Henryk Miśkiewicz
Dodano: 17.12.2012
O perkusistach rozmawiamy z Henrykiem Miśkiewiczem
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Jako multiinstrumentalista, zapewne nie raz i nie dwa siedział pan za perkusją. Jak radzi pan sobie z grą na bębnach?
Każdy młody muzyk marzy o graniu na bębnach, nie byłem w tej kwestii wyjątkiem. Kiedy tylko miałem możliwość usiąść za perkusją - robiłem to z przyjemnością. Na jam sessions natychmiast wykorzystywałem każde zmęczenie perkusisty. Wydawało mi się, że "wtedy to dopiero żarło". Oczywiście były to wyłącznie moje odczucia...
A jak jest dzisiaj? Często siada pan do bębnów?
Dzisiaj nie siadam. Moja świadomość jest większa - w tym także poziomu młodych perkusistów. Dzisiaj szkoły prokurują masę dobrych i wspaniałych drummerów.
Pański syn - Michał, gra na perkusji. Jaki miał pan wkład w jego rozwój muzyczny?
Tak, jak każdy ojciec wychowujący dzieci. Życie codzienne uczy najbardziej. A zatem słuchanie w domu muzyki (jazzowej), kupowanie nowych płyt, zwracanie uwagi na szczegóły, na to, co jest najważniejsze w graniu na perkusji - że musi przede wszystkim swingować, groović. Zresztą tyczy się to każdego instrumentu, ale sekcji rytmicznej w szczególności.
W jakich okolicznościach pański syn chwycił za pałki? Zachęcał go pan do gry na bębnach? Zmuszał? "Synu, nie wyjdziesz na podwórko, zanim nie odbębnisz ośmiu godzin wprawek werblowych..." (śmiech)
Syn chwycił za pałki w wieku czterech lat i tak już trzyma je do dzisiaj. Do ćwiczenia na perkusji nigdy go nie zmuszałem. Wręcz przeciwnie, prosiłem, żeby ćwiczył na fortepianie, na który uczęszczał do szkoły muzycznej. Nagle w piątej klasie podstawówki oświadczył nam, rodzicom, że albo bębny, albo rezygnuje ze szkoły muzycznej. Wygrały bębny...
Czego nie lubi, nie toleruje pan u perkusistów, z którymi spotyka się pan na scenie, w studio?
Nie lubię, gdy nie ma drive?u; gdy perkusista gra swoje, nie słucha solisty; gdy gra za dużo...
Lepiej grać mniej, a równiej? Prościej? Czytelniej?
Zdecydowanie tak. Prostota jest zawsze bardzo skuteczna. Przy bardziej umiarkowanej grze, każde zamieszanie zwraca uwagę. W ten sposób buduje się napięcie. Grając dużo, bardzo trudno zbudować napięcie, bo kiedy zużyjemy już wszystkie środki, zostaje nam tylko dynamika, a ta się kiedyś skończy.
Jakie maniery bębniarza są przez pana najmilej widziane?
Uwielbiam, gdy bębniarz prowokuje. Wtedy zaczynam odpowiadać mu tym samym. Zaczynam grać inaczej, inspirujemy się nawzajem, powstaje inna muzyka niż zazwyczaj.
Gra pan z czołówką polskich bębniarzy. Proszę w kilku przykładach scharakteryzować styl gry, jakim wyróżniają się muzycy, z którymi najbardziej lubi pan grać.
Zacznę od mojego syna. Jest to perkusista, który mnie najbardziej prowokuje, z którym wzajemnie się rozumiemy, zwłaszcza w muzyce bardziej "free" i wywodzącej się ze swingu. Krzysztof Dziedzic natomiast jest dla mnie najbardziej grooviącym perkusistą, zwłaszcza w muzyce funkowej. Bardzo lubię grać z Czarkiem Konradem, który jest z kolei najbardziej czujnym i najbardziej kolorowym bębniarzem. No i "odjechany", a równocześnie mocno "osadzony" Robert Luty.
Odjechany, osadzony. Brzmi ciekawie. To ja poproszę wersję dla słabszych... (śmiech). Na czym polega "odjazd" i "osadzenie" Lutka?
