Ray Luzier (Korn)
Dodano: 14.06.2017
Zdaje się, że taka rocznica w terminologii ślubnej nazywa się cynową. Cóż, nie brzmi to może zbyt imponująco, tym bardziej, że czasami wydaje się, że Ray z Kornem gra od zawsze.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Mija 10 lat, odkąd dołączył do zespołu. To dobry pretekst do kilku podsumowań i rozważań nad upływającym czasem.
Ok, jasne, wiadomo, Korn swoją popularność i największe sukcesy święcił z Davidem Silverią i wkład, jaki "wybębnił" w zespole jest niepodważalny, ale spójrzmy troszeczkę z innej perspektywy. Korn jest jednym z niewielu zespołów (4-5?), który z całej olbrzymiej fali nu-metalu (czyli w sumie ostatniego stylu w ostrym rocku, który miał status mainstreamu) utrzymał się na powierzchni i wciąż stoi mocno na nogach. Idąc dalej - jest to wręcz chyba jedyny zespół z tego gatunku, który tak naprawdę wciąż ma coś jeszcze konkretnego do powiedzenia i nie zajmuje się odcinaniem kuponów. A najciekawsze jest to, że w tej całej fali jest zespołem, który gra czasami naprawdę ostro.
Wielka zasługa w tym wszystkim Raya, a wiadomo jak bardzo zorientowana na rytm jest ta stylistyka muzyczna. Nic dziwnego, bo Ray oprócz solidnej podstawy, otrzaskany był mocno z pracą studyjną i regularną walką ze scenicznym i studyjnym stresem. Tu musiał zmierzyć się jednak z zupełnie inną sytuacją. Korn miał wielu oddanych i wręcz fanatycznych fanów, którzy byli przykuci do brzmienia płyt i jedności zespołu. Ray mimo dziesiątek nagranych płyt nie był tym razem sidemanem, tylko człowiekiem z kapeli, kolesiem, który pozował razem do zdjęć, a na scenie jego bębny były w samym centrum. Mimo to udźwignął brzemię i wszedł stopniowo w zespół, nie narzucając się nikomu i nie próbując na siłę niczego udowodnić. Może właśnie to jest powodem, dla którego ciężko jest sobie wyobrazić Korn bez niego. Już 31 marca będziemy mogli zobaczyć go w akcji podczas warszawskiego koncertu.
Ray, zagraliście niedawno trasę wspólnie z Limp Bizkit. To była trasa, o której wiele osób myślało, że nie doczeka…
Korn i Limp Bizkit nie grali razem od jakiegoś czasu. Odbiór okazał się znacznie lepszy niż się spodziewaliśmy. Fred (Durst - wokal z Limp Bizkit) przyszedł pierwszego dnia i bardzo miło było patrzeć, jak uścisnął się serdecznie razem z Jonathanem (Davisem - wokalista Korn). Filedy był jednym z pierwszych ludzi, który we wczesnych latach poszedł do menadżerów i powiedział, że Bizkit będzie kiedyś wielkie i muszą wziąć ten zespół ze sobą w trasę. Dziś jesteśmy szczęśliwi, że wciąż możemy to robić. Nie ma już żadnych dramatów. Teraz wszystko kręci się wokół muzyki naszych rodzin. To wspaniała sprawa. Kiedyś na drodze zawsze pojawiały się jakieś substancje, działy się jakieś niepotrzebne dramaty. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będę jeszcze jeździł w trasy po czterdziestce. Myślałem, że będę nauczał, czy coś w tym stylu, ale mieć 46 lat i wciąż jeździć w trasy, mieć się naprawdę dobrze, to niesamowita rzecz.
Koncerty są chyba teraz bardziej wyczerpujące…
Ludzie tacy, jak Tommy Aldridge czy Billy Sheehan są po sześćdziesiątce i wciąż są w trasie. Billy zadzwonił do mnie jakiś czas temu i okazuje się, że jest bardzo mocno wkręcony w granie tras, to naprawdę inspirująca postawa. Korn to bardzo agresywny zespół. Nie głaszczę bębnów, nienawidzę agresywnych zespołów z perkusistami, którzy tylko dotykają bębny. Jak jestem na scenie prym wiedzie muzyka, to jest jak pozacielesne doznanie. Gdy odpalają się światła, to uczucie mnie przeszywa. Za każdym razem jako zespół mówiliśmy na tej trasie, że musimy nieco przystopować, ale muzyka bierze górę. Zawsze myślę o tym, co chciałbym zobaczyć, gdybym sam był wśród publiczności. Nie chciałbym oglądać jakiegoś nudnego typka z wyrazem twarzy, jakby czekał na autobus. Chcę konkretnego show!
