawy, związane z grafiką itp. czysto techniczne sprawy wydawnicze. Natomiast Tool tworzy kolejne kompozycje.
Danny swoją bazę operacyjną ma w Los Angeles w Hollywood, skąd bardzo blisko na targi NAMM, gdzie go spotkaliśmy. Obiecał nam (co możecie sprawdzić na filmiku na FB Perkusisty), że pojawi się u nas w kraju, zaraz, jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Zważywszy na natłok zajęć kwestia indywidualnych pokazów jest raczej niemożliwa, ale najbliższa trasa z jakimkolwiek zespołem powinna już przecinać i nasz kraj. Zobaczymy. Tymczasem porozmawiajmy z Dannym i popytajmy bliżej…
Co cię skierowało w stronę perkusji?
To był mój starszy brat Gavid, który słuchał Beatlesów. To był chyba 1966 rok. Miałem 6 lat i zawsze zwracałem uwagę na bębny. Pamiętaj, że jak Ringo grał Lonely Hearts Club Band to ja zaczynałem grać w powietrzu. Kilka lat później rozpocząłem grę w szkolnym zespole czyli miałem kontakt z instrumentem. Oczywiście wybrałem bębny. Grałem w zespole przez kilka lat i coraz bardziej się wciągałem. Moi rodzice mogli zobaczyć, że się rozwijam i jestem dobry. Najpierw kupili mi werbel, później, gdy miałem 11 lat, miałem swój pierwszy zestaw. Zacząłem każdego tygodnia pobierać lekcje. Od 12 roku życia aż do 23 lat studiowałem mocno muzykę. Miałem najlepszych nauczycieli w tym małym miasteczku, gdzie dorastałem. Później zacząłem chodzić do konserwatorium na weekendy i tam pobierałem lekcje. Cały czas traktowałem to poważnie. To było bardzo szlachetne ze strony moich rodziców, że byli w to zaangażowani tak, jak ja. Świetnie było mieć takie wsparcie.
Co najbardziej wtedy cię inspirowało muzycznie, w odróżnieniu od tego, co słuchasz teraz?
Pierwszą rzeczą, która pojawiła się po Beatlesach było The Who i Live at Leeds. Pamiętam, że ten album mocno na mnie wpłynął. Później każda płyta Zeppelin. Szczególnie dwie pierwsze. Kolejne rzeczy były już z kategorii prog rocka, Yes, Genesis oraz fusion. Zawsze poszukiwałem najlepszych perkusistów. Return to Forever z Lennym Whitem. Billy Cobham. Grałem w kapeli jazzowej w ogólniaku, więc wszedłem mocniej w jazz. Chick Corea, Weather Report, czytałem DownBeat Magazine. I głosowania czytelników: "Kim jest koleś? Muszę to sprawdzić." Tym wszystkim wtedy się żywiłem.
Co skłoniło cię, by ruszyć do L.A.?
Byłem w kapeli popowej w stylu Duran Duran gdzieś na początku lat 80-tych. Zapełnialiśmy kluby i uciekaliśmy stamtąd, jak tylko się dało. Firmy płytowe nie szukały nikogo poza Nowym Jorkiem i Los Angeles. Ja byłem pośrodku, więc musiałem dokonać wyboru. Nie lubiłem zimna, więc oczywiście zdecydowałem się uderzyć na zachód. Lubiłem atmosferę Kalifornii. Przyjechałem tam kiedyś, gdy miałem 16 lat. Zabrano pięć najlepszych osób z mojego zespołu jazzowego na wycieczkę szkolną i odwiedziliśmy Tonight Show, The Joan Rivers Show (Vinnie Colaiuta tam grał wtedy) oraz The Carol Burnett Show. W produkcjach Quinna Martina były świetne zespoły jazzowe. To było prawdziwe doświadczenie i lekcja. Posmakowałem nieco tego klimatu Los Angeles. To jest miejsce dla mnie.
Przyjechałeś do Los Angeles i jak zebrało się Tool?
