Wacław "Vogg" Kiełtyka
Dodano: 01.07.2015
Zespół Decapitated bez wątpienia jest jedną z naszych czołowych sił eksportowych.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Lider formacji znany jest z perfekcyjności i dużej dbałości o fundament swoich kompozycji, Perkusiści nie mają lekko w Decapach i różne plotki krążyły na temat wyzwań przed jakimi stawali poszczególni bębniarze. Niektórzy żartobliwie przyrównują Vogga do słynnego profesora Fletchera z popularnego filmu Whiplash i bynajmniej nie chodzi tu o wygląd. Warto więc porozmawiać na łamach naszego magazynu z gitarzystą, który z bębnami ma bardzo dużo wspólnego i obalić przy tym kilka mitów rodem z filmów grozy.
Wacław Kiełtyka: muzyk, kompozytor, multiinstrumentalista, mąż, ojciec, a także....
Pomoc domowa, kierowca busa, wysoki, przystojny, wysportowany młodzieniec?
Absolwent szkoły muzycznej I i II stopnia oraz Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie akordeonu potrafi również bębnić?
Nie za bardzo. Wiesz, mogę zasiąść za zestawem i zagrać kilka prostych beatów, ale, jeśli chodzi o blasty, podwójną stopę czy jakieś bardziej zaawansowane rzeczy to już nie ma szans. Nie ćwiczę na bębnach, więc nie mogę na nich dobrze grać - proste. Gdybym kiedyś miał trochę więcej czasu, to chciałbym spróbować, bo uwielbiam bębny i myślę, że mógłbym być niezłym garowym, gdybym zaczął na nich ćwiczyć. Natomiast, jeśli chodzi o udzielanie porad muzycznych innym, to myślę, że w ostatnich latach stałem się całkiem niezłym instruktorem w dziedzinie tłumaczenia pałkerom, jak np. wydobyć fajny sound albo jak sobie poradzić z kończeniem frazy lub po prostu jak dobrze ćwiczyć.
Jak widać, Decapitated ma dość gorące krzesełko perkusisty. Ilu garowych przewinęło się przez zespół do tej pory i czemu tak dużo?
Od czasu reaktywacji miałem już czterech pałkerów. Byli to Kerim Lechner, Paweł Jaroszewicz, Kevin Foley, a obecnie na perkusji gra Michał Łysejko. Czemu tak wielu? Wcześniej, przez całe życie występowałem z moim bratem, Witkiem i był to najlepszy bębniarz, z jakim grałem w życiu. Jak dotąd nie spotkałem tak genialnego perkusisty. Życie jednak zdecydowało tak a nie inaczej i nie było nam pisane cieszyć się wspólnie muzyką na dłużej… Znalezienie jego następcy było niezwykle trudnym wyzwaniem. Na horyzoncie pojawił się Lechner, naprawdę utalentowany muzyk, który stanął na wysokości zadania. Byłem bardzo zadowolony ze współpracy z tym gościem - miał niesamowity talent - jednak nie dogadaliśmy się personalnie. Coś poszło po prostu nie tak, wiec opuścił Decapitated.
Później na jego miejsce przyszedł Paweł. Początkowo musieliśmy trochę popracować nad formą i choć po kilku miesiącach zaczęło się robić bardzo fajnie, koniec końców jednak znowu coś nie zażarło. Uznaliśmy, że damy sobie spokój, bo jednak nie do końca szliśmy w tym samym kierunku. Może nie będę wdawał się w szczegóły, bo to w końcu nie telenowela, tylko wywiad do Perkusisty. Na jedną trasę Pawła zastąpił Kevin Foley i zaraz po zakończeniu koncertów zdecydowaliśmy, że - niestety - nie był to dobry wybór. No, a teraz gramy razem z Michałem. Jak na razie jest zajebiście i chłopak bardzo szybko się rozwija, ma bardzo dobre brzmienie z łapy i zadziora. Gra na perkusji charakterem i jest bardzo pracowity. Z koncertu na koncert forma rośnie. Jestem z niego bardzo zadowolony i liczę na to, że nasza współpraca potrwa jak najdłużej. Reasumując: gdy przyjmuję muzyka do zespołu, nie wiem, czy będziemy mogli się dogadać. To okazuje się dopiero po pewnym czasie. Kwestie muzyczne to tak naprawdę najmniejszy problem, za to relacje personalne to już zupełnie inna bajka. Każdy muzyk o tym dobrze wie, więc nie ma co dłużej rozwodzić się nad tematem.
