Dave Weckl
Dodano: 22.07.2015
Jeden z najbardziej znanych i uznanych perkusistów na świecie. I tyle chyba wystarczy, by zaprosić do lektury rozmowy z legendarnym Dave Wecklem.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Wspaniały styl gry, nieskazitelna technika, wyczucie, dynamika, artykulacja… Można wymieniać praktycznie wszystkie perkusyjne atrybuty i w kontekście Dave’a umieszczać je na najwyższych półkach jakościowych. Do tego niesamowity profesjonalizm i świadomość własnej wartości, co niektórzy mogą odbierać jako lekkie zadufanie, ale w rzeczywistości jest to bardzo poważne traktowanie swojej profesji z dużą dbałością o szczegóły. Dave jest perfekcjonistą, co słychać w jego grze i jest przez niektórych wytykane: "Weckl jest po prostu czasami… za dobry". Wśród wszelkiego rodzaju "wad", taką każdy chyba przyjąłby bez wahania. Niejednokrotnie już wspominałem o jego wizycie w Polsce sprzed paru lat, gdzie poprowadził niezwykle ciekawe warsztaty, na których praktycznie nic nie zagrał. Starał się jak najwięcej przekazać na temat podejścia do nagrywania, przygotowania do studia, dbałości o własne brzmienie itp. Niestety, publiczność była wtedy mocno nastawiona na to, że Dave zagra solo, więc słowa muzyka bardzo szybko uleciały, trafiając jedynie w kilka świadomych osób na konkretnie wypełnionej sali. Szkoda, sam Weckl był nieco rozczarowany. Okazuje się, że muzyk prowadzi intensywne szkolenia, znane u nas jako ‘campy", więc istnieje szansa na to, że pojawi się kiedyś u nas ze swoim arsenałem wiedzy perkusyjnej.
Urodził się i wychował w St. Louis, w stanie Missouri. Pierwsze konkretne kroki na nowojorską scenę skierował z zespołem Nite Sprite. W połowie lat 80 jego kariera eksplodowała, grając sesje u wielu uznanych artystów, jak Madonna czy Diana Ross. Dołączenie do legendarnego Elektric Band Chick Corea w 1985 roku było potwierdzeniem wielkich umiejętności muzyka. Chyba każdy perkusista zna jedną z najsłynniejszych solówek w historii bębnów, zagraną wspólnie ze Stevem Gaddem i Vinnie Colaiutą podczas koncertu poświęconemu pamięci Buddy’ego Richa. Od początku lat 90 Dave rozwinął swoje skrzydła jako solowy muzyk. Konsekwentnie idzie do przodu, rozwijając się na polach realizacji nagrań produkcji muzycznej. Nie zapomina o klinikach i warsztatach, udziela się sesyjnie. W zeszłym roku wydał dwa nowe albumy, a razem ze swoim Acoustic Band będzie szalał po Europie, akurat jakoś tak w okolicach wydania niniejszego numeru Perkusisty (sprawdźcie jego stronę www). Panie i panowie, Dave Weckl!
Jak mocno doświadczenie gry z Chickiem Corea ukształtowało twoje podejście do muzyki?
Chick jest jednym z najbardziej zorganizowanych i płodnych muzycznie osób, jakie poznałem. Nadzwyczajna jest jego pozytywna umiejętność wciągania ludzi w swój świat, by zaspokoić swoje potrzeby pod kątem muzycznym i personalnym, co idzie u niego w parze. Cytowałem go w teorii i praktyce dość często w tamtym okresie, gdy prowadziłem swój zespół, szczególnie w jednym aspekcie: "Stwórz środowisko, by dać ludziom swobodę kreowania". Nauczyłem się strasznie dużo, ciężko to ująć słowami. W kwestii wspólnej gry na scenie i świetnej komunikacji oraz ogólnej organizacji zaangażowania sił. Te dwie rzeczy dogłębnie i w szczególności.
