Derek Roddy
Dodano: 16.07.2012
Derek Roddy jest najbardziej znany z gry ekstremalnej, z którą wspiął się na wyżyny. Tymczasem Derek to coś więcej niż precyzyjne blasty i huraganowe przejścia.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
W odróżnieniu od olbrzymiej większości perkusistów, specjalizujących się w ekstremalnej grze, potrafi w piekielnie szybkich tempach nadać granym partiom dużo zwiewności i lekkości. W jego aranżacjach wyczuwalny jest wpływ wielu gatunków muzycznych, które doskonale inkorporuje do swoich potrzeb, nadając im swój sznyt. Derek - grając szybko - nie głaszcze bębenków. Widać to było m.in., gdy grał partie blastów podczas przesłuchań do Dream Theater w utworze A Nightmare to Remember. Jest to umiejętność dla wielu perkusistów wciąż nieosiągalna, przez co muszą się ratować próbkami, triggerami i innymi "kłamstewkami" realizatorskimi, żeby zabrzmieć jak kawał mięcha. Derek takich rzeczy nie potrzebuje. Oczywiście, styl muzyki zmusza go do poszukiwania odpowiedniego brzmienia, jednak jest to perkusista, którego grę charakteryzuje nieziemska dynamika.
Podczas opolskiej kliniki Derek zagrał cały arsenał brzmień, zahaczając o różne style muzyczne. Przed koncertem nie chciał siedzieć sam, przez co razem z Markiem Kapłonem towarzyszyliśmy mu podczas przygotowań do pokazu. Facet jest prawdziwym twardzielem, przyleciał do Katowic prosto z Włoch lecąc przez Paryż, później samochodem z Katowic do Opola. Cała droga zajęła mu 18 godzin. Rozstawił sprzęt, zjadł sowity obiad, zagrał pokaz (a lekko nie gra), wsiadł w samochód i pojechał do Warszawy, by samolotem wrócić do domu. Od razu bardziej poszukujących teorii spiskowych uprzedzam, że odbyło się bez żadnych chemicznych wspomagaczy. Nie w jego przypadku. Perkusista jest pełen energii i zapału. Przed występem widział, jak swoje bębny na gołej podłodze rozstawiał supportujący go Mateusz Brzostowski. Czym prędzej pospieszył z pomocą, rozkładając mu osobiście podkładki pod gary tak, by się nie ślizgały. Klinika trwała półtorej godziny i okraszana była kilkoma smaczkami. Przed występem w garderobie podczas rozmowy okazało się, że Derek jest fanem nieżyjącego już, niestety, perkusisty Kiss, Erica Carra. Podczas jednej ze swoich solówek Derek zagrał pewien charakterystyczny fragment solówki Carra z lat 80-tych, nuta w nutę. Oczywiście zrobił to dwa razy szybciej i chyba nawet z większym polotem. Mniej więcej po godzinie pokazu wyszedł na środek sceny, żeby pogadać ze zgromadzoną publiką. Opisywał między innymi swój patent na palec wskazujący, który trzyma wyprostowany na pałeczce podczas blastowania (chodzi o docisk i krótszy sustain werbla - ciężkie do skoordynowania w szybkich tempach). Zaraz po pokazie wsiedliśmy razem w samochód i ruszyliśmy z kierowcą w stronę stolicy. W aucie rozpocząłem także rejestrację fragmentów (cały dzień spędzony razem, a ani minuty nagranej na dyktafon?) naszej rozmowy, która mimo usilnych prób przybrania formy wywiadu przechodziła w konwersację na różne tematy. Derek ważył każde słowo, często powtarzał je kilkukrotnie, mówił dokładnie, powoli i z wyczuciem, nie starał się blastować zdaniami, wręcz przeciwnie, mówiąc mało powiedział tak naprawdę bardzo dużo.
Jak to jest z tym graniem na żywo? Grasz na sto procent? Nie robisz sobie zapasu, by nie popełnić błędu?
