Shadohm - Through Darkness Towards Enlightenment
Pavulon postawił na porządny zestaw instrumentalno-wokalno-realizacyjny.
Napęd: Paweł „Pavulon” Jaroszewicz (Selfmadegod2024)
Typ silnika: progresywny death metal, djent
Trasa: Jak to mamy w zwyczaju, a upatrujemy w tym już dziennikarski obowiązek, sięgamy po album będący autorstwem polskiego perkusisty. Dla jasności, jest to debiutancki album zespołu stworzonego przez Pawła „Pavulona” Jaroszewicza, swoistą ikonę drum-smoły, siarki i katakumb. Paweł jest kompozytorem całego materiału, więc siłą rzeczy musiał wyjść poza ramę swojej niemiłosiernie skatowanej Tamy i złapać się za instrumenty melodyczne. Jest przy tym muzykiem tak doświadczonym i świadomym, że nie zdecydował się na własnoręczną rejestrację wszystkich instrumentów zarówno jako instrumentalista jak i realizator. Ostatnimi czasy, ze względu na rozwój możliwości domowego nagrywania, wielu muzyków ambitnie zabiera się za całość, co oprócz medialnego lansu (niestety jedynie zazwyczaj w najbliższym gronie) nie zawsze przekłada się na jakość. Pavulon postawił na porządny zestaw instrumentalno-wokalno-realizacyjny. A to owocuje też jedną z najważniejszych rzeczy – składem koncertowym, po prostu zespołem! Zespół grający na żywo najlepiej uwiarygadnia materiał studyjny i pozwala mu żyć, a nie przepaść na kartach Wikipedii w dziale „Dyskografia”. Nie wpływa to jednak na zasadność pytania - czy warto z tą muzyką gdziekolwiek się pokazywać?
Album, konceptualny, gitarowo ciężki, gęsty, rwany, ale oparty na przewijających się melodiach, z kilkoma różnymi typami wokalnymi (Adrian „Klama” Meissner). Niespełna półgodzinny, co wiąże się z uczuciem nie tyle niedosytu, co niedopowiedzenia - a jest to wielka różnica. Jakbyśmy mieli mini serial, który wchłaniamy w jeden wieczór i po piątym odcinku (a tyle tu mamy kompozycji) nie uruchamia się automatyczne odtwarzanie kolejnego, chociaż z treści tego ostatniego tak to się zapowiadało. Mamy jednak uczciwie i sumiennie spiętą całość. Nie ma wątpliwości, że za taki stan rzeczy odpowiada nie tylko pomysł muzyczny (proces komponowania trwał około miesiąca), ale też dobrze zgrana ekipa wykonawców i realizatorów, którzy „czują bluesa”, ha!
Początkowo można się tu doszukiwać różnych skojarzeń stylistycznych, szczególnie mieszanki mocnych odsłon Devina Townsenda z ekipą Architects czy też dodatkiem Meshuggah i Gojiry, ale po jakimś czasie pojawia się prosty wniosek – jest to muzyczny związek tego w czym przez ostatnie 20 lat obracał się Pavulon. Niepodany ostentacyjnie w postaci czytelnych fragmentów, tylko połączony w całość. Coś jak różnica między mieszaniną a związkiem chemicznym.
Paweł nie epatuje tu bębnami zarówno pod kątem gry – a potrafi wgniatać w ziemię - czy też wywalonego na przód brzmienia. Aranżacyjnie gary są w swej roli i pracują na rzec piosenek. Brzmieniowo wszystko elegancko ocieka tłuszczem, ale ma w sobie wystarczającą czytelność, która łączy się ze stylistyką i nie tworzy żadnych poznawczych dysonansów.
Ale przede wszystkim, to nie jest ten znany ogólnie Pavulon – „strażak” składów koncertowych, który jest w stanie wbić najbardziej karkołomną sztukę z każdym, kto w ostatniej chwili stracił bębniarza. To nie jest zgrzany chłop ćwiczący godzinami w „szczurowni” szaleńcze partie bębnów, robiąc sobie przerwy na podwójny kebab „samo mięso”. Zapomnijcie o takim wizerunku Pawła. Tu słychać osobowość tego jakże skromnego, skrytego, nierzadko zagubionego, ale niesamowicie serdecznego człowieka. Przeskoki, dysonanse, ale też rozciągnięte, spokojne tła. Chłop nie mógł się chyba lepiej opisać niż poprzez ten właśnie album.
Wrażenia z jazdy: Paweł Jaroszewicz objawił nam się jako utalentowany kompozytor, czujący muzykę na swój sposób, co oczywiście wiąże się w perspektywie z własnym stylem i osobowością muzyczną. Konceptualny, treściwy album, agresywny, ale wielopoziomowy z racji przeplatania w aranżacjach szerokich fraz szarpanych gitar i czystych melodii. Mądrze dobrani kamraci „zbrodni”: Adrian Meissner, Rafał Tarlachan, Błażej Kasprzak i Jakub Śliwowski. Na samym początku opisu albumu wspominam o swoistym obowiązku recenzji. W tym przypadku jest to przyjemność i przyjemne odkrycie znanego mi muzyka na nowo. Oby jak najwięcej na żywo, jak najwięcej na koncertowych deskach!
Odcinki specjalne: Niewygodna do grania synkopowana fraza w „Fair-Weather Friend”, bardzo elegancko podany blast w „Ripped Apart”. Na poniższym video znajduje się perkusyjna kamera z utworu „Blurred”.