Na tym, że jest osadzony w rytmie, tradycji i groovie, a jego przebitki i to, co gra pomiędzy rytmem jest często "odjechane". Uwielbiałem widowiskową całość, kiedy miał jeszcze długie włosy. Nawet w tej kwestii dorobił się naśladowców (perkusista z programu "Jaka to melodia"). Niestety, Lutek się ostrzygł, ale nie wpłynęło to na jego wspaniałą grę!
Co według pana jest najważniejszą cechą dobrego perkusisty? Metronomiczność? Feeling?
Feeling.
Wielu topowych muzyków, z którymi rozmawiam wskazuje właśnie tę cechę. Zastanawiam się, czy metronomiczność u muzyka, który gra sercem, ma jakiekolwiek znaczenie? Czy trzeba katować bębniarzy "pukadłami", skoro dobrze groovią i mają świetne, naturalne wyczucie czasu?
Jeżeli mają swój dobry czas, to oczywiście nie ma co ich katować metronomem. Ale podstawą jest groovienie. Kiedyś słuchając Counta Basiego Andrzej Trzaskowski stwierdził, że orkiestra tak swinguje, że wydaje się, jakby przyspieszała. I ona rzeczywiście przyspieszała - więc można przyspieszać, byle razem i byle swingowało i grooviło.
Jakich wskazówek udzieliłby pan młodym perkusistom? Jak - pańskim zdaniem - powinni się rozwijać? Na co zwracać największą uwagę?
Powinni bardzo zwracać uwagę na feeling, słuchanie tego, co się dzieje w zespole, ponieważ muzyka powstaje z bodźców, które sobie nawzajem fundujemy i w odpowiedni sposób je przetwarzając, tworzymy następne. Słowem: należy mieć uszy otwarte na wszystkie strony.
Spotkanie z jakim perkusistą było dla pana największym muzycznym przeżyciem?
To bardzo odległe czasy mojej współpracy z Orkiestrą Studio S1 Andrzeja Trzaskowskiego. Na Jazz Jamboree przyjechał kwartet Heinza Sauera, z którym mieliśmy zagrać wspólny koncert. W kwartecie tym grał wówczas jeden z najlepszych perkusistów big-bandowych, Ronnie Stephenson. Pamiętam, że gdy zobaczył swoje nuty, zapytał, dlaczego ma w nich napisane tylko podziały do podbicia, bez melodii. Tłumaczył nam, że mając zapis melodii, wie, co zagrać przed podziałem, aby było stylowo i przejrzyście. Pamiętam, że orkiestra grała z nim dużo precyzyjniej i okazała się bardzo dobrą orkiestrą. Wtedy zrozumiałem, dlaczego perkusistę uważa się za serce big-bandu.
Z jakim bębniarzem Henryk Miśkiewicz chciałby się spotkać na deskach i zagrać?
Skąd mogę to wiedzieć? Ta wiedza przychodzi dopiero z chwilą bezpośredniego spotkania na scenie. Czasami bardzo mi się ktoś podoba, a gra mi się z nim źle. Myślę jednak, że z Tonym Williamsem czy Brianem Blade grałoby mi się cudownie ze względu na to, o czym mówiłem wcześniej, a więc feeling, prowokację, słuchanie i reagowanie na każdy drobiazg.
Jak postrzega pan perkusję jako instrument? W odróżnieniu od saksofonu rodzi hałas i zamęt...
Perkusja to ostoja zespołu, instrument, który nadaje charakter utworom. Zawsze kiedy perkusja wchodzi po chorusie, granym bez niej, muzyka staje się jaśniejsza w sensie koloru. Poza tym ma ogromne możliwości barwowe.
Gdybym miał porzucić bębny dla saksofonu, bo marzę nauczyć się grać na tym dęciaku, od czego powinienem zacząć? (śmiech)
Od pożyczenia saksofonu, bo jak nie wyjdzie to zawsze można oddać. (śmiech)
Wojtek Andrzejewski.
Foto: Marcin Kydryński
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…