Zrobiłem całe tony błędów dzisiaj, naprawdę całe tony. Zawsze gram na 100 procent i się tego nie boję. Wszystko też zależy od tego, jak czujesz się danego dnia. Jakie masz nastawienie i samopoczucie. Dziś czułem dobre wibracje w powietrzu. Miałem ochotę śmiać się cały czas, czułem duży komfort i swobodę. Wczoraj tak nie było, wczoraj czułem coś w stylu gniewu. Nie wiem nawet dlaczego, ale takie miałem samopoczucie wczoraj.
Każda klinika jest więc uzależniona od humoru w jakim jesteś?
Tak, zdecydowanie, to naturalne. Starasz się na klinikach grać rzeczy ograne czy wrzucasz coś nowego. Za każdym razem zapodaję coś nowego, czego wcześniej nie grałem, zawsze próbuję nowości i nie boję się, że się pomylę. A wiesz dlaczego?
Wal.
Bo wiem, jak się z tego otrząsnąć, umiem się pozbierać po popełnieniu błędu. Wiem, jak można błąd przekuć w coś cudownego. Nauczyłem się przez lata, że błędy nie są koniecznie tylko i wyłącznie złe same w sobie. Nauczyłem się, że błędy mogą być czymś bardzo kreatywnym, czymś pięknym, inspirującym. Dotyczy to w szczególności solówki. Podczas solówki mogę liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Jeżeli coś będzie spieprzone to będzie to moja wina. Dziś spieprzyłem kilka rzeczy, ale wątpię żeby wiele osób to odnotowało, ponieważ momentalnie otrząsnąłem się z tego.
Grasz dla siebie?
Gram dla siebie, tak. Liczę wtedy, że ludzie którzy przyszli mnie oglądać i słuchać rozumieją mnie. Oczywiście w momencie, gdy gram z innymi muzykami gram dla nas, dla zespołu. Z drugiej strony jeżeli robię materiał na Serpent Rise - moją kapelę, robię to także dla siebie, ponieważ wszystko, co tam jest mojego autorstwa, gram tam na gitarach, tworzę muzykę. To jest moje i dla mnie - wtedy czuję się dobrze.
Wychodzi na to, że każda klinika to wyzwanie dla ciebie.
Tak, dokładnie. Jest to zabawa, ponieważ nie wiadomo, co się stanie za każdym razem. Nie mam jakiegoś utartego schematu swoich klinik. Każdego dnia jest coś innego. Raz wychodzisz i jest pełno ludzi, cieszysz się z reakcji publiczności, która zadowolona patrzy na twoją grę, każdy bierze i wynosi coś z twojej gry, możesz przekazać swoją wiedzę i doświadczenie. Innym razem sam jestem smutny i przekłada się to na ludzi. Jest to sprawa bardzo indywidualna. Tak jest zresztą zawsze w życiu i dotyczy wszystkiego, co chcemy przekazać, co chcemy wyrazić.
Kto jest dla ciebie symbolem dobrego perkusisty?
O, stary. Jest ich tak dużo. Colaiuta, Weckl, Pete Sandoval, Mick Harris, Tony Williams, Billy Cobham, David Garibaldi, Terry Bozzio, Simon Phillips.
Mówisz nazwiska, a ja mam na myśli ogólny opis dobrego garowego.
Vinnie Colaiuta. Bo zawsze, gdy go widzę, to widzę, że gra coś nowego, coś odświeżającego. Gdybym miał opisać dobrego bębniarza użyłbym słów: dynamika, serce, dusza, wizja. W jaki sposób dąży do spełnienia i gdzie zabiera muzykę, w jakie rejony. To tyle. Jeżeli nie starasz się złamać pewnych barier to cały czas robisz to, co już było zrobione wcześniej. Jest to ciągłe pchanie perkusji do przodu.
Masz jakąś wizję, jak to nasze granie będzie wyglądać w przyszłości?
O Boże! Kto to wie? (śmiech). Chłopie, nie mam pojęcia. (tu nastąpiła dłuższa chwila zamyślenia). Organiczność, struktura z szeroką dynamiką, w każdym gatunku muzyki czy to ekstremalny metal, blues, rock, jazz, funk. Dynamika jest tym, co nas czyni nami, zdecydowanie. Perkusja w sensie bębnienie, uderzanie była pierwszą formą muzyki, wcześniejszą niż głos. Nowoczesne granie, za zestawem, jest uzależnione w dużej mierze od specyfiki danej generacji, dlatego ciężko sobie wyobrazić, jak to może wyglądać.