Kiedy przyjechałem na stałe to był koniec 1986 roku. Na ulicy rządziły zespoły z wielkimi fryzurami, w legginsach, ale była też bardzo mocna scena podziemna. The Chili Peppers, Jane’s Addiction, Fishbone i Primus, ci wszyscy goście wtedy zaczynali. Wszystko stało się nagle, wtedy nie było nawet w porządku iść na The Strip (słynna ulica w L.A., wówczas "pudlowe zagłębie" - przyp. red.) W tym czasie Maynard (James Keenan, wokalista) wprowadził się na górę, po sąsiedzku. Spotkaliśmy się i kiedyś dla żartu zaczął się na mnie wydzierać przez okno, a ja mu na to: "Wow, masz świetny głos, powinniśmy założyć razem zespół." Próbował coś zrobić z Adamem (Jones - gitarzysta) w tym okresie. Miałem miejsce do robienia prób i wynajmowałem to zespołom, by zapłacić swój czynsz. Kilka razy wynająłem je Maynardowi i Adamowi, pewnego razu ich perkusista się nie stawił. Zrobiło mi się ich szkoda i zagrałem z nimi. Pamiętam, jak pierwszy raz dżemowalismy, to było coś specjalnego.
Pojawiła się iskra między wami?
O tak. Aż włosy się zjeżyły. Zaczęliśmy to drążyć. Nie zajęło to długo. To był idealny czas. Każdy poszukiwał tej gniewnej, ciężkiej krawędzi. Zagraliśmy może 7 czy 8 koncertów, gdy dostaliśmy duży kontrakt płytowy, ponieważ wypełniliśmy kluby. To trwało szybko.
Na jakim jesteście etapie w procesie tworzenia nowej płyty Tool?
Mamy sześć lub siedem bardzo dobrych szkiców, nad którymi pracujemy. Jesteśmy w ponad połowie drogi w moim odczuciu. Pierwszy numer zawsze trudno jest wyszlifować. Zawsze mamy na każdej płycie jakiś wielki epicki numer w stylu Rosetta, Wings For Marie czy Lateralus. Na takim właśnie się teraz skupiamy. W momencie, gdy tłuczemy coś takiego, inne piosenki pojawiają się obok. Jesteśmy na końcu dłubania w tym dużym numerze. Jesteśmy bardzo podekscytowani tym i prace idą bardzo dobrze.
Jak wygląda proces twórczy w Tool?
Ja, Justin i Adam jesteśmy w studio w Hollywood od poniedziałku do czwartku, od 13 do 17, pracując nad materiałem. Maynard jest ciągle poza ze względu na pracę z Perfect Circle i Puscifer. Pracuje również na farmie i zbiera winorośl do jego win. Jest to czas zbiorów. To jednak w porządku, ponieważ nasza trójka jest tu, szalejąc i nagrywając każdego dnia. Później wracamy, szukamy dobrych fragmentów i budujemy wszystko jak blok, składając razem do kupy. Maynard byłby znudzony. Wydaje mi się, że siedziałby obok i czekał, aż się to zrobi. W momencie, gdy osiągniemy pewien punkt, świetnie go mieć przy sobie. Im wcześniej tym lepiej, szczególnie dla mnie, ponieważ pracuję z Maynardem bardzo dużo. Kontrolujemy dynamikę i emocje. Justin i Adam związani są harmonią i rytmem. Czasami myślę, że jest to na zasadzie ja i Maynard kontra Adam i Justin. Lubię utrzymanie balansu. Nie możesz zostawić wokalistę samego, szczególnie, jeżeli próbuje rywalizować z parą Marshalli i trzema bassowymi Mesa Boogie. Im wcześniej w procesie tworzenia mogę się spiknąć z Maynardem, by pomóc w komponowaniu razem partii, tym lepiej wychodzi to na końcu.
Powiedz nam o Volto! i jak to się w ogóle stało?
Chodziłem do klubów jazzowych w L.A. oglądać Johna Zieglera, gitarzystę z VOLTO! W pewnym momencie w Pigmy Love Circus (drugi zespół rockowy Danny’ego) potrzebowaliśmy drugiego gitarzysty. Więc zapytałem Johna, czy nie zechciałby zagrać sztuki i tak zażarło między nami. Później stwierdził, że powinniśmy złożyć zespół fusion. Zaczęliśmy pracować nad VOLTO! bardziej w kierunku jazz fusion. Zaczęliśmy grać parę sztuk i jakoś to urosło od tego momentu. Zebraliśmy ostatecznie wystarczająco materiału, żeby zrobić autorski album. Mieliśmy Joe’a Barresi do zrobienia tego, czyli gościa, który zrobił ostatni album Tool (10,000 Days). Nagrał, zrealizował i zmiksował materiał. Wyszło świetnie. Jestem z tego bardzo dumny.
