Michał Dąbrówka, Cezary Konrad, Tomasz Łosowski to jedne z największych osobowości polskiej perkusji. Co do tego nie ma wątpliwości.
Tylko, że panowie kompletnie nie uważają się za perkusyjnych "guru". Wręcz przeciwnie, twierdzą, że czasy perkusyjnych autorytetów powoli mijają i w dobie internetu większość młodych adeptów perkusyjnego grania nie przykłada takiej wagi do bezpośredniego czerpania z doświadczeń starszych muzyków. Czy aby na pewno? Czy ci trzej wspaniali perkusiści nie inspirują już tak, jak kiedyś?
Każdy z nich to zupełnie inna historia, ich losy były kompletnie różne. Przechodzili przez całkowicie inne życiowe perypetie, jednak wiele osób utożsamia tę trójkę ze sobą. Oprócz tego, że są to wspaniali muzycy, o dokumentnie różnych stylach, to mają z pewnością jedną jakże charakterystyczną wspólną cechę. Panowie reprezentują jedno z ostatnich pokoleń "starej szkoły". Co mam na myśli? Chodzi tu przede wszystkim o dostępność instrumentów, materiałów szkoleniowych i kontakt z perkusistami z całego świata. Nawet Tomek Łosowski, który wychowywany był w otoczeniu muzyków, jakże popularnego wówczas zespołu swojego ojca - Kombi, nie miał tak wygodnie jak jego rówieśnicy za "żelazną kurtyną". Michał Dąbrówka, który nie czekał na to, że stanie się cud w jego Łaskarzewie, tylko ruszył do Warszawy po naukę i doświadczenie. Czarek Konrad, który wychowywał się… bez salki do ćwiczeń, grając, ile się dało z innymi muzykami. Każdy z nich wylał hektolitry potu za zestawem perkusyjnym. Nie mądrzyli się na forach internetowych, nie komentowali z zajadłością fi lmików na YouTube, bo po prostu tego wtedy nie było. W zamian za to katowali do zdarcia taśmy ze swoimi idolami, tworzyli własny styl gry, grali z innymi wspaniałymi muzykami, którzy podobnie, jak oni, nie mieli łatwo. Nie chodzi tu o to, żeby pokazać jakieś męczeństwo tych trzech panów… Chodzi tu raczej o to, by pokazać, że niezastąpioną metodą do osiągnięcia celu jest ciężka praca, oparta na wielkiej pasji. Mamy nadzieję, że niniejsza rozmowa zachęci was do przemyśleń oraz stanie się inspiracją do grania i tworzenia. Ciężko było zebrać panów razem. Nie tylko grają i komponują dużo, ale muszą to przeplatać z obowiązkami rodzinnymi. Wreszcie się udało i zebraliśmy się w jednym z warszawskich studiów fotografi cznych. Gdy przyjechałem na miejsce, spotkałem czekających w komplecie muzyków i od razu… pojawiły mi się ciarki na plecach. Wiedziałem, że będzie to coś niesamowitego! Panowie rozpoczęli dyskusje na wszelkie możliwe tematy, po czym skupili się mocniej na kwestiach muzycznych. Była to przecież dla nich także okazja do wymiany doświadczeń. Tylko na jakim poziomie zaawansowania?! To było niesamowite! Szczególnie głodnym, wręcz zachłannym wiedzy był Czarek Konrad, który dopytywał o różne detale. Tak więc uczymy się całe życie i jeżeli uważacie, że tacy giganci wiedzą wystarczająco i już wiele nie jest im potrzebne do szczęścia to bardzo się mylicie. W poniższej rozmowie znajdziecie tego potwierdzenie.
Kiedy ostatni raz widzieliście się we trzech razem?
Grodzisk Mazowiecki, Czarek był wtedy laureatem takiego przeglądu. Pamiętam, bo Czaruś fajnie zagrał.
Dawno, dawno się nie widzieliśmy. Na pewno ponad 10 lat. Z każdym z osobna częściej.
Natłok pracy nie pozwala?
Jakoś nikt nie chce mieć trzech bębniarzy w jednej kapeli (śmiech). Tu jest problem.
Kiedyś ktoś z muzyków, a pracujemy z wieloma barwnymi osobowościami i ktoś z kolegów powiedział, że wielka szkoda, że nie możemy ze sobą na trasę pojechać, bo też jakiś element umyka... Nie byliśmy ze sobą nigdy na trasie.
Chodzi o to, że wy się wszyscy lubicie...