Młodzież jest obecnie bardzo zainteresowana nowinkami technicznymi, nowym hardware, nowymi lugami, nowymi korpusami bębnów. Powiedziałeś dziś, że w sumie prawie wszystkie firmy na rynku mają dobry sprzęt.
Tak, to prawda. Wszystko zależy od nas, od każdego indywidualnie, od usposobienia. Sprzęt jest jedną rzeczą, oczywiście, powinno się mieć jak najlepszy sprzęt, ale nawet w czasach, gdy nie było tak dużego wyboru ludzie musieli w jakiś sposób umieć przekazywać to, co mieli do powiedzenia. To kwestia odpowiedniej ekspresji. W obecnych czasach, ok, może to brzmieć nieco jak frazes w związku z tym, jak posunęła się technika przez ostatnie dziesięć lat, ale i tak to wszystko idzie z serca, powinno iść. Serce i uszy znaczą zdecydowanie więcej niż współczesna technologia.
Co sądzisz o karierze w muzyce? Nie grasz imprez na stadionach, koncerty nie przyciągają dziesiątek tysięcy publiczności, jednym z najbardziej znanych zespołów jest Hate Eternal, którego nazwa ogromnej większości ludzi nic nie mówi, ale niewątpliwie jesteś perkusyjną gwiazdą.
Jeszcze raz powtórzę, to kwestia tego indywidualnego głosu. Ludzie widzą, że ma to sens, ten głos przynosi efekt. Hate Eternal był jedynie drobną kropką w moim życiu, drobnym fragmentem moich kontaktów ze światem. Zdecydowanie więcej osiągnąłem samodzielnie poprzez swoją grę niż poprzez fakt, że grałem w Hate Eternal.
Zaczekaj, zapytam z innej strony. Dlaczego jesteś uznawany za perkusyjną gwiazdę?
Nie mam pojęcia (śmiech), kompletnie nie mam pojęcia. Może poprzez to, że mam motywację, że byłem jednym z pierwszych perkusistów, którzy wyszli z takim stylem gry na współczesną scenę perkusyjną, przedstawiłem to w jakiś sposób szerokiej perkusyjnej społeczności. Kurde, chłopie, nie mam pojęcia (śmiech), naprawdę bo trudno rzec, co przyniesie jutro, co ludzie będą lubić, co przyniesie im radość. To wszystko zawsze się zmienia.
Co trzeba zrobić, by być dobrym bębniarzem?
Trzeba być sobą, to jedyna odpowiedź i bardzo prosty klucz do sukcesu. Ludzie za bardzo chcą być kimś innym, chcą być Vinnie Colaiutą, Davem Wecklem.
Derekiem Roddy?
Pewnie też i Derekiem Roddy. Mogę z czystym sumieniem przyznać, że pomimo inspiracji nigdy nie chciałem być kimś innym.
Gavin Harrison powiedział, że jeżeli chcesz być dobrym bębniarzem to musisz poświęcić temu swoje życie. Podzielasz to zdanie?
