Michael Schack
Dodano: 16.02.2017
To już prawie ćwierć wieku, jak mocno zakręcony Belg współpracuje z największym producentem perkusji elektronicznych na świecie. Przyjechał do Warszawy z prezentacją nowego zestawu, dlatego był to doskonały moment, by zapytać go o… zupełnie coś innego!
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Zawsze wydawało się, że prezentacje Michaela oprócz elementów związanych stricte z pracą modułu były także dobrym testem wytrzymałości słynnych siateczkowych membran. Jest to bębniarz, który stanowczo nie odstawia ręki. Jego wizyta przy okazji Warsaw Drum Festival, dotyczyła prezentacji nowego rolandowego potwora, jakim jest zestaw TD-50. Kolejny krok w zacieraniu różnic między zestawem elektronicznym a akustycznym. Tym razem firma oprócz kolosalnych zmian w module zadbała o aspekt wizualny, ale o tym wszystkim opowie wkrótce nasz wspaniały ekspert Mariusz Mocarski.
Mariusz, zresztą jak zawsze jest to w przypadku artystów zaproszonych przez Rolanda, towarzyszył Michaelowi podczas wizyty. Zostawił nas dwóch w kameralnej salce i mrugając porozumiewawczo rzekł: "To wy sobie pogadajcie." Jeżeli chodzi o elektronikę można z Michaelem rozmawiać godzinami. Nic dziwnego, skoro jego kariera kojarzy się chyba wszystkim najpierw z marką Roland, a dopiero później Tama i Meinl. To jest studnia bez dna, a przy tym chłop się tak nakręca, że jego ogolona głowa i twarz staje się niemal purpurowa z emocji. Prawdziwy wariat, takich właśnie lubimy!
Zbyt oczywiste by było, gdybyśmy na potrzeby wywiadu ciągnęli go za język jedynie w temacie bębnów elektronicznych, podejrzewam też, że większość zasnęłaby w połowie tego wywiadu, bombardowana danymi technicznymi i możliwościami sprzętu. Tym bardziej, że słów krytyki ciężko się tu spodziewać.
Dlatego warto przyjrzeć się Michaelowi przez pryzmat tego, jakim jest typem perkusisty. Nie chodzi tu o jego styl gry lub to, w jakim zespole gra, ale o to, jak wygląda jego kariera i jakie elementy wpłynęły na to, że odniósł sukces.
Profesjonalny perkusista?
Tak naprawdę mam stopień z ekonomii, jestem ekonomistą z wykształcenia, dałbyś wiarę? Zacząłem grać na bębnach, gdy miałem w okolicach 11 lat. Moi rodzice mieli zawsze pełno fajnych płyt: George Benson, Herbie Hancock, Gene Krupa, Buddy Rich. To gdzieś tam wokół mnie się obracało, ale nigdy nie miałem planu, by zostać profesjonalnym muzykiem.
Jak więc do tego doszło?
Szczerze mówiąc, gdy miałem 16 lat chciałem zostać pilotem samolotów. Ach, stary, strasznie byłem zakręcony na tym punkcie. Znam wiele detali na temat samolotów. Nawet teraz, jak widzę gdzieś z daleka lecący samolot to jest duże prawdopodobieństwo, że odgadnę, jaki to rodzaj samolotu. Niestety, nie miałem zbyt dużego talentu do samej matematyki, mimo, że ekonomia szła mi nieźle. Miałem też duży talent do języków. Wylądowałem ostatecznie na studiach, ale jednocześnie jeździłem z różnymi zespołami. Na ostatnim roku studiów nagrałem album. Poszedłem do wojska, bo wtedy był taki obowiązek, ale na szczęście było to niedaleko mojego domu, więc mogliśmy dopiąć wszystko w kwestii płyty, która niebawem ukazała się na rynku. Okazało się, że płyta się sprzedaje. Ja w tym czasie miałem już staż w banku, ale po trzech miesiącach dostaliśmy ofertę, by jechać jako support z Vaya Con Dios.
Stanąłeś więc przed ważnym dylematem. Jak z tego wybrnąłeś?
