Tomasz Krzyżaniak (Luxtorpeda)
Dodano: 21.11.2013
Trzy lata temu odszedł z Turbo i Armii, aby dołączyć do nowego projektu. Dziś nazwę tego projektu zna każdy fan muzyki rockowej w Polsce. Przez trzy lata wydali dwie płyty, trzy DVD i zagrali kilkaset koncertów, co chwila wyprzedając kluby. Przed wami nieprzyzwoicie skromny perkusista Luxtorpedy - Tomasz "Krzyżyk" Krzyżaniak!
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jesteście jednym z najczęściej koncertujących rockowych zespołów w Polsce - co słychać w świecie Luxtorpedy?
Żyjemy z tygodnia na tydzień. Koncertów jest dużo i prawie nie ma nas w domu. Wiem, że dziś gramy - potem mamy trzy dni prób, a potem znowu kilka dni gramy, przerwa, wylot do Anglii, Irlandia, potem znowu do Polski, a potem już nie pamiętam (śmiech). Kwiecień i maj mamy dużo grania, a w lipcu czy sierpniu mamy mieć wakacje, ale to się jeszcze okaże.
Spodziewaliście się kilka lat temu, gdy ten zespół powstawał, że w krótkim czasie uda wam się osiągnąć tak ogromną, jak na polskie realia, popularność?
Coś ty, nikt z nas nie oczekiwał, że tak się to wszystko potoczy. Nie wiem, czy z tą popularnością jest aż tak, jak mówisz, ale to prawda, że wiele osób przychodzi na nasze koncerty, z czego się bardzo cieszymy. Mam poczucie, że w zasadzie od początku istnienia Luxtorpedy jesteśmy cały czas w trasie. Nie planowaliśmy tego i nie dlatego też zakładaliśmy ten zespół. Zaczęło się bardzo na luzie, chcieliśmy ze sobą pograć, zrobić coś innego niż robiliśmy we wcześniejszych zespołach. Rodziło się to trochę jak we mgle, bo nie było żadnych konkretnych założeń oprócz tego, że chcemy grać. Jak może się orientujesz, na początku miało być nas czterech, Lica miał śpiewać, tak zaczęliśmy i przez trzy miesiące robiliśmy próby w Małym Studio, podczas których nie za bardzo coś wychodziło. Potem nagle pojawiła się opcja koncertu, to był chyba listopad 2010. Mieliśmy gościnnie zagrać krótki set i pamiętam, że koncert był w sobotę, a w piątek dzień wcześniej mieliśmy gotowy tylko jeden utwór. I tak rzutem na taśmę w piątek wieczorem zrobiliśmy dwa numery i udało się zagrać ten koncert. To był moment kluczowy. Od tamtego wydarzenia jakoś wszystko nabrało mocy. Potem było nagrywanie płyty, wstępnie mieliśmy cały materiał bez tekstów i dopiero wtedy doszedł Hans. To wszystko pokazuje, że nie mieliśmy żadnych konkretnych planów czy oczekiwań. Teraz można to wesoło wspominać, ale pierwsze miesiące nie były łatwe, nie było nas ciągle w domu, bo graliśmy całodniowe próby, a po kilku miesiącach nadal nie było wiadomo, czy coś z tego wyjdzie. Jak teraz na to patrzę, to chyba jest to potwierdzeniem tego, że jak coś się rodzi w bólach, to wychodzi z tego coś dobrego.
Co nowego wniosła Luxtorpeda w twoje życie zarówno muzyczne, jak i prywatne?