Słuchasz swoich wczesnych nagrań? Co sądzisz o młodym sobie?
Nie mam zwyczaju słuchania swoich nagrań. Za wyjątkiem, gdy coś miksuję, ale odpowiadając na pytanie, wszystko zależy od ery, z kim akurat grałem. Jako młodzieniec podchodziłem do gry na bębnach z dużą pasją, cóż, w sumie wciąż tak mam, ale moja tendencja do gry opierała się właśnie na tym - podekscytowany i grający nad wszystkimi. Po przestudiowaniu przede wszystkim sposobu gry Steve’a Gadda w moich późnych nastoletnich latach i zaraz, jak skończyłem dwudziestkę, zacząłem się nieco chować i z niektórymi zespołami zdawało to egzamin. Szczerze mówiąc, najczęściej, kiedy słyszę, jak grałem będąc młodym, to zaczynam się wzdrygać. Jestem pewny, że większość z nas ma podobnie!
Jesteś znany ze swoich możliwości i umiejętności. Jak podchodzisz do tego, w jaki sposób postrzega cię środowisko perkusyjne?
Oczywiście bardzo miło czuć, że ktoś docenia to, co robisz, a nie do końca jest miło, jak jest odwrotnie! Nauczyłem się bardzo dawno temu, że nie jesteś w stanie zadowolić każdego, więc przestałem wtedy próbować to robić. Chciałem, by moja muzyka i gra na perkusji była pozytywnym doświadczeniem dla każdego, kto będzie tego słuchał i brałem osobiście do siebie, jak ktoś tego tak nie odbierał. Doszło jednak do mnie, że jest to nierealne oczekiwanie. Ważne jest dla mnie to, by dawać słuchaczom pozytywne doznania, jeżeli mają na to ochotę, bo taka jest moja intencja. Poza tym chodzi mi o dzielenie się tym, co robię z każdym, kto rozumie moje podejście.
Zasada 10 000 godzin ma teraz spore powodzenie. Jakie jest twoje zdanie na ten temat i kiedy osiągnąłeś tę granicę?
Jest to oczywiście określenie orientacyjne, ale tak myślę, że osiągnąłem ten wynik jakoś po skończeniu 25 lat, może trochę później. Słyszałem o tej teorii i przeczytałem Outliers Malcolma Gladwella, myślę, że ta książka dotyka sedna. Uważam, że to jest tak samo, jak ze wszystkim, czego oczekujesz i chcesz robić dobrze, na absolutnie najwyższym poziomie. Musisz wyjeździć godziny tak, jak to jest w wyścigach samochodowych, które przez ostatnie lata traktuję jako hobby. Oznacza to, że musisz spędzić czas na ćwiczeniach i studiowaniu podstaw, nauki i obserwacji tych, którzy wiedzą, jak robić to, co ty chcesz robić, a póki co robią to lepiej niż ty. Słuchać muzyki, absorbować, ile się da, tak często i tak dużo, jak tylko potrafisz. Z drugiej strony im więcej się nauczysz, im więcej ćwiczysz wkoło, to staje się wtedy twoją drugą naturą i twój poziom umiejętności rośnie. Nie jestem pewny, jakie "liczby" za tym stoją, ale ten wynik jest całkiem niezły.
Co tworzy dobre, konstruktywne ćwiczenie?
Jeżeli chodzi o mnie to mam zawsze plan, zorganizowany zestaw ćwiczeń, nad którymi mam pracować. Każdego dnia spędzam czas pracując nad wszystkim z tej listy. Czas zrobi swoje, czas jest kluczowy, im więcej go masz lub sobie zorganizujesz, tym więcej wykonasz. Jeżeli masz mało czasu na ćwiczenie, to nie możesz się spodziewać wyników, w każdym razie nie szybko. Zajmie ci to więcej czasu. Wyznaję teorię poświęcania czasu na mniejsze rzeczy, metodą krótkich odcinków. Wtedy można uzyskać lepsze rezultaty. Tak więc technika "krótkich odcinków" jest dla mnie najbardziej konstruktywnym podejściem w momencie, gdy jestem ograniczony czasowo. W innym przypadku proponuję być maksymalnie zorganizowanym, jak to jest tylko możliwe i próbować pracować nad zarządzaniem swoim czasem, a znajdzie się czas na ćwiczenia.
