O stanie polskiego bębnienia cz. 10. Kuba Jabłoński
Nie będę tu owijać w bawełnę? Uwielbiam taki styl gry. Pewny, miarowy, konkretny, gdzie wyraźnie czuć, że bębniarz ma moc w rękach i w pełni nad nią panuje. Kuba należy do tego wyjątkowego (nie boję się użyć tego zwrotu) pokolenia bębniarzy, które dało olbrzymi pozytywny zastrzyk energii całej polskiej scenie muzycznej. Uczyć się w ekipie razem z Kubą Jabłońskim, Robertem Lutym i Michałem Dąbrówką chciałby chyba każdy młody perkusyjny adept. Tych trzech panów łączy nie tylko świetne perkusyjne rzemiosło, ale także szerokie podejście do świata, chęć tworzenia. otwartość na wszystko to, co nowe i bardzo pozytywne myślenie.
Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych poszedłem do warszawskiej Stodoły na koncert zespołu Lady Pank. Nie bardzo byłem zainteresowany samą muzyką, ponieważ nadal niereformowalnie tkwiłem w głębokiej sieczce muzycznej. Potrafiłem jednak docenić kunszt dobrego garowego w rockowym bandzie i taki to był właśnie cel mojej wizyty. Akurat w momencie, gdy Kuba zaczął popis solowy pognałem "sprawdzić, czy rowery stoją", klasyczny przypadek? Gdy zbliżałem się z powrotem do sali Kuba zaczął mielić na dobre. Nie wszedłem, stanąłem i wsłuchiwałem się w jego fenomenalny groove przeplatany dawką "ziemniaków", gdzie każdy tom sprawiał wrażenie, jakby był traktowany indywidualnie. Facet mnie zaczarował. Decyzja o zaproszeniu Kuby do naszego Raportu była bardzo prosta, kwestia pozostawała jedynie taka, kiedy to się stanie. Mieszanka świetnych umiejętności muzycznych i funkcja garowego w jednym z najbardziej znanych zespołów w historii polskiego rocka musiała zaowocować ciekawą dawką opowieści. Podczas rozmowy zrozumiałem także, że to ten typ ludzi, który chciałoby się mieć za swoich regularnych kompanów. Poruszanych tematów mieliśmy bez liku i co najważniejsze nie zatrzymywaliśmy się jedynie na ciągłym zarzynaniu tematu bębnów i muzyki.
Spotkaliśmy się w kwietniowe popołudnie w jednym z warszawskich klubów. Wpadłem do środka spóźniony pięć minut i zmachany niczym bohater Apocalypto. Zastałem go siedzącego spokojnie przy klubowym barze, gaworzącego przez telefon. Zeszliśmy po chwili w bardziej mroczne czeluście klubu, gdzie Kuba zamówił sobie makaron, czy jak kto woli pastę, a ja łapczywymi haustami z pokala uzupełniałem płyny. Zanim zaczęliśmy poprosił mnie jeszcze o jedną rzecz - żebym tylko nie wspominał o tym, że pali papierosy? Dlatego też nie wspominam. Wstydzi się tego niecnego nałogu i deklaruje rychłe z nim pożegnanie. Tymczasem w przyjemnej atmosferze spowitej papierosowym dymem rozpoczęliśmy rozmowę, która miejscami przeradzała się we wspomnienia frontowych weteranów?
Włączam dyktafony? Nagrywamy sposobem "na Michnika", czyli na dwa dyktafony.
Ale obie cyfry, więc można przekłamać (śmiech). Można pomontować. Taśma to jest taśma i ściema zawsze wychodzi? a w studio nawet cyfrowo nagrany dźwięk, przepuszczony przez starą analogową taśmę daje kompletnie inny rezultat. Od razu jest lepiej.
Masz mocny wpływ na brzmienie beczek w Lady Pank?
Wpływ mam taki, że je sobie wystroję i tyle. No, oczywiście, aranżacje bębnów w większości przypadków są moje. Chyba, że Janek upiera się przy czymś to wiadomo. Brzmienie to strój plus studio plus realizator, który to nagrywa.
Jak podobają ci się współczesne produkcje bębnów? Co sądzisz o tych ztriggerowanych garach?
Nie przepadam? Skłaniam się bardziej w stronę klasyki.
Zawsze grałeś na dobrych bębnach?
No dzięki, ale wiesz, chyba nie zawsze (śmiech). Teraz moje ulubione bębny to taki stary Gretsch, z nich jestem najbardziej zadowolony i na nich najbardziej lubię grać mimo, że mam też nowego.
Naciągów jakich używasz?
Evansy, przeważnie g2, a ostatnio używam Onyxów. Z g2 wolę powlekane, mają więcej ciepłego brzmienia i dłużej wybrzmiewają.
Nie uważasz, że perkusiści są u nas niedocenioną "nacją"?
Nie, nie uważam. Dlaczego są niedoceniani? Ja nigdy nie czułem się niedoceniany. Wydaje mi się, że trzeba dobrze rozumieć i znać swoją rolę. Bo jeśli ktoś ma oczekiwania, że nagle grając na bębnach będzie frontmanem to rzeczywiście może się poczuć niedoceniany? Ale jeśli wiesz, do czego służy perkusja w zespole, jakimkolwiek, wiesz, jak to ma działać w całości muzyki to nie wydaje mi się, żeby bębniarze byli niedoceniani. Mało tego, przecież jest kilka magazynów dotyczących wyłącznie perkusji, zlotów, festiwali, warsztatów. Jest dużo okazji, by sobie poszaleć.
Jak zaczynałeś tego nie było. Kiedy zaczynałeś grać?
Dostałem na 12 urodziny od rodziców zestaw, bo już nie mogli wytrzymać, jak bębnię po wszystkim, stwierdzili, że coś jest nie tak. Dla świętego spokoju dostałem Polmuza (śmiech). Dla mnie to były genialne bębny, genialne absolutnie. Miałem do tego możliwość wyboru koloru. Zamówiłem sobie specjalną okleinę.
Custom!
Tak, Polmuz custom (śmiech). Oczywiście, brzmiały beznadziejnie, ale dla mnie wtedy były genialne. Pamiętam, jaką miały okleinę?
Jakaś perła pewnie?