Później na jego miejsce przyszedł Paweł. Początkowo musieliśmy trochę popracować nad formą i choć po kilku miesiącach zaczęło się robić bardzo fajnie, koniec końców jednak znowu coś nie zażarło. Uznaliśmy, że damy sobie spokój, bo jednak nie do końca szliśmy w tym samym kierunku. Może nie będę wdawał się w szczegóły, bo to w końcu nie telenowela, tylko wywiad do Perkusisty. Na jedną trasę Pawła zastąpił Kevin Foley i zaraz po zakończeniu koncertów zdecydowaliśmy, że - niestety - nie był to dobry wybór. No, a teraz gramy razem z Michałem. Jak na razie jest zajebiście i chłopak bardzo szybko się rozwija, ma bardzo dobre brzmienie z łapy i zadziora. Gra na perkusji charakterem i jest bardzo pracowity. Z koncertu na koncert forma rośnie. Jestem z niego bardzo zadowolony i liczę na to, że nasza współpraca potrwa jak najdłużej. Reasumując: gdy przyjmuję muzyka do zespołu, nie wiem, czy będziemy mogli się dogadać. To okazuje się dopiero po pewnym czasie. Kwestie muzyczne to tak naprawdę najmniejszy problem, za to relacje personalne to już zupełnie inna bajka. Każdy muzyk o tym dobrze wie, więc nie ma co dłużej rozwodzić się nad tematem.
Trudno jest sprostać twoim wymaganiom, czy też nikt nie jest w stanie zastąpić twojego brata?
Nie chodzi o to, że trudno zastąpić mojego brata. Pogodziłem się z pewnymi faktami i wiem, że nigdy, nikt nie będzie w stanie mi go zastąpić. Ani za zestawem perkusyjnym, ani personalnie. Żyję z tym i daje sobie radę. Nie patrzę na ludzi, z którymi gram przez jego pryzmat, bo gdybym tak robił, to od razu rozwiązałbym zespół… Moje wymagania są wysokie, bo nie wyobrażam sobie grania muzyki na średnim poziomie. Wszystko się tu musi zgadzać i koniec. Czasami próby są ciężkie i mozolne. Gramy numery po sto razy w kółko, w wolnych tempach i bywają chwile, gdy jest to naprawdę męczące. No, ale wiadomo, robimy to wszystko po to, żeby zrobić jak najlepszą formę. Tak naprawdę w tym wszystkim chodzi o to, żeby dogadywać się w zespole. Numery można wyćwiczyć, forma z czasem przychodzi sama, ale relacje pomiędzy muzykami są najbardziej istotne. To samo tyczy się osób z naszej ekipy trasowej. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy nie lubisz kogoś, z kim jeździsz na koncerty. To byłaby tragedia. Cała ekipa musi być dograna i każda problematyczna kwestia po drodze musi być wyjaśniona. Dopiero, gdy wszystko chodzi jak w zegarku, można mówić o dążeniu do jakiegoś celu.
Czy muzyka Decapitated daje perkusiście dużo przestrzeni?
Chodzi ci o to, czy pozwalam pałkerowi na swoją interpretację? Niekiedy tak. Nie mam nic przeciwko temu, żeby bębniarz dorzucił coś swojego do numeru. Oczywiście przechodzi to przez cenzurę (śmiech). Czasami, kiedy nowy garowy musi grać starsze numery, których nie nagrywał, pojawia się problem. Pojawiają się komplikacje techniczne, bo wiadomo, każdy gra po swojemu i czasami ciężko jest dobrze odtworzyć patent kogoś innego. Wtedy staramy się przearanżować daną partię w taki sposób, aby zagrać ją nieco inaczej, ale oczywiście, żeby równie dobrze wszystko to "żarło".