Masz wciąż jakąś swoją rutynę ćwiczeń? Jak oceniasz swój rozwój i jak do tego dochodzisz?
Na całe szczęście pracuję zbyt dużo, by mieć jakąś rutynę. Jeżeli jestem pomiędzy trasami koncertowymi, pracuję w domowym studio i nie mam zbyt dużo czasu i potrzeby, by ćwiczyć. Potrafię przy tym zostać całkiem nieźle "nasmarowany" poprzez to, że gram dużo podczas sesji. W momencie, gdy nie nagrywam, gdy mam przestój na miksy, wtedy muszę mieć kontakt z zestawem każdego dnia, chociaż przez chwilę, by utrzymać formę. W tym przypadku, gdy jestem na podtrzymaniu formy, próbuję jak tylko mogę jak największej ilości zadań jednocześnie. Włączam na raz różnorodne rzeczy w sesję ćwiczeniową - niezależność, czas, czucie gry, brzmienie - we wszystko, co gram. Staram się też wtedy działać zgodnie z tą zasadą krótkich odcinków i pracować nad rzeczami, które nie wychodzą mi zbyt dobrze.
A jest to?
Moja lewa noga na pedale od centrali oraz podchwytliwe rzeczy w kwestii niezależności. Dzięki temu oprócz podtrzymania ogólnej formy mogę też poczuć pewien progres w grze tych rzeczy.
Czy wzrost umiejętności przychodzi w momencie przekraczania własnych limitów i opuszczenia tej bezpiecznej strefy?
Oczywiście, musisz trenować ciało i umysł na "nieznanym", by ruszyć ze wszystkim, by poszerzyć swoją wiedzę i uczynić swoją bazę bardziej dogłębną. Wychodzi to także z analizy tego, co akurat robisz, na każdym polu, na jakie spojrzysz, czy to time, czy technika, czy swoboda gry. Praca nad tym, szukanie konsekwencji i płynności, zagarnięcia tego, co już potrafisz. Chociaż są to nużące i powtarzalne ćwiczenia, nie chcesz przecież powtarzać złych rzeczy.
Jak chciałbyś rozwinąć swoją grę?
Szczerze mówiąc na tym etapie jestem szczęśliwy, że jestem w stanie utrzymać to, co mam i grać to, co chcę, kiedy chcę, tak długo, jak mogę. Tak naprawdę chciałbym studiować więcej gry na klawiszach i ćwiczyć komponowanie.
W porównaniu z nagraniami i grą w trasie, jak ważne jest dla ciebie nauczanie i granie klinik? Jak to się ma do przetrwania w branży w momencie, gdy nie można liczyć na sprzedaż płyt?
Sprzedaż płyt miała bardzo mało albo nawet nic wspólnego z moim przetrwaniem. Aż do tej pory. Teraz jest tak, że jestem właściwie własną wytwórnią płytową, trzymając wszystko samemu, produkując i sprzedając na własną rękę. Chyba po raz pierwszy w mojej karierze artysty studyjnego widzę pieniądze ze sprzedaży moich płyt. To szalone! W świecie jazzu nie sprzedajemy tak dużo płyt, nigdy nie sprzedawaliśmy. Możemy i robimy za to sprzedaż płyt podczas koncertów. I to w niezłej ilości. Pozwala to skutecznie zrównoważyć koszty trasy. Staram się też trzymać moje nowo wyprodukowane rzeczy z dala od stron pokroju Spotify czy Pandora, gdzie my, artyści, jesteśmy obdzierani finansowo, opłaty są wręcz śmieszne. Przez to nasza muzyka jest łatwo dostępna "tu i teraz", powodując zmniejszoną sprzedaż płyt. Chciałbym, by większa ilość artystów bojkotowała tego typu strony internetowe. Zabijamy samych siebie i całą branżę, pozwalając na coś takiego! Zdaję sobie sprawę, że zasięg może być mniejszy poprzez niepojawienie się tam, dlatego też ta muzyka będzie ewentualnie dostępna wkrótce na iTunes, ale póki co jest dostępna tylko na mojej stronie daveweckl.com, w twardym wydaniu lub poprzez ściągnięcie, tudzież na koncertach.