Nie, nie. To był jednolity kolor, taki kremowy, coś w stylu ecru. Dobrze to nawet brzmi Polmuz Custom Ecru. Werbel był tylko słaby. Pamiętam, że zamieniłem się z kumplem z punkowej kapeli, też na Polmuza, ale całego z metalu. To był dla mnie strzał w dziesiątkę.
Zdecydowałeś, że chcesz iść do szkoły muzycznej.
Zdecydowałem, że chciałbym się pouczyć muzyki w ogóle i wiedziałem, że chcę grać na bębnach. Nie wiedziałem, jaką to ma przyszłość, kompletnie nie zastanawiałem się nad tym. Wiedziałem, że chcę grać, więc postanowiłem spróbować i poszedłem do szkoły muzycznej. Próbowałem się dostać dwa lata z rzędu, bo nie chodziłem do podstawówki muzycznej. W związku z tym poszedłem tam w wieku 13 lat. Okazało się, że jestem za młody na średnią szkołę, nie dopuszczono mnie w ogóle do egzaminów, odrzucono mnie na wstępie. Pamiętam, przyszedłem do sekretariatu na Miodowej, chłopaczek 13 lat i pani mówi do mnie: "Ty chcesz na perkusji grać? No tak. Pokaż ręce!". Pokazuję jej ręce, a ona do mnie: "Ty masz za małe dłonie" (śmiech). Nie mogłem grać, bo miałem za małe dłonie, no i byłem za młody. Nie dawałem za wygraną i jak miałem 14 lat, i dłonie mi już trochę urosły (śmiech) poszedłem jeszcze raz. No i rzeczywiście nie mieli już tego argumentu. W tym czasie chłopcy akurat się rozwijają, więc jest już lepiej z członkami rozmaitymi (śmiech). Zostałem więc poproszony o zagranie egzaminu. Kształcenie słuchu oraz z praktyki. To znaczy wiesz, wydawało mi się wtedy, że jak przyjdę na egzamin to zasiądę za bębnami i zacznę wypierdalać! Solo życia! Wszyscy powiedzą "O Jezu! Czekaliśmy na ciebie!" (śmiech). Tymczasem spotkało mnie spore zaskoczenie, ponieważ zaproszono mnie do werbelka, "pałkie w rękie" i proszę tu zagrać ćwiczenia na rytm. Sprawdzano moje wyczucie rytmu. Okazało się, że mam jakieś, wystarczające, by zacząć się uczyć. Największe zaskoczenie polegało na tym, że myślałem, że skoro będę w klasie perkusji to?
?będę grał na perkusji.
Dokładnie. A to nic bardziej błędnego. Perkusja w rozumieniu zestawu nie wchodziła w grę w naszym szkolnictwie, dopiero ewentualnie w Katowicach. Werbelek, ksylofon, wibrafon i kotły. Na szczęście miałem bardzo fajnych profesorów, którzy widzieli, że nie bardzo ciągnie mnie do ksylofonu? W szkole był jeden zestaw, później nawet dwa, ale na specjalną okazję i nie można go było używać. Taki zestaw odświętny. Jeden zestaw Amati stał w sali numer 6 i był mocno zajeżdżany. Była to możliwość grania na prawdziwych bębnach. To był bardzo fajny okres, bo wszyscy siebie dopingowali, każdy był motywacją.
Z Robertem Lutym i Michałem Dąbrówką.
Tak z Robertem, Michałem, Krzysiem Polińskim. Fajna klasa.
Nie zwróciłeś uwagi, że to owocne pokolenie klasowych bębniarzy w Polsce?
Jakoś tak się złożyło. Rzeczywiście fajnie, że z moimi kumplami z którymi się uczyłem, teraz spotykam się na koncertach lub gdzieś tam mijamy się w trasie. Zresztą z Robertem i Michałem mam cały czas dobry kontakt.
Kiedy skończyłeś szkołę?
W roku?. 92. Tak mi się wydaje - albo 91 albo 92.
Miałeś więc dyplom i co wtedy?
Zagrałem dyplom i po dyplomie od razu podjechał po mnie bus i pojechałem na koncert z Kazikiem. Już jak byłem na piątym roku to grałem z Kazikiem. Niejednokrotnie było tak, że pod szkołę podjeżdżał po mnie bus i jechałem na koncert.
Wtedy już wiedziałeś, że chcesz grać na bębnach do końca życia?
Chciałem to robić zawsze. To jest coś takiego, że to się czuje, ale nigdy nie wiadomo, czy się powiedzie. Gdybym nie miał pracy związanej z graniem prawdopodobnie zająłbym się czymś innym.
Czym na przykład?
Hę? Otworzyłbym salon samochodowy. Trudno mi powiedzieć, co bym robił, może bym założył serwis randkowy i jakoś radził sobie w ten sposób. Może bym otworzył sklep z odzieżą? Kto to wie? W międzyczasie na pewno grałbym na bębnach.
W tym momencie opowiedziałem Kubie przerażającą historię naszego nauczyciela Artura Malika, który w momencie, gdy już poświęcił się cały bębnom miał wypadek samochodowy, w którym o mały włos (a raczej skórę i trochę mięśni) nie stracił prawej stopy. Przez pewien czas przestawiał się do gry na lewą stronę w związku z powstałym ryzykiem.
Kiedyś złamałem sobie prawą nogę, nie jest to więc aż tak dramatyczna opowieść jak twoja, jednak też ciekawa. Był to środek lata, w sezonie. Grałem wtedy z Pankami. No i co? Wszyscy się dowiedzieli, że złamałem nogę, więc Janek mówi: "No to co robimy? Odwołujemy koncerty!" Ja do niego, że w ogóle nie ma takiej możliwości. Miałem ją złamaną w kostce, 6 tygodni w gipsie. Powiedziałem, że nie ma mowy, by coś odwoływać i że będą grał lewą nogą.
Przestawiałeś sobie coś w zestawie?
Nie, nic sobie nie przestawiałem, po prostu grałem lewą.
Świetne ćwiczenie?
Znakomite. Polecam wszystkim?
No to łammy nogi!
(śmiech) No, może nie tak drastycznie, bo to nic fajnego chodzić w gipsie, ale rzeczywiście nigdy tak dużo nie ćwiczyłem na lewą nogę. Od tego czasu często robię sobie takie ćwiczenie, by to, co gra prawa noga realizować lewą. To samo z rękoma. Jestem praworęczny, ale często gram stylem open-handed. Dobre ćwiczenie i uzyskuje się także wtedy trochę inne brzmienie.
