Vic Firth
Dodano: 04.10.2010
Niejeden początkujący perkusista wchodzi w świat poważnego sprzętu przez zakup profesjonalnych pałeczek. Nic dziwnego, jest to najtańszy element świata bębniarzy, na który można sobie pozwolić, będąc póki co na utrzymaniu swoich staruszków. Często zdarza się tak, że jest to komplet jednej z najbardziej znanych firm na świecie produkujących ten sprzęt - komplet Vic Firth.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Lista artystów grających Vic Firthami jest długa niczym napisy końcowe we Władcy Pierścieni. Są to głównie perkusiści z tzw. światowej czołówki. Polacy także mają swoich reprezentantów i możemy dostać sygnatury Inferno lub naszej największej nadziei, czyli Igora Faleckiego. Historia firmy sięga początków lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy to zupełnie przypadkowo Vic wykonał pierwszą parę pałek. Dziś firma tego osiemdziesięcioletniego pana produkuje kilka milionów egzemplarzy pałeczek rocznie, a ilość modeli sięga kilkuset. Vic Firth to już niemal instytucja związana z szeroką działalnością edukacyjną, obejmującą głównie to, co jest jedną z najistotniejszych rzeczy w nauce gry na bębnach - rudymenty. Firma zdecydowanie wychodzi poza ramy typowej manufaktury produkującej pałki i przez pięćdziesiąt lat swojej działalności urosła do statusu kultowej. Żadne zabiegi marketingowe tego nie sprawią, jeżeli produkowany sprzęt jest kiepskiej jakości.
Vic Firth to pałeczki, które może na kieszeń początkującego nie są zakupem dokonywanym codziennie, ale nie przesadzajmy. Pałki nie trzaskają co chwila, a jakość ich wykonania, selekcja oraz możliwość doboru to rzeczy, które od dawna są wizytówką firmy. Na co dzień możemy machać sobie jakimiś kijkami mizernej produkcji. Jednak, o czym często wspomina Tomek Łosowski na swoich warsztatach, warto mieć do ćwiczeń rudymentów choćby jeden komplet solidnych, wyważonych idealnie pod nasz gust pałek, którymi komfortowo zaczniemy pomykać po werblu. Spotkaliśmy Vic Firtha podczas targów we Frankfurcie. Dzień wcześniej odebrał nagrodę m.i.p.a. za swoją Signature Series, więc w dobrych nastrojach zasiedliśmy rano w firmowym pomieszczeniu, by porozmawiać co nieco celem zaprezentowania szerszemu audytorium jego osoby. Pan Vic Firth jest człowiekiem niezwykle charyzmatycznym, wyważonym, równocześnie z bardzo dużym poczuciem humoru o czym się przekonacie, gdy doczytacie do końca wywiadu. Rozmowa z nim to prawdziwa, wielka przyjemność?
W tym momencie wyciągnąłem numer 2/10 Perkusisty i zdecydowanie przedstawiłem stronę 44 magazynu. Vic Firth ze współpracownikiem spojrzeli na zdjęcie i z wyraźnym uśmiechem zadowolenia zapytał: - Ona gra na bębnach? Zresztą, czy to ważne?
Vic Firth to pałeczki, które może na kieszeń początkującego nie są zakupem dokonywanym codziennie, ale nie przesadzajmy. Pałki nie trzaskają co chwila, a jakość ich wykonania, selekcja oraz możliwość doboru to rzeczy, które od dawna są wizytówką firmy. Na co dzień możemy machać sobie jakimiś kijkami mizernej produkcji. Jednak, o czym często wspomina Tomek Łosowski na swoich warsztatach, warto mieć do ćwiczeń rudymentów choćby jeden komplet solidnych, wyważonych idealnie pod nasz gust pałek, którymi komfortowo zaczniemy pomykać po werblu. Spotkaliśmy Vic Firtha podczas targów we Frankfurcie. Dzień wcześniej odebrał nagrodę m.i.p.a. za swoją Signature Series, więc w dobrych nastrojach zasiedliśmy rano w firmowym pomieszczeniu, by porozmawiać co nieco celem zaprezentowania szerszemu audytorium jego osoby. Pan Vic Firth jest człowiekiem niezwykle charyzmatycznym, wyważonym, równocześnie z bardzo dużym poczuciem humoru o czym się przekonacie, gdy doczytacie do końca wywiadu. Rozmowa z nim to prawdziwa, wielka przyjemność?
