Czas na trzecią i ostatnią część "Bębnić i zarabiać?". Tym razem dowiecie się, czy cover band oraz kapela weselna to dobre pomysły na granie na perkusji i... zarabianie.
Cover band - ile w nim swobody?
4 Cocks Quartet - repertuar tego warszawskiego cover bandu obfituje w utwory takich kapel, jak Metallica, Van Halen, Richie Kotzen, Whitesnake, AC/DC czy Guns and Roses (i nie mówimy tu o ckliwych balladkach). Formacja oferuje mocny set piosenek, który cieszy się powodzeniem wśród klubowej publiczności. Również duże firmy wynajmują zespól dla swoich wewnętrznych imprez (rock wciąż żyje w narodzie?). Pojawia się więc pytanie - grając mocne covery można zarobić? Zapytajmy perkusistę formacji 4CQ - Łukasza Chmielińskiego - jak wygląda jego muzyczne życie perkusisty w rockowym cover bandzie. Łukasz, podobnie jak reszta członków zespołu, to profesjonalny muzyk. Absolwent Szkoły Muzycznej II stopnia im. Krzysztofa Komedy na co dzień obsługuje połamane partie bębnów w art-rockowym zespole Dianoya, a także wydatnie wspomaga swoją grą dział testów naszego magazynu.
4CQ to zespół grający mocne covery znanych kapel. Prosto z mostu - czy gra w takim zespole coverowym w ogóle jest opłacalna?
Hmm, zależy pod jakim względem opłacalna. Z czysto finansowego punktu widzenia ciężko nazwać to zajęcie specjalnie dochodowym. W zasadzie nie jest to kwestia repertuaru, który gramy, ale pochodna sytuacji rynku muzycznego w Polsce i publiczności, która ma dość niskie oczekiwania wobec muzyki i muzyków ogólnie. Dla nas liczą się także inne względy, chociażby to, że nie musimy męczyć się z utworami "pod nóżkę" typu disco polo czy inne polskie szlagiery i możemy sobie pozwolić na granie utworów, które lubimy i oprócz tych paru złotych dobrze się bawić i przy tym muzycznie się rozwijać.
Jak wygląda sprawa ze sprzętem? Grasz w różnych miejscach?
W tym momencie posiadam jeden zestaw, którego używam w zasadzie do wszystkich projektów, w których biorę udział: Dianoyi, 4CQ i różnych nagrań w studiu. Jest to Pearl Masters Custom, który w zależności od potrzeb odpowiednio sobie konfiguruję. Na Dianoyę zabieram w zasadzie całość gratów, trzy tomy, floor i pikolak, zawieszone na ramie. Na mniejsze pubowe grania z 4CQ zazwyczaj biorę tylko jednego toma 8 albo 10 i floora. Wybierając ten zestaw brałem pod uwagę kwestię częstego transportu i dźwigania, dlatego wziąłem zestaw z centralką 20x18 i floor 14x14. Natomiast, jeśli chodzi o kwestię bezpieczeństwa to staramy się mieć po prostu graty na oku, kiedy nie gramy i raczej nie zdarzały się jakieś przykre sytuacje ze sprzętem. Wiesz, ja siedzę zawsze z tyłu, co najwyżej Pacowi (gitarzyście) ktoś zalał pedalboarda piwem raz czy dwa razy (śmiech). Zdarzyło się, że ktoś usiadł za bębnami "bo chciał zobaczyć, jak się gra", ale wystarczyło grzecznie poprosić, żeby sobie poszedł.
W jaki sposób przygotowujesz swoje partie bębnów?
Zdecydowanie partie przygotowuję ze słuchu, starając się zachować jedynie podstawowy oryginalny groove utworu. Zależy to również od danego numeru, czasami niektóre partie bębnów są tak charakterystyczne, że należy je zagrać starając się odwzorować oryginał albo jakoś szczególnie je sobie upodobałem i dlatego je gram. Ogólnie nie odwzorowujemy utworów "kropa w kropę", często zmieniamy formę, sporo improwizujemy i staramy się dobrze bawić, grając poszczególne utwory. Czasami pozwalamy sobie na mocne odjazdy od oryginalnej formy utworu, robiąc na przykład wstawkę swingową w Whitesnake albo country w Deep Purple. Wszystko w sumie zależy od danej chwili i zazwyczaj są to spontaniczne sytuacje na scenie.