Gra na bębnach przynosi mi największą radość wtedy, kiedy robię to z innymi ludźmi, z żywym zespołem. Przez ostatni rok lub dwa lata zagrałem więcej klinik ze względu na moje 30-lecie z Yamahą. Razem z tymi klinikami zacząłem robić moje własne "Drum Intensive", osiem godzin dziennie dla maximum 12-15 osób. Cieszyły się dużą popularnością. Zawsze będę uczył, jak będę miał na to czas, ale teraz gra i trasy to główny cel. Myślę, że głównym aspektem tego wątku dla czytelników i młodych perkusistów jest próbować i rozszerzać swe działania wewnątrz branży. Być "tylko perkusistą" to naprawdę nie wystarczy, by przetrwać w obecnych czasach! Naucz się pisać muzykę, graj na innych instrumentach, nagrywaj, miksuj itd. To wszystko może się tylko przydać!
Gra na bębnach przynosi mi największą radość wtedy, kiedy robię to z innymi ludźmi, z żywym zespołem. Przez ostatni rok lub dwa lata zagrałem więcej klinik ze względu na moje 30-lecie z Yamahą. Razem z tymi klinikami zacząłem robić moje własne "Drum Intensive", osiem godzin dziennie dla maximum 12-15 osób. Cieszyły się dużą popularnością. Zawsze będę uczył, jak będę miał na to czas, ale teraz gra i trasy to główny cel. Myślę, że głównym aspektem tego wątku dla czytelników i młodych perkusistów jest próbować i rozszerzać swe działania wewnątrz branży. Być "tylko perkusistą" to naprawdę nie wystarczy, by przetrwać w obecnych czasach! Naucz się pisać muzykę, graj na innych instrumentach, nagrywaj, miksuj itd. To wszystko może się tylko przydać!
Jakie są najczęstsze problemy, z którymi ludzie zgłaszają się po pomoc na twoich klinikach?
To nie jest kwestia tego, co ludzie zgłaszają, jest to raczej chęć poddania się ocenie i poproszenie, by powiedzieć, co jest im potrzebne. Nie staram się udawać, że wiem wszystko, albo że moja droga to jedyna droga, żaden nauczyciel nie powinien tego robić. Staram się, by ludzie czuli się komfortowo w swojej przestrzeni, najpierw pod kątem fizycznym. Jest to rzecz, którą zaczerpnąłem z nauk Freddie’go Grubera, która miała duży wpływ na zachowanie za bębnami. Muszę powiedzieć, że z punktu widzenia "naturalnego ruchu ciała", wiele osób ustawia bębny i siedzi za nimi nienaturalnie, jeżeli nawet nie dziwnie. Tu nie chodzi o "perkusyjne" podejście. Tu chodzi o zwykły sens, ergonomiczne, sprawne podejście, które uwolni twoje ciało i umysł, by tworzyć to, co chcesz na instrumencie. Później staram się, by pozwolili emocjom, duszy, swojej indywidualności przeniknąć przez instrument, gdzie brzmienie i wyczucie gry będzie ich własne, a nie, że wychodzą jedynie jakieś "perkusyjne rzeczy". Wszystko dalej to powtarzalne ćwiczenia - technika, niezależność, czytanie, słuchanie - które można opanować w… 10 tysięcy godzin (śmiech).