Na koncercie też eksperymentujesz?
Tak, zdecydowanie. Po prostu lubię tak grać.
Brałeś prywatne lekcje?
Nie, tylko szkoła. W szkole inspirowaliśmy się razem, nie mieliśmy takiego dostępu do materiałów, jak teraz. Miałem to szczęście chodzić tam z tak wybitnymi muzykami.
Każdy z nich o tym wspominał, że razem się inspirowaliście. Aż mało "polskie" to jest?
Tak, aż nie polskie. To był niesamowity klimat i atmosfera. Nawet między szkołami czuło się takie mentalne powiązanie. Każdy się motywował wzajemnie, bardzo ciekawe doświadczenie.
Hasło - gatunki.
Inspirowały mnie zawsze różne gatunki grania. Nie jest oczywiście tak, że wszystkie, bo część odrzucam automatycznie. Ważne, żeby z gatunków, które do ciebie przemawiają wyjąć te najlepsze dla ciebie rzeczy i nie zamykać się w jednym. Np. w pewnym momencie bardzo zafascynował mnie hip-hop, dlatego graliśmy przez pewien czas z hip-hopowym składem MorWA. Fascynują mnie też takie rzeczy, które robi Jojo Mayer. Z drugiej strony zawsze dla mnie ogromną inspiracją był i jest Steve Gadd. Facet gra tak, że umierasz ze szczęścia?
Co byś zmienił w swojej muzycznej edukacji?
Wyjechałbym, żeby się kształcić. Nie musiałyby to być od razu Stany. Po prostu pojechałbym w jakieś miejsce, gdzie mógłbym się poświecić edukacji muzycznej i poznać więcej stylistyk, po których mógłbym się swobodnie poruszać. Na te pół roku czy rok i obserwować inny punkt widzenia. W swojej grze wtedy?
?szybciej byś złamał nogę?
(śmiech) Tak, to z pewnością! To naprawdę był dziwny paradoks.
Wolisz koncertować niż nagrywać w studio?
Nie dokonywałbym takiego rozróżnienia. Lubię jedno i drugie. Lubię wszystko, co jest związane z bębnami. Bardzo lubię atmosferę koncertową, wszystko to, co jest przed. Dokładne przygotowanie próby. Zawsze lubię być na próbie i nigdy jej nie odpuszczam przed koncertem mimo, że jest to któryś dzień z rzędu, ta sama ekipa i teoretycznie wszystko się zgadza. Lubię być jednak przed i dopiąć wszystko po swojemu. W studio natomiast mógłbym siedzieć codziennie. Uwielbiam pracę studyjną.
To już? chyba trzeba leczyć?
(śmiech) Nigdzie muzyka nie brzmi tak dobrze, jak w studio w którym nagrywasz, później jest już tylko gorzej (gromki śmiech).
Koncertujesz dużo, chociażby z Pankami. Co jest dla ciebie najfajniejsze podczas koncertowania?
Dla mnie najfajniejszy moment koncertu to moment, gdy jest pozawerbalna więź między muzykami. Jakieś spojrzenie, żart, jak coś się dzieje na scenie. Jest jakaś - niewiadomo skąd biorąca się - komunikacja między muzykami. Tego się nie da nazwać. Lubię takie momenty, takie przeloty.
A co cię wkurza, marne odsłuchy?
Nie lubię wielkich odsłuchów, które po prostu dają ci po uszach tak, że nie wiesz, gdzie jesteś.
Co więc lubisz mieć w uchu na żywo?
Gram na dousznym zestawie odsłuchowym, więc sam sobie ustalam, co chcę mieć. Lubię mieć swój instrument, ale nie jakoś przesadnie, no i do tego wiodący instrument, którym zazwyczaj jest gitara. Poza bębnami najbardziej lubię gitary.
Inne instrumenty obsługujesz?
Próbuję grać na klawiszach, ale bardziej tak jednym palcem (śmiech). Na fortepianie gram tyle o ile, ale nie mogę powiedzieć, że gram. Umiem coś odtworzyć, natomiast nie można nazwać tego grą. Udaje mi się to dzięki temu, że odebrałem przymusową edukację na Miodowej.
Nie przeszkadza ci słynne niemiarowe klaskanie publiki?
Czyli tak, jakby im rytm nie przeszkadzał (śmiech). Nie, nie, to jest po prostu tylko zabawne. Jest z tym jednak coraz lepiej, nie tylko z perspektywy sceny. Chodzę w ogóle na wiele koncertów, ponieważ? po prostu lubię łazić na koncerty! Jest z tym coraz lepiej, coraz równiej. Poziom edukacji podniósł się.
Używasz klika na scenie?
W zależności od utworu. Można powiedzieć, że tak pół na pół. Są utwory, które lubię zagrać z metronomem, a inne znów tego nie wymagają, więc go nie używam, To różnie bywa.
W studio zawsze używasz metronomu?
Zawsze.
I zawsze używałeś?
Nie zawsze. To zależy od muzyki. Czasem klik przeszkadza, bo nie można osiągnąć do końca klimatu danej piosenki. Nieraz konstrukcja piosenki jest taka, że refren trzeba przyspieszyć, zwrotkę osadzić i niby można to zaprogramować, ale nadal jest to klik i jest to sztuczne. Zobacz, Red Hot nie nagrywa z klikiem i sam widzisz, jak im to wychodzi.
Największy dramat na scenie?
Pamiętam, jak mi pękła membrana od stopy...
Magia! Jak pytam o to technicznych to na samo brzmienie tego pytania pocą się.
Tak, to największy koszmar perkusisty i technicznego. Pęknięta membrana w centrali i koniec. To było na koncercie z Kazikiem. Ratowanie się największym kotłem. Granie lewą ręką na hi-hacie, a prawą na kociołku. Wiadomo, ile czasu zajmuje wymiana naciągu? Innym razem, grając ze Sweet Noise, roztrzaskałem hi-hat tak, że pałka utkwiła mi w środku górnej blachy. Masakra, ale zdarza się. To jest coś, co czasami mi się śni.
Śnią ci się bębny?