Serdeczne gratulacje za nagrodę m.i.p.a. Co pan o tym sądzi? Wszakże w głosowaniu biorą udział magazyny muzyczne.
To bardzo miłe i jednocześnie ciekawe, jakie znaczenie ma nasza działalność na rynku muzycznym. Ma to właśnie odzwierciedlenie w głosujących na nas magazynach muzycznych czyli w tym, jakie są głosy zajmujących się tym dziennikarzy.
Zapewne wiele pytań, które panu zadam, słyszał pan nie raz i nie dwa, jednak chciałbym szerzej przybliżyć polskim odbiorcom tak znakomitą legendę.
Mówią o mnie tak dlatego, że jestem już stary (śmiech).
Jako muzyk Boston Symphony Orchestra zapewne wie pan coś o Polsce?
Nigdy nie miałem przyjemności odwiedzić Polski, zawsze brakuje mi czasu. Znam za to wielu doskonałych polskich kompozytorów i muzyków. Miałem sposobność poznać ich twórczość jeszcze w czasach mojej dużej aktywności Boston Symphony Orchestra. Mam tu na myśli Chopina, Lutosławskiego, Paderewskiego. W stosunku do obecnych muzyków moja wiedza nie jest już tak dobra.
Mamy kilku znanych na zachodzie bębniarzy, grających głównie te cięższe odmiany muzyki.
Tak, wiem. Grają także na naszym sprzęcie. Na naszym stoisku znajdują się prezentacje naszych muzyków i tam też znajdują się polscy perkusiści.
Wspomniał pan Chopina. On raczej nie jest najłatwiejszy do gry?
Szczerze mówiąc, on nie jest trudny. On jest bardzo, bardzo trudny (śmiech)! Był genialny w tym wszystkim co robił, to fantastyczna muzyka.
Mógłby pan opowiedzieć, jak wyglądało pana spotkanie na scenie ze Stevem Gadd.
To dobra lekcja dla młodych. Robiliśmy wtedy klinikę perkusyjną w Miami podczas Drums Corps International, gdzie w planie była gra z zestawem. Materiał muzyczny napisany był na cztery kotły, cztery roto tomy, no i oczywiście zestaw perkusyjny. Mieliśmy razem ze Stevem próbę i zaskoczony byłem, jak mało Steve grał. Słyszałem wiele na jego temat, tymczasem on nie grał zbyt wiele. Dopiero później podczas koncertu uzmysłowiłem sobie, że on na próbach po prostu mnie słuchał. Słuchał dokładnie moich partii. Kiedy zaczął się koncert, Steve okazał się niesamowity. Stałem i śmiałem się bez przerwy do publiczności, ponieważ byłem początkowo nieco wystraszony, a tu okazało się, że wszystko brzmi fantastycznie i moje partie były kompletne. Pozwalał mi grać, był idealną ramą, która otaczała obraz.
Najlepszą definicją dobrej muzyki jest gęsia skórka?
To jest to, co zawsze powtarzam moim studentom. Muzyka to emocje. Emocje mogą być różne, miłość, nienawiść, smutek, radość, cierpienie. Wszystkie te doznania możesz wrzucić do muzyki. Nie możesz do muzyki wrzucić tylko jednego - nudy. Jeżeli muzyka jest nudna - jesteś martwy. Może nam towarzyszyć każdy rodzaj emocji, ale jeżeli śpisz to znaczy, że nie jest dobrze.
No chyba, że chodzi o muzykę docelowo do usypiania.
Muzyka usypiająca? Można na tym sporo zarobić, ale bębny nie będą chyba do tego odpowiednie (śmiech).