No cóż… Albo jadę z zespołem w trasę i może coś się uda, albo zostaję w domu i rozwijam spokojnie swoją karierę w bankowości. Moi rodzice powiedzieli mi wprost: "Słuchaj, skończyłeś szkołę, masz wykształcenie w bankowości, jeżeli nie wsiądziesz do tego autobusu z zespołem, to sami cię wykopiemy z domu!" (śmiech). Pojechałem w trasę i od tego momentu stałem się profesjonalnym muzykiem. Zespół sprzedawał trochę płyt, a ja z racji tego, że byłem współtwórcą kilku kompozycji miałem tantiemy, do tego graliśmy sporo koncertów. Później wokalista się rozchorował i przeskoczyłem do innego zespołu. Zanim się spostrzegłem byłem już profesjonalnym muzykiem. Tylko, że nie planowałem tego na resztę swojego życia. Szczęśliwy strzał. Jeżeli ten jeden album nie odniósłby sukcesu to grałbym wciąż na bębnach, ale nie na pełen etat. Później postarałem się wykorzystać powstałą okazję i postanowiłem podnosić swoją jakość. Wykorzystałem umiejętność płynnego porozumiewania się w czterech językach i umiejętność prowadzenia własnej księgowości. Coś, czego perkusiści strasznie nie lubią. Dzięki temu mogłem otworzyć własną działalność gospodarczą jako bębniarz. To znów doprowadziło mnie do Rolanda, ponieważ poszukiwali kogoś do demonstrowania sprzętu w Belgii. Zapytali mnie, czy chcę tę robotę, zgodziłem się, ale jeszcze zapytali mnie, w jakich językach mówię. Oprócz rodzimego potrafię mówić płynnie po holendersku, francusku, ale też angielsku. "Masz tę robotę!" - usłyszałem od Rolanda. "Jednym człowiekiem jesteśmy w stanie opędzić cały ten region, masz od nas pełne wsparcie!". I tak mogę grać we Francji, w Belgii - łącznie z francuskojęzyczną częścią - no i w Holandii, do tego mam jeszcze zaplecze w języku angielskim. To mało? Chyba dość konkretny region.
Wnioski nasuwają się chyba oczywiste…
Jeżeli chcesz osiągnąć karierę poza granicami kraju, w którym żyjesz, zainwestuj w naukę języków. Jest to jeden z najważniejszych czynników, który ma w Europie wpływ na sukces. Dzięki temu łatwiej jest też dostać pracę od Amerykanów, ponieważ jesteś atrakcyjną osobą w Europie, władającą miejscowymi językami. Jest 65 milionów Francuzów w samej Francji, to ogromny rynek muzyczny i dzięki mojej znajomości języka mam nie tylko nową publiczność, ale kontakt z muzykami, producentami, promotorami. Belgia to mały kraj, a jak jeszcze jesteś we francuskojęzycznej części Brukseli to odpada kolejne miejsce, gdzie są producenci i organizatorzy imprez. Jak mam robotę na południu Belgii to mogę spokojnie komunikować się z każdym po francusku. Muzycy wiedzą, jak ciężka bywa rozmowa z realizatorem w studio lub dźwiękowcem podczas koncertu. A gdy dochodzi bariera językowa, problem staje się jeszcze większy.
Komunikacja, szczególnie w tych czasach, jest jedną z najważniejszych rzeczy.
Dokładnie. Byłem kiedyś w Kanadzie na trasie promującej TD-30. Gość z Rolanda zapytał mnie, czy nie chciałbym zrobić na żywo lekcji w Drumeo. Znasz Drumeo?
No kto nie zna…
Zatem mówię im, że pewnie, jasne, bardzo chętnie. I co się dzieje? Pojechałem tam i jeden z kolesi Drumeo pyta, czy znam angielski, na co odparłem, że jasne, bez problemu i za chwilę dodałem, że potrafię też mówić po francusku. "Co? Hej, to jest Kanada! Idealnie!" - od razu się podkręcili. Jak wiadomo, Kanada jest częściowo francuskojęzyczna. Zaproponowali mi więc, bym zrobił lekcje po flamandzku i po francusku. Zainwestowałem w sprzęt, który pomogli mi ogarnąć i tym samym mogłem robić dla nich lekcje w kilku językach, co było dla nich bardzo wartościowe.
Podsumujmy więc, jakie powinny być inwestycje poczynione przez perkusistów, zaczynających swoją przygodę z bębnami?
Zainwestuj połowę w paradidle, drugą połowę zainwestuj w to, jak prowadzić swój biznes. Ucz się języków. Uważam, że w przypadku utalentowanych polskich perkusistów dobrze jest mówić po angielsku i niemiecku lub rosyjsku. Wszystko jest tak oczywiste. Możesz brać aktywny udział w polskiej scenie muzycznej, która jest duża, macie sporo różnych klubów. Grałem tu kilka razy z Kate Ryan i macie wspaniałych ludzi, którzy przychodzą na koncert. Oprócz tego możesz dostać ciekawe propozycje grania na Wschodzie, gdzie spokojnie możesz się komunikować podczas koncertu z obsługą po rosyjsku.