Czy zdarza ci się traktować niektóre sztuki równolegle jako miejsce ćwiczeń?
Zdecydowanie tak. Uważam, że granie coverów może bardzo pomóc w rozwoju muzycznym i tak staram się do tego podchodzić. Dla perkusisty to świetna szkoła grania i to w wielu aspektach: time- ?owym, pracy sekcji, słuchania innych instrumentów, wokalisty, ogólnej muzykalności w graniu itd. Także od strony czysto warsztatowej jest to rozwijające, jest to w końcu kilkugodzinny kontakt z instrumentem. Nie mam też specjalnie przygotowanych partii bębnów, które starałbym się odegrać. Pozwalam sobie na dużo improwizacji, dużo rzeczy wychodzi spontanicznie, staram się też ogrywać patenty, których dopiero się uczę albo niedawno odkryłem na You Tube (śmiech).
Co jest największym koszmarem bębniarza zespołu coverowego?
Chyba największym problemem jest po prostu ciągle mała ilość miejsc, w których organizuje się takie grania. To jest naprawdę niewiele klubów, a w końcu żyjemy w dwumilionowym mieście. Można też narzekać na słabe zaplecze techniczne niektórych klubów, brak mikrofonów odsłuchów itd., ale tu nie ma jakiejś zasady i różnie z tym sprzętem bywa, czasami można się naprawdę miło zaskoczyć. Nie podchodzę też do grania coverów jako sposobu na życie, jest to tylko jedna z kilku moich aktywności związanych z muzyką, staram się traktować to jako ćwiczenie i dobrą zabawę, choć z tym także bywa różnie (śmiech), przy której można przy okazji zarobić. Natomiast problemem typowym dla bębniarzy jest niestety waga sprzętu i konieczność dźwigania, no ale taki już chyba nasz los (śmiech). Nie znam perkusisty, który by się na to nie uskarżał, więc trzeba się z tym po prostu pogodzić i dzielnie znosić trudy tragarza.
Czego należy unikać podczas gry?
Ogólnie w każdym graniu powinno się unikać grania "sobie", nie słuchając zespołu. Należy pamiętać o roli perkusji i bębniarza w zespole i przede wszystkim tym kierować się w grze, nie wrzucać niepotrzebnych zagrywek? Chociaż wiem, że czasem każdego świerzbią ręce, żeby "wysypać" jakiś "młyn" czy inne przejście, ale należy starać się przede wszystkim dobrze pełnić swoją rolę, grać muzycznie, trzymać time, nie "wyłączać się" i słuchać reszty, chociaż po wielu godzinach grania może być to ciężkie.
Jakich imprez należy się wystrzegać?
Nie mieliśmy jakichś szczególnie przykrych doświadczeń. Organizatorzy różnych imprez zazwyczaj doskonale wiedzą, jakim jesteśmy zespołem i jaki mamy repertuar, więc jakieś nieprzyjemne sytuacje z tego powodu się nie zdarzały, nikt nas nigdy ze sceny nie pogonił (śmiech). Ważne jest, żeby w umowie zastrzec sobie odpowiednie warunki sprzętowe do zagrania większego koncertu. Zdarzyła nam się raz sytuacja, że przyjeżdżamy na miejsce koncertu, pytamy organizatora, gdzie jest scena i gdzie mamy się rozstawić ze sprzętem, a ten pokazuje nam ogrodowy namiot o wymiarach dwa na dwa metry stojący na gołej trawie i jak gdyby nigdy nic mówi "Tutaj". Jakoś udało się wybrnąć z tej sytuacji i coś na szybko zorganizować, ale nauczeni doświadczeniem zawsze zastrzegamy pod groźbą odwołania sztuki minimalne warunki sprzętowe.
Czy zdarzyło ci się trafić kiedyś na nie wypłacalnego organizatora?
Tutaj muszę szczęśliwie przyznać, że jeszcze nie zdarzyła mi się taka sytuacja i nigdy nie mieliśmy problemów z wypłacalnością organizatorów.
Czy w jakikolwiek sposób gra coverów wpływa negatywnie na inne projekty nie- coverowe, w których bierzesz udział?
