J.Leiva Polmuz P-CAJ-M1R
Nie ukrywam, że zelektryzowała mnie wieść o reaktywacji marki „Polmuz” – w kwestii zestawów perkusyjnych, hardware’u i cajonów.
Natychmiast dopadło mnie wspomnienie brzmienia mojej pierwszej centrali z lat 80, które było tożsame z kartonem po telewizorze z Pewexu. Czy cajon będzie brzmiał jak pudełko po butach? Na szczęście ten czas już przeminął i dzięki nowoczesnym formom marketingu można zrobić fajną, udaną reaktywację marki „Polmuz”. Czerwony karmniczek, jaki przysłali do mnie zapaleńcy z Drum Store, tuż po wyjęciu z pudełka, zrobił na mnie zaskakująco dobre wrażenie.
Kilka miesięcy temu, gdy jasne stały się plany związane z marką „Polmuz” – zarówno w kwestii bębnów, jak i cajonów, zakładałem, że za cajon ten trzeba będzie zapłacić około 700 złotych. Wiadomo, „nostalgia biznes” ma się dobrze. Zacząłem więc chomikować fundusze na ten cel. Jakże miłym zaskoczeniem była kwota 398 zł. Gdy kurier przyniósł paczkę, rozrywając karton zębami i drżącymi rękoma, myślałem: „No tak, zmniejszyli koszty, więc w środku pewnie paździerz…”. Przeczył temu trochę logotyp J.Leiva na rozszarpywanym przez krwawiące już dziąsła kartonie. Hiszpański producent znany jest z tego, że wypuszcza na rynek bardzo przyzwoitej jakości instrumenty, na które nie trzeba brać kredytów hipotecznych, a które wyglądają i brzmią całkiem ciekawie. I tak właśnie jest z Polmuzem P-CAJ-M1R. Wygląda i brzmi dobrze, bo to jest J.Leiva, a nie uroczy wyrób instrumentopodobny z czasów, do jakich nawiązuje kolor skrzynki i logo.