Bardzo się lubimy, mimo, że nie przebywamy ze sobą nigdy dłużej niż parę minut. Nie byliśmy ze sobą nigdy na wspólnym wyjeździe.
Jestem z innego miasta, co też jest utrudnieniem, podczas, gdy chłopaki mogą się spotykać.
TRZECH RAZEM
Walnę od razu prosto z mostu - bitwy perkusyjne. Pomijam już tu kretyńską nazwę, ale sama idea nie ma sensu, mimo teoretycznego zabawnego ujęcia. Was trzech ludzie bardzo by chcieli zobaczyć w takiej właśnie bitwie. Ty, Michał, kiedyś powiedziałeś mi, że nie w tradycyjnej formie…
Chodziło mi tu raczej o to, żeby coś przygotować razem…
Michał miał pewnie na myśli kontekst muzyczny.
Tak, dokładnie. Nie wyobrażam sobie takiej bezsensownej napierdzielanki, kto szybciej, kto głośniej.
Czarni perkusiści zbierają się razem i grają sobie coś na zasadzie podbierania patternów, jest to swego rodzaju wyścig zbrojeń. Ja też nie lubię tych bitew. Nie kocham też takich duetów, czy to właśnie dwie perkusje, czy dwa fortepiany, bo mam takie wrażenie, że zjadają sobie alikwoty nawzajem. Nie jestem fanem, chyba, że bardzo duże bębny i jakiś mały jungle’owy zestawik, ale takie same zestawy obok siebie to miałbym problem. Nie mówiąc już o tym, że nie mógłbym pauzy zrobić, bo cały czas ktoś gra. Nie chodzi już też nawet o ten kontekst bokserski, ale nie lubię, jak grają te same instrumenty obok siebie.
Musiałoby to być coś skomponowane specjalnie na taką okazję.
Jesteście zarobieni, ale może spróbowalibyście?
Zarobieni jesteśmy, po prostu. Każdy ma swoje projekty, dużo gramy, czasu brak…
Wiesz co? Ja bym nie zrobił… Oczywiście, jeżeli trzeba by było, a mam wielki szacunek dla swoich kolegów…
…na jakimś międzynarodowym dniu perkusji…
…to bym przyjechał i zagrał, byłaby to pewnie gratka dla fanów tak, jak mówisz, ale tak poza tym to raczej nie.
Jesteście we trzech mocno kojarzeni…
To ja teraz zapytam. A z czym się kojarzymy?
Po prostu wielu czytelników i fanów łączy trzy wasze osoby.
Może dlatego, że dorastaliśmy w podobnych czasach i słuchaliśmy podobnych rzeczy.
Mieliśmy podobne inspiracje i fascynowali nas podobni bębniarze w latach młodości.
Ja tak, jestem fanem YouTube’a i nie ukrywam, że co jakiś czas wpisuję Tomek Łosowski albo Michał Dąbrówka i po dacie przesłania sprawdzam, co tam się dzieje.
Ja - przyznam szczerze - mam dwóję, a obecnie pałę z YouTube’a, ale wcześniej w czasach zgłębiania swojej wiedzy byłem w pierwszym rzędzie, jak Czarek grał w różnych składach.
Ja mam tutaj ciekawą opowieść, ale to Tomek musi naprostować jakby co. Jazz Nad Odrą. Tomek, grałeś z Orange Trane, a ja z Susan Weinert. Pierwszy raz zobaczyłem Tomka na żywo i tak się załamałem, że powiedziałem, że nie wyjdę. Kupiłem później twoje szkoły na video, patrzyłem i korzystałem z nich.
Gracie na różnych instrumentach. Zrobimy pokaz was trzech, skoro tak się ludzie domagają, ale nie na bębnach!
Ja mogę grać na klawiszach albo basy mogę grać!
Raz grałem brunch i przyszedł Michał z żoną, i od razu dostałem "heinego medina"... Pamiętasz? W hotelu InterContinental.
A to pamiętasz? Kiedyś w świętej pamięci Akwarium (były słynny klub jazzowy w Warszawie - przyp. red.) graliśmy dżem, grałeś na pianie i improwizowałeś.
Taak? Nie pamiętałem tego!
Ja wtedy młody uczeń, coś próbowałem... Czyli widzisz, graliśmy jednak razem!
Czarek pisze duże, poważne formy, może spróbuje kiedyś coś na trzy perkusje zrobić...
Na trzy perkusje nie, te częstotliwości zjadają się razem. Nie słyszę tego. Miałbym poważny problem, jakbyś dał zlecenie, by coś takiego zrobić.