Czego się nauczyłeś podczas prowadzenia warsztatów i klinik?
Nauczyłem się tego, że muszę poświecić czas na zastanowienie się nad tym, co robię! Dziele się tymi wszystkimi świetnymi rzeczami, których się nauczyłem od moich wspaniałych dawnych nauczycieli. Później muszę też analizować pozytywne rzeczy, jakie robię za bębnami. Dzięki temu mogę w jakiś inteligentny sposób przekazać to, co potrafię i odpowiedzieć na ewentualne pytania.
To już 30 lat, jak jesteś z Yamahą. Czy bębniarz jest tak dobry, jak jego bębny?
Tak i nie. Dla porównania - dobry kierowca rajdowy jest w stanie wskoczyć do innego auta, szybko się dostosować i pojechać nim na tor. Każdy dobry bębniarz umie przeskoczyć na inny zestaw i brzmieć równie dobrze, przynajmniej powinien. Tak czy inaczej na wysokim poziomie, gdzie wszystko jest czułe na detale, kierowca lub perkusista będzie w stanie działać lepiej i będzie miał większą szansę zrealizować swoją wizję, kiedy sprzęt będzie lepszy. Dla mnie Yamaha wraz z całą resztą sprzętu - Remo, Sabian, Vic Firth, LP, Shure itd. pozwala mi znaleźć się w tej komfortowej strefie, w której zawsze chciałem być. Ze słabszym sprzętem ostateczny rezultat mógłby nie być do osiągnięcia, przynajmniej nie na takim poziomie, jakie jest wymagane przez dane wykonanie, a to ma dla mnie zasadnicze znaczenie.
Czy osiągnąłeś optymalny kształt swojego zestawu, czy jest jeszcze miejsce na manewry?
Mój zestaw zmienia się w zależności od muzyki, jaką gram, zawsze tak jest. Szczególnie tak się dzieje w studio, w zależności od danej piosenki i brzmienia, jakie chcę stworzyć lub jestem proszony, by stworzyć. Jak pogrzebiesz w zdjęciach z 30 lat to znajdziesz podobny zestaw tomów, jaki używam teraz. Gdy dołączyłem do Elektric Band, elektronika wymusiła nową konfigurację, by wrócić głównie do akustycznego zestawu i studiowania z Freddym Gruberem, to znów zmieniło ustawienia wysokości i kątów. Zasadniczo mogę jednak powiedzieć, że tak, osiągnąłem optimum zestawu lub raczej zestawów. Ergonomia np. wysokość i kąty, gdzie naturalne ruchy ciała mogą przeważać, to największe usprawnienie na przestrzeni lat. Staje się to ważniejsze z wiekiem, gdzie nie obciążasz swojego ciała niewygodną pozycją, ryzykując kontuzję. Pomysły zawsze mogą się pojawić i możliwe, że stanie się to nagle, gdy będę chciał coś usłyszeć. Rzeczy zawsze mogą się zmienić.
Jedno z twoich ostatnich dzieł to Convergence. Korzystałeś z finansowania przez społeczność, udało się?