Czyli bycie w trasie jest kosztowne w momencie, gdy się jest starszym…
Jest kosztowne. Odpukać w niemalowane, ale nigdy nie miałem żadnych problemów z rękoma czy coś w tym stylu. Nauczyłem się odpowiedniej techniki lata temu. Wygląda to, jakbym chciał wszystko pozabijać, ale tak naprawdę mój uchwyt jest bardzo swobodny. W sumie to ledwo trzymam pałeczki. Myślę, że pozwala mi to uderzać tak mocno, jak tylko jest to możliwe. Chłopaki, którzy trzymają pałki bardzo zaciśnięte, mają problem z rękami. Mam uczniów, którzy mając nieco ponad 20 lat, mają zespół cieśni nadgarstka!
Musisz więc dbać o zdrowie, jak jesteś w trasie.
Staram się odpowiednio odżywiać. Moja żona jest cudowna, je bardzo zdrowo, wiec jak jestem w domu to odżywiam się znacznie lepiej. A jest z tym ciężko, jak się jest w trasie. Nigdy nie paliłem i nigdy nie brałem narkotyków, ale lubię za to czerwone wino. Próbuję dobrze jeść. Próbuję jeść sałatki, ale zawsze później kończę z wielką miską lodów. Staram się dużo rozciągać, jak tylko jest to możliwe. Jeżeli tego nie zrobię, to na drugi dzień to odczuwam. Nie chodzę na siłownię. Mam wystarczający wycisk na scenie, poza tym staram się chodzić na spacery po mieście, w którym akurat gramy.
Nie tylko sam Korn jest fizycznie wymagający, bo przecież nie bierzecie sobie zbyt dużo wolnego. Dociągniecie tak do pięćdziesiątki?
Rozmawiałem z Jonem na ten temat. Jon udzielał wywiadu i zapytano go, kiedy pomyśli o tym, by to wszystko skończyć. Powiedział, że nie widzi takiego momentu i że chciałby paść na scenie. To byłoby najlepsze rozwiązanie. W tym temacie nie ma nic, czego byśmy chcieli lub czymś się przejmowali. Będziemy to robić, dopóki będziemy mogli, będziemy grali, dopóki fani nie przestaną przychodzić na nasze koncerty.
Jeżeli chodzi o to, to chyba nie ma większego zagrożenia…
Zdarzają się od czasu do czasu takie osoby, co powiedzą: "To wy, chłopaki, wciąż gracie? Przestałem was słuchać w 1999 roku." A z drugiej strony mamy fanów, którzy weszli w naszą muzykę wraz z najnowszym albumem. To jest całe spectrum odbiorców.
Wasz ostatni album Serenity Of Suffering ma brzmienie starego Korna. Sięga do czasów, w których nie byłeś jeszcze w zespole. Czy w związku z tym było to dla ciebie jakieś wyzwanie?
Ja i Head jesteśmy metalowcami w tym zespole. Jesteśmy tymi, którzy tworzą najcięższy materiał. Każdy z nas w zespole lubi różne style. Zaczynaliśmy tworzyć ten album, ja i Head, obaj mieszkamy w Nashville, więc się spotykaliśmy. Munky wpadał do nas lub lecieliśmy do L.A., by w małej salce prób napisać coś razem. Mieliśmy te wszystkie piosenki, więc przyszedł czas, by wkroczył producent. Od dawna byłem fanem Nicka Raskulinecza. Ma sposób na to, żeby zespół poczuł się tak, jak powinien się poczuć. Powiedział nam, że był naszym fanem, ale na ostatnich płytach straciliśmy klimat. Niech mnie szlag, ale wyciągnął z nas ten klimat.
Słychać, że przyłożył się do twoich bębnów.