Nagrywaliście to w twojej sali prób?
Tak, zrobiliśmy to tam. Każda piosenka była jednym ujęciem nagrywana na 24-śladową, dwucalową taśmę. Ma to tę swoją żywą energię. Są tam błędy, ale wydawało mi się, że warto było to poświęcić, by mieć ten klimat na żywo. Każdy coś zawalił wtedy i mówiliśmy: "Naprawimy to w Pro Toolsie" czy coś w ten deseń. Tak więc są tam rzeczy, które pędzą, upadają, uderzenia pałeczek, uderzenia w rimy, ale moim zdaniem dodało to magii. Wszystko jest skończone i mam nadzieję, że w pierwszej połowie 2013 to się ukaże.
Oprócz VOLTO! w jakich innych projektach się udzielasz?
Grałem dużo z Dougiem Webbem (Freddy Hubbard, Family Guy Orchestra). Jest fantastycznym saksofonistą. Doskonały profesjonalista. Posiada zespół Doug Webb All-Stars. Jestem tam ja, Mitch Forman (Mahavishnu Orchestra, Stan Getz) i Phil Woods, który jest nieziemskim klawiszowcem. Ziściły mi się marzenia, by grać coś takiego. Gramy w The Baked Potato każdej pierwszej niedzieli miesiąca.
Zrobiłeś też kilka sesji. Jest coś, nad czym pracowałeś ostatnio lub pracujesz obecnie?
Zagrałem trochę ścieżek dla Collide. Jest to kapela w gotyckim stylu, taka bardziej industrialowa. Zrobiłem też kilka rzeczy ze Skinny Puppy. Aktualnie razem z cEvin Key ze Skinny Puppy mamy projekt w budowie. Możliwe, że John Frusciante będzie grał na gitarze. Richard Barbieri z Porcupine Tree wysłał mi kilka demówek. Tak więc pracuję nad tym w chwili obecnej. Na razie są to dwie piosenki, ale będzie więcej. Materiał Richarda jest niesamowity, jest wspaniałym klawiszowcem. Zawsze był jednym z moich ulubionych. Jestem podekscytowany faktem, że będziemy razem coś robić.
Jak twoje nauki na tabli z Aloke Dutta wpłynęły na twoją grę na zestawie?
Miało to duży wpływ na mnie. Uwielbiam muzykę indyjską. Będąc muzykiem akustycznym zawsze myślałem, że brzmi ona elektronicznie. Mój tata miał kilka płyt Ravi Shankar. Później, kiedy wszedłem w muzykę fusion John McLaughlin zrobił Shakti. Miałem szczęście. Byliśmy w Austin, Teksas na trasie i Pat Mastelotto (Mr Mister, King Crimson) przyszedł na nasz show. Zaczęliśmy rozmawiać o muzyce indyjskiej, a on na to: "Ooo, mamy tu świetnego nauczyciela." To był właśnie Aloke. Mieliśmy dzień wolny, więc poszedłem na lekcję. Tak właśnie poznałem Aloke. Byłem załamany, ponieważ chciałem, żeby Aloke był w L.A. On na to: "No cóż, przeprowadzam się do L.A. za 3 miesiące!" Idealny czas! Zacząłem brać lekcje u niego. Wydaje się tajemnicze, jak ludzie mogą mocno zasuwać na tabli. To żadna tajemnica, to ciężka praca. Zaczął mnie uczyć rytmicznych cykli, zrozumienia, jak te ich Taals stają się cyklami. Jest męska i żeńska strona, i krąży to wkoło i dookoła. Te rzeczy pozostają w człowieku na dłużej w momencie, gdy je opisze. W odróżnieniu od linearnej muzyki zachodu dążącej donikąd, to akurat pozostaje w cyklu. Siedzi to w muzykach hinduskich od pokoleń. Te rzeczy podkręcają moc w każdym, kto zacznie to grać. Dało mi to lepsze pojęcie, jak czuć dziwne podziały rytmiczne. Wydaje mi się, że była to największa zdobycz z nauki tej muzyki. To raz umiejętność gry poza taktem. Czuć się wystarczająco komfortowo lub mieć pewność do rozciągania rzeczy, gdy naprawdę improwizujesz na dziwnych podziałach, aniżeli grać zwykłe uderzenia. Wcześniej miałem tendencję do liczenia, gdy grałem w dziwnych podziałach. Potrafię teraz lepiej przeanalizować wewnątrz puls i lepiej się uzewnętrzniać.
