Tommy Clufetos
Dodano: 26.06.2014
Zastąpić legendę? Praktycznie w tej samej chwili, kiedy rodził się Tommy, Bill odchodził z Black Sabbath po raz pierwszy. Teraz, na prawdopodobnie ostatnią trasę zespołu, wszedł w buty legendarnego Brytyjczyka, dzięki czemu z pewnością przejdzie do historii.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Sytuacja Tommy’ego jest bardzo specyficzna. Black Sabbath przyjedzie wkrótce do Polski i mimo całego szacunku dla naszego bohatera musimy powiedzieć, że chcielibyśmy widzieć na jego miejscu kogoś innego (wywiad został przeprowadzony przed koncertem w Polsce - przyp. red.) Podobnie, jak w 1998 roku, kiedy to zamiast Warda za bębnami miotał mięsiste groove’y Vinny Appice, tak samo i tutaj oryginalnego bębniarza Sabbathów nie zobaczymy. Nieważne, jak gra obecnie Bill, a jak kosmiczne rzeczy wymiatają inni bębniarze. Black Sabbath w oryginalnym składzie - znaczenia tych dwóch ostatnich słów chyba nie trzeba tłumaczyć. Jest jednak, jak jest i zespół wychodzi obronną ręką, a sam Tommy jest w znacznie gorszym położeniu niż Vinny. Chociażby dlatego, że Vinny wcześniej grał w kolejnych odsłonach zespołu. Po drugie - w 1998 roku nikt nie myślał o tym, że to może być ich pożegnalny występ. Wręcz przeciwnie. Skoro Ozzy wrócił raz, to znaczy, że wróci też pewnie i kolejny, kiedy przyjdzie taka potrzeba. A potrzeba była, czego potwierdzeniem było przyjęcie koncertów. Teraz sytuacja jest inna. Od tamtego występu w Polsce minęło już ponad 15 lat. Tony Iommi ma olbrzymie problemy ze zdrowiem, Ozzy także człapie coraz ciężej, a Geezerowi również lat nie ubywa. Prawdopodobnie będzie to ostatnia wielka światowa trasa zespołu w składzie przybliżonym do oryginalnego. Oczekiwania ludzi, a także rozczarowanie brakiem porozumienia z Wardem są olbrzymie.
Tommy dźwiga wielką presję, ale przygotowany do swej roli jest doskonale. Mając doświadczenie w zespołach takich artystów, jak: Ted Nugent, Alice Cooper, Rob Zombie czy właśnie Ozzy Osbourne można być spokojnym o to, że siła legendy go nie przytłoczy. Sam też mówi wprost, że Bill Ward to jeden z najwspanialszych perkusistów w historii rocka. Dodatkowo bębniarz ten ma swój charakter i wizerunek, który pasuje do wizerunku Sabbathów, a to wbrew pozorom jest bardzo ważne w ogólnym odbiorze koncertu.
Odpowiedzialność i presja jest wielka, ale zaszczyt jeszcze większy i przejdzie do historii już w wieku 35 lat, czy to się komuś podoba, czy nie. Tommy Clufetos, perkusista Black Sabbath.
Kiedy po raz pierwszy dowiedziałeś się, że gra z Black Sabbath była możliwa?
Dowiedziałem się o tym jako jeden z ostatnich. Dostałem tylko pytanie: jest taka możliwość, wchodzisz w to? Oczywiście, że się zgodziłem. Z przyjemnością zagram z trzema największymi legendami rock’n’rolla, którzy kiedykolwiek weszli na scenę. Pomyślałem tylko jedno: Tak, poproszę.
Doszedłeś do Black Sabbath po graniu w solowym zespole Ozzy’ego. Czy to pomogło?
Gram z Ozzym już od czterech lat. To było dla mnie błogosławieństwo i szczęście, od kiedy zacząłem przygodę w tym biznesie, spełnienie marzeń. Najpierw grałem z Ozzym, teraz z Geezerem i Tonym; nie mogę prosić o więcej. To jest szczytowy moment mojej kariery. Uczę się i staję coraz lepszym bębniarzem. Jedynym sposobem na to, by stać się lepszym muzykiem, perkusistą czy kimkolwiek - jest robienie tego z ludźmi, którzy są lepsi od ciebie. Więc jest to szczyt w tym sensie, że pcha mnie do przodu. To największy dar.
