Krzysztof Grabowski (Dezerter)
Dodano: 07.05.2013
Na naszym rockowym podwórku jest dwóch Krzysztofów Grabowskich. Jeden bardziej znany jako "Grabaż" lideruje Pidżamie Porno i Strachom na Lachy, a drugi - również piszący teksty - założył i bębni do dzisiaj w Dezerterze.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Zespół ma na karku trzy dekady grania i wciąż budzi zainteresowanie nowych słuchaczy. Rozpoczęła się kolejna seria wznowień wszystkich albumów grupy. Na pierwszy ogień poszły krążki "Kolaboracja", "Wszyscy przeciwko wszystkim" i "Blasfemia". Kolejne ukażą się w 2013 roku. Dowiedzmy się, czy Krzysztof Grabowski z Dezertera lubi wracać do starych nagrań i z czego skompletował swój pierwszy zestaw perkusyjny.
Już po raz kolejny ukazują się reedycje Dezertera. Przed dekadą zrobił to Metal Mind. Tak bardzo lubicie wracać wstecz i "grzebać" w starych nagraniach?
To nie chodzi o to, że my cały czas słuchamy tych materiałów. Dbamy po prostu o to, aby nasze płyty były cały czas dobrze dystrybuowane i dostępne na półkach sklepowych. W przypadku obecnych wznowień postanowiliśmy zrobić nowe mastery, odświeżyć grafikę i zapakować po raz pierwszy w digipack. Wiadomo, cały czas dorastają kolejne pokolenia młodych słuchaczy, nie pamiętające pierwszych premier tych wydawnictw.
Wy tak dbacie o własne wydawnictwa, tymczasem muzycy raczej narzekają na sprzedaż płyt. Nie sądzisz, że młodzi raczej zaciągają wasze dokonania z sieci?
Jestem niestety przekonany, że 90 procent młodych ludzi słuchających muzykę ściąga ją z Internetu, a nie kupuje. Co poradzić. Dorosło nam takie pokolenie, które nie ma wykształconych wzorców kupowania płyt. Poza tym zmieniły się również możliwości technologiczne, dostępność muzyki. Generalnie w Polsce nie słucha się muzyki. Brakuje powszechnej kultury muzycznej. W czasach przed Internetem bardzo dobrze sprzedawały się kasety, ale za to szerzyło się piractwo. Myślę, że poziom piractwa z tamtego okresu i obecne ściąganie są na podobnym poziomie. Mimo to na szczęście są słuchacze, którzy chcą mieć fizyczny nośnik. Nie wyobrażam sobie słuchania płyty ukochanego artysty bez trzymania w ręku okładki. Przecież to integralna część albumu. Płyty Dezertera nie sprzedają się oszałamiająco, ale w jakimś tam nakładzie schodzą z miesiąca na miesiąc. Przecież gdyby było inaczej, nikt nie byłby zainteresowany kolejnymi wydaniami.
Co w porównaniu z wcześniejszymi reedycjami, tym razem w masteringu udało się ulepszyć, podciągnąć, wyczyścić?
Technologia stale idzie do przodu, więc te możliwości zawsze są lepsze. Staraliśmy się tym razem zrobić remastering z materiałów jak najbardziej pierwotnych, do jakich mieliśmy dostęp. Niestety, nie mamy wielośladowych szerokich taśm studyjnych, które były tak drogie, że nikt ich nie przechowywał, tylko niestety na bieżąco kasował i nagrywał kolejnego wykonawcę. Nie chcieliśmy wpływać na brzmienie, tylko nadać całości w miarę współczesny wyraz, czyli zadbać o odpowiednią głośność, pasma. Myślę, że tych wydań będzie się dobrze słuchało osobom przyzwyczajonym do współczesnych produkcji.
Czy coś was uwierało przy ponownym przesłuchiwaniu archiwalnych nagrań?
Jakość nie jest doskonała, ale szanujemy kontekst historyczny. Takie były czasy, sprzęt i możliwości. Nie wstydzimy się tego absolutnie. To ma swój charakter i wdzięk.