Może jeden bardzo duży set, średni i arcymalutki.
Żeby bardzo brzmieniowo się różniło.
Michał, miałeś w programach telewizyjnych swoje duety ze Sławkiem Bernym...
Ale to były perkusjonalia i dawaliśmy sobie wzajemnie miejsce.
Straszne, co powiem, ale nie lubię grać z "percussion". A wy, jak wam to idzie?
Lubię, bo mogę się wyluzować i nie zagęszczać. Grać ciosy i dać pograć koledze.
Na percussion jest trudniej time’owo grać niż na bębnach. Na zestawie można coś jeszcze zakombinować, a jak masz partię na cowbellu to słychać wyraźnie, czy jest równo, czy nierówno.
Miałem to szczęście grać głównie ze Sławkiem Bernym, który - jak wiadomo - jest także bębniarzem. Po prostu mega fajnie się z nim gra. Ma wszystko poukładane i jest niesamowicie sprawny manualnie. Tysiące brzmień z jednej congi, a on to robi bardzo dokładnie i punktualnie.
Jak ktoś nie przeszkadza to lubię grać. Mam zaufanie do time’u kolegów. Zdarzyło mi się jednak kilka razy zagrać z ludźmi na zasadach dżemowania, gdzie facet grał nierówno, nie muzycznie i naprawdę przeszkadzał. Grałem prosto, bo nie było sensu się bawić.
To zależy, jaka jest sytuacja muzyczna, bo np. w muzyce latynoskiej przeszkadzajki grają główną rolę, a bębniarz musi się wycofać i zagrać konkretne poszczególne rzeczy i tam to właśnie bębniarz nie może przeszkadzać (śmiech).
Może, Czarek, warto pojechać w tamte regiony i spróbować?
Miałbym z tym problem, bo skoro ja mam kreować przestrzeń to jak zrobię pauzę to ma być pauza, a nie słyszę, jak ktoś gra. Styl latynoski, jak mówisz Michał, to super przykład, spełniam swoją rolę i nie odpowiadam za zajęcie przestrzeni.
WARSZTATY
Tomek, jesteś tutaj w naszym gronie jedynym typowym edukatorem…
Nie myśleliście panowie, żeby przekazać swoją wiedzę w materiałach edukacyjnych?
Mnie przez myśl coś takiego nie przeszło. Nie widzę siebie w takiej roli. Absolutnie. Gryzie się to jakoś z moją jakąś wizją... wszechświata.
Czarek, ty grasz warsztaty…
Tak, ale zdecydowanie bardziej wolę grać koncerty. Nie odmawiam jednak udziału w warsztatach. Podejmuję się głównie formy indywidualnej. Nie jestem zwolennikiem typu "clinics" chyba, że będzie w większej części koncertem plus ewentualnie parę pytań, ale ta forma mi się mało sprawdza, bo ludzie boją się zadać pytania i jak jest koniec, gdzie ja już się składam, nagle wszyscy są bardzo odważni. Jeśli więc dochodzi do warsztatów, zawsze staram się, by miało to formę zajęć indywidualnych i nie mam koncepcji takiej, jak Tomek, czyli bardzo poukładanej. Staram się otworzyć człowieka, widząc, jaki popełnia błąd, zwrócić na to uwagę. Jakby ktoś podszedł i nie zgrał żadnej nuty, po czym powiedział: "To proszę, mów", miałbym poważny problem, pochrzaniłbym rzeczy. Konspekt nauczania u mnie leży. Jestem więc bardziej w drużynie Michała, ale też tak właśnie lawiruję…
Michał, ciebie znaleźć na warsztatach to ciężka sprawa…
Chyba się nie zdarzyło… Kiedyś, na jakiś Intermediach… W Hali Ludowej…
A można u ciebie lekcje wziąć?
A gdybym zadzwonił, no, może nie ja, ale jakby ktoś zadzwonił?
Staram się grzecznie odmawiać. Zawsze zachęcam, że jak się spotkamy to wszystko pokażę i chętnie odpowiem na wszystkie pytania, bo ja nic nie ukrywam. Wychodzę z tego założenia, że po pierwsze - nie potrafi ę tego robić i po drugie - brak czasu. Wolę ten czas poświęcić na swoje ćwiczenia czy inne rzeczy, a jest ich mnóstwo do zrobienia zawsze.
PRZERWY
Jak to jest z przerwami w waszym graniu...
Ja w swoim przypadku widzę coś na zasadzie uzależnienia od kontaