Wiktor Golc

Dodano: 01.08.2017

Wiktor Golc jest jedną z najważniejszych postaci polskiej sceny bębniarskiej. Mówi się o nim, że jako pierwszy wyrzeźbił i wprowadził djembe do Polski.

Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.


Wytwarzaniem bębnów i graniem na nich zajmuje się od 1982 roku. Pracował z legendarnym Wojtkiem Sówką, z którym robił jeszcze w Stargardzie pierwsze instrumenty. W jego wrocławskiej pracowni Drum Maker powstają djembe i inne instrumenty perkusyjne, uznawane na całym świecie. Kiedy rozmawiałem z Wiktorem Golcem (PAPADRAM), miałem wrażenie, że mówi do mnie encyklopedia wszechbębniarskiej wiedzy. Dlatego do rozmowy z pewnością jeszcze wrócimy...

Logo
We Wrocławiu przy projekcie PAPADRAM zbudowałeś potężne środowisko bębniarzy, ale nie jest to twoje rodzinne miasto...



Logo
Pochodzę z maleńkiego miasteczka, ze Stargardu Szczecińskiego, które w jakiś sposób męczyło mnie w młodości swoimi ówczesnymi ograniczeniami kulturowo-społecznymi. W latach 70 zmotywowało mnie ono do freekowania po Polsce i szukania inspiracji kulturowych, artystycznych. Zahaczałem o różne instrumenty i żywą muzykę, dzięki różnym napotykanym w kraju ludziom. Ale dopiero na krakowskim rynku zakochałem się w żywych bębnach. Spotkałem tam grupę, która muzykowała. Grali fenomenalnie. Dwa z ich bębnów były bębnami od Słomy, z początkowego okresu jego działalności wytwórczej. Zauważyłem, że statywy kaleczą piękno wybrzmiewania, uderzając nóżkami o bruk. Pobiegłem do pobliskiego ogródka, zdjąłem gumowe nóżki z krzesełek i zamontowałem chłopakom na statywy, żeby nie tłukły. Tak urodziła się nasza przyjaźń. Wkupiłem się. W czasie przerwy ich grania pozwolili mi zagrać na jednym z bębnów. Nigdy wcześniej nie grałem, więc uskuteczniłem pełen freestyle, który spodobał się muzykantom. Dostałem pierwsze brawa od ludzi i... wpadłem w bębny. W ten cholernie ciekawy świat, z którego nie chce się wyjść.



Logo
Wtedy freekowałeś z Wojtkiem Sówką, legendą polskiego bębniarstwa, z którym niestety, nie uda nam się już porozmawiać...



Logo
Tak. Wojtek rzeczywiście jest legendą i warto o nim szerzej pogadać. Jeden z muzyków tej grupy pożyczył nam bęben od Słomy i z Wojtkiem sobie na nim grywaliśmy. Przeżywaliśmy fascynacje bębnem, jego brzmieniem i możliwościami. Niestety, bęben trzeba było kiedyś oddać. Pamiętam, że dopadł nas z Wojtkiem prawdziwy głód bębnienia. Stan takiego braku czegoś bardzo dla mnie ważnego. Nie ma na czym grać!!! Wpadłem na pomysł, żeby grać na plastikowych wiaderkach, które imitowały bębny conga. Skleiłem ze sobą dwa wiadra, wyciąłem otwór rezonansowy i... okazało się, że całkiem dobrze to brzmiało. Kiedyś wiadra były naprawdę solidne. Strasznie nas ta partyzancka akcja zajarała. Popracowałem troszkę pilnikiem nad rantem wiadra i miałem congę, która robiła przez lata ogromną furorę wśród znajomych i muzyków, dla których grałem. Po powrocie do rodzinnego domu, zacząłem we wszystkim widzieć potencjalne instrumenty. Wyciągałem jakieś stare dzbany i przerabiałem je na bębny. Matuleńka była trochę przerażona tą moją fascynacją, bo wynosiłem jej różne naczynia z domu. Uznałem, że trzeba zacząć robić jakieś porządne instrumenty z drewna i skóry. Na wiosnę ‚82 r. szukaliśmy z Wojtkiem w lesie pni na prawdziwe bębny. Ja znalazłem złamany konar już z dziurą w środku, który formą, po odpowiednim ucięciu, wyglądał jak bęben. Dowiedziałem się po latach, że był to kształt bębna, jakie wytwarza się w Portugalii i Hiszpanii z agawy. Sówka znalazł równo ucięty pień sosny i tak powstały nasze pierwsze bębny. Kłopot pojawił się z okuciami do korpusów i skórami. Ze wszystkim trzeba było sobie radzić w Polsce Ludowej, ale tworzyło to fajne więzi między ludźmi. Ten stan radochy z wytwarzania instrumentów nie przeszedł mi do dzisiaj. Każdy bęben jest inny. Inaczej się odzywa. To jest fenomenalne, że można to stworzyć od podstaw własnymi rękoma. Czasy mocno się zmieniły. Dziś jest wszystko po kilku kliknięciach...



Logo
Podobno pierwsze dłuta do drążenia w pniu zrobiłeś z samochodowego resoru?



Logo
Prawda! To były resory z volvo, zresztą te dłuta mam do dzisiaj. To były czasy PRL-u, w których niczego w Polsce nie było i zmuszały do szalonej kreatywności. Narzędzia do produkcji bębnów musiałem robić sam. Tak samo młotek do uderzania w dłuto wyciosałem z grubego konara.



Logo
Jak uczyliście się z Wojtkiem rytmów?



Logo
To było totalnie spontaniczne, polegało na chęci grania i improwizowaniu, działo się to pocztą pantoflową. Ktoś coś komuś pokazał. Ktoś coś gdzieś u kogoś podpatrzył i podał dalej. Najwięcej nauczyłem się, kiedy wyjeżdżałem z bębnami za granicę. Grało się wtedy z różnymi muzykami i jednocześnie od nich uczyło. Najczęściej były to jakieś sytuacje streetowe - przed sklepem muzycznym, gdzie często sprzedawało się bęben, zanim on dotarł do sklepu. Do końca życia nie zapomnę czarnoskórego bębniarza o ksywie "Montana", z którym grałem w Berlinie pod ZOO. Łapska miał wielkie jak talerze i genialnie okładał nimi moje bębny. Ale dopiero pokazał, co potrafi, po tym, jak zagwizdał po swoich kolegów bębniarzy. Przynieśli mu wielką, topornie wyciosaną djembe na szarfie i zaczął show. Człowieku! Ponad cztery godziny bębnienia, a trans złapaliśmy, jak w jakiejś wiosce afrykańskiej, która wylądowała w centrum Berlina. To był poważny trening. Graliśmy jeden rytm z wieloma składowymi, polirytmia z polimetrią, śpiewem i tańcem. Byłem jedynym białym, który ledwo zipiąc grał tam z nimi. Przeżyłem totalny szok kulturowy, bo nasze granie to jest duży lajcik w porównaniu z tym, co robią chłopaki z Afryki. Warto to przeżyć i zobaczyć, będąc np. w Senegalu.



Logo
Mówi się o tobie, że rozpropagowałeś w Polsce bębny djembe?



Logo
Zafascynowany tymi instrumentami za granicą, zacząłem robić je w Polsce, kiedy jeszcze u nas w ogóle ich nie było. Wykonałem ich ogromną ilość, uczyłem też ludzi na nich grać. I sam się ciągle w tej materii douczam. Mało kto wie, że w naszym kraju tradycje bębniarskie mają już wiele lat. U nas grało się na wielkich bębnach basowych z grubych pni oraz mniejszych tonowych z grubymi skórami, po które za granicą ustawiały się kolejki. To były bardzo uznawane instrumenty. Tak samo polskie congi. Na świecie wcześniej przede wszystkim robiło się je z klepek, a u nas z jednego kawałka drzewa. I brzmią genialnie.



Logo
Uważasz, że nasze gatunki drzew są dobre do produkcji bębnów?