Ujarzmił moje partie. Miałem zwyczaj grać szalone przejścia, ale on mnie stopował i tłumaczył, bym pomyślał o piosence. W Rotting In Vain jest przejście po drugim refrenie i za pierwszym razem było to bardzo skomplikowane przejście, oparte na czopsach, wychodzące poza takt. Nickowi podobało się to przejście, ale chciał, żebym przestał grać dla perkusistów. Naprawdę zmusił mnie do myślenia.
A co ze strojeniem? Tu także maczał palce?
Szczerze mówiąc to nastroił mi bębny, był moim technikiem! To było niesamowite. Mam swoje własne domowe studio w Nashville, może 15 minut drogi od domu Nicka. Przywoziłem centralkę i werbel. Poprosił mnie, bym zobaczył, co on u siebie ma, a ma te wszystkie stare bębny. Ma stary zestaw Dave’a Grohla, Neila Pearta, talerze, o których nigdy wcześniej nawet nie słyszałem. Powiedział mi, że nagrywał piosenkę promo dla swojego studia Rock Falcon i chce, by wszyscy jego ulubieńcy na niej zagrali. Zapytał mnie, czy bym nie chciał. Dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy razem, był temat dla Rock Falcon, gdzie byli ludzie pokroju Taylor Hawkins. Zwariowałem wtedy i pozwoliło to przełamać lody. W przypadku albumu powiedziałem mu, że lubię duże interwały między tomami, na co on odparł, że ma tak samo, po czym zasiadł za bębnami i je nastroił. Zapytałem go, kiedy chciałby, żeby mój techniczny pojawił się w studio, a on na to: "Wolałbym, żeby twój techniczny nie przychodził, mamy to, co chcemy." Producent, który ma wyprodukowane płyty, sprzedane w milionach egzemplarzy, stroi mi bębny. Zapytał, czy nie chcę sobie wziąć 10 minut przerwy, jak akurat będzie zmieniał mi naciągi! Później brał szczotkę i udawał naprzeciw ciebie, że gra na gitarze jak Jack Black w filmie Szkoła Rocka. Robił tak, gdy ja wbijałem partie bębnów.
Ten album znowu pokazał, jak bardzo wyjątkowym zespołem jest Korn. Masz Fieldy’ego z wielkim brzmieniem basu, pełno efektów gitarowych Munky’ego i Heada. Czy w tym wszystkim ciężko było znaleźć miejsce dla siebie?
Zajęło mi lata, by stworzyć swoją tożsamość w tym zespole. Byłem perkusistą sesyjnym przez lata. Musiałem być jak kameleon i bardzo szybko się uczyć. Bywało, że mówiłem: "Cześć, jestem Ray" i za pięć minut już świeciło się czerwone światełko, a ty już nagrywasz. Jestem przyzwyczajony do tego, ale Korn to zupełnie inne zwierzę. Mija 10 lat, odkąd jestem w zespole. Nie miałem problemów z tym, że byłem jako bębniarz do wynajęcia pod koniec 2007 roku. Grałem z takimi ludźmi jak David Lee Roth i musiałem grać partie Alexa Van Halena. Korn ma swoje własne brzmienie i indywidualność. Właśnie dlatego pierwsze płyty oryginalnej piątki miały się tak dobrze. Kiedy dołączyłem do zespołu, Jonathan, który także jest perkusistą, powiedział mi, że mógłbym zrobić ukłon w stronę tego, jak grał David, ale oni chcą w zespole Raya Luziera. Chcieli moją osobowość, ponieważ polubili to, jak gram. Bardzo mi to schlebiało, ale jeżeli zmienisz zbyt dużo w partiach, fani mogą powiedzieć, że "przegrywasz" piosenki. Gdy tak się dzieje, chcę krzyczeć: "Ale wokalista powiedział, że mogę!" (śmiech). Z drugiej strony, gdy zagrasz dokładnie tak, jak było w oryginale, to powiedzą, że chcesz naśladować poprzedniego perkusistę. To dziwna sytuacja, tylko, że jeżeli ja tego nie zrobię, to zrobi to za mnie ktoś inny i będzie się zmagał z tym samym gó*nem, co ja! To było duże wyzwanie przez pierwsze lata, zanim znalazłem swoje miejsce. Gramy teraz razem. Zaczynam coś grać i za chwilę wchodzi do tego Fieldy. Czujemy się wzajemnie. Jesteśmy bardzo otwarci, nie ma tu problemu z ego.