Gdybyś mógł pstryknąć palcami i wyczarować idealnego perkusistę, kim by był i dlaczego? Tu możesz podać jedno nazwisko lub połączyć kilku garowych w jednego.
Pałkerstein? (śmiech) Może faszystowska metoda połączenia Austriaka z jakimś słowiańskim pałkerem dałaby tutaj idealne połączenie? Taka precyzyjna technika w połączeniu ze słowiańską melancholijną nutą? Może jednak zostawmy rzeczy tak, jak są (śmiech). Dla mnie nie ma kogoś takiego, jak idealny perkusista, każdy ma inny styl i niech tak zostanie. Cieszmy się różnorodnością.
Jak sam napisałeś trasa Blood Mantra Tour to 5000 przejechanych kilometrów, 5000 osób na koncertach, 19 miast. Wielki komercyjny sukces. Ale to również wielkie trasy zagraniczne. Jak to się przekłada na liczby, miejsca, headlinerów, sale i międzynarodowy sukces?
Faktycznie polska część trasy była bardzo udana. Dla mnie jest to szczególnie ważne, bo długo nie graliśmy w Polsce, a tu taka niespodzianka. Byliśmy w szoku, że tylu ludzi przyszło nas zobaczyć. Naprawdę mam ogromny szacunek do tych wszystkich ziomeczków, którzy kupili bilet i przyszli, by nas posłuchać. Jeśli chodzi o zagraniczne trasy to od premiery płyty zrobiliśmy jedną w Stanach i w Anglii. W sumie wyszło ponad 70 sztuk. W Stanach graliśmy z zespołem Gwar. Był to po prostu genialny zespół, po prostu siali zniszczenie! Pojawiło się dużo ludzi na koncertach - frekwencja sięgała kilku tysięcy osób. Była to naprawdę znakomita trasa, zarówno pod względem promocyjnym, jak i jakości koncertów. Jedyne złe wspomnienie to wypadek drogowy, który znowu nam się przydarzył - tym razem na przedmieściach Nowego Orleanu. Zderzyliśmy się w karambolu z innym samochodem i musieliśmy później jeździć w dość kłopotliwych warunkach. W ogóle przeloty w Stanach są dość brutalne, a na wspomnianej trasie zrobiliśmy jeden przelot, który graniczył z ekstremą (Seattle - Chicago). W zasadzie przemieściliśmy się ze sceny na scenę. Wyjechaliśmy zaraz po koncercie w Seattle i jechaliśmy przez jakieś 45 godzin non stop. Natrafiliśmy po drodze na burzę śnieżną. Nie było widać kompletnie nic, wiał bardzo silny wiatr, więc niekiedy bezwiednie zjeżdżaliśmy na lewy pas przez brak widoczności. Miejscami jechaliśmy 5 mil na godzinę. Żeby tego było mało, złapaliśmy gumę w kole od przyczepy. Na szczęście odnaleźliśmy jakąś stację benzynową na totalnym pustkowiu, żeby móc to koło zmienić. W końcu dojechaliśmy do Chicago, w trakcie, kiedy pierwszy support już zaczynał występ. Na szczęście po wejściu do klubu zobaczyliśmy 400 maniaków wśród publiczności, więc od razu nam się humor poprawił. Nie brakło też dużo znajomych Polaków. Nie wiem, jak to było możliwe, ale po sztuce imprezowaliśmy jeszcze do 7 rano (śmiech). Trasy hartują na maksa!! Wracając do meritum: graliśmy też trasę po Anglii u boku diabłów z Behemoth. Był to krótki wypad na Wyspy, ale jakże intensywny! Jak zwykle Behemoth znakomicie sprawdził się jako headliner. Mamy zajebisty, koleżeński skład - uwielbiam więc z nimi jeździć i chciałbym kiedyś to powtórzyć na dłuższej trasie. Oczywiście, koncerty były wyprzedane, a frekwencja dopisała znakomicie. To naprawdę znakomita sprawa, że polski band jest taką dużą gwiazdą na Zachodzie. Moc absolutna!!!
Decapitated ma fanów na całym świecie, ale na pewno jest jakaś absolutna egzotyka. Jakie są najdziwniejsze miejsca, w których powiewa sztandar Decapitated?