Logo
Są rewelacyjne! Mamy ogromny wachlarz twardości drzew. Świetnym drzewem dla brzmienia djembe jest jesion, twarda akacja. Bardzo fajnym drzewem w brzmieniu jest grusza, która twardnieje przez cały czas. Klon przestaje pracować po siedmiu latach, a dąb po dziesięciu itd. Mamy znakomite drzewa do tworzenia różnych bębnów.



Logo
Można z tego żyć?



Logo
Dziś jest trudniej niż 30 lat temu. Wtedy była ogromna przebitka na tych instrumentach przy sprzedawaniu ich za granicą. Rynek jest nasycony i tak naprawdę bęben, ręcznie robiony przez moją pracownię, kupują ludzie, mocno siedzący w tym temacie. Potrafią złożyć bardzo konkretne zamówienie, które ja jestem w stanie zrealizować i są w stanie to docenić. Minimalny czas powstawania instrumentu to jest około roku, a jego produkcja składa się z wielu etapów. Np. akacja jest najmniej kurczliwym drzewem i zarazem trudnym w obróbce. Oczywiście robię kilka bębnów jednocześnie. Nie idę na ilość, ale na jakość instrumentów, które później idą z bębniarzami w świat.



Logo
Jak oceniasz stan polskiego bębniarstwa?



Logo
Niezwykle wysoko. Ludzie wkręcili się w granie niesamowicie mocno i to ma fajny wymiar, bo nadaje ludziom charakter, uwalnia od wielu różnych frustracji i tworzy całe społeczności, które niosą ten temat dalej. O to chodzi. Marzy mi się wielka hala wytwórcza i wielka hala koncertowa, żeby kiedyś robić gigantyczne imprezy bębniarskie.



Logo
PAPADRAM to twój stały, otwarty projekt. Ale grasz też z wieloma różnymi artystami, także jazzowymi. Wszedłeś w teatr.



Logo
Trzeba grać, nie tylko wytwarzać instrumenty! (śmiech) Na przykład w Teatrze Muzycznym Capitol, w musicalu "Czarnoksiężnik z krainy OZ", jestem jedynym muzykiem i ogrywam cały spektakl. Od początku do końca, w obu aktach, pierwszy wchodzę i ostatni schodzę ze sceny. Bardzo ciekawe doświadczenie artystyczne. W moim wieloletnim projekcie PAPADRAM chodzi o mistykę. Oprócz grania na bębnach mamy konkretny cel tego grania. Rozstawiamy różne instrumenty i dajemy z siebie wszystko w transowej mistyce. Projekt ten ma otwarte aranże, które nazywamy po swojemu, są to tematy. W jakiś też magiczny sposób mamy stałą strukturę tego, co gramy, ale jest to głównie improwizowane. Jest jakaś magia w tym papadramowym graniu, bo trzyma się to tzw. kupy i ciągle rozwija. Kolejne dwa ciekawe projekty muzyczne to "Gliniane pieśni", gdzie z ośmioosobową ekipą stworzyliśmy prawie dwieście wymyślonych instrumentów z gliny i drugi - objaw opóźnionego zasypiania, czyli "O.O.Z.". Zagraliśmy razem dopiero trzy koncerty i zobaczymy, jak to się potoczy dalej, bo musimy znaleźć nowego gitarzystę.



Logo
Jakich rad udzieliłbyś młodym bębniarzom, wchodzącym w świat rytmów i bębnów?



Logo
Grać, grać i jeszcze raz grać. Nie tylko na djembe, bo jest masa wspaniałych etnicznych bębnów, które też robię, mimo, że djembe uwielbiam. Doceniać rodzime rzemiosło instrumentalne, ponieważ doskonale rozwija się w tej dziedzinie.



Rozmawiał: Wojtek Andrzejewski
Foto: Archiwum Wiktora Golca/Łukasz Kozłowski, Azja Dudzińska

Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2017



QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…
Dalej !
Left image
Right image
nowość
Platforma medialna Magazynu Perkusista
Dlaczego warto dołączyć do grona subskrybentów magazynu Perkusista online ?
Platforma medialna magazynu Perkusista to największy w Polsce zbiór wywiadów, testów, lekcji, recenzji, relacji i innych materiałów związanych z szeroko pojętą tematyką perkusyjną.