No pewnie, że tak! Często mam takie koszmary. Wszystko jest przygotowane do koncertu, wszytko jest zapięte na ostatni guzik i nagle okazuje się, że nie ma bębnów, że nie są przygotowane. Jak to się mogło stać?! Przecież były próby. Nagle zaczyna się koncert, a ja się budzę?
Masz jakiś rytuał rozgrzewkowy przed koncertem?
Pad i próba. Bez jakichś specjalnych ceremonii.
Jaki wolisz system pracy w studio? Być konkretnie przygotowanym, każdą nutkę czy też lubisz wchodzić bardziej na świeżo bez ustalonych partii? I tak, i tak. Często jestem przygotowany od początku do końca. Zdarzają się takie produkcje, gdzie piosenki poznaję dopiero w studio. Tu tak mam zagrać, a tu tak i lecimy. Czasami nie wiem, czego oczekiwać. W większości przypadków jednak znam dobrze piosenki.
Referujesz świeże naciągi do sesji?
Błędem jest zakładanie zupełnie świeżych naciągów do studia, zupełnie nie granych. Inaczej, jak struny w gitarze, gdzie im świeższa, tym lepiej gra. Wolę pograć parę razy przed studiem, by naturalnie osiadły na bębnie, oczywiście bez przesady, nie jakoś super mocno je stłuc, by kratery zrobić. Lekko, by ładnie ułożyły się na kadle. Najlepiej też zawieźć bębny do studia dzień wcześniej, by złapały temperaturę i wilgotność pomieszczenia. Jak rozstawię to stroję je raz, a przed samym nagraniem dokonuję jedynie korekty. Werble jak najniżej, kiedyś byłem zwolennikiem wysokiego strojenia werbla, a teraz to niemalże robię z niego flaka.
Werbel też Gretscha?
Tak, mam ich kilka. Bardzo polubiłem tę markę. Dobrze układa nam się współpraca.
Stroisz pod numer?
Do tonacji staram się nastroić werbel. Natomiast, jeżeli chodzi o interwały między tomami to: tercja między najwyższymi tomami i kwarta między najniższymi.
Jak pracujesz w studio? Lecisz ciurkiem pewnie?
Nie jestem zwolennikiem wszystkich możliwości, jakie oferuje ProTools. Nie lubię wklejek. Może to wynika z tego, że jestem jeszcze ze starej szkoły nagrywania, gdzie robiło się to na taśmę i nie było możliwości jakiegokolwiek poprawiania. Można to zrobić z basem, gitarą itd., ale nie z bębnami. To jest też dobre z tego względu, że wiesz, że naprawdę jest to zagrane przez człowieka. Raczej nagrywam dwie, góra trzy wersje i któraś jest najlepsza.
Zazwyczaj pierwsza?
Często, ale bywa tak, że pod kątem aranżacyjnym okazuje się, że w trzeciej wersji najlepiej został położony gdzieś tam akcent i dlatego ta jest ostateczna.
Prześledźmy dalej twoją karierę?
Karierę? hm?
No co?! Kazik to w miarę znany artysta, czasami o nim słychać! Nieprawdaż?! Jak to było?
(śmiech) No tak, w miarę znany? Nie znalazłem się u niego bez przyczyny, bo wcześniej grałem w zespole Gardenia i graliśmy razem koncert z Kultem. Widziałem, że Kazika zainteresowało to, co grałem, jakaś solówka czy coś takiego, jak mi później opowiadał. W momencie, gdy powstał Kazik Na Żywo przypomniał sobie o mnie i dostałem u niego angaż.
I był Rock And Roll?
Był bardzo duży Rock And Roll. Było to też swoiste przecieranie szlaków, bo to przecież łączenie rapowania z ciężkimi riffami. Na koncertach ludzie nie wiedzieli, czego mają się spodziewać. Pierwszy koncert promocyjny graliśmy w Remoncie i pamiętam, jak przyszły "Volkswageny" czyli kolesie w dresach z zawieszonymi znaczkami. Byli gotowi na rzeczy w stylu Public Enemy i Run DMC. Nie zapomnę, jakie mieli miny, gdy zaczęliśmy grać, bo przecież nie stało to nawet koło tego, czego oni się spodziewali. Powoli, powoli z koncertu na koncert ludzie dowiadywali się, co jest grane i pod koniec mojej przygody z Kazikiem sale już były pełne.
Później Jan Bo. Jak to wyglądało? Złapał cię w siatkę podczas koncertu?
No coś w tym stylu. Janek myślał o powrocie Lady Pank od jakiegoś czasu i chciał mieć nowy skład zespołu. Pamiętam, że mój dobry kolega, który go znał, kiedyś przeprowadzając wywiad z Janem dowiedział się, że poszukuje bębniarza. Powiedział mu, że jest tu taki młody, obiecujący... Janek na to: "Tak? To gdzie mogę go posłuchać?". Za tydzień, w klubie z Kazikiem. Przyszedł, posłuchał i później dostałem telefon, że chce się ze mną spotkać. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, taka postać i czego taki muzyk może chcieć ode mnie? I tak jakoś wyszło, że zaproponował mi nie tylko Lady Pank, ale i Jana Bo, potem przy okazji nagrania z Kukizem, trybutu dla Tadeusza Nalepy i innych rzeczy, które nagrywał.
Jak się z nim współpracuje?
Z mojego punktu widzenia niesamowicie łatwo. Praca w studio z Jankiem jest bardzo fajną rzeczą i polecam to wszystkim! Nie ma żadnych ciśnień, problemów. Wszystko jest nagrywane w bardzo krótkim czasie. Nie ma dłubania, zastanawiania się, zmian wersji, aranży podczas nagrania. Tam jest konkret. Praca trwa bardzo szybko i to mi odpowiada.
Ale to też kwestia poziomu posiadanych umiejętności. Cieszysz się zaufaniem??
Na szczęście Janek od początku dawał mi wolną rękę. Jak nagrywałem bębny na ostatnią jego płytę z Pilichem to nie było go nawet w studio podczas mojej sesji.
To duży komplement dla muzyka.
Tak. Janek najwyraźniej ma do mnie tyle zaufania i dlatego zostawia mi wolną rękę. Jak wejdę do studia to wie, że zagram tak, jak on chce.
Twoja perkusyjna wizytówka?
Myślę, że cały czas jest to płyta, którą nagrałem jako pierwszą, czyli Kazik na Żywo ale w studio. To było dla mnie pierwsze doświadczenie studyjne i mam do niej największy sentyment. To była moja pierwsza prawdziwa praca w studio.
