Billy Cobham w Gliwicach
W drodze na koncert Billy Cobham Band w gliwickiej „Jazovii”, który odbył się 7 listopada w ramach festiwalu „Palmjazz”, zastanawiałem się, czego mogę się spodziewać po koncercie 74-letniego perkusisty.
Dochodziły mnie różne negatywne komentarze innych, jak: „może już pora przejść na perkusyjną emeryturę” albo „czasy świetności minęły” lub „co takiego może jeszcze pokazać ktoś, kto jest po siedemdziesiątce?”. Tak czy siak, ponowne zobaczenie żywej legendy perkusyjnej napawało mnie optymizmem i ekscytacją.
W końcu zaczął się koncert i prawdziwa magia. Razem z głównym bohaterem wystąpili: David Dunsmuir na gitarze, Michael Mondesir na basie oraz Camelia Ben Naceur i Steve Hamilton na instrumentach klawiszowych. Bardzo mile zaskoczyła mnie akustyka klubu, w którym odbywała się impreza. Wszystkie instrumenty były bardzo selektywnie słyszalne. Brawo dla akustyków, którzy zadbali także o odpowiednie poziomy głośności. Koncert wcale nie męczył poziomem decybeli. Dystans pomiędzy wykonawcami a publicznością był skrócony do minimum, gdyż muzycy byli otoczeni przez publiczność z trzech stron i grali, jak gdyby wśród ludzi. Warto chodzić na tego rodzaju klubowe koncerty, właśnie dla poczucia atmosfery żywej muzyki.
Koncert był kwintesencją stylistyki jazz-rockowej. Główny bohater grał z niesamowitym wyczuciem dynamiki instrumentu. Możliwość obserwacji z bliska pełnej kontroli dynamicznej była dla mnie chyba największą nagrodą. Podczas grania dłuższych partii z wykorzystaniem dwóch bębnów basowych można było słyszeć szybkie szesnastki grane stopami, jednak stanowiły one tylko tło w całym miksie. Wszyscy grający na „dwa kopyta” powinni to zobaczyć, aby pozbyć się podczas grania efektu wjazdu czołgu bądź innego pojazdu opancerzonego.
Pozostali muzycy, oprócz wspaniałej gry, zarówno akompaniującej, jak i solowej (rewelacyjne, improwizowane solówki pani Camelii Ben Naceur) byli uśmiechnięci i dbali o bardzo przyjemną atmosferę.
Zupełnie nieświadomie, obserwując grę Billy’ego, skojarzyłem jego sposób grania na tomach, akcentowania w crash’e oraz pozycję open-handed (bez krzyżowania rąk na hi-hacie) z grą Simona Phillipsa. Nie da się tego nie zauważyć. Widać, że Billy Cobham miał na niego ogromny wpływ.
Koncert nie odbyłby się bez sztandarowych kompozycji „Stratus” oraz „Red Baron”, ale za to go kochamy. „Stratus” przywołał moje wspomnienia, gdy jako nastolatkowie próbowaliśmy się z nim zmierzyć na próbach.
Obserwując publiczność wypełnionego w całości klubu nie widziałem zbyt wielu młodych perkusistów. To zastanawiające, bo zobaczyć, usłyszeć i poczuć grę tak wspaniałych muzyków i legendy perkusyjnej live, to nie to samo, co obejrzenie koncertu na YouTubie. Czyżby młode pokolenie zapomniało już lub nie wie, na kim wychowywali się ich współcześni perkusyjni idole?
Koncert trwał prawie dwie godziny i większość utworów była bardzo intensywna. Nie odniosłem wrażenia, że potrzebne jest spojrzenie na grę mistrza z pewnego rodzaju wyrozumiałością. Po prostu Billy Cobham wciąż jest w formie.
Przygotował: Piotr Czyja
Zdjęcia: Agnieszka Litarska
Dla nieznających tematu, aby zapoznać się z twórczością Billy’ego Cobhama, polecam posłuchać płyt:
Billy Cobham – „Drum’n’ Voice”,
Billy Cobham – „Spectrum: 40 Live”,
Mahavishnu Orchestra – „Mahavishnu”.
Wywiady z Billym Cobhamem dostępne na naszej stronie internetowej www.magazynperkusista.pl