Czym różni się to od grania w projekcie solowym Ozzy’ego?
Granie w Black Sabbath jest kompletnie inne. Bardzo przygotowywałem się sam, dużo wgłębiałem się w nagrania, bo tu perkusja jest o wiele bardziej charakterystyczna niż tradycyjne rockowe granie. Teraz świetnie mi się gra i jest coraz lepiej. To tak, jak z każdą inną kapelą - starasz się znaleźć serce i duszę w środku muzyki.
Dzwonili do ciebie, żebyś przyszedł na przesłuchanie?
Nie, ale wszystko jest przesłuchaniem. Ludzie o tym zapominają. Każdy koncert, próba, każda minuta, każde spotkanie jest przesłuchaniem. Ale nie było żadnego zorganizowanego przesłuchania.
Chodzi bardziej o to, żeby się dostosować i dać z siebie wszystko na koncertach?
Robiłem to, od kiedy pierwszy raz chwyciłem pałeczki. Popatrz na sport. Jeśli byłbym w drużynie koszykówki to albo bym chodził na treningi, albo nie. Trener będzie cię oglądać w czasie treningu i stwierdzi, czy chce, żebyś startował w wyjściowym składzie, czy nie.
Black Sabbath musiało się dużo przygotowywać przed trasą.
O nie, ale dużo przygotowań miałem w domu. Pojechaliśmy do Ameryki Południowej i nie graliśmy razem od kilku miesięcy, zagraliśmy na próbie dźwięku jedną piosenkę, a potem cały koncert przed 80 tysiącami ludzi. Oni nie lubią prób, grają te numery już od dawna. Nie chcą kogoś, z kim trzeba grać próby. Moim zadaniem jest być gotowym, żeby oni mogli robić swoje. Tak się czuję na tym etapie gry.
Czy ta mentalność nakłada na ciebie większą presję?
Nie, bo robię to już na tyle długo, że wiem, że muszę pracować w domu i być przygotowanym. Jeśli odrobisz pracę domową i jesteś gotowy do grania, to nie masz się czym przejmować. Dobrze jest mieć trochę nerwów, bo chcesz, żeby wszystko dobrze poszło, ale być nerwowym, bo nie jesteś przygotowany to kompletnie inna sprawa. Nigdy nie wchodzę na scenę w takim stanie. Nie pozwalam sobie na to, bo szanuję muzykę i ludzi, dla których gram i to, co dla mnie zrobili. Moją pracą jest ułatwianie im życia, żeby nie musieli się dodatkowo wysilać. Ostatnią rzeczą, o jaką powinni się martwić, jest bębniarz.
Czy dostałeś chociaż jakąś listę piosenek do nauczenia przed przystąpieniem do grania?
Nie, nigdy nic mi nie dali. Musisz nauczyć się wszystkiego sam. Idziesz do siebie, gdy dostajesz telefon o granie i... hej, nie chcę wszystkim wyjawiać swoich sekretów! Ale ćwicz wszystko, co tylko możesz. Właściwie to była jedna lista. Przeszli przez wszystkie numery ze wszystkich albumów i zaznaczyli milion piosenek i musiałem nauczyć się wszystkich. Czy zagraliśmy je wszystkie? Pewnie, że nie. Spisali wszystkie piosenki ze wszystkich albumów i zaznaczyli, że mam nauczyć się każdej.
Czy musiałeś też uczyć się ze starych klipów na YouTube i nagrań studyjnych?
Uczyłem się wszystkiego, ale skupiłem się głównie na nagraniach, bo tu aranżacje się właściwie nie zmieniają przez 99,9% czasu. Potem obejrzę jakiś fajny klip z lat 70, który przypadkowo wyskoczył na YouTube, w którym grają coś w inny sposób. Na przykład jakaś piosenka mogła stać się cięższa na trasie Never Say Die. Eksperymentuję tak, żeby z nocy na noc była jakaś malutka zmiana, żeby wszystko było ciekawiej. Nie można się tego bać. Geezer coś zagra i ja na to zareaguję, albo ja coś zagram, a oni odwrócą głowy do mnie i możesz poczuć, jak wszystko ewoluuje. Czuję to o wiele bardziej niż z jakimikolwiek innymi muzykami. Wszyscy czujemy, jak muzyka się zmienia i im to nie przeszkadza.