Mógłby pan opowiedzieć, w jakich okolicznościach powstał pierwszy komplet pałek?
Grałem w bostońskiej orkiestrze już ponad 10 lat. Przez ten okres miałem do czynienia z wszelkimi instrumentami perkusyjnymi o różnych brzmieniach, różnych barwach. W tym czasie do nabycia nie było zbyt wielu modeli dobrych pałek. Więc zamiast siedzieć i użalać się nad sobą powiedziałem: "Dlaczego się nie zamknę i nie zrobię pałeczek sam!?" Kupiłem więc kilka par pałek marszowych i na nich rozpocząłem testowanie. Po spędzonych wielu godzinach powstały pałki SD1 takie, jakie są do tej pory, niedługo później powstały SD2. Znalazłem później tokarza w Montrealu, z którym udało mi się zrobić 10 par tych pałek. To była wówczas moja produkcja.
Nie miał pan domyślnie zamiaru otworzenia manufaktury pałeczek?
Nie, nie miałem zielonego pojęcia o całym biznesie muzycznym, o sprzedaży i temu podobnych sprawach. Przyniosłem później te pałki na zajęcia. Studentom bardzo się spodobały, były świetnie wyważone, dobrze leżały w ręku, pytali więc kolejno, czy nie zrobiłbym pary dla nich. Nie ma problemu, zrobiłem ich kilka. Później studenci rozproszyli się po kraju i grali w różnych miejscach. Dostałem nagle telefon z jednego ze sklepów perkusyjnych, bo widzieli mój sprzęt i chcieliby go sprzedawać. I tak od sklepu do sklepu. Najpierw jeden, później pięć, dziesięć sklepów i powolutku zaczęło się to rozwijać.
Nie miało to wpływu na pańską grę w BSO?
Nie było możliwości, żebym nie grał. Produkcja pałek była obok. Gra w Bostońskiej Orkiestrze to pełny etat, mnóstwo koncertów, prób, nauczania.
Wspomniał pan kiedyś, że nie był pan najmilszym nauczycielem?
Biznes muzyczny, a szczególnie w muzyce klasycznej to ciężka sprawa. Ciężko zdobyć dobrą posadę i naprawdę bardzo mocno trzeba się napracować, by to osiągnąć. Tam znów możesz dostać dyrygenta, z którym ciężko będzie współpracować. Moi studenci musieli mieć to w świadomości i gdybym nie był na tyle wymagający i silny, by im to wpoić nie przetrwaliby w profesjonalnym świecie. Kilku z nich załamało się i po chwili płakało, ale ci co przetrwali radzą sobie wszędzie, dlatego mam swoich studentów rozsianych po całym świecie w największych orkiestrach.
Jak zapatruje się pan na współczesną edukację?
Teraz jest znacznie więcej lepiej wykształconych nauczycieli i jest większy przepływ informacji. Jest także szerszy dostęp do materiałów, do książek, szczególnie dotyczy to instrumentów klawiszowych. Za moich czasów na instrumentach klawiszowych grało się rzeczy, które były rozpisane na skrzypce, dziś jest nieporównywalnie lepiej. Muzyka jest pisana przez wielu wspaniałych artystów. Mamy do wyboru klasyczną perkusję, zestaw i to wszytko w dowolnie wybranych przez nas konfiguracjach.
Jaka jest więc najlepsza rada dla młodych bębniarzy?
Najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić jako młody perkusista, który uczy się grać to wziąć sobie dobrego nauczyciela. Ja zacząłem odnosić sukcesy bardzo szybko, bardzo płynnie osiągnąłem pewien poziom, zawsze uważałem to za coś oczywistego. W pewnym momencie wróciłem wspomnieniami i uświadomiłem sobie, że wszystko to zawdzięczam mojemu pierwszemu nauczycielowi, który dał mi solidne podstawy. Podczas pierwszych przesłuchań nawet nie wiedziałem, jak dobry jestem. Wszystkie te pochwały, które na mnie spływały tak naprawdę powinny przypaść jemu. Dzięki temu piąłem się po drabinie i mogłem uczyć się później u takich nauczycieli w konserwatorium, jak Roman Szulc, który był Polakiem. On grał właśnie w Boston Symphony Orchestra przede mną. Tak więc powtarzam - znaleźć dobrego pierwszego nauczyciela, który da ci podstawy. To jest najważniejsze, trudne do zrobienia, ale warte...