Nigdy was nie korciło wydanie debiutu Dezertera w wersji z pikami w utworach i paskami zasłaniającymi różne fragmenty okładki, w jakiej trafi ł do członków Klubu Płytowego "Razem"?
Nie ma to sensu. Po co komu dziś płyta z pikami cenzury. Jak komuna padła i po raz pierwszy wydaliśmy pełną wersję tego materiału, to ogarnęła nas wielka radość.
W swojej książce "Dezerter. Poroniona generacja?" piszesz, że w krótkiej rozmowie z Robertem Materą ustaliłeś założenie zespołu i podział ról: on będzie gitarzystą, a ty autorem tekstów i perkusistą. Dlaczego zdecydowałeś się na ten instrument?
Jak sobie dzisiaj o tym pomyślę, to słowa o perkusji rzuciłem tak mimowolnie bez sensu. Wolałbym stać z przodu sceny i mieć dostęp do mikrofonu. Wtedy jednak byłem nieśmiałym chłopcem i bębny schowane z tył sceny wydawały mi się bezpieczniejsze. Nie potrafi łem grać na żadnym instrumencie, tak więc przy tym ustalaniu funkcji w zespole mogłem rzucić równie dobrze nazwę każdego innego instrumentu. Dziś, jak sobie pomyślę o tym wyborze perkusji, to trochę żałuję. Lubię rozmawiać z ludźmi. Przypuszczam, że byłbym gadatliwym gitarzystą. O wokalu nigdy nie myślałem, bo nie mam warunków głosowych, ani takiego słuchu, żeby dobrze śpiewać.
No dobrze. Zdecydowałeś się na perkusję, ale z czego zbudowałeś ten swój pierwszy zestaw?
Skleciłem go z kartonowych pudeł i krzeseł z materiałowymi obiciami. Z profesjonalnych perkusyjnych elementów skombinowałem skądś werbel, jedną blachę i fragment hi-hatu. Na tym zagrałem pierwsze zespołowe próby SS-20 w moim domu. Szkoda, że nie zachowało się żadne zdjęcie z tym zestawem. Później, kiedy już udało się organizować próby w różnych domach kultury, w każdym stał jakiś zestaw, przeważnie Amati, które miało jedną wadę - gwinty się rozpadały po pół roku grania. Trzeba to było wszystko potem kleić na słowo honoru. W dodatku polskie naciągi pękały natychmiast. Do tego jeszcze nie było pałeczek. W Warszawie jeździło się po nie aż na Ochotę do takiej pani, która sprzedawała je pokątnie niczym wódkę na mecie. A wracając do mojej perkusji, to przecież nie mogłem poświęcać prób w domu kultury na naukę gry na instrumencie. Dlatego konieczny był też jakiś bardziej profesjonalny zestaw do opanowania podstaw w domu. Kumpel kupił mi od muzyka weselnego fragment zestawu perkusji Szpaderskiego z lat 60-tych, jeszcze z cielęcymi naciągami. Zestaw składał się ze stopy, ogromnego bębna basowego, który miał jakieś 23-24 cale, za to malutkie były tom-tomy - jakieś 7, 8 cali, co było bardzo trudne dla mnie, bo ciężko było w niej trafi ć, jak się nie potrafi ło grać. Do tego jeszcze wcześniej wspomniany werbel w to wkomponowałem, hi-hat i jedną blachę, do której nawet nie miałem statywu, bo nie było gdzie go kupić. Ojciec naszego basisty zrobił mi go w pracy z jakichś rurek.
No to zestaw był, ale jak się uczyłeś trzymania tempa, przejść?
W pierwszym okresie grałem do kawałków różnych zespołów puszczanych z płyt. Jednak generalnie najwięcej uczyliśmy się razem na wspólnych próbach. Muszę się przyznać, że nie jestem wielkim fanem gry na perkusji. Uwielbiam patrzeć na lepszych ode mnie i przysłuchiwać się ich grze, ale nie mam ciśnienia, żeby siedzieć samemu w kanciapie i od rana do nocy tłuc w gary, bo mi się nie chce. Pewnie mógłbym nauczyć się dużo więcej, ale na ten gatunek spokojnie mi to wystarcza.