Jak to wspominasz?
Nie było żadnego ciśnienia, była bardzo swobodna i kumpelska atmosfera. Mieliśmy gotowe wszystkie numery, bo zanim nagraliśmy tę płytę, mieliśmy mnóstwo koncertów i prób, więc po prostu byliśmy przygotowani.
Zero stresu, syndromu czerwonej lampki - nagranie?
Naprawdę nigdy w studio nie łapię spinki - ojej, co to będzie! Zero stresu, jak jest możliwość zarejestrowania dźwięków to się zwyczajnie cieszę. To zawsze jest super doświadczenie. Zawsze chciałem się rozwijać i nagrywać w ludzkich warunkach i jakoś naturalnie ten luz sam przyszedł.
Jesteś perfekcjonistą?
Lubię, jak się wszystko zgadza. Przede wszystkim to, co sprawia mi wielką radochę to dostosowanie partii bębnów do piosenki, by nie "nadgrywać", żeby absolutnie nie zagrać za dużo, nie przeszkadzać. Żeby temu, komu nie bardzo podobają się bębny to nie przeszkadzało? chociaż nie wyobrażam sobie, jak to można bębnów nie lubić (śmiech), ale słyszałem, że są tacy? Na to więc zwracam uwagę - żeby nie "nadgrywać". Chodzi oczywiście o studio, bo na żywo można sobie na wiele pozwolić.
Jak przyszedłeś do Lady Pank miałeś do zagrania partie bębnów Szlagowskiego?
Wiele partii perkusji było nagranych przez Janka, na pierwszej płycie czy na Dwóch Takich?.
Jaki miałeś koncept na te bębny, chciałeś je wiernie odtwarzać?.
Trzeba opanować pewne rzeczy, które wryły się w pamięć i są podstawowymi elementami, ale myślę, że przemycam też coś od siebie. To nie były dla mnie trudne rzeczy. Dostałem płytę, nauczyłem się i na drugi dzień potrafiłem to już zagrać, bo tak, jak mówię - nie było to coś mega trudnego. Oczywiście, są też te elementy charakterystyczne, jak w Marchewkowym Polu czy Zamkach na Piasku, nie można tam zagrać czegoś innego.
Jak wyglądała historia z wersjami trance?
Taki był pomysł, taka padła propozycja. Zagrałem te partie najprościej, jak się dało i wyszło, jak wyszło. To był krótki i szybki epizodzik, niemal z dnia na dzień.
Słuchasz w ogóle swoich nagrań?
W ogóle? nie słucham. Bo zaraz stwierdziłbym, że jest źle i nagrałbym to inaczej. Nawet w momencie zgrywania i miksie, nie ma mnie w studio.
Jak ze słuchaniem muzyki? Zapewne nie koncentrujesz się jedynie na partiach bębnów?
Kiedyś słuchałem muzyki pod kątem bębnów. Nie wyobrażałem sobie, by był zespół, w którym nie ma bębnów. Co to za muzyka? To nie muzyka! (śmiech) Podejście zmienia się z biegiem lat i ilością muzyki, którą przyswajasz. Na początku z pierwszych idoli był John Bonham i tu chyba nic nie odkrywam. Zrobił na mnie wielkie wrażenie i robi do dzisiaj. Potem Barry Barlow, absolutnie jeden z moich faworytów. Jeszcze później silna fascynacja Alexem Van Halenem. Ma w sobie coś niepowtarzalnego. Ma swój time? Tak jak właśnie Bonham. Ta odległość między uderzeniem w stopę i werbel, która jest nie do obliczenia, nie do zmierzenia i często nie do skopiowania. Jest to właśnie ich time i nikt nie jest wtedy w zasięgu. Następnie wbił mnie w glebę Stewart Copeland - wiadomo, to chyba normalne - a także Bill Bruford. Śmieszne, bo pierwsze wrażenie było takie, że gra potwornie nierówno. Po kolejnych przesłuchaniach dopiero zrozumiałem, że jest to zwyczajnie genialne. No i potem moja długoletnia fascynacja zespołem Rush i oczywiście Neil Peart. Jak patrzysz na jego grę wydaje się, że jest to zwyczajnie zagrane mało konkretnie, ale jak zamkniesz oczy i to słyszysz to wszystko jest wtedy idealne.
Racja. Neil jest dość stateczny w swojej grze, nie szaleje za bębnami. Ty także nie wydziwiasz?
Skupiam się na tym, by było fajne wrażenie.
Chyba, żeby zabić grą wszystkich bębniarzy, którzy są pod sceną?
(śmiech) Zupełnie nie! Mam absolutny szacunek dla wszystkich bębniarzy. Ani w jednym moim uderzeniu nie chodzi o to, by komukolwiek coś pokazać, naprawdę. Grając, największą przyjemność robię sobie. Po prostu cholernie to lubię. A wracając do koncertów to chyba największe wrażenie zrobił na mnie Matt Chamberlain, widziałem go na koncercie Tori Amos w Polsce. To jest chyba w tym momencie dla mnie bębniarz numer jeden.
A z polskich? Który pałker? Jurek Piotrowski?
Fajnie, że o nim wspomniałeś. To jest facet, dzięki któremu w ogóle zacząłem grać na bębnach. On spowodował moje zainteresowanie bębnami. Widziałem go najpierw gdzieś w telewizji, potem zacząłem słuchać nagrań z jego udziałem. Jak zobaczyłem go w Kombi na elektronicznych Simmonsach to chciałem koniecznie je mieć, bo są pewnie najlepsze, bo Piotrowski na nich gra (śmiech). Miałem też z Jurkiem kontakt i wielkie przeżycie. Poznałem go tutaj w Warszawie. Grałem wtedy próby w Stodole, a on przyjechał zagrać koncert z zespołem Dżem. Poszedłem na próbę, zauważyłem, że jego blachy są strasznie popękane, a tak się złożyło, że wtedy akurat dostałem swoje nowe Zildjiany. Zaproponowałem mu więc nowe blaszki. Zapytał, skąd mogę je skołować. Powiedziałem mu, że ja je mam i chętnie mu ich użyczę. Obejrzał je, wypróbował i zagrał na nich koncert. Dla mnie to była masakra, że Jurek Piotrowski grał koncert na moich blachach! Później, już po jego emigracji do Stanów zdarzyło mi się wielokrotnie z nim rozmawiać - niesamowity perkusista i wspaniały człowiek. Po Jerzym równie piorunujące wrażenie wywarł na mnie dopiero Will Calhoun.