Tak, to były bardzo pracowite lata! Tak, jak mówiłem, chciałem to zrobić sam. Wykorzystaliśmy crowdfunding z Pledge Music, by zrobić Convergence. Tak, udało się, była pozytywna reakcja, która przekroczyła moje oczekiwania. To był jedyny sposób, byśmy mogli sobie pozwolić na tak dużą produkcję, a nie zwykłe CD. Są tam wersje play-along oraz inne ciekawostki. Gdybym miał to robić jeszcze raz, to obniżyłbym nieco poprzeczkę i nie oferował tak dużo rzeczy, mając pewność, że projekt będzie możliwy do wykonania i dostarczenia w przyzwoitym czasie. Mieliśmy naprawdę dobre intencje, dając tam tyle rzeczy, ale prawda jest taka, że zajęło nam to zbyt długo. Właściwie to nie jest wciąż skończone! Dokumentujące DVD zostało dopiero zrobione. Nasz problem, czyli mój i Oliviera jest taki, że zmagamy się trochę z perfekcjonizmem. Nie jesteśmy w stanie wypuścić czegoś, co nie spełni naszych oczekiwań, dlatego zajmuje to więcej czasu niż powinno. W zawiązku z tym osobiście przepraszam naszych darczyńców za tak długi okres oczekiwania. Wydaje mi się jednak, że ostatecznie większość jest zadowolona z finalnego efektu.
Na płycie jest utwór Higher Ground, zagrany razem z Chrisem Colemanem. Zrobiliście to "na wariata", czy mieliście przygotowane partie?
To był prawdziwy cios! Zrobienie tej piosenki było niesamowitą zabawą. Dla mnie podejście "na wariata" może być fajne podczas dżemowania z wysokiej klasy muzykami, ale nie podczas robienia płyty. Szczególnie w przypadku takiej piosenki jak ta, gdzie jest tak dużo orkiestracji i zaangażowanych jest tyle instrumentów. Miałem całkiem niezły pomysł na sposób, w jaki mamy to ugryźć, gdzie wymieniamy się perkusją "prowadzącą", miałem także kilka pomysłów na partie wewnątrz struktury. Mimo wszystko chciałem, by Chris miał również wpływ na brzmienie, dlatego zaprosiłem go do wspólnej pracy nad partiami. Oczywiście tylko podstawowe groove’y i ogólne role były wcześniej napisane. W takich ramach większość rzeczy, jakie zagraliśmy były "na wariata" i nie chciałbym, by były zrobione inaczej.
Kolejną produkcją jest płyta Of The Same Mind.
Of The Same Mind wziąłem finansowo na siebie. To mój nowy projekt zespołowy z Makoto Ozone (piano/B3), Tom Kennedy (kontrabas elektryczny) i Gary Meek (sax), wyprodukowaliśmy jedynie CD. Wracając do wątku wytwórni, to teoretycznie moja własna produkcja i sprzedaż płyt tak, jak w przypadku Convergence. Praktycznie zwróciły mi się tu koszta po sześciu miesiącach sprzedaży, co jest dość pozytywne. Na tym etapie możesz kupić ją tylko na mojej stronie lub na koncertach, które gramy. Mimo wszystko obie produkcje będą wkrótce szerzej dostępne.
Łączy cię długa współpraca z Mikem Sternem. Czy praca z kimś, kto ma tak silną osobowość muzyczną jest diametralnie inna od tego, jak prowadzi się własny zespół? Czy bycie muzykiem sesyjnym potrafi być dla ciebie spełnieniem?
Lubię sesyjną robotę z Mikem czy resztą z wielu powodów, ale tak, jest to inne myślenie niż bycie liderem własnego zespołu. Gdy jesteś sidemanem oznacza to, że pracujesz dla kogoś, kto bierze na siebie odpowiedzialność za prowadzenie zespołu, niezależnie, czy w studio czy na scenie. Dobrze jest to uszanować, by móc podążać za celami, obranymi przez lidera, bez większego uszczerbku dla tego, co chciałbyś wnieść do muzyki. Jeżeli tego nie potrafisz lub masz zbyt mocne zdanie na temat tego, jak pewne rzeczy powinny wyglądać, to powinieneś być liderem. Czerpię radości, smutki i pożądanie z obu sytuacji, dlatego cały czas robię jedno i drugie.
Materiał przygotowali: Maciej Nowak, Staszek Piotrowski, David West
Zdjęcia: James Cumpsty i F.Desmaele
Wywiad ukazał się w numerze kwiecień 2015.
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…