Chyba jako dziecko byłeś fanem Black Sabbath?
Zawsze byłem fanem muzyki, czy ją znałem, czy nie. Pamiętam wyraźnie, jak siedziałem w domu w jakimś lokalnym barze i usłyszałem Wicked World z szafy grającej. ‘O ja cię, co to było?’. Pewnie, że byłem fanem.
Czy - jako fan zespołu - byłeś w pełni świadom tego, jak ważna dla muzyki była gra Billa Warda? Miałeś jakieś wątpliwości co do zastąpienia go?
Nie miałem chwili zawahania, bo patrzyłem na to, jak na okazję do grania świetnej muzyki i doświadczenia czegoś nowego. Gdybym z nimi nie zagrał, zrobiłby to ktoś inny. Jeśli ktoś proponuje mi granie, gdzie mógłbym się rozwijać i mieć wspaniałe doświadczenia, to jasne, że się zgodzę. Gdybym tego nie zrobił to bym tego żałował, więc dlaczego miałbym odmawiać? Rozumiem mieszane uczucia i emocje u fanów i krytyków. Rozumiem to, naprawdę. Ja jestem tu po to, żeby zrobić dobrą robotę i dać ludziom możliwość doświadczenia tych świetnych piosenek. Myślę, że to robię, a ludzie wychodzą z koncertów zadowoleni z tego, co wnoszę do muzyki. Mam nadzieję, że przynoszę ludziom ducha Sabbath i jednocześnie oddaję hołd temu, co powstało przede mną. Po prostu staram się dobrze bawić i sprawić, by ludzie też się dobrze bawili.
Styl Billa zawsze był integralną częścią muzyki Black Sabbath.
Bill miał bardzo charakterystyczny styl. Jest jednym z gigantów. Szanuję jego grę i spotkałem się z nim wielokrotnie, jest prawdziwym gentlemanem. I gigantem, prawdziwym gigantem perkusji.
Skoro jest gigantem, to czy trudno ci odcisnąć własne piętno na tej muzyce?
Myślę, że cokolwiek się nie stanie, zawsze będę sobą. Staram się grać te partie tak, jakby chciała je usłyszeć publiczność. Jeśli jest coś charakterystycznego, to na pewno chcę to powtórzyć. Chcę dać to, czego chcą uszy słuchaczy. Ale też zawsze będzie to moje podejście i moja gra. Staram się uchwycić uczucie, jakie panowało w trakcie nagrywania danej piosenki. To tak, jak z kimś, kto coveruje daną piosenkę. Nawet, jeśli grają jakąś dziwaczną wersję, to starają się uchwycić jej sedno. Staram się dojść do tego i jednocześnie być sobą.
Trudno jest tak żonglować? Grać po swojemu i jednocześnie tak, jak zagrałby Bill?
Chcesz, żeby wszystko brzmiało naturalnie. Im mniej dostaniesz instrukcji, tym lepiej. Powiedzieli mi niewiele. Na tym poziomie ludzie po prostu chcą grać swoje. Chcą wejść na scenę, zagrać koncert i mieć z tego przyjemność. Jeśli tylko się przygotowałem, a przygotowałem się dobrze, to nie mam problemów. Nauka dla młodych bębniarzy jest tu taka, żeby zawsze pracować, a nagroda za to przyjdzie sama. Może to zająć dużo czasu, ale ona się pojawi, jeśli nie dacie za wygraną. Pracujcie i poświęcajcie się temu, co chcecie robić. Ta robota nie jest łatwa.
W tym względzie pracę ułatwiło ci chyba granie numerów Black Sabbath z Ozzym?
Pewnie, może dlatego, że znałem je już wcześniej, ale sposób, w jaki Tony i Geezer je grają, jest tak różny od tego, co robią inni muzycy... Nie pomogło mi to więc tak, jakbyś się mógł spodziewać. Z drugiej strony, kto wie? Ciężko jest analizować swoją sytuację od wewnątrz. Prawdopodobnie pomogło mi granie tych piosenek, ale nie oznacza to, że nie grałem ich dodatkowe milion razy, zanim zagrałem je z Ozzym, Tonym i Geezerem, starając się wpasować w coś, co powstało 45 lat przede mną. Musisz się jak najlepiej dopasować.