Stare czasy radia Wawa i twoja przygoda jako DJ? Stare dobra Wawa z Kilen Zone, Z-rock 50, Rockową trzynastką?
Tak, jeszcze wtedy na 69,8 Fm. Zajebiście wspominam tamten okres. To był epizod, nie spodziewałem się, że coś takiego mi się kiedykolwiek przytrafi. Zacząłem pracować w radio przez kompletny przypadek. Mój znajomy miał nockę i zapraszał, żeby wpaść. No i jak tak wpadłem to zostałem na dłużej. To jeszcze były czasy, gdy siedziba była w Błękitnym Wieżowcu. Radio cieszyło się wtedy niesamowitą popularnością. Wawy słuchali wszyscy, trzeba było jej wtedy słuchać i już! Pamiętam, Radio Zet jeszcze w tamtym okresie raczkowało.
Jak to było z listą Z-rock 50? Slayer, Pantera - tego nigdzie nie było, tylko tam!
Przychodziło to na oddzielnych płytach i nie było możliwości puszczania tego gdziekolwiek indziej, jak podczas Z-Rock. Nie miałem więc szans tego wyemitować, bo było to zwyczajnie zamknięte na klucz. Pamiętam, jak muzykę puszczaliśmy jeszcze z winyli i kompaktów. Nie było mowy o wklepaniu czegokolwiek do komputera.
A gdyby teraz ktoś zaproponował ci taką zabawę w radio?
Czemu nie? Z chęcią. Bardzo lubię radio, słucham bardzo mocno. Mam nawet swoją ulubioną audycję w radio Tok Fm, gdzie leci dużo bardzo dobrej muzyki i tyle samo znakomitego humoru, polecam.
Co jest najtrudniejsze w bębnach?
Ogarnięcie tego wszystkiego (śmiech). Dużo się dzieje. Grając, zawsze chciałem przekazać nie umiejętności techniczne, ale ekspresję, żeby wypracować to, co mam do przekazania przez ten instrument czyli coś, co można nazwać własnym stylem. To nie jest proste.
Nauczasz?
Nie bardzo mam czas. Wiem, że byłoby to całkiem ciekawe i mam nawet kilka propozycji z różnych stron, by ponauczać. Do nauczania potrzebne są jednak dodatkowe predyspozycje, których wydaje mi się, że nie mam. Nie odnajduję w sobie takich umiejętności belferskich.
Warsztaty więc też odpadają?
Nigdy nie mówię nigdy. Bardzo możliwe, że i tym się będę zajmować. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam się czym zajmować zarówno w Lady Pank, jak i projektach Jana Bo. Moim oczkiem w głowie jest zespół Freedom, który tworzymy z czterema kumplami. Robimy muzykę, nagrywamy płytę, część tego materiału jest dostępne na naszym myspace. Nagrywamy w Woobie Doobie studio, a Wojtek Olszak jest producentem. Bardzo fajnie nam się współpracuje i mamy dużo energii.
Możemy cię wynająć do nagrań jako sidemana?
Tak, jak najbardziej. Udzielam się w sesjach, mam nawet na swym koncie nagrywanie reklam! Są tam takie specjalne momenty, żeby np. zaszumieć na werbelku pod określony obraz, chociażby pod obracający się jogurt. To bardzo ciekawe doświadczenie.
A twoje inne pomysły muzyczne?
Mam takie pomysły. Trochę pozapisywane już na kompie. Muzyka instrumentalna, strasznie dziwna (śmiech).
Co chciałbyś rozwinąć w swojej grze?
Głównie groove. Nie ćwiczę połamańców czy spraw szybkościowych. Koncentruję się, by dobrze osadzić groove. To jest dla mnie najważniejsze, to podstawa gry.
A jak wygląda twoja rutynowa rozgrzewka?
To zależy od dnia, jak się czuję, jakie mam samopoczucie. Zawsze staram się zacząć grę od paradidli. Od tego się nie ucieknie, to jest pacierz perkusisty. Zawsze trzeba je ćwiczyć. Natomiast często jest też tak, że siadam i zaczynam grać albo ćwiczę pod coś, co sobie zrobiłem w domu na komputerze.
A czy gdy uczyłeś się grać?
?cały czas się uczę grać?
No tak, racja (śmiech). Więc, gdy zaczynałeś grać to ćwiczyłeś pod swoich bębniarzy?
No pewnie, że tak, grałem tak kiedyś. Teraz gram bardziej pod przygotowane numery do kolejnych sesji.
Jak z wolnym czasem? Mówiłeś, że jest ciężko, ale posiadasz na pewno wolne dni? Góry i morze?
Pewnie, że miewam wolne dni. Jeżeli pytasz o aktywne spędzanie czasu to raczej nazwałbym to zwykłą rekreacją. Lubię czasami poleżeć i nic nie robić. Zdarzają się takie dni, gdzie jest czas na wypoczynek i wyresetowanie umysłu. W wakacje staramy się ustalić pewną przerwę choćby dla zdrowia.
Wakacje to głównie wszechobecne koncerty plenerowe. Darmowe imprezy pod chmurką. Nie tęsknisz za trasą po klubach?
Ależ to są moje ulubione koncerty! Nie ma nic lepszego ze względu na przepływ energii między ludźmi. Zdecydowanie wolę takie koncerty. Tak naprawdę to nie jest tajemnicą, że ten cały rynek festynowy zepsuł podejście ludzi do przychodzenia na koncerty. To jest proste. Nie wydaje się na bilet w klubie, bo artysta zagra w wakacje gdzieś tam niedaleko na imprezie miejskiej, do tego człowiek zje sobie hamburgera i wypije piwo.
Jak się gra z playbacku? Miałeś to częste doświadczenie zapewne.
No nędza, nędza. Robisz dobrą minę do złej gry, ale często są takie wymogi np. programów telewizyjnych. Słabizna i niestety trzeba walczyć, i dawać radę.
Przy minus 10, ciężko grać na żywo?