Co dalej, jeżeli chodzi o biznes?
Bądź aktywny w mediach społecznościowych. Zainwestuj w jakąś jedną dobrą kamerę, jak np. GoPro. Nakręć raz na jakiś czas pozytywne video i podziel się nim. Udostępnij za darmo jakąś lekcję np. raz w miesiącu. Młodzi bębniarze będą ci bardzo wdzięczni. W tym samym momencie budujesz swoją publiczność, ale też budujesz swoje umiejętności poprzez reakcje na to, co udostępniłeś. Jednocześnie powinieneś grać też z zespołem. Powstaje w ten sposób dobry miks, gdzie dzielisz się swoją wiedzą, ale też dostajesz komentarz do tego, co robisz. Musisz więc iść do przodu i rozwijać się.
Nie każdy może nadążyć z tym wszystkim.
Jest sporo bardzo ortodoksyjnych perkusistów, którzy chcą grać tylko Toto lub rzeczy, które gra Dave Weckl. Dotyczy to też wykorzystania bębnów elektronicznych, ich stosunek jest mocno konserwatywny. Ok, niech sobie będą, ale pamiętaj, że jest też grupa perkusistów do lat 25, których nie było na świecie, jak Porcaro grał z Toto. Nie wiedzą, że Omar Hakim grał u Madonny i szczerze mówiąc mają to serdecznie gdzieś. Dla nich musisz grać współczesną muzykę, żeby ich zainteresować, ponieważ to oni będą cię najbardziej inspirować z racji największej aktywności.
Dobrze, że poruszyłeś tu jedną kwestię. Nie uważasz, że nasze środowisko jest mocno konserwatywne? Prezentujesz nowości elektroniczne, powinieneś wiedzieć to najlepiej.
Jest z tym coraz lepiej. Są takie dwa obozy. Jeden obóz nie zajmuje się negowaniem wszystkiego, co się pojawi w sieci, zajmuje się przede wszystkim graniem, ale jest drugi obóz, który zajmuje się tylko krytykowaniem i np. to, co gra Michael Schack to nudne, elektroniczne gówno albo metalowi bębniarze są nudni, bo tylko grają szybko i nic poza tym. Ignoruj tych ludzi, po prostu ignoruj. Idź razem z ludźmi, którzy cię inspirują. Jest tylu wspaniałych, pozytywnych perkusistów na Instagramie, Facebooku, których można śledzić. Tymi się zajmijmy.
Kogo masz na myśli?
Jednym z najbardziej kompletnych bębniarzy jest moim zdaniem Questlove. Jest jednocześnie liderem zespołu, gra w popularnym programie telewizyjnym. Zaczynał od hip-hopu, miał stopę, hi-hat, ride i werbel. The Roots stało się popularne, a teraz zajmuje się nie tylko grą, ale też bardzo dużo komentuje, jeżeli chodzi o sytuację na świecie. Ma wielką wiedzę o muzyce, wydał książkę o historii soulu, gra u Jimmy’ego Fallona w programie. To, co opisuje na Twitterze nie dotyczy tylko bębnienia, ale spraw społecznych, politycznych, czyli rzeczy, od których perkusiści powinni raczej stronić. On jednak w ten sposób komunikuje się z fanami, wymienia się poglądami. Rozmawia na tematy edukacji i spraw wokół muzycznych. I wiesz co? Mówi otwarcie, że Amerykanie w porównaniu do Europy w kwestii komunikowania się różnymi językami czują się nieco upośledzeni! Dlatego wrócę do wcześniejszej myśli. Są ludzie, którzy grają i są aktywni, i są ludzie, którzy tylko komentują w necie. Oni prawdopodobnie nic innego w życiu więcej nie zrobią, będą tylko komentować.
Mimo wszystko nie da się uniknąć takich "mistrzów". Jak w takiej sytuacji radzić sobie z negatywnymi komentarzami?
Bierz wszystko jako komplement. Serio, to jest łatwiejsze niż się wydaje. Spójrz na komentarze pod filmami na YouTube, że ten ma kiepskie brzmienie, źle wygląda, krzywo siedzi, źle trzyma pałki. Traktuj to jako komplement, że ktoś poświęcił czas na to, by cię obejrzeć i najważniejsze - zależało mu na tym, by umieścić komentarz. Znaczy to, że oglądali całe video. Ponadto, nie dość, że obejrzeli, zostawili komentarz, to jeszcze w większości twierdzą, że zrobią to lepiej. No to gdzie jest twoje video? Ja swoje przynajmniej nagrałem (śmiech). Zawsze staraj się znaleźć pozytywna stronę. To jest też ważna porada: kiedy przyjeżdżasz gdzieś grać jako pierwszy, rozstawiasz sprzęt, robisz próbę dźwięku, staraj się być najbardziej pozytywną osobą, jak to tylko jest możliwe. To jest pierwszy kontakt organizatora z zespołem i mocno buduje relację na przyszłość. Jeżeli perkusista od razu nie robi nic, tylko narzeka, to atmosfera będzie nieznośna do samego końca. Perkusista tworzy nie tylko swój wizerunek, ale też ma wpływ na klimat całej produkcji. Dlatego nie rozumiem, jak wielu perkusistów potrafi być tak ciężkich w komunikacji.