Grałeś z wieloma znanymi basistami. Jak porównasz ich do Geezera Butlera?
Gra tych ludzi to trochę zapomniana sztuka. To są absolutnie najlepsi muzycy, z jakimi przyszło mi grać. Gdy słyszę Geezera, jak rozgrzewa się w swojej przebieralni to nie mogę wyjść z podziwu. Jego brzmienie, dusza, sposób, w jaki nagina nuty... Jest Paulem McCartneyem heavy metalu, jest Jamesem Jamersonem heavy metalu. A Tony - jego muzykalność i ciężar sprawiły, że stałem się lepszym muzykiem. Myślę, że pchnęło mnie to do przodu i sprawiło, że jestem lepszym perkusistą. Sprawiło, że inaczej teraz myślę o muzyce i o to właśnie chodzi.
W trakcie koncertu grasz solówkę. Jak do niej podchodzisz, grając z tak wielkim zespołem?
Gram to, z czym czuję się najlepiej. Siedzę i ćwiczę w swojej sali prób i staram się wymyślić coś, co przykuje uwagę publiczności. Najważniejsze to zachować tempo koncertu. W trakcie solówki wszyscy mogą wstrzymać oddech, ale nie wolno zgubić energii, jaka się do tej pory kumulowała. Jeśli nie będziesz mieć takiego podejścia do koncertu to stracisz publiczność. Trzeba się skupić na tym, jak podtrzymać energię. O tym właśnie myślę, kiedy gram solówkę. Nie myślę o fajnych patentach, tylko o tym, co przykuje uwagę widowni i o atmosferze, jaką chcę stworzyć. Tak więc, gdy przyjdzie czas na kolejny numer to są na nią gotowi i nie trzeba jej od nowa budować.
Na setliście jest kilka nowych piosenek. Czym różnią się od starszych numerów?
Staram się patrzeć na setlistę jak na całość. Myślę, że nowe utwory dobrze pasują do klasycznych numerów. Myślę, że zagrali świetnie, Brad Wilk zrobił dobrą robotę na tym albumie. Ludziom się spodobało, album wskoczył na pierwsze numery list przebojów na całym świecie. Rezultaty mówią same za siebie.
Czy są jakieś piosenki, z którymi miałeś dużo problemów?
Każdy numer to inne wyzwanie. Zawsze, gdy jestem na scenie, zauważam coś nowego i staram się na to otworzyć. Popatrz na numer Paranoid, musisz znaleźć w nim ten wewnętrzny puls, z którym Tony gra prawą ręką. Czasami to oni idą za mną; trzeba wiedzieć, kiedy pociągnąć ze sobą zespół. Trzeba wiedzieć, kiedy iść za Geezerem, kiedy za Tonym, kiedy za Ozzym i sprawić, że wszystko będzie brzmieć spójnie. Ciągle pchamy się i ciągniemy w różne strony. Wyczucie, kiedy to się dzieje, jest ważniejsze od samej partii bębnów. Ona jest na powierzchni, ale to tylko wierzchołek góry lodowej, na którą składa się muzyka. Chodzi o to, żeby wyjść na scenę i zwrócić uwagę na to, kto i kiedy tupie nogą czy kiwa głową. Tego nie nauczysz się w żadnej szkole muzycznej, nie nauczysz się tego, chyba, że zaczniesz to robić. Musisz być otwarty i pozwolić sobie na przetworzenie tych informacji. Musisz wejść w podświadomość tego, co dzieje się na scenie, tego nie nauczysz się w żadnej szkole i na żadnej próbie. Musisz się nauczyć tego w trakcie grania koncertów tak, by po wejściu na ten poziom było to naturalne. Takie sprawy są o wiele ważniejsze, jeśli chodzi o granie z wielkimi muzykami na dużych scenach. To jest to, co odróżni cię od reszty bębniarzy.
Na nowym albumie Brad Wilk gra w stylu Billa Warda, a teraz ty znowu interpretujesz grę Brada. Czy to dziwny proces?