Za jakim zestawem nagrywałeś debiut "Kolaboracja"?
Wydaje mi się, że w studiu na Wawrzyszewie stał czarny Sonor. Na pewno do niego blachy były od kogoś pożyczane.
A kiedy kupiłeś swoją pierwszą profesjonalną perkusję?
To było niedługo potem, chyba w 1988 albo ‘89 roku. Wcześniej nie było mnie stać na jakiś w miarę przyzwoity instrument, a poza tym nie było czego kupić. Można było zdobyć, czatując w długiej kolejce po czeskie Amati. Pamiętam, że za wywiad od telewizji austriackiej dostaliśmy 300 dolarów na zespół. Ja za swoją "stówę" kupiłem NRD-owskiego Taktona.
A teraz na czym grasz?
Od ponad 10 lat mam Premiera XPK 2. Jeśli chodzi o blachy, to ostatnio wróciłem do blach Paiste 2000 - super sound. Swoje pierwsze Paiste 400 kupiłem podczas trasy po Japonii w 1990 r. i powiem szczerze, że dwie z trzech blach mam do dzisiaj bez uszczerbku, a naprawdę walę w nie z całej siły. Hi-hat Paiste 1000 też mi służy od bardzo dawna. Werbel mam firmy Ludwig (5 cali), kupiony w Berlinie jeszcze w latach 90. Ma świetne, szybkie brzmienie. Nie za wysokie, nie za niskie. Już kilku perkusistów chciało go ode mnie odkupić, ale on jest przecież częścią naszego brzmienia.
Taki szacowny muzyk z dorobkiem ma jedną perkusję w sali prób, a druga jeździ na koncerty...
Żartujesz chyba. Nie stać mnie na taki luksus. Niestety, mieszkamy w Polsce i odbiór naszej muzyki, jak i sprzedaż płyt w zasadzie ogranicza się do granic naszego kraju. Dlatego nie wiedzie nam się tak dobrze, jak rockowym rówieśnikom z zagranicy.
Łatwo zgłosiłeś się na perkusistę, a skąd ten pomysł na pisanie tekstów?
To wynikało bardziej z mojej buńczucznej, młodzieżowej postawy niż z doświadczenia. Wcześniej nie pisałem do szuflady. Dopiero, kiedy podjąłem tę decyzję, to teksty zaczęły powstawać lawinowo. Większość z tego szła do kosza, ale krótkie fragmenty dawały zaczyn ostatecznym tekstom. Zupełnie nieświadomie zrobiłem sobie ćwiczenie: pisać, pisać i coś z tego będzie.
Mam rozumieć, że komuna i system tak dobrze inspirowały?
Frustracja i wściekłość były takim napędem, a ten stan powodowały we mnie warunki, w jakich żyliśmy. Mając 18 lat i żadnej przyszłości, tylko policyjną pałkę przed oczami, narastało w nas wkur... U nas przybrało ono pozytywną formę. Poczuliśmy, że coś z tym trzeba zrobić, żeby nie zmarnować młodzieńczej energii na picie jaboli pod płotem.
Dla perkusisty pierwszym punktem odniesienia w zespole jest basista. Na trzech płytach, których wznowienia się ukazały grał z wami Paweł Piotrowski. Jak ci się z nim współpracowało? Dlaczego odszedł z zespołu? Zupełnie zrezygnował z grania?
Paweł grał z nami przez siedem lat. To dość długo. Przeżyliśmy ze sobą mnóstwo niesamowitych przygód. Pierwsze płyty, pierwsze zagraniczne trasy itd. Nasze drogi rozeszły się, ponieważ tak zdecydował Paweł. Ja do dziś nie rozumiem jego decyzji. Po rozstaniu z nami rozpoczął współpracę z zespołem Armia. Potem nie śledziłem jego kariery...
Krzysztof Kowalewicz
Zdjęcia: Robert Ochnio i Pepus
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…