Jan Ptaszyn Wróblewski
Dodano: 07.01.2013
O perkusistach rozmawiamy z legendą polskiego jazzu Janem Ptaszynem Wróblewskim.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Z Janem Ptaszynem Wróblewskim spotykam się 5 lipca w łódzkim klubie Wytwórnia. Obserwuję go podczas próby przed koncertem "Story of Polish Jazz". Sprawia wrażenie najspokojniejszego człowieka nie tylko na scenie, nie tylko w klubie, ale w historii muzyki rozrywkowej. Legenda polskiego jazzu z trudem schodzi po schodach z desek Wytwórni, podchodzi do mnie i ze spokojem pyta: - Ty chciałeś rozmawiać ze mną o perkusistach? Odpowiadam twierdząco. - To chyba nie pogadamy... - mówi z rezygnacją w głosie. - Ja kompletnie się nie znam na perkusistach? Nie mam nic do powiedzenia na ten temat...
A wyobraża pan sobie jazz bez perkusji?
Absolutnie sobie tego nie wyobrażam! Co to za pytanie w ogóle! Przecież wiadomo, że sekcja rytmiczna w muzyce jest najważniejsza! Jest sercem i pulsem wszystkiego, co bije dźwiękami ze sceny. Co za głupie pytania mi pan zadaje...
Czyli to, że Adaś Czerwiński męczy się dla was, dęciaków, klawiszy i innych strunowców, ma sens?
Ależ oczywiście! Adaś męczy się cudownie. Gdzie tam męczy! On płynie z tą muzyką. Jest nieprawdopodobnie utalentowanym perkusistą. Gra z nim to przyjemność. Nie ze wszystkimi gra się tak miło...
A co znaczy "nie ze wszystkimi gra się miło"?
Ja to rozróżniam w bardzo prosty sposób. Albo ktoś daje taki rytm, że czuję go na plecach i niesie się po scenie dobra energia, albo ktoś gra tak, że czuję za plecami ciągnący mnie kamień. I wtedy modlę się, żeby jak najszybciej taki delikwent przestał męczyć siebie i pozostałych na scenie.
Można śmiało powiedzieć, że każdy z początkujących bębniarzy gra jak kamień. Co zatem powinni robić, by dawać dobrą energię?
Co do wskazówek, trudno mi cokolwiek poradzić. Jeśli facet słyszy, co w danym zespole się dzieje w nutach, dźwiękach, to wpasuje się w konwencję i będzie tworzył muzykę z pozostałymi ludźmi na scenie. Jeśli nie - żeby ćwiczył 24 godziny na dobę, stanie się tylko świetnym technikiem, ale nie będzie robił muzyki.
Ale może można mu jakoś pomóc? Nakierować?
Ależ nigdy w życiu! Nie zdarzyło mi się mówić perkusiście, jak ma grać. Nigdy nie mówiłem na próbach, że w te blachy ma uderzać w taki a nie inny sposób, a w bębny bić tak a nie inaczej. Nie w moim stylu jest mówić muzykowi, jak ma grać. Powinien to słyszeć, wyczuwać. Czuć scenę, wspólny grunt, na którym poruszają się muzycy. Konfliktów z bębniarzami nigdy nie miałem. No, chyba, że któryś miał zły dzień i zaczynał przysypiać. Wtedy trzeba obsztorcować. Wytłumaczyć, że scena to nie hotel, a stołek nie łóżko... (śmiech).
Jaki styl gry bębniarza pan lubi? Fusion? Straight-ahead?
Trudno mi to jednoznacznie określić. Lubię każdy, jeśli słyszę i czuję, że nie jest męczony, udawany. Lubię, kiedy perkusista gra fusion, a nie tylko chce sobie i mnie udowodnić, że potrafi grać fusion. Wtedy to jest męczenie. Jego i moje. Ja nawet nie wiem, jakiego perkusistę lubię. Są bardzo różni. Każdy ma swój styl grania i albo ten styl mi pasuje, albo nie. Jeśli mi nie pasuje, to nie znaczy zaraz, że jest to zły perkusista.
Woli pan, gdy bębniarz gra gęsto czy prosto?
I tak, i tak. Pod warunkiem, że złapię z muzykiem pewną nić porozumienia. Dobry kontakt. Wtedy możemy grać bardzo gęsto lub bardzo prosto. Fenomenalnie grało mi się z Tadziem Federowskim - bębniarzem, który zawsze grał bardzo prosto. Obecnie często gram z Marcinem Jahrem, który gra bardzo gęsto i też mi to odpowiada. Albo ludzie do siebie przystają, albo nie. Jak w życiu. Zdarzało mi się grać z perkusistami o bardzo ustalonej renomie, do których nie można się było przyczepić i grało mi się z nimi bardzo źle.
Dlaczego?
Choć byli świetni technicznie i wszystko się zgadzało, to coś między nami nie grało. W powietrzu, między nutami, wisiał jakiś niemy konflikt. Nie przystawaliśmy do siebie. To dotyczy także innych muzyków - nie tylko perkusistów. Można lubić się prywatnie, ale na scenie gra się ze sobą źle. I odwrotnie. Można nie przepadać za sobą prywatnie, ale nutami ludzie dogadują się wybornie.
A warsztat ma znaczenie?