Co masz na myśli, mówiąc - trudnych w komunikacji?
Oni chyba wciąż myślą, że mamy lata 80. Świat się zmienił. Ridery techniczne są pełne jakichś dziwnych żądań, na wszystko reagują opryskliwie. Chcą tego i tamtego, będąc przy tym nieprzyjemnym. Weźmy taki przykład. Jeżeli nie działają ci monitory odsłuchowe to wyciągaj z tego wnioski i następnym razem przyjedź z własnym systemem, zapewniającym komfort, przecież to nie jest nic wielkiego! Stworzysz pozytywną atmosferę wokół siebie i sam też będziesz czuł się lepiej, a publiczność to poczuje. To widać. Zawsze powinieneś przekazywać na scenie pozytywną energię, nawet, kiedy będzie tam tylko 10 osób. Zagraj dla tych 10 osób, które przyszły, a nie dla tych 150, które nie przyszły.
Trafiłeś bardzo mocno w nasze polskie charaktery, bo mamy zwyczaj patrzenia właśnie w ten negatywny sposób…
Ach, daj spokój. Tak jest wszędzie. Jeżeli grasz pokazy normalnie dla 100 czy 200 ludzi i nagle dostajesz telefon, by zagrać w klubie, w którym nagle zjawia się tylko 10 osób, to musisz zagrać dla tych 10 osób. Jeżeli nie zagrasz na 100% dla tej dziesiątki tzn. że nie szanujesz publiczności, ponieważ oni poświęcili swój czas, pieniądze, bo chcą cię oglądać i słuchać. Nie szanując publiczności, nie szanujesz samego siebie. Czy to jest 1000 czy 10 osób to poczynili oni te same zabiegi, by pokazać się na twoim występie. Czy te 10 osób nie musiało np. zerwać się wcześniej z pracy lub szkoły, wsiąść w samochód i przejechać jakiś kawał drogi? Oni zrobili to samo, co zrobiłaby każda z tych 1000 osób, dlatego szanuj ich i nie traktuj tego, jak jakieś zło. A jeżeli nauczysz się podchodzić do tego w ten sposób, to zobaczysz, jaka będzie różnica, gdy zagrasz dla wypełnionej po brzegi sali.
Ludzie jednak zwykli narzekać.
Jeżeli zagrasz bardzo dobrze przed tą dziesiątką ludzi, to gwarantuję ci, że rozejdzie się fama o tym, jak szanujesz ludzi. A oni zostaną do końca twoimi fanami i kiedyś na pewno ci przypomną o tym, że zagrałeś na pełnych obrotach mimo, że było ich tak mało. Tak właśnie podchodzę do swoich prezentacji. Bądź pozytywny i nie narzekaj, jeśli nie ma to żadnego przełożenia. Jak coś nie działa, to próbuj to naprawić, próbuj rozwiązać problem. Tak buduje się długoletnie owocne kariery, a nie szybko przelatujące meteoryty.
Twoja kariera jest mocno oparta o prezentacje sprzętu.
To wychodzi naturalnie. W odniesieniu do Rolanda, ale też Tamy, Meinla i Vic Firth uznaję się za perkusistę marki. Nazwałbym to w ten sposób, nie ambasador, a tym bardziej nie demonstrator, ponieważ wykorzystuję te instrumenty do swoich artystycznych działań w studio i na scenie. To jest produkt, ale dla mnie jest to instrument, to jest ta artystyczna strona, która tworzy różnicę. Jeżeli masz perkusistę, który w jednym roku gra na tym, a w kolejnym na czymś innym, wciąż mówiąc, jaki to jest świetny sprzęt, to traci on po prostu wiarygodność. Jest to też pokłosie rodzaju współpracy firma-muzyk, jaka była w latach 80 i 90. Muzycy byli wynajmowani, dostawali pieniądze za grę na danej marce i mieli gwarantowanych ileś tam klinik w roku. Mogę przysiąc na dusze swoich rodziców, że nigdy nie byłem takim perkusistą do wynajęcia. Z Rolandem tak to nie działa, nie ma czegoś takiego, jak gwarantowana ilość klinik w roku. Jestem w gruncie rzeczy niezależnym perkusistą, dzięki czemu mam dużą wiarygodność.