W zespole grają ze mną gitarzysta Maciek Papalski i basista Artur Radkiewicz, z którymi gram również w Dianoyi. Jest to autorski band, który traktujemy priorytetowo i zawsze on ma pierwszeństwo przed innymi projektami, ale ponieważ gramy razem to staramy się tak dostosować kalendarz grań, żeby ze sobą nie kolidowały i jak na razie bez większych problemów udaje nam się je pogodzić.
Prawnie rzec biorąc?
Aspekt prawny jest często bagatelizowany przy realizowaniu nagrań tudzież występów na żywo. W dużej mierze producenci i organizatorzy imprez posługują się takimi prawnymi potworami jak wzory umowy (ta sama w każdej sytuacji dla każdego) lub czasami wcale nie mają żadnych dokumentów, potwierdzających naszą twórczość czy obecność. Z drugiej strony muzycy także nie przykładają większej wagi, ponieważ "umówiliśmy się przecież". Trudno się temu dziwić - muzyk powinien grać i tworzyć, a nie koncentrować się na tym, czy ktoś go oszuka i okradnie. Niestety, tak nie jest. Pamiętajmy więc, by kontraktować swoją twórczość na każdym etapie jej funkcjonowania. To wielce ułatwia sprawę i często "czyści" niezdrową atmosferę (np. umowy między członkami zespołu dotyczące nazwy itp.).
- Podczas sesji nagraniowej doprecyzujmy, jakiej wielkości stawka i za jaką pracę nam się należy. Nie przybijajmy przy tym "piątki" jak podczas handlu koniem, tylko spiszmy prosty dokument, w którym zaznaczamy, komu przysługują autorskie prawa wykonawcze do naszej pracy (możemy je przecież całkowicie przenieść lub licencjonować na dany okres) i na jakie pola eksploatacji. Stawkę ustalamy w zależności od czasu nagrywanego utworu lub czasu nagrań (tu występuje obopólne ryzyko). Zalecam także zgłoszenie się do jednej z organizacji zbiorowego zarządzania prawami artystów wykonawców (np. SAWP). W dokładniejszych umowach możemy zamieścić precyzyjne widełki czasowe (dniówki), formę przyjęcia nagrań, nadzór, sprzęt itd. Możliwości mamy tu bardzo dużo.
- W przypadku występów scenicznych sytuacja wygląda nieco inaczej. Zdaję sobie sprawę, że w większości klubów przyjęta jest praktyka, gdzie strony słownie umawiają się, że kapela zagra. Robione jest to ze względu na ominięcie obowiązków podatkowych, a to już temat rzeka? Skupmy się zatem na większych imprezach. Pamiętajmy, by w umowie był wyraźny zapis odnośnie opłat do ZAiKS - dotyczy to zespołów grających nie tylko covery! Darmowe imprezy plenerowe nie zwalniają z takiego obowiązku, jak to niektórzy naiwnie myślą. Podpisanie umowy często wymusza na organizatorze, by wysilił się nieco i zapewnił coś więcej - nie tylko pod kątem finansowym, ale także socjalnym.
- Tematyka podpisywania kontraktów z producentami czy też wydawcami jest niezwykle szeroka i nie starczy tu miejsca, by chociaż wspomnieć o podstawach. Zaznaczę jedynie, by absolutnie nie być łasym na jednorazowe wynagrodzenia i w kontrakcie sprawdzać raczej, jaki jest przepływ autorskich praw majątkowych aniżeli wysokość tantiem czy ilość egzemplarzy autorskich. Przede wszystkim młode zespoły ulegają często wizji łatwych kilku tysięcy złotych w momencie, gdy podpisują kontrakt na wyłączność kolejnych kilku płyt, przenosząc przy tym wszystkie swoje prawa, a gwarantuję Wam, że można zrobić to tak sprytnie, że żaden z członków zespołu tego nie zauważy, ale o tym być może kiedy indziej, jeżeli wyjdzie takie zapotrzebowanie od Was, czytelników.
Podpisanie umowy ma przede wszystkim duży aspekt psychologiczny i zniechęca nieraz do nieczystych gierek. Przede wszystkim jednak, nie popadajmy w paranoję, że ktoś nas chce od razu oszukać, ponieważ często ryzyko jest z dwóch stron. Starajmy się zrozumieć sytuację, ale przy tym pamiętajmy jednak, by cenić to, co robimy i kontraktować swoją twórczość jak najmocniej się da!