Nie przyszło ci to w ogóle do głowy, że zostaniesz w zespole na stałe i tym bardziej, że będzie to co najmniej 10 lat.
Pamiętam, jak mówiłem swoim rodzicom, że jeżeli mógłbym pojechać w solidną roczną trasę z Kornem, fajnie wyglądałoby to w moim CV, bo zespół jest bardzo wyjątkowy. Jak minął drugi rok, pomyślałem: "Ok, wciąż dostaję czeki, to dziwne." W 2009 powiedzieli mi, że nie chcą, bym odchodził gdziekolwiek i chcą mnie jako członka zespołu. Fieldy powiedział, żebym poszedł na "meet & greet", a ja na to: "Ludzie mnie tam nie chcą!". Poszedłem na swoje pierwsze "meet & greet" i ludzie mówili rzeczy w stylu: "Jon, twoje teksty ocaliły mi życie. Fieldy, twój bas jest niesamowity. Munky, uwielbiam cię", po czym odwracali się w moją stronę i: "Kim ty, do cholery, jesteś?". Dla nich byłem jakimś tam nowym perkusistą, nie wiedzieli, że mam już na karku 50 nagranych płyt.
Chciałeś zostać, ale czy zespół nie rozważał tego, że będziesz chciał dalej działać sesyjnie?
Na pierwszej trasie zagraliśmy w 35 krajach w przeciągu czterech i pół miesiąca. Później zrobili sobie czteromiesięczną przerwę, zadzwoniłem do managera i zapytałem, czy mógłbym zabukować sobie kilka klinik perkusyjnych. Powiedział, że mogę zrobić, co tylko chcę, byle bym nie związał się z żadnym krajowym zespołem. Powiedział, żebym nie robił żadnych większych tras, ponieważ Korn chce grać ze mną więcej.
Jak zmieniła się twoja rola w zespole na przestrzeni tych 10 lat? Jesteś mocniej wciągnięty w proces tworzenia?
Od samego początku byli otwarci na moje pomysły, teraz tym bardziej. Jest jednak taka piosenka, jak Never Never, która była wielkim hitem w Stanach. Jon przyniósł niemal całą gotową kompozycję, a my tylko ją wbiliśmy. To jest akurat wyjątek.
Trasa z Limp Bizkit i powrót brzmieniowy z najnowszym albumem były swego rodzaju nostalgiczną podróżą.
Zagraliśmy tę trasę i zagraliśmy trasę z Robem Zombie w lecie zeszłego roku. Jedziemy z Poison The Well i Asking Alexandria. Widzisz pełno dzieciaków na tych wszystkich koncertach, więc musisz się wykazać przed tym nowym pokoleniem. Ten zespół zagra z każdym i to jest to, co lubię w tej kapeli. Powiedziałem swoim przyjaciołom, że graliśmy z Limp Bizkit, a oni: "To oni wciąż grają?!". Ja wtedy: "Hej, ludzie tak mówią i o nas!". Znowu gramy na dużych arenach, to jest najdziwniejsze w tym wszystkim. Świetna muzyka będzie świetną muzyką, no i hej, ale Limp Bizkit potrafi ruszyć tłum. To był świetny zestaw.
Korn zawsze był innowacyjny na płytach, czy ma to wpływ na utrzymanie kariery przez te 24 lata?
Rozmawiałem o tym z chłopakami z Disturbed, ponieważ nie było ich przez cztery lata, co było dobrym posunięciem, bo jak wrócili to od razu na sam top. Każdy mówił nam, żeby zrobić sobie dwa lata przerwy, ale my wciąż gramy. Poza tym nie jesteśmy jak Iron Maiden lub AC/DC, gdzie wiesz, czego się spodziewać z każdą kolejną płytą, co jest zupełnie ok, bo to są dwa wspaniałe zespoły. Ale z Kornem lubimy skoki w bok. Czasami wkurza to niektórych fanów, ale przez to ściągamy też nowych fanów. Spójrz na płytę Path of Totality. Jon naprawdę czuł, że chce zrobić płytę w klimacie EDM (electronic dance music). To była prawdziwa odskocznia. Nawet przez chwilę zainteresowałem się takim graniem. Uwielbiam to, że nie wydajemy co roku Life Is Peachy. Korn mógłby nagrać płytę country i wciąż by brzmiało to jak Korn. To jest w tym piękne. Dobrze jest eksperymentować.