Jest kilka aspektów. Pierwszy jest taki, że gram ze swoim idolem. Wychowywałem się na Acid Drinkers. Pamiętam, jak mój przyjaciel przyniósł mi płytę Infernal Connection, posłuchałem jej i strasznie mnie to wzięło. Zaczęła się moja fascynacja twórczością Acidów oraz wyjątkową grą Ślimaka, to było gdzieś tak w ósmej klasie podstawówki. Fakt, że teraz gram z Licą, to dla mnie rzecz niebywała. Oprócz tego gram z przyjaciółmi, gram taką muzykę, jaka mi się podoba i którą tworzyłem od początku. Do Turbo i do Armii przychodziłem, gdy te kapele miały już swoją renomę i musiałem się uczyć ich utworów i stylu. To było świetne doświadczenie, które mnie w dużym stopniu ukształtowało. W Luxtorpedzie byłem jednak pierwszym perkusistą. Miałem pomysł na to, jak chcę grać i brzmieć w tym zespole. Starałem się to od początku realizować. Po dużych zestawach, na jakich grałem wcześniej, postanowiłem tutaj grać na dużo mniejszym. Zmobilizowało mnie to do tego, aby starać się szukać nowych rozwiązań w samej grze i myśleniu. Tak, jak wspominałem, odszedłem z dwóch zespołów, zapewniających pewną stabilność. Rzuciłem się na głęboką wodę z czymś całkowicie nowym, zaryzykowałem, ale teraz jestem szczęśliwy. I to też było dla mnie czymś nowym, postawienie wszystkiego na jedną kartę, dlatego teraz bardzo miło jest zbierać tego owoce.
Licę poznałeś wiele lat temu, gdy grałeś jako support Acid Drinkers, prawda?
Było to chyba w 1998 roku, grałem wtedy w pilskiej metalowej kapeli Deliverance. Pojechaliśmy z Acidami na dwa tygodnie w trasę jako support. Nasz gitarzysta Długi znał się z Licą jeszcze z dawnych lat. Mogłem podglądać swoich idoli na scenie i poza nią. Pamiętam, że w ogóle się nie odzywałem, bo byłem maksymalnie speszony. Miałem okazję podpatrzeć prawdziwy zespół w trasie. Po latach tak się złożyło, że Lica polecił mnie, gdy Armia szukała perkusisty. Tak więc miał też po drodze wpływ na to, jak się moje granie rozwijało.
Luxtorpeda powstała jako nowy projekt solowy Licy. Na ile jest on panem dyrektorem, a na ile panuje w zespole demokracja? A może to się też jakoś zmieniło przez ten czas, jak gracie?
Od początku siłą rzeczy było tak, że to my weszliśmy w projekt Licy. To był jego solowy projekt, bo to on ten pomysł stworzył. Jednak po tych trzech miesiącach prób, okazało się, że mamy do siebie ogromne zaufanie, które przez kolejne lata jeszcze się pogłębiło. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy demokratycznym zespołem, gdzie każdy czuje się potrzebny. To jest dla nas sens wspólnego grania - abyśmy wszyscy czuli się w tym zespole dobrze. Mamy też duży kredyt zaufania do siebie i przede wszystkim właśnie do Licy, który jest siłą napędową.
Jest pomiędzy wami spora różnica wieku - czy są sytuacje, w których daje to o sobie znać?
Raczej nie. W sumie od kiedy pamiętam grałem zawsze ze starszymi. Na pewno czuję różnicę wynikającą z tego, że wychowaliśmy się na innej muzyce, więc mamy jakby nieco inne gusta muzyczne. Wiesz, teraz, gdy już prawie wszyscy jesteśmy żonaci i mamy dzieci, a tym samym ojcami, to różnice wieku się zacierają.
Jaki jest twój udział w tworzeniu muzyki?
Musieliśmy się wszyscy jako zespół zgrać, a przede wszystkim musieliśmy się jednak wyczuć koncertowo. Po tych dwóch latach czuję, że wszyscy możemy zamknąć oczy, nikt nie musi na nikogo zerkać i wiesz, że wszystko się zgadza, nawet, jak zagrasz trochę inaczej. Na tym zaufaniu tworzymy też nowe rzeczy. Zazwyczaj zaczyna się od riffu, najczęściej przynosi go Lica i wszyscy razem próbujemy go pograć. Czasami jest tak, że pracujemy nad czymś miesiąc i stwierdzamy, że jednak nam to nie pasuje i wyrzucamy. Staramy się tworzyć spontanicznie, nie analizować wszystkiego za bardzo. Podchodzimy do tego w stary sposób i najważniejsza jest dla nas energia płynąca z grania. Obie płyty były nagrywane "na setkę", a na Robakach jest nawet kilka numerów, które zostały nagrane za pierwszym podejściem, bez żadnych poprawek. Na przykład w tytułowym numerze Robaki początek powstał w momencie nagrywania. My sami siebie chcemy zaskakiwać, bo to daje człowiekowi chęć do grania, do tworzenia. Opieramy się na emocjach, mamy old schoolowe podejście, nie używamy metronomu, pozostawiamy drobne błędy, żeby to było żywe, jak na koncercie. Włączasz to i słyszysz, że to grają ludzie. Tak naprawdę sami nie wiemy, jak powstanie kolejny materiał i to jest najciekawsze - chcemy się dać temu porwać.