Jak pan postrzega z perspektywy czasu ewolucję w grze?
Gdy zaczynałem to grałem na klasycznym zestawie razem z siedemnastoosobowym big bandem. Mogę powiedzieć, że byłem całkiem niezły. W momencie, gdy usłyszałem na żywo bostońską orkiestrę byłem mocno podekscytowany i rzuciłem natychmiast grę na zestawie. Gdybym zagrał ci to, co grałem wtedy, a jak mówię było to całkiem niezłe to prawdopodobnie padłbyś ze śmiechu, ponieważ perkusiści przebyli bardzo długą drogę od tego momentu. Dołączyłem do orkiestry w 1952 roku, kiedy nie było przecież jeszcze żadnego rocka. Gdy patrzę na współczesnych perkusistów takich, jak Steve Smith, patrzę, jak pracują ich ręce i nogi, i gdybyś poprosił, bym spróbował tak zagrać to bym poległ. Ale taka jest kolej rzeczy. Widzisz jednego perkusistę, patrzysz, co wyprawia, a za pół roku pojawia się jeszcze lepszy. Co dalej?
No właśnie, co dalej?
No tak. Podejrzewam, że powstanie więcej innowacyjnych i wymagających pomysłów. Obecnie mamy bardzo głośną perkusję i wydaje mi się, że powinniśmy się trochę wyciszyć. Powinniśmy skupić się bardziej na muzyce niż na głośności i prędkości. Każdy może grać szybko i głośno - powtarzam swoim studentom. Próbujcie zagrać lekko i powoli, wtedy zobaczycie, jak można grać muzycznie. Złapać powietrze pomiędzy dźwiękami.
Cisza między nutami?
Jest złotem. To jak łapanie powietrza przez śpiewaka operowego.
Co zatem możemy wymyślić jeszcze w konstrukcji pałek?
Zasadniczo to już teraz jest tego wszystkiego za dużo (śmiech). Z pałeczkami jest tak, że można dokonywać nieustannych zmian w każdym z elementów. Perkusiści pomimo tego, co mają i tak patrzą dalej, i oczekują nowych rozwiązań.
Co pan sądzi o pałeczkach wykonanych z innych tworzyw niż drewno?
Widziałem wiele modeli wykonanych z innych materiałów i żaden z nich nie miał tego, co mają pałki drewniane. Nie mają takiego czucia i nie reagują jak drewno. Nie widzę, póki co, innego materiału, z jakiego można produkować pałeczki. Uważam więc, że pałki będą przede wszystkim drewniane, oczywiście będzie istnieć grupa pałek z tworzyw sztucznych, ale większość perkusistów będzie grała drewnem. Uderzając w talerz reakcja pałki drewnianej jest niepowtarzalna i nie do podrobienia przez inne tworzywa.
Niektórzy decydują się na tworzywa sztuczne ze względu na większą trwałość.
Prawda jest taka, że mocne uderzenie drewnianą pałeczką jest zdrowsze dla twoich ramion niż uderzenie pałką plastikową. W momencie, gdy nie uderzasz prawidłowo, a przecież nie każdy uderza zawsze prawidłowo to może mieć to wpływ na zdrowie twoich rąk, a nie uderzasz przecież raz czy dwa. Dlatego lepiej złamać ostatecznie drewnianą pałkę niż tłuc niezniszczalną pałką z tworzywa sztucznego. Zawsze powtarzam swoim uczniom, którzy grają sztucznymi pałkami, by uważali i przykładali jeszcze większą uwagę do prawidłowej techniki uderzenia.
Przez tyle lat nie miał pan problemów ze zdrowiem perkusisty?