Tak, tak, ale tak samo się dzieje w innych aspektach życia. Jeżeli chcesz być dobrym człowiekiem, dobrym mężem, przyjacielem, musisz dać z siebie wszystko to, co masz najlepsze. Musisz być gotowy do osiągnięcia celu i chcieć poruszać się do przodu. W obecnych czasach bardzo ciężko poruszać się przed siebie. Musisz wiedzieć bardzo dokładnie, czego chcesz. Mamy bardzo mało czasu, przeciętnie 80 lat, to jest nic, zupełnie nic. Musisz więc żyć tu i teraz. Nie możesz traktować życia jako próby dźwięku, gdzie za chwilę będziesz mógł zagrać wszystko od nowa, ponieważ nie będziesz miał tej okazji. Byłem jednym z pierwszych, jak nie pierwszym perkusistą, który pomógł przenieść blasty w sferę społeczności, ubrać je w zorganizowaną na swój sposób formę. Zrobiłem to poprzez moją książkę. Zobacz, ten styl gry funkcjonował już niemal dwadzieścia lat i mam świadomość wielu znakomitych perkusistów grających w ten sposób, ale to właśnie moja książka była tym elementem, który ubrał to w formę edukacyjną. Pozwoliło to pokazać szerszej grupie, czym są blasty i ekstremalny metal. Jeżeli zapytasz Dave Weckla, kto mógłby powiedzieć coś na temat tego stylu gry, to właśnie ze względu na moje edukacyjne zaplecze na pewno powie ci on, że o to najlepiej pytać Dereka Roddy. Po prostu on nie zna tego stylu gry. Dwadzieścia lat istnienia tej formy nie dało wielu materiałów edukacyjnych. Dopiero moja działalność spowodowała, że pewien gatunek muzyki został udokumentowany i ludzie spoza pewnego kręgu wtajemniczenia mogli poznać ten styl.
Tym właśnie się zapisałeś w historii. Teraz dałeś także odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Masz rację, granie blastów było często postrzegane jako niedbałe punkowe tłuczenie, tylko szybsze.
Zgadza się, ponieważ z tego się to wywodzi, podobnie grindcore. Wywodzi się to z punku, natomiast metal ubrał to w tę agresywną formę. Jest to bardzo interesujące, jak patrzy się na to ze współczesnej perspektywy, gdzie to wszystko zatoczyło koło. Rzeczy przechodzą z pierwszych stron na dalszy plan. Wszystko ma swój cykl, disco przyszło i odeszło, blues przyszedł i odszedł, glam metal pojawił się i odszedł.
Perkusiści nie są jednak gwiazdami pierwszego formatu?
Tak, jest to prawda, a szkoda, ponieważ perkusiści mają wiele do powiedzenia. Perkusiści, których znam, aranżują swoje partie. Weź jeden rytm i możesz mieć, powiedzmy, cztery różne wersje dynamiczne. Gitarzyści w przypadku określonej melodii nie są w stanie tego zrobić, perkusiści w rytmie mogą. Dlatego uważam, że w tej kwestii jesteśmy kimś wyjątkowym. Trzymanie prostego bum tam bum tam, to coś więcej niż jedynie uderzanie w te instrumenty. Gdyby John Bonham nie był w Led Zeppelin, Pete Sandoval nie był w Morbid Angel to nie wiem, co by było, ale na pewno byłyby to inne zespoły, mielibyśmy coś innego.
Co jest dla ciebie tą wisienką na torcie podczas gry na bębnach?
Ekspresja! Na szczęście ludzie, którzy mnie słuchają czują się podobnie, dlatego muzyczna ekspresja jest najważniejsza - moim zdaniem.
Dlaczego więc zacząłeś grac na bębnach?
Ojciec kupił mi bębny, bo uderzałem we wszystko, co się dało w domu.
Ot tak po prostu?
Tak po prostu. Pochodzę z dość muzykalnej rodziny, mój tata grał na gitarze, mój brat grał na gitarze, kuzyn grał na basie, a mama na pianinie. Wszyscy grali na jakichś instrumentach, więc i ja zacząłem grać na perkusji. Bardzo prosta historia. Nigdy nie byłem też naciskany, bym dążył do tego, by być najlepszym perkusistą świata, może dlatego nim nie jestem (śmiech).
Jakie zdarzenie było przełomowym w twoim życiu?
Modern Drummer Festival. Całe życie łaziłem i odmawiałem niczym mantrę: "Żebym tylko mógł zagrać na Modern Drummer Festival. Żebym tylko mógł zagrać na Modern Drummer Festival. Żebym tylko mógł zagrać na Modern Drummer Festival". Pamiętam na drugi dzień, jak zagrałem na tym festiwalu, obudziłem się nad ranem i widzę, że moja żona jest we mnie wpatrzona, w pewnym momencie mówi do mnie: "No i co teraz?" (śmiech).
No i co teraz?