Nic nie jest dla mnie dziwne. Byłem już chyba w każdej możliwej sytuacji. Po prostu staram się grać najlepiej, jak potrafi ę. Brad zagrał świetnie na tej płycie, więc chcę odtworzyć te partie tak samo, jakbym odtwarzał partie Billa.
Było trochę zamieszania w związku z tym, że to nie ty grałeś na tym albumie...
Koniec końców chodzi o to, że to nie ja tam gram, tylko ktoś inny. To tyle, a ja cieszę się, że mogę grać teraz. Oni zagrali świetnie na tym albumie i nie mogę być bardziej szczęśliwy niż grając z nimi. Życzę wszystkim jak najlepiej w ich decyzjach, z jakichkolwiek by nie były powodów. Takie są zasady show-biznesu.
Kiedy przyjęto cię do zespołu, było dużo krytyki z powodu tego, że Bill nie weźmie udziału w zespole. Ale teraz wydaje się, że już w trasie zaskarbiasz sobie coraz więcej fanów.
Tak to jest z Internetem - każdy ma swoją opinię i ma do niej prawo. Wiele było powiedziane już zanim doszedłem do zespołu. To jest ok i całkowicie to rozumiem. Myślę, że kiedy ludzie widzą, jak gram, to mogą się pozytywnie zdziwić i mieć przyjemność ze słuchania. Zawsze mówię, że nie warto wierzyć złym recenzjom, a jeśli nie warto wierzyć złym recenzjom to nie powinno się też wierzyć w te dobre. Staram się grać z wyczuciem i jeśli schodzę ze sceny z dobrym samopoczuciem to znaczy, że dobrze wykonałem swoją pracę. Zawdzięczam to wszystko chłopakom ze sceny, bo to oni wierzą we mnie i w to, że mogę dać z siebie wszystko. Myślę, że fani szanują moją pracę i dedykację, z jaką gram. Póki co publiczność była wspaniała. Ludzie bardzo mnie wspierają, za co im dziękuję. To jest wspaniałe doświadczenie.
Masz na scenie wielki zestaw...
A dlaczego by nie? Używam dużo ze sprzętu, jaki jest wystawiony. To jest rock’n’roll, a nie jakieś indie new wave. Masz wieże z głośników i wielkie bębny, dlaczego nie? Fundamentem zestawu jest jeden tom, dla floor toma i stopa. To jest podstawowy zestaw i mógłbym na nim zagrać koncert. Ale używam też drugiej stopy, trochę tomów. Jest kilka dodatkowych, bo wyglądają za*ebiście, więc dlaczego nie?
Druga centralka służy do grania, a nie tylko do podwieszania setlisty?
Nie rozumiem bębniarzy, którzy wystawiają dwie centralki, a używają tylko jednej. Nie cierpię tego. Jest pewne brzmienie, które wyciągasz z dwóch centralek, o wiele pełniejsze niż przy podwójnej stopie. Nie da się wystroić dwóch bębnów, żeby brzmiały dokładnie tak samo i to jest fajne. Kiedy już przyzwyczaiłem się do drugiej stopy jest to o niebo lepsze niż granie na podwójnej. Oczywiście każdy ma prawo do swojej opinii. Po prostu uważam, że dwie stopy mają więcej mocy i lepiej wyglądają niż podwójny pedał. No i nie chciałbym, żeby ktoś zrobił zdjęcie zestawu od tyłu, gdzie pedał podpięty jest do jednej stopy. To tak, jak z tymi kapelami, które mają na scenie niepodpięte głośniki albo używają atrap wzmacniaczy.
Czy reszta chłopaków interesuje się tym, jaki masz zestaw i jak masz brzmieć?
Nie. Na samym początku mieli tylko kilka uwag po pierwszych koncertach. Staram się, by nie musieli się powtarzać. Musisz umieć przewidywać i wyczuwać sytuację, zanim do niej dojdzie. Ludzie różnie się zachowują na koncertach. Może grają u siebie na podwórku i chcą wypaść naprawdę dobrze. Może ktoś jest bardziej zmęczony niż zwykle i chce, żeby wszystko było nieco luźniej. Musisz umieć to rozpoznawać. Chcesz, żeby było im łatwo, żeby nie musieli się powtarzać. Trzeba ich szanować i sprawiać, by byli pewni tego, że jesteś z nimi, żeby mogli robić swoje.