Był jakiś jeden przełomowy moment w twojej karierze?
Chyba każdy moment miał znaczenie. Początki, trudy wynikające z chęci grania pomimo przeciwności, te nawet bardzo małe kroki były bardzo ważne. Wszystkie kapele, w których grałem miały wpływ na moje granie. Doskonale rozumiem los młodych zespołów, które dokładają do grania, nie mając perspektyw na to, żeby osiągnąć coś więcej, bo sam przez to przeszedłem. W moich czasach do tego dochodził jeszcze problem ze zdobyciem sprzętu. Pamiętam jak dziś, że gdy jechaliśmy w trasę z Acidami, to moja mama poszła do lombardu i sprzedała video, żebym mógł sobie kupić podwójną stopę. Dziś to może wydawać się śmieszne, ale tak było. Mam świadomość, że bez każdego z wykonanych kroków nie byłoby tego, co nastąpiło potem. Miałem takie momenty, kiedy już mi się nie chciało grać. Pamiętam, że po przyjeździe do Poznania byłem bliski rzucenia wszystkiego. Wtedy zadzwonił do mnie Tom Horn, który polecił mnie chłopakom z Turbo, szukającym perkusisty. Tak oto rozpoczęło się moje granie na poważnie. To, gdzie teraz jestem, zawdzięczam wszystkim muzykom, których słuchałem, muzykom, z którymi grałem, wszystkim osobom, które gdzieś po drodze mi pomogły. To tak, jak z dorastaniem, wszystko od najmłodszych lat kształtuje nas jako człowieka.
Wspomniałeś, że zmieniłeś zestaw wchodząc do Lux.
Od samego początku w Luxtorpedzie gram na niewielkim zestawie: centrala 22, "tom 12" i fl oor tom 16". Są to klonowe bębny Premier Series. W skład zestawu wchodzi głęboki na 9 cali werbel zrobiony przez Michała Kurowskiego (Kurowski Drums) wykonany z corianu. Gram na talerzach Paiste z serii Signature Refl ector: hi-hat 14", crash 19" i 20", a ride to wręcz jazzowy talerz Dark Energy Mark II 21". Używam naciągów Evans i pałek Pro-mark. Hardware to statywy Premiera i stopy Iron Cobra.
Wspomniałeś o tym, że trzeba było sprzedać video, aby kupić podwójną stopę. Powiedz coś więcej o swoich sprzętowych początkach. Nie zaczynałeś chyba jak Ślimak, czyli na odkurzaczu?
To mój brat Artur wprowadził mnie w granie, bo sam kiedyś grał na bębnach. Kiedy słuchał przy mnie płyt, to mówił mi, że jest coś takiego, jak ride i hi-hat. Bębnami zacząłem się interesować jakoś w podstawówce i pamiętam, jak na urodziny kolega podarował mi długie ołówki chińskie jako pałki, bo na początku grałem w domu rękoma na kolanach. Puszczałem sobie płyty i grałem. Znałem całą płytę Metalliki "...and Justice for All". Takie były początki. Może to się wydawać śmieszne, ale gdy usiadłem pierwszy raz za bębnami (po kilku latach takiego symulowania), to potrafiłem coś zagrać.
A jak było w takim razie z sesjami nagraniowymi? Spotykałeś się ze ścianą rzeczywistości, którą musiałeś w studiu pokonać?
Za każdym razem staję przed tą ścianą rzeczywistości. Zawsze mam podobne problemy, tylko że teraz nie stresuję się tak niektórymi rzeczami i wiem, jak lepiej sobie z nimi radzić. Staram się prawie w ogóle nie kombinować ze sprzętem - jeśli coś dla mnie dobrze brzmi, to nie szukam dalej, tylko przy tym pozostaję. Zobacz, ile jest możliwych naciągów, ile jest gatunków drewna, ile rozmiarów bębnów, ile pomieszczeń, mikrofonów, konfi guracji, jak więc można jednoznacznie stwierdzić, że coś jest lepsze czy gorsze, a zawsze można się zapętlić i szukać czegoś lepszego. Co do gry, to po prostu gram, no i podczas nagrań trochę improwizuję.