Masz zawsze kilka tygodni przerwy między kolejnymi ruchami zespołu, jesteś zajęty w tym okresie?
Mam zespół o nazwie KXM i zbliżamy się do wydania nowej płyty. To zespół z Georgem Lynchem i Dougiem Pinnickem. Skończyliśmy miks materiału i jest to dla mnie bardzo fajny kreatywny projekt. Mam swoje własne studio domowe z trzema zestawami bębnów, wszystkie omikrofonowane. Mogę wysłać ślady w każde miejsce na ziemi w przeciągu kilku sekund. Piękna sprawa mieć coś takiego. Kiedy jestem w domu to z racji tego, że winię się za to, że tak długo jestem w trasie, staram się mocniej trzymać z rodziną. Oznacza to, że te sesje są okazyjne. Kiedy gram na bębnach i patrzę przez okno, jak mój syn kopie sobie piłkę, rzucam pałeczki i lecę z nim pograć. Dlatego też nie gram wiele sesji.
Będzie czas na promocję KXM?
Pierwszy album KXM rozszedł się w ilości ponad 50 tysięcy egzemplarzy, bez żadnych koncertów i promocji, dlatego zrobiliśmy drugą płytę. Spróbujemy zagrać kilka koncertów. Mamy oferty, żeby zagrać na promach i temu podobne historie. Jeżeli czas pozwoli to w 2017 coś zagramy. Moim celem jest pograć przez kilka tygodni i nagrać to na DVD dla fanów.
W 2016 zagrałeś także podczas Classic Rock Awards w Tokyo z kilkoma swoimi bohaterami…
To były jedne z najlepszych tygodni w moim życiu. Ross Halfin (rockowy fotograf) zadzwonił do mnie i powiedział, że składają zespół na potrzeby tej imprezy, wymienił przy tym te wszystkie nazwiska, jak np. Jeff Beck. Zapytałem więc, co ja miałbym tam robić, a on, że byłbym perkusistą zespołu. Jeff Beck jest jednym z moich idoli i samo spotkanie z nim byłoby dla mnie wystarczające, a co dopiero grać z nim i to kilka klasycznych utworów. Phil Collen też tam był, więc zagrałem Hysterię, później razem z Joe Perrym zagraliśmy Sweet Emotion. Musiałem się nauczyć 27 piosenek różnych artystów. Największym wyzwaniem był Jeff Beck. Granie z nim przebiło wszystko, co do tej pory zrobiłem. Jimmy Page niestety nie zagrał, ale prezentował nagrodę za całokształt właśnie dla Jeffa Becka. Na imprezie po ceremonii gadałem z Jimmym Pagem na temat życia, zupełnie nie o muzyce. Chciałem mu powiedzieć: "Człowieku, napisałeś Stairway To Heaven!". To było takie surrealistyczne. A żeby tego było mało, to na imprezę leciałem tam prywatnym odrzutowcem Johnny’ego Deppa. Johnny mnie nie znał, a tu nagle znajdujemy się w jednym samolocie, stykając się niemal kolanami. Dżemowaliśmy sobie przez 5 godzin podczas tego 11-godzinnego lotu. Ma taki mały piecyk gitarowy w samolocie i po prostu sobie graliśmy. Powiedział mi: "Hej, jeżeli Korn chce zrobić jakieś demo, to niech wpadnie do mojego studia na chatę." Pomyślałem: "Ta, jasne, pójdę do domu Johnny'ego Deppa i nagramy sobie z Kornem demówkę". To było dopiero surrealistyczne. To fajny gość.
Materiał przygotowali: Staszek Piotrowski, Kajko, Rich Chamberlain
Zdjęcia: Joe Branston
Wywiad ukazał się w numerze marzec 2017
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…