Przy grze z Ozzym showmaństwo było kluczowym elementem. Czy jest to ważne przy grze z Black Sabbath?
Nie myślę o tym. Po prostu gram. Gram rock’n’rolla, gram mocno, pocę się jak gitarzysta, który rozkręca na maksa wzmacniacz. Ten show jest wymagający fi zycznie, trwa dwie godziny bez przerwy. Myślę, że zmieniam się jako bębniarz. Muzyka dyktuje to, jak gram, nie myślę o showmaństwie. Im jestem starszy, tym mniej się na tym skupiam. Staram się myśleć o tym, żeby muzyka dobrze brzmiała, a to sprowadza się do najmniejszych rzeczy, słuchania samego siebie, zwracania uwagi na takie rzeczy, jak to, że trzymasz pałki za mocno i to ma wpływ na grę.
Czy można powiedzieć, że więcej uwagi kładziesz na feeling i ciężką pracę niż czystą technikę?
Nigdy nie rozumiałem siedzenia po 12 godzin na sali i przerabiania tych wszystkich książek. To jak chodzenie do szkoły i uczenie się różnych wzorów po to, żeby z nich nie korzystać. Na koncercie dzieją się kompletnie inne rzeczy. Za mało się o nich mówi. Myślę, że jest wielu młodych muzyków, którzy się w tym pogubią. Jestem za edukacją muzyczną, ale musisz zadać sobie pytanie, jakim chcesz być muzykiem? Czy to, co robisz, dodaje coś do tego, kim chcesz być? Widzę dużo dzieciaków, którzy grają różne latynoskie rytmy, ale nie potrafi ą nabić do piosenki i pociągnąć za sobą kapelę. To wielka szkoda. Jak w sporcie, jak w koszykówce, musisz wrzucić piłkę do kosza, nieważne, jak ładnie to zrobisz, bo jeśli to zrobisz to, to wystarczy.
Czy myślisz, że łatwo jest się zgubić w świecie, gdzie więcej nacisku kładzie się na technikę niż na groove?
Łatwo jest się nauczyć techniki, trudniej rzeczy, o których teraz mówię, bo trzeba to mieć w środku. Trzeba być do tego przygotowanym. Znowu, jak w sporcie, nie można nauczyć dzieciaka, jak być świetnym atletą. Można go nauczyć techniki, ale kiedy przychodzi czas na mecz i światła biją ci w twarz, a przed tobą jest większy koleś i próbuje cię odepchnąć, czy masz wystarczająco dużo serca? Tak samo jest teraz ze mną, jest wiele rzeczy, które rozpraszają, ale wychodzę na scenę i gram na bębnach najlepiej jak umiem. Na tym polega granie na perkusji - bębny są łatwe, wszystko inne jest trudne.
Więc serce wygrywa z umiejętnościami?
Jeśli masz pragnienie, by coś robić, to wygrasz z gościem, który ma więcej umiejętności. Uważam, że nie jestem najlepszym bębniarzem na świecie, ale wiem, że chcę ciężko pracować i nie zatrzymuję się. Nigdy się nie poddam.
Zagrasz na kolejnych albumach Ozzy’ego?
Uważam, że ma jeszcze wiele albumów do nagrania. Czasami dowiadujesz się o czymś, jako ostatni. Pozostaje mi czekać przy telefonie i jak tylko do mnie zadzwonią, zjawię się na posterunku. Uwielbiam Ozzy’ego i resztę.
Czyli najlepiej działać z trasy na trasę?
Pracuję dzień po dniu. Jestem szczęściarzem i cieszę się z tego. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie ci rynek muzyczny. Jedyne, co możesz zrobić, to być gotowym. Mamy jeszcze wiele koncertów w tym roku i nie mogę się ich doczekać. Ludzie uwielbiają nasze koncerty i szaleją. Jestem bębniarzem - szczęściarzem.
Przygotowali: Szymon Ciszek, Maciej Nowak, Kajko, Rich Chamberlain
Foto: Joby Sessions
Wywiad ukazał się w numerze marzec 2014
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…