Nigdy. Mam jedynie skoliozę. Jak wiadomo, gram na stojąco i moja postura nie do końca była prawidłowa, chociażby w momencie, gdy musiałem wciskać pedał. Nigdy jednak nie miałem żadnych bólów z tym związanych, czy to z nadgarstkami, ramionami lub plecami. Jeżeli masz tego typu ból to wynika to prawdopodobnie z nieprawidłowo ustawionego aparatu, stosowania złej techniki. Jest to także efekt braku rozgrzewki. Pamiętam, jak przyjeżdżałem do Symphony Hall i wszyscy byli zaskoczeni "Jezu, dlaczego ty nigdy nie potrzebujesz rozgrzewki?". Chodziło o to, że podczas drogi zawsze w samochodzie miałem pałeczkę i rozgrzewałem kolejno ręce. W chwili, gdy docierałem na miejsce byłem już rozgrzany (śmiech). Tak więc, jak najbardziej rozgrzewałem się przed grą.
Jak wygląda przygotowanie sygnowanego modelu pałek?
Powiem ci na przykładzie Steve'a Gadda, ponieważ był to pierwszy perkusista, któremu zrobiliśmy sygnowane pałki. W jego przypadku jest to połączenie SD2 z SD4. Po prostu sprawdziliśmy, co wyjdzie z połączenia tych dwóch modeli. Całe działanie polega na eksperymentowaniu. Perkusiści nie muszą odwiedzać fabryki w tym celu, wystarczy, że pokażą się u nas w biurze, gdzie wszystko załatwiane jest na miejscu.
Granie którego z rudymentów sprawia panu największą radość?
Ho (śmiech). To ciężkie pytanie. Wiesz, uczyłem się na książce Stick Control, która jest po prostu biblią perkusisty. Pierwsze 13 ćwiczeń było dla mnie czymś, co ćwiczyłem codziennie przez całe moje życie. Uzyskać to samo uderzenie, to samo brzmienie zarówno lewą, jak i prawą ręką, było dość trudne, ale przyznam, że nazwałbym właśnie te ćwiczenia ulubionymi.
Co więc sprawiało panu problem?
W sumie nie było nic przeraźliwie trudnego, bo zawsze koncentrowałem się na tym, co robię, poza tym miałem talent do perkusji. Brałem lekcje na puzonie, kornecie, fortepianie, klarnecie, każdego tygodnia. Okazało się, że najlepiej mi wychodzi z bębnami, być może dlatego, że był to najprostszy instrument (śmiech). Brzmienie bębnów najbardziej mi się podobało.
Które momenty swojej kariery uznałby pan za najjaśniejsze?
Grałem z orkiestrą 10 tysięcy koncertów. Ciężko więc wybrać ten jeden, bo każdy z dyrygentów był inny. Każdy z nich miał swój styl i był dobry w danym stylu. Nie było dyrygenta, który Beethovena, Dvoraka, Brahmsa grał tak samo równie dobrze. Z jednym grało się danego kompozytora świetnie, a innego tragicznie. Ciężko więc wskazać ten szczególny moment. Natomiast, jeżeli chodzi o produkcje sprzętu to mam wciąż taką samą, jak na początku satysfakcję z tego, co robię. Z ludźmi, z którymi współpracuję wszystko idzie mi znaczenie łatwiej. Mam najlepszy zespół, jaki mógłbym sobie dobrać. Oni ułatwiają mi życie i w sumie mogę powiedzieć, że to oni są tym moim największym sukcesem.
Dziękuję panu za rozmowę.
Ok, dziękuję również. To nie porozmawiamy o dziewczynach? (śmiech)
W tym momencie wyciągnąłem numer 2/10 Perkusisty i zdecydowanie przedstawiłem stronę 44 magazynu. Vic Firth ze współpracownikiem spojrzeli na zdjęcie i z wyraźnym uśmiechem zadowolenia zapytał: - Ona gra na bębnach? Zresztą, czy to ważne?
Specjalne podziękowania dla firmy Music Info i Krystiana Czarneckiego za zaaranżowanie spotkania.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…