Nigdy nie spodziewałem się, że zagramy w Nepalu. A jednak! Zagraliśmy koncert u podnóża Himalajów i było zajebiście. Różnice kulturowe są tak wielkie, że wydaje ci się chwilami, że jesteś na innej planecie. Zupełnie inna mentalność, ludzie, wierzenia, kuchnia itd. Oprócz tego odwiedziliśmy takie miejsca, jak: Singapur, Tajlandia, Indonezja czy Filipiny. Już niedługo wybieramy się do RPA, więc też może być ciekawie. Będzie to nasza pierwsza wyprawa do Afryki, więc szczególnie się nią jaramy. Niesamowite jest to, że grając w zespole, możesz zobaczyć taki kawał świata. Szok! Kto by pomyślał! Z dziwnych miejsc to jeszcze na pewno Australia i Nowa Zelandia. Gramy tam na początku maja razem z naszymi przyjaciółmi z Suffocation. Też znakomite miejsce.
Dużo podróżujesz. Czy to są również "duchowe wędrówki"?
Kiedy byliśmy w Nepalu, czułem obecność sił wyższych lub czegoś w tym stylu, ale chyba bardziej chodzę jednak po ziemi niż nad nią. Faktycznie w Nepalu jest taki klimat, że nie sposób się nie zarazić jakąś dziwną atmosferą, nie wiem, jak to opisać lub nazwać, jednak miałem wrażenie, że jesteśmy przez coś śledzeni (śmiech).
Lepiej stworzyć utwór z czterech akordów dla miliona fanów, czy z milionów akordów dla czterech słuchaczy?
Chyba najlepsze są złote środki i równowaga. Najtrudniej jest zrobić numer, który jest zaawansowany technicznie, ale jednocześnie łatwo przyswajalny dla słuchacza. W klasyce takim przykładem może być np. Chopin, arcytrudna materia, ale jakże łatwa w odbiorze. Słuchasz tego i wchodzi od razu. To samo Bach. Kiedy jednak siadasz do tematu, okazuje się, jak trudne do zagrania są to kompozycje. W rocku użyłbym przykładu zespołu Extreme i Nuno Bettencourta na gitarze. Ten koleś non stop gra jakieś dziwne rzeczy, a jednak nie ma się wrażenia, że jest to pokaz, luz, lanserka. Osobiście wybieram granie umiarkowane i stawiam na riff. Czasami lubię posłuchać Jeffa Loomisa, bo uważam jego grę za coś zupełnie genialnego i właśnie nie ma w tym tylko i wyłącznie popisu, tylko na pierwszym planie jest muza. Kiedyś grałem bardziej efektowne zagrywki, zwłaszcza w solówkach, ale jakoś z czasem więcej frajdy zaczęło sprawiać mi znalezienie odpowiedniego riffu, który będzie miażdżył potęgą brzmienia.
Pisarze związani z realizmem uważali, że powieść powinna być lustrem, które odbija życie. Jak to jest z twoją muzyką?
Trochę tak. W ogóle całą dyskografię Decapitated traktuję jako opowieść o moim życiu. Oczywiście w sensie muzycznych emocji, bo nie ma to nic wspólnego z warstwą liryczną. Jest tak faktycznie, że kiedy słuchasz czyjejś płyty, to możesz poniekąd dociec, czy autor miał lepszy rok, czy był szczęśliwy lub miał depresje, czy brał dragi lub był czysty i miał dużo pozytywnej energii. Daj mi swoją płytę, a powiem ci, kim jesteś (śmiech).
W jednym z wywiadów obiecałeś mi, że przestaniecie grać po ciemku i dotrzymałeś słowa. Z tego miejsca serdecznie dziękuję!
Ha ha ha, no tak, była kiedyś taka jedna próba z Lechnerem, kiedy spaliła się żarówka na sali prób. No cóż, graliśmy po ciemku i był czad, polecam (śmiech). Dzięki wielkie za wywiadzik, w Perkusiście mnie jeszcze nie było, wiec pozdrawiam wszystkich pałkerów - szacunek!!
Tekst i zdjęcia: Romana Makówka
Wywiad pochodzi z numeru: marzec 2015
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…