Jakiej muzyki słuchasz ostatnio?
Odnajduję się ostatnio w słuchaniu starszej muzyki, szczególnie dziwnym progresie, którego nie znałem. Uwielbiam płyty Meshuggah. Za każdym razem, jak ci goście wychodzą z nową płytą, czuję coś innowacyjnego. Zawsze dobrze jest mieć Tomasa Haake obok siebie. Świetnie jest móc go słuchać. Wszystko to, co Morgan Agren robi albo Gavin Harrison. Bardzo lubię słuchać Chrisa Colemana. Lubię też nową płytę Tribal Tech, na której gra Kirk Covington. Jest niesamowita, rzuca mnie na glebę.
Powiedz nam o swoim zaangażowaniu w rozwój padów Mandala, które używasz.
Razem z Vincem DeFranco zaczęliśmy od podstaw. To była sytuacja z kategorii "muszę", ponieważ nie mogłem polegać już na starych Simmonsach SDX z inteligentnymi strefami. To było jedyne elektroniczne urządzenie, które to posiadało. Była to ciężka maszyna do obsługi podczas trasy. Nie jest stworzona do podróżowania. Musiałem mieć trzy z nich. Zawsze musiałem mieć na zapleczu jedno na scenie i jedno zawsze czekało na mnie w sklepie. Regularnie zmieniałem je kolejno w trasie. Kupę roboty z tym miałem. Usiedliśmy razem z Vincem DeFranco, żeby zrobić coś, co będzie pełniło taką rolę, ale będzie stabilne. Te triggery są szybsze i dokładniejsze. Mam całe gigabajty na twardym dysku ampli, jakie mogę wykorzystać w odróżnieniu od 20 mega czy iluś tam, jakie były kiedyś. Te, które posiadam są prototypami. Są bardziej zbliżone do starych Simmonsów. Mam "głowę", w którą mogę wpiąć 12 padów, jeżeli będę tego potrzebował. Te, które ma Vince w ofercie to pojedynczy pad posiadający presety i multi programowaną powierzchnię. Mój nie ma żadnych wewnętrznych brzmień. Używam programu o nazwie Battery. Używam go do triggerowania poprzez mój interfejs midi. Te moje pady są nieco inne. Mandala ma jednak świetne pady i jeżeli chodzi o reakcję używamy dokładnie tego samego.
Poza Tool i VOLTO! jakieś inne projekty, w które jesteś zaangażowany? Jak wygląda twój osobisty rygor ćwiczeń na przestrzeni lat?
No cóż, jest tego mniej i mniej (śmiech)! Ćwiczę na tabli w domu. Nie widzę, żebym ostatnio zbyt często ćwiczył na bębnach. Okazjonalnie, kiedy pracujemy nad jakąś piosenką i usłyszę jakieś bicie w mojej głowie i nie mogę go zagrać to wtedy siadam i to ćwiczę. Zazwyczaj są to polirytmie w stylu 5 przeciwko 4 lub coś w ten deseń. Jeżeli nie potrafię tego przedstawić, gdy dżemujemy, to staram się to wyćwiczyć. Nie ćwiczę zbyt dużo, siadając zwyczajnie za bębnami. Zauważyłem, że jestem lepszy w grze. Gram zazwyczaj raz w tygodniu gdzieś z kimś. Jeżeli nie siebie nagrywając to w Baked Potato. Gdy gram improwizację to więcej słucham, co się dzieje wkoło. To czyni cię lepszym muzykiem. Jestem bardziej czuły na to, co się dzieje dookoła.
Są jakieś rzeczy, które chciałbyś zrobić? Może album solowy?
Jedną rzeczą, na jakiej chcę się skupić po albumie Tool, jest nagranie albumu perkusyjno-basowo-syntezatorowego. Mogę użyć wszystkich moich syntezatorów, ale wciąż wykorzystywać prawdziwe bębny. Mam kilka loopów, nad którymi pracowałem. Przerzucę je na syntezatory i wrzucę jakieś rzeczy. Wygląda to dość wyjątkowo. Myślę, że jestem w stanie zrobić album, który będzie czymś innym. Ta praca trwa i dzień po dniu dojrzewa.
Materiał przygotowali: Kajko oraz Chuck Parker,
zdjęcia: Robert Downs
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…