Nie mam pojęcia! (śmiech) Dorastasz, masz cel w swoim życiu i w momencie, gdy osiągniesz w końcu ten cel ciężko jest skierować się od razu na inny. Ciężko powiedzieć sobie: "Co mogę więcej?"
To co możesz więcej? Wiesz już?
Nie wiem. Póki co chcę, żeby ludzie byli zadowoleni, gdy słyszą moją muzykę. Wszystko zależy od nas, nie jest to nigdzie napisane, prawda?
Prawda, ale wtedy chciałeś konkretnie zagrać na tym festiwalu, a teraz?
Teraz chcę zostać perkusistą, jakim zawsze chciałem zostać. Zostać takim bębniarzem, jakiego słyszę w swojej głowie. Czasami to tutaj nie jest połączone z tym (tutaj Derek wskazał najpierw głowę, a później ręce). To jest obecnie moje największe wyzwanie, by móc przenieść to, co mam w głowie na ludzi, przekazać im tę energię.
Miałeś kiedyś dość bębnów?
Czasami mam. Tak, zdarza mi się to, szczególnie w momentach, gdzie jestem mało kreatywny, gdzie nie mam inspiracji. Niekiedy wychodzę na długi spacer i wszystko mam w głowie, całą wizję, orkiestrację. Czasem jednak brak jest tej inspiracji, to uzależnione jest od dnia, od tego, jak się czuję w danej chwili. Ciężko to wytłumaczyć. Zawsze się to zmienia, każdego dnia jest inaczej. Jest to kwestia emocji. Chyba wszyscy tak mają i trzeba się z tym pogodzić, ponieważ jest to ludzkie.
Nie boisz się więc czasami, że granie stało się jedynie twoją pracą
Nie, ponieważ nie traktuję gry na bębnach w kategorii pracy.
Fajnie dziś powiedziałeś, że jedynym miejscem, gdzie pracowałeś był sklep muzyczny, co oznacza, że faktycznie nie traktujesz tego w kategorii pracy.
To jest hobby. Podobnie sprawa tyczy się węży, także uważam to za hobby.
Właśnie, co z nimi, dlaczego węże?
Dorastałem w otoczeniu, gdzie mieliśmy pełno węży, w ogóle pełno różnych zwierząt było dookoła, wiewiórki, psy, rysie... Wszelkiego rodzaju zwierzyna. Szczerze mówiąc, pamiętam, by w moim życiu był okres, żebym jakiegoś węża, jaszczura czy kota.
Węże jednak stały się nieco firmą.
Można tak to nazwać, z roku na rok, w zależności od wahań na rynku.
I dzięki twojej żonie Halle?
O tak, ona jest bardzo dużą częścią tego przedsięwzięcia. Dzięki niej miałem możliwość grać w Hate Eternal. To ona prowadziła dom i opłacała wszystkie rachunki, ponieważ ja nie zarabiałem w zespole. Każda trasa była w plecy, każda. Gdyby nie ona nie byłbym w stanie robić to, co robiłem i być w tym miejscu, w którym jestem teraz. Wiele osób może to potwierdzić, bo wiedzą, jak to wygląda w praktyce. Od kolesi z Cannibal Corpse przez Morbid Angel po Nile i całą resztę Musisz na kimś polegać. Czy to jest wydawca, dziewczyna czy bębniarz w zespole. Powiem ci tak - jeżeli bębniarz nie kopie w dupę to cały zespół nie kopie w dupę. Szczególnie w ekstremalnym metalu. Bębniarze tworzą te zespoły, są ich esencją. W thrash metalu bębniarz musi kopać, bo inaczej reszta nie kopie.
Jak więc ma się do tego Metallica?
Metallica? Oni stworzyli z tego trend, sposób życia i chwała im za to (tutaj Derek zaczął bić brawo kapeli Hetfielda i spółki). Czy lubię Metallicę? Tak. Czy ich lubię tak, jak wtedy, kiedy miałem naście lat? Nie (śmiech). Jestem pełen szacunku dla nich za to, co zrobili dla metalowej muzyki. Panter, Slipknot czy Lamb of God, te zespoły były pod wpływem Metalliki, tak więc wykonali kawał dobrej roboty.