Grać dla pary młodej?
W przypadku grania weselnego wciąż wisi w naszym środowisku perkusyjnym mgła milczenia. Ludzie często kojarzą to z maksymalnym obciachem, utożsamiając taki zespół z dawnymi disco polowymi "formacjami rolniczymi". Tymczasem pojawia się coraz więcej zespołów, które obalają ten mit, prezentując z pomysłem całkiem przyzwoity poziom o różnorodnej stylistyce. Pamiętajmy - wiadomo, jaki jest cel takiej imprezy, więc nie liczmy na to, że kapela grać będzie jedynie utwory w stylu Children of Sanchez Chucka Mangione albo Lucifer Behemotha. Dla wielu muzyków jest to miejsce, gdzie naprawdę można zarobić jakieś pieniądze tym bardziej, że sytuacja w naszym kraju nie jest za wesoła w kwestii opłacalności gry - nazwijmy to - ambitnej muzyki. Tylko nieliczni trafiają do zespołów popularnych solistów, ale znów? Czy opłacony przez miejscowego potentata mięsnego występ takich np. Golców na dożynkach w Poświętnem to wielki powód do artystycznej dumy? A przecież są to wykształceni świetni muzycy! Damian "Wianek", bębniarz zespołu weselnego Cuda Wianki opowiada nam o trudach i znojach, a także jak postrzega swoją rolę w graniu takich imprez.
Zacznijmy od razu konkretnie. Ostatnio kiedy się spotkaliśmy pokazałeś mi swój grafik z pracy i termin na terminie terminem pogania. Są z tego wystarczające pieniądze?
Zgadza się - mój terminarz wypełniony jest dość mocno, ostatnio zdałem sobie sprawę, że wolny weekend mam dopiero w listopadzie... a do listopada sporo czasu i może się to jeszcze zmienić. Grając w zespole weselnym jesteś de facto zatrudniony na dobrym etacie w firmie.
No dobrze, ale teraz powiedz mi w nawiązaniu do mojego wcześniejszego pytania. Jest to po prostu "praca"?
Jest to praca. Praca, która daje mi wiele przyjemności, bo gram na perkusji i gram ze świetnymi ludźmi. Nie będę ukrywał też, że teraz daje mi spory zastrzyk gotówki. Zawsze granie traktowałem jako hobby. Grywałem w zespołach lepszych i gorszych. Z tymi lepszymi były przeglądy muzyczne, z których wracaliśmy z tarczą i kilkadziesiąt koncertów przed znanymi zespołami. Nie nastawiałem się na granie zarobkowe. Od zakończenia szkoły i pójścia na swoje miałem zwykłą pracę, z której finansowałem swoje perkusyjne fanaberie. Z czasem zaczęły się lepsze "sztuki" i dodatkowe pieniądze z grania. W pewnym momencie poznałem basistę, który szukał garowego do zespołu coverowego. Zgodziłem się. Fajna muzyka, fajni ludzie - wpadało sporo grań. Zaczęły się pojawiać oferty grań na weselach. Po zagraniu kilku, nasz wokalista stwierdził, że on się w tym nie odnajduje i przyjęliśmy to ze zrozumieniem. Po prostu nie każdy się do tego nadaje. Z basistą postanowiliśmy założyć drugi zespół, stricte weselny - 100 % Turbo Biesiada (śmiech)
Pewnie od razu nasuwa ci się pytanie, czy granie na weselach nie jest dla mnie obciachem? A czy praca w markecie na kasie lub na wózku widłowym to obciach? Robię to, co lubię, to co mi w miarę wychodzi i daje mi to satysfakcję oraz pieniądze. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że "pracując" w weekendy mogę zarobić więcej niż pracując po 8 h od poniedziałku do soboty, użerając się z klientami i z humorami szefa.
Czy możesz czasami sobie trochę pofolgować z bębnami i np. odpuścić gdzieniegdzie?