To, co jest niesamowite w twoich prezentacjach, to fakt, że ci wierzę. Przekonujesz mnie.
Dziękuję. Jak możesz zachęcić kogoś do sprawdzenia instrumentu, jeżeli sam w niego nie wierzysz i zasypiasz na scenie? To, co mówiłem przed chwila o wynajmowanych perkusistach. Są perkusiści grający kliniki, którzy wychodzą na scenę, zagrają 2 utwory, a później gadają przez 40 minut, podczas, gdy ludzie oczekują, by coś zagrał. Jest tu jedna rzecz, jaka wynika może trochę z mojego charakteru, ale myślę, że można się też tego nauczyć. Nie grasz tylko dla samych perkusistów, ale też dla ich dziewczyn, które przyszły. One często mają już dość rozmawiania o bębnach, nie są zainteresowane jakimiś niuansami. Dlatego sukcesem jest, kiedy dzięki temu, co robisz, pojawi się uśmiech na ich twarzach, kiedy powiedzą: "Hej, nie wiedziałam, że to twoje bębnienie jest takie fajne."
Kiedy wpadłeś w sidła instrumentów Rolanda?
Prawie 25 lat temu. Zacząłem z TD-7 pod koniec 1992 roku. A dlaczego gram na tych instrumentach? Bo inne firmy nie nadążają za Rolandem! Jest coraz lepiej. Od 14 lat służę też jako konsultant, dzięki czemu zaangażowany jestem w rozwój produktów. Wiesz, co jest śmieszne, że wciąż spotykam się z takimi reakcjami na moich klinikach: "O, jakiś nowy koleś w Rolandzie" (śmiech). Moja kariera rozwijała się tak, jak rozwijał się Roland. Trwałem przy firmie, ponieważ chciałem grać wiele różnych stylistyk, jak hip-hop, dance, chciałem grać z samplami, chciałem eksperymentować, a to zapewniał mi Roland. Tak rodził się pomysł jednoosobowego zespołu. Tak, jak rozwijały się kolejne modele, jak powstał pierwszy V-drums w postaci TD-10, tak samo rozwijałem się ja jako artysta. Zestaw TD-20 był pierwszym, jaki wykorzystywałem na swoich koncertach, niezwiązanych z prezentacjami Rolanda. Każda z firm, produkujących elektroniczne instrumenty perkusyjne, ma swoje priorytety. U Rolanda jest to coś, pod czym podpisuję się wszystkimi kończynami. Jest to jak najmniejsza latencja. Uderzenie i to, co słyszysz ma być dokładnie w tym samym momencie. Tym bardziej teraz, gdy muzyka stała się szybsza. Taki drum and bass to współczesna wersja punku, tempo oscyluje wokół 175 bpm. Jak będziesz to grał na słabym zestawie elektronicznym - zabrzmi jak gówno! Roland teraz przedstawił coś, co kompletnie spełnia moje oczekiwania i nie widzę się na zestawie elektronicznym innej firmy. Ten procesor musi przemielić tyle rzeczy w jednym momencie! Grasz na bębnach, uderzając w kilka rzeczy jednocześnie, on to wszystko musi natychmiast przetworzyć i zabrzmieć.
Czy TD-50 będzie pierwszym zestawem elektronicznym używanym na wielką skalę na scenie np. w dość konserwatywnych zespołach rockowych?
To się już dzieje. To w dużej mierze zależy od wymogów show. Z drugiej strony są gatunki muzyki, w których nie ma możliwości, żeby zagrać koncert bez wykorzystania bębnów elektronicznych. Nie musisz iść na kompromis rezygnowania z oryginalnych brzmień z płyty. Możesz teraz spokojnie wykorzystywać wszystko to, co było wykorzystywane w studio i to w pełnej formie. Z drugiej strony nie zagrasz trio jazzowego na elektronicznych brzmieniach, więc potrzebujesz akustycznych brzmień. Teraz to się zbliżyło do siebie jeszcze mocniej. Zestawy hybrydowe to jest coś, co istnieje od bardzo dawna, nakładanie kolejnych warstw na siebie… Przecież co robili perkusiści Michaela Jacksona? Nawet Dave Weckl u Chicka Corea to robił. Hybrydowe bębny nie są przyszłością bębnów, to się dzieje tu i teraz!
Rozmawiał: Maciej Nowak
Wywiad ukazał się w numerze listopad 2016
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…