Patrząc na współczesne trendy z perspektywy mojej młodości, sztuka perkusyjna i jej warsztat szalenie poszły do przodu. Ostatnie lata obfitują w wysyp młodych perkusistów, bardzo często świetnych technicznie. Ze smutkiem nieraz stwierdzam, że szkoda tylko, że ci świetni sprinterzy nie potrafią słuchać, co dyskwalifikuje ich w roli muzyka. Dla mnie dobry perkusista to taki, który potrafi przede wszystkim słuchać tego, co dzieje się dookoła i reagować na to wypracowanym warsztatem. Dla perkusisty dobrze jest, jeśli potrafi odnaleźć się w różnych stylach jazzowych, bo wtedy ma większe szanse na pracę.
A jak z tą pracą w polskim jazzie jest?
Bardzo źle i to smutne. Wykrwawiają się kluby jazzowe ze względu na koszty, podatki. Jak długo Polacy nie będą dobrze zarabiać, nie będą zainteresowani mniej komercyjną, a drogą muzyką jazzową. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę...
Wróćmy do bębnów. Gra pan od lat na tym samym saksofonie. W jego konstrukcji nic się nie zmieniło. W tym samym czasie w bębnach dokonała się rewolucja sprzętowa. Jak ją pan ocenia?
Zestawy perkusyjne, rzeczywiście, uległy ogromnej metamorfozie. Najlepiej było ją słychać w latach 60- tych. Wtedy perkusiści zaczęli obstawiać się pierwszymi crashami. Wcześniej grało się głównie na ride?ach. Szybko przyzwyczaiłem się do coraz bardziej monstrualnych zestawów perkusyjnych i polubiłem mnogość dźwięków, pod warunkiem, że grający potrafił robić z nich muzykę, a nie hałas. Bardzo szybko oswoiłem się także z różnymi syntezatorami. Jeśli tylko człowiek, który te instrumenty obsługuje, dobrze na nich gra, to nie mam zastrzeżeń. W tej rewolucji sprzętowej i komputerowej nie mogę zdzierżyć tylko tego, że w obecnej dobie robi się różne produkcje oparte na czterech pętelkach. Nie lubię tego, gdyż na taką pętelkę nut wpłynąć już w żaden sposób nie można, co jest sprzeczne z zasadami jazzu, jakie wyznaję. Pętelka nie porusza, a jazz to grupa brzmień i sztuka, która powstaje z różnych reakcji. Jak w chemii...
Jakich manier nie lubi pan u perkusistów?
Jeśli nie chce im się grać. To, że któryś ma lenia, wyczuwam błyskawicznie. Wtedy trzeba delikatnie obsztorcować (śmiech), bo wówczas czuję za plecami ogromny kamień uwiązany do tyłka i też nie chce mi się grać. Muzyka powstaje z emocji tych, którzy ją tworzą. Jeśli bębniarzowi chce się spać, a nie grać, to niech idzie się wyspać, bo to słychać. Jego werbel dosłownie ziewa... (śmiech). To samo dotyczy innych muzyków.
Najlepszym perkusistą świata jest?
Był... Elvin Jones. Żałuję, że nie udało mi się z nim zagrać. Absolutny wyjątek, którego jeszcze nikt nie doścignął. Grał tak, jak uwielbiam...
Jak?
Wystarczyło kilka pierwszych nut jego rytmu i z facetem chciało się grać. W jego graniu było miejsce dla innych muzyków. Nie było egoizmu. Ten facet miał w sobie tyle ciekawej energii. Szalenie żałuję, że nie dane mi było z nim zagrać...
W nielicznych klubach jazzowych zdycha instytucja jam session?
Nie, ona nie zdycha. Są grupy jazzowe, które dbają o to, by faktycznie była to sztuka. Np. w Trójmieście, gdzie zdarzyło mi się zagrać od cholery dobrych jammów. Może dlatego, że są tam reguły przestrzegania porządku tych spotkań. Zasada jest prosta. Ktoś, kto gra niepewnie, nie wbija się od razu na scenę. Nie ma wówczas ryzyka, że położy kawałek. W Stanach jest zasada, że jam session jest szalenie ważnym wydarzeniem, do którego dopuszcza się jedynie sprawdzonych, nierzadko zaproszonych muzyków. To mądra zasada. Ja także lubię jammować z muzykami, o których coś wiem, a nie z tymi, którzy położą mi utwór...
Czyli nie uczestniczy pan w wyszukiwaniu młodych talentów?
Uczestniczę. Dobrze wiem, gdzie coś dobrego się dzieje w młodym pokoleniu i wspieram to. Mam też od tego ludzi. Jednak, jeśli przyjdzie do mnie np. młody perkusista i powie, że chciałby ze mną pograć, to z miejsca odpowiem "nie". Muszę najpierw posłuchać go ze swoim zespołem, zobaczyć go, posłuchać. I może dopiero wtedy z nim pogram. Niech pan się nie boi. Ja dobrze słyszę, gdzie coś dobrego lęgnie się w polskim jazzie. Biednym polskim jazzie...
Największe rozczarowanie?
Grałem kiedyś z fajnym, młodym perkusistą. Zdolny chłopak. Miał fajny groove i nieźle swingował. Problemy zaczęły się w momencie, gdy trzeba było zacząć grać z nut i wejść do studia. Koniec...
Michał Urbaniak twierdzi, że nuty są niepotrzebne...
Na koncercie nie. Ale czytać warto umieć. Muzykom zdarzają się prace w studio. Tam nuty to język, bez znajomości którego są problemy. I to poważne...
Wojtek Andrzejewski
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…