Jak jest minus 10 to żadna gitara nie ma prawa stroić. Sylwestra ostatnio grałem na żywo i powiem ci, ciepło mi nie było. Pamiętam, mój rekord to Wielka Orkiestra w Kołobrzegu na plaży gdzie graliśmy przy - 20!
Mieliście chyba te dmuchawy z ciepłym powietrzem?
No mieliśmy, ale co ci to da, jak ci wiatr od morza wali, a ty masz scenę w tę stronę. Można było scenę na rynku postawić, ale nie, to musiało być morze i tyle.
Domyślam się, że nie myślałeś nigdy o zrobieniu sobie przerwy w graniu.
Nie, bo bardzo lubię grać i póki mi zdrowie na to pozwala, chcę grać, ile się da.
Nie miałeś specjalnych problemów ze zdrowiem wywołanych grą?
Nigdy nic takiego się nie działo. Poza tą nogą, co wyszło w sumie na dobre (śmiech). Ale to nie był przypadek perkusyjny. Nie łammy może nóg, ale zapomnijmy czasami o tej prawej lub odwrotnie, jeżeli jesteśmy lewonożni. Chodzi o to, żeby rozwinąć kończynę, która jest najbardziej newralgiczna.
Lubisz eksperymentować z bębnami?
Bardzo, nawet przy rozstawieniu zestawu nie jestem jakimś przesadnym pedantem, by wszystko stało co do milimetra. Bardziej tak na zasadzie - mniej więcej.
Kiedy miałeś największe ciary na plecach?
Poza muzycznie, to raz w życiu skoczyłem na bungee. Szukałem dobrego miejsca, nie chciałem zrobić tego na jakimś festynie i fruwać nad straganami. Przypadkowo nad jeziorem znalazłem się w takim miejscu i udało się. Nad jeziorem, piękna pogoda i to wrażenie, kiedy lecisz w dół. A muzycznie często mam ciary, jak słucham nowej muzyki. Jak pojawiają się "mróweczki" to znaczy, że jest dobrze.
A na scenie?
Bywało tak, jak przybywasz na miejsce imprezy, a tu morze ludzi? To potrafi dać kopa. Pamiętam koncerty z serii Inwazja Mocy. Przychodziły tam niezmierzone tłumy, dziesiątki tysięcy ludzi. To robi wrażenie. Czymś, co bardziej cenię jest jednak gra właśnie w małym klubie, gdzie jest mała scena, nie ma żadnych podestów i masz kontakt z ludźmi.
Mówiłeś, że bardzo lubisz chodzić na koncerty. Skaczesz czy stoisz sobie obok lub z tyłu i bacznie oglądasz?
Co ty?! Na Incubus nie wytrzymałem i poleciałem w młyn!
Który koncert zrobił na tobie największe wrażenie
Znakomite wrażenie zrobił na mnie Coco Rosie. Gdzie w ogóle nie ma bębnów. Dwie dziewczyny śpiewają, jest pianista i beatboxer, który robił naprawdę cuda. Ciekawe, kiedyś nie wyobrażałem sobie muzyki, w której nie ma bębnów (śmiech).
Co możesz powiedzieć po dwudziestu latach obserwacji sceny muzycznej z punktu widzenia jej aktywnego uczestnika?
Zmienił się poziom zawodowstwa. Mówię o całości począwszy od ekip, które dysponują niesamowitym doświadczeniem oraz sprzętem. Potrafią przygotować koncert na światowym poziomie. Profesjonaliści, którzy bardzo dobrze znają się na swojej pracy i czuje się, że są na właściwym miejscu, przez co i ty czujesz się znacznie pewniej. To, co się nie zmieniło to te drogi? które pamiętam jeszcze z pierwszych tras z Gardenią.
Nie ma już takiego bałaganu?
Jest trochę bałaganu i wydaje mi się, że jest to wpisane w tę pracę ze względu na specyfikę tej branży i nie zawsze się udaje wszystko dopiąć, chociaż lepiej, jak jest to zrobione. Począwszy od chodnika przy scenie po herbatę w garderobie. Fajnie, gdy nie ma problemu, by pod koniec sezonu, kiedy jest już zimno, po przejechaniu busem 500 kilometrów, wyjść i napić się tej herby. Często też w małych miejscowościach drobni organizatorzy starają się tak, że jest sto razy milej niż na imprezie w wielkim mieście.
A reakcja publiczności? Nie ma już takiego szału na wszystkich muzyków, jak kiedyś?
Wynika to z tego, że mamy większy dostęp do gwiazd światowego formatu, częściej do nas przyjeżdżają i ludzie mieli okazję zobaczyć, jak to powinno wyglądać. Nie mówię oczywiście, że na każdym koncercie powinno być konfetti i pióra w dupie. Zespół powinien jednak coś publice zaproponować. Chociaż ten sceniczny spokój też nie jest zły, bo np. mój ukochany Soundgarden wychodził i po prostu grał. Zależnie, jaka jest koncepcja. W ich przypadku akurat tak to wyglądało i tak miało być przygotowane.
Jak zapatrujesz się na obecną scenę? Nie uważasz, że wytwórnie przesadzają z serwowaniem nam dziadostwa?
Dziadostwo zawsze było, jest i będzie. Nie staram się jednak myśleć w ten sposób. Niech będzie każda muzyka, o ile ma swojego odbiorcę. Jeden potrzebuje takich wrażeń, a inny czegoś innego. Duże wytwórnie przestają być koniecznością w Polsce dlatego, że nie trzeba kontraktu, by gromadzić fanów na koncertach i by była duża ilość ściągnięć (śmiech).
Dobrze, że to poruszyłeś. Jak zapatrujesz się na ten problem?
Tego się nie da zatrzymać. Jesteś z tym albo cię nie ma. Tak, jak wiele zespołów, tak i Freedom udostępnia swoje nagrania, bo po prostu nie da się tego zatrzymać. Walka nie ma sensu. Trudno dyskutować z małolatem, któremu rodzice płacą np. 70 złotych za Internet i tłumaczyć, że on jak chce sobie ściągnąć jakąś płytę to musi jeszcze za to dodatkowo zapłacić. Dla niego jest to nielogiczne, bo on przecież zapłacił za Internet, a to tam już jest. To już zupełnie inny punkt widzenia.
Interesujesz się polityką? Chodzisz na wybory?