W Luxtorpedzie nagrywacie wszystko na setkę, czyli nie ma tego, co jest obecnie powszechne, a mianowicie daleko idącej edycji. Czy świadomość, że pan myszka ci nie pomoże również była problemem podczas tych sesji?
Nie - o to właśnie chodzi, żeby było naturalnie, nawet jeśli zostaną błędy. Jeśli chodzi o metal, to od kilku lat słyszę jednorodność brzmień perkusji. Czego bym nie słuchał to werbel brzmi podobnie, stopa brzmi podobnie, blachy brzmią podobnie i w ogóle nie ma opcji, żebyś usłyszał jakąkolwiek niedokładność. Słyszałeś na jakiejś płycie z ostatnich lat, żeby ktoś się pomylił na stopie?
Nie. Tylko w Metallice.
No i to jest właśnie u nich najpiękniejsze. Oni też pewnie edytują, ale zostaje w tym człowiek. Jak weźmiesz nagrania Terry’ego Bozzio, który gra na bębnach bardzo specyficznie, to tam co chwilę są te żywe potknięcia. Nawet Mike Portnoy, niestety, nie w Dream Theater, ale w Liquid Tension Experiment, raz o rant źle uderzy, czegoś nie dogra... Nicko McBrain z Iron Maiden nie trafi dobrze w ride - to jest właśnie kwintesencja żywej muzyki! To są te momenty, które ja najbardziej lubię u bębniarzy, to są dla mnie wyznaczniki prawdziwego grania.
Czyli nie jesteś zwolennikiem coraz bardziej syntetycznych produkcji, co szczególnie słychać w metalowej muzyce.
Doceniam kunszt perkusistów, grających szybko i precyzyjnie, bo wiem, że to efekt godzin spędzonych na ćwiczeniu. To, jak teraz grają muzycy metalowi, jest godne podziwu, ale mnie osobiście to całkowicie nie rusza. Zdarza się, że mimo tej idealnej techniki nic ich nie wyróżnia spośród reszty. Każdy gra te same świetne zagrywki, ale brakuje stylu - nawet jeden włosek mi na ciele nie drgnie. A dla mnie to właśnie reakcja organizmu jest recenzentem. Nie musi to być trudne, szybkie i skomplikowane, ale najważniejsze, żeby na mnie oddziaływało i było wyjątkowe. W metalowych nowoczesnych produkcjach wszystko brzmi tak samo i szablonowo. Ja nadal wolę takich Ironów, gdzie bębny brzmią charakterystycznie dla Nicko i już po samym brzmieniu jestem w stanie rozpoznać, że to on gra.
Wspomniałeś o tym, że aby dojść do takich umiejętności trzeba godzin ćwiczeń - jak to jest u ciebie?
Ja nigdy za bardzo nie ćwiczyłem, po prostu grałem. Nie miałem swojej sali prób i mógłbym policzyć na palcach obu rąk, ile razy w życiu ćwiczyłem sam. Zawsze byłem leniwy. Wszystkie pomysły od razu wykorzystywałem "w praniu". Teraz staram się rozgrzewać przed koncertami, bo gramy dwie godziny i jest to dla mnie duży wysiłek. Od żony dostałem powerball i z nim rozgrzewam ręce.
No dobrze, na koniec podsumujmy. Narzuciliście sobie spore tempo - nagraliście dwie płyty, wydaliście trzy DVD, zagraliście i cały czas gracie masę koncertów. Co teraz? Chwila spokoju czy trzecia płyta?
Zaczęliśmy pracować nad trzecią płytą jeszcze w zeszłym roku, ale ze względu na dużą ilość koncertów idzie to powoli. Z drugiej strony nie mamy żadnego ciśnienia. Mamy pomysły, mamy chęci, tylko po prostu nie mamy czasu, aby się do niej zabrać. Na szczęście mamy takie wsparcie fanów, że to jeszcze dodatkowo wszystko nakręca i mobilizuje, żeby ten czas wygospodarować. Chyba więc jednak na odpoczynek się nie zanosi...
Przygotował: Przemek Łucyan
Fot. Robert Grablewski, Brat Patefon
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…