Na próbach przygotowujemy swój aranż utworu i się tego trzymamy. Dozwolone są pewne "odstępstwa" od aranżu (np. wcześniejsze zakończenie, przedłużenie, powtórzenie refrenu itp.), ale jesteśmy umówieni, że tym kieruje wokalista, dając nam umówione znaki. To jest bardzo czytelny układ. Zasadą wyjściową jest jednak trzymanie się aranżu, umówionego na próbach. To pozwala nam czuć się pewnie w każdych warunkach scenicznych, a jak wiadomo warunki akustyczne na salach bankietowych i w restauracjach nie są zbyt dobre.
W jaki sposób przygotowujesz utwory na kolejne sztuki?
Trzeba przede wszystkim wiedzieć, po co się jest w zespole o takim charakterze działalności. Moją rolą jest trzymać "beat" i trzymać tempo. Od "fajerwerków" jest wokalista. Gdy robimy nowy numer, słucham go, zapamiętuję rytm perkusji i staram się go w miarę możliwości odtworzyć. Ale to zależy od aranżu. Ze względu na szeroki repertuar i ograniczone instrumentarium (perkusja, bas, sax, wokal/gitara aku.) aranże niekiedy odbiegają od oryginałów bardzo mocno, ale z czasem wypracowaliśmy swój styl, który na imprezach się sprawdza. Najważniejsza zasada to "dużo nie oznacza lepiej".
Co jest największą zmorą takich imprez?
Największa zmora? Transport - trzeba przewieźć 4 osoby, instrumenty, własne, dość spore nagłośnienie, oświetlenie. Operujemy na terenie całego kraju. Na szczęście wszyscy mamy prawo jazdy, więc się zmieniamy za kierownicą. Długość grania - impreza weselna od 18 do 4 rano. Sporo grania. Trzeba być elastycznym - na bieżąco dostosowywać repertuar, gdy widzimy, przy czym się ludzie bawią. To samo z długością granego setu. Trzeba być cały czas czujnym. Pijani goście, którzy "kiedyś grali" i chcieliby "pograć" też się czasem zdarzają, ale wystarczy wykazać się odpowiednią dozą asertywności, aby sobie poradzić.
Masz specjalnie przygotowany zestaw różniący się od tego, co robisz poza weselami?
No cóż - na scenach nie ma ograniczeń miejsca, w restauracjach zazwyczaj ograniczenia są spore. Mam to szczęście, że mam dwa zestawy perkusyjne. Na weselach używam mniejszego i poręczniejszego - 20", 10" i 14", do tego werbel 12" x 7", bo jest cichszy. Używam też pałeczek typu HOT RODS - specjalnego modelu z przymocowaną dodatkowo główką, dla poprawy czytelności uderzeń. Blachy to standardowy mój zestaw, używany na różnych innych graniach.
Jaki repertuar sprawia ci największą przyjemność, a który doprowadza cię do szewskiej pasji?
Generalnie zawsze uważałem się za bębniarza lubiącego grać rock i funky - niestety, takich piosenek na weselach jest jak na lekarstwo (śmiech). Przyznam, że największą trudność sprawiają mi utwory w klimatach "Latino" - jest to moja pięta achillesowa i mocno muszę z tym walczyć. Inne rzeczy nie sprawiają mi większych trudności.
Czy widzisz jakiś negatywny wpływ na swoją grę? Popadanie w rutynę?
Nie zauważyłem negatywnego wpływu, wręcz przeciwnie - musiałem nauczyć się grać sporo ciszej niż do tej pory umiałem i poznawać rytmy, które nie były w kręgu moich zainteresowań muzycznych wcześniej. Do tego nie ograniczam się tylko do grania w zespole weselnym, więc może tu też leży przyczyna. Obecnie mamy 250 utworów w repertuarze, z których "młodzi" wybierają, co im się podoba. Lista zmienia się w sporej części co wesele. O jakiej rutynie mówisz ? Robimy nowe numery - zawsze coś nowego się dzieje.
Podsumowując - potwierdzasz, że jest to szkoła życia?
Dla mnie jest to pewien etap w życiu - jak długo potrwa, tego nie wiem. Sztuką jest czerpać z życia radość i mieć przy okazji środki do życia. Ja gram i zarabiam - czego chcieć więcej ? Nie przejmuję się opiniami, że granie na weselach to sprzedawanie się. Mam do takich opinii spory dystans. Życzyłbym każdemu, aby miał tyle radości i zadowolenia ze swojej pracy, ile mam ja!