Interesuję się na tyle, bym mógł odróżnić postawy rządzących ludzi na te, które mi się podobają, z którymi mogę się utożsamić i na te, które są żenujące. Gdybym nie chodził na wybory, nie miałbym prawa narzekać i mówić, że nie podoba mi się to czy tamto. Chodzę nawet na zebranie wspólnoty mieszkaniowej! Oczywiście, to są przecież sprawy, które mnie dotyczą bezpośrednio, jak np. remont klatki schodowej. Dlaczego miałbym nie mieć wpływu, skoro to mnie bezpośrednio dotyczy?
Co ci się nie podoba u nas w ludziach?
Najważniejszą rzeczą jest chyba słynna polska zawiść, ta niczym nieuzasadniona. To jest dla mnie niezrozumiałe. Dlaczego mam źle myśleć o kimś, komu się powiodło? Przecież będzie częściej uśmiechnięty, będzie milszy i cieszę się z tego, bo będę miał do czynienia z osobą szczęśliwą, a nie jakimś frustratem. Irytuje mnie też głupota i nieżyczliwość. Ludzie źle na siebie patrzą z nieznanych przyczyn, niepotrzebnie psują sobie nastrój. Od początku nastawienie jest na - źle, a potem ewentualnie dopiero może będzie fajnie. Dlaczego nie lepiej zaczynać pozytywnie?
Nie żałujesz czasami, że mogłeś urodzić się w lepszym kraju - chodzi mi o rynek muzyczny?
Nie, absolutnie nie. Jestem zwolennikiem takiego podejścia, by cieszyć się tym, co mamy. Wiesz, mogłem urodzić się gdzieś w Afryce w jakimś zacofanym plemieniu. Wiadomo, trzeba dążyć do tego, by było coraz lepiej, ale nie czuję jakiegoś życiowego bólu, że mogłem urodzić się w Stanach i robić kosmiczną karierę. Mnie się tu podoba. Podoba mi się wszędzie, gdzie czuję dobrą atmosferę, dobre wibracje. Jest w końcu coraz lepiej, a zaczęło się to od momentu, gdy Polacy zaczęli wyjeżdżać i obserwować, jak jest gdzie indziej. Mamy wiele złych przywar, które ciągną się za nami. Gdy ludzie zaczęli wyjeżdżać to zobaczyli, jak można funkcjonować w kulturalnym społeczeństwie, u nas jest cały czas duży poziom tej "wódczanej agresji". Wiadomo dlaczego i skąd to się wzięło, i minie jeszcze trochę lat zanim to się zmieni.
Pracujesz więc nad nowym pokoleniem?
Nie założyłem jeszcze podstawowej komórki społecznej (śmiech), ale wszystko idzie w tym kierunku.
Zatem pozdrowienia dla zainteresowanej?
Dziękuję bardzo, przekażę pozdrowienia.
Co byś polecił młodym perkusistom, zaczynającym grać? Wziąć nauczyciela?
Nie ma reguły. Był taki chłopak z nami na Miodowej, samouk, genialny perkusista, jak zaczynał grać to kopary nam spadały. Doszedł do wszystkiego sam. Własną pracą, ćwiczeniem, słuchaniem płyt. Trzeba więc słuchać, podpatrywać, szukać swojej drogi.
Gavin Harrison rzekł, że gdy chcemy być w pełni profesjonalni musimy w stu procentach poświęcić swoje życie bębnom?
Nie zgadzam się ani trochę. Przytoczę wywiad z Terrym Bozzio czy też Mikem Mangini, nieważne, obaj wgniatają w ziemię swoją grą (śmiech), mówią zupełnie co innego. Nie wolno zapominać o tym, że to jest pasja i na tym świat się nie kończy, trzeba znaleźć czas i pielęgnować inne rzeczy. Jeden może być szczęśliwy poświęcając cale życie bębnom, inny nie. Ile ludzi, tyle postaw. Mnie do bycia szczęśliwym potrzebne są inne aspekty życia mimo, że kocham bębnić.
Marzenie?
Byłoby wspaniale, gdyby moim jedynym zajęciem, z którego się utrzymuję było granie na bębnach?
Czyli nie chcesz mieć przyjaciół?
(śmiech) Nie rozumiem takiej postawy, żeby odcinać się od świata i tylko grać. Życie jest zbyt piękne, różnorodne, by skupiać się tylko na jednym jego aspekcie. Ale chciałbym właśnie móc utrzymywać się z bębnienia, bo jest to wspaniałe, gdy masz pracę, którą lubisz, uwielbiasz, daje ci satysfakcję i jeszcze możesz z tego żyć, no kuuurde?.
A w życiu zawodowym? Co chciałbyś zmienić?
Żyjemy w bardzo ciekawym momencie. Żyjemy na przełomie czegoś nowego, czegoś nieznanego. Muzyka jest poza kontrolą, jeżeli chodzi o jej dostępność. To jest bardzo ciekawe, jak to się rozwinie. Chciałbym jednak, by zostało to jakoś w końcu poukładane. Oczywiście, nie jestem za jakimś restrykcjami, ale rozumiem drugą stronę medalu i obecny stan rzeczy nie jest idealny.
A perkusyjnie?
Chciałbym zmierzyć się z muzyką, której do tej pory jeszcze nie grałem. Chciałbym zmierzyć się z nowym gatunkiem, który by mnie zainspirował. Tak mi się marzy, by pograć coś zupełnie nowego, co by mnie zainspirowało.
Gadd-Peart-Colaiuta, którego wybrałbyś na ojca chrzestnego swojego dzieciaka?
Dobre pytanie? Chyba Steve Gadd, czuję w nim totalnego rock and rolla. Facet, który ma taki życiorys, grał z tak niesamowitą ilością różnorodnych muzyków! W Gadzinie czuje się takiego dobrego dziadka?. (śmiech)
Słowo na koniec?
Kochajcie się, ile wlezie (śmiech). Życie jest zbyt piękne, by tracić czas na nudne rzeczy. Nie siedźcie w domu, bo w domu jest nuda. Więcej uśmiechu i pozytywnego nastawienia. Tym zapatrzonym jedynie w perkę bębniarzom życzę, by wychylili się zza zestawów i zobaczyli, że jest inny świat, a nie tylko bębny, że można mieć znajomych nie tylko muzyków i można porozmawiać z innymi nie tylko o bębnach.