Czy masz wspomnienie ze sceny, o którym chciałbyś zapomnieć, bo dałeś strasznie ciała?
Nie. Z prostego względu. Gdy wstajesz rano masz dwie rzeczy do wyboru, albo będziesz czerpał naukę z dnia, albo nie. To tyle. Ja to tak odbieram i staram się w myśl tego postępować. To właśnie nas wszystkich odróżnia od siebie, to czego się nauczymy i jakie wnioski wyciągniemy.
Co było najtrudniejsze dla ciebie na początku?
Najtrudniejsze było wejście w cały ten biznes tak, by ludzie traktowali mnie na poważnie. Nie było wielu bębniarzy, którzy potrafili przełamać tę barierę pomiędzy ekstremalnym metalem a resztą świata
Perkusja to nie tylko samo granie na bębnach.
To także wszystko wokół, cały ten marketing, biznes, ale też to, co mówiłem, serce i dusza. Najtrudniejsze było więc przełamanie tej niewiedzy, ponieważ Cobham, Colaiuta, Weckl nie wiedzieli, jaką robotę wykonujemy i na czym to polega. Musiał ktoś stać i powiedzieć: "To jest to, co robię", zaprezentować to i przyciągnąć uwagę ludzi. Stąd Modern Drummer Festival, byłem tam pierwszym perkusistą, który grał blasty i tak jest po dzień dzisiejszy. Mam na myśli tu ciągłe granie blastów, nie okazyjne wstawianie kilku kółek. Dla mnie była to więc kwestia przekonania i wiary w to, co robię, by przedstawić grę jak najlepiej potrafię ludziom, nie znającym tego gatunku. To było moje wyzwanie. Długo myślałem o swojej drodze, o ścieżce, jaką mam pokonać, w jaki sposób mam się rozwijać. Nie tylko jako perkusista, ale także jako człowiek.
Kiedy jesteś na scenie, co jest dla ciebie najważniejsze?
To, co mam zjeść po koncercie (śmiech).
Nie wydaje ci się, że jesteś dużym szczęściarzem, wręcz jednym z wybrańców, którzy mogą robić to, co lubią?
Każdy tak może mieć pod warunkiem, że będzie chciał tworzyć swoją tożsamość. W ten czy inny sposób, niezależnie od miejsca, w którym żyje. Każdy ma wolną wolę do tego, by mieć możliwość decydowania o swoim losie. Niezależnie od tego, czy jest bogaty czy biedny, czy żyje tu czy tam. W głębi możesz decydować o tym, co będziesz robić. Każdy na naszej planecie ma coś do powiedzenia i tylko od niego zależy, jak to wyrazi. Chciałbym móc wysłuchać wszystkich, ponieważ daje mi to szanse bycia bogatszym, mądrzejszym człowiekiem.
Więc co jest największą twoją inspiracją teraz?
Życie.
Wydaje mi się, że jesteś szczęśliwym gościem.
Tak, zdecydowanie.
Wczesnym rankiem z warszawskiego Okęcia Derek miał samolot do siebie, do domu (oczywiście nie bezpośrednio). Na lotnisku po odprawie spędziliśmy jeszcze dobrą godzinę rozmawiając o tym, jak wyglądało przesłuchanie do Dream Theater. Derek opisał kilka interesujących sytuacji i przedstawił wiele okoliczności, towarzyszących temu wydarzeniu, których przeciętny widz nie miał okazji zobaczyć. Rozmowa przeszła na bardzo szczegółowe tematy jego przesłuchania, dlatego też - niestety - jej szczegóły muszą pozostać między nami. Z minuty na minutę rozkręcał się, opowiadając coraz to bardziej pikantne ciekawostki. Kontynuowaliśmy także wątek węży. Derek okazuje się, że ma tak dużą farmę tych zwierząt, że nie może sobie pozwolić na bardzo długie wyjazdy w trasę. Jeszcze przed wyjściem na scenę dzwonił do żony zapytać czy aby posprzątała po gadzinach i dała im jeść! Jeśli będziecie mieli okazję to podpytajcie go osobiście. To bardzo fajny gość, z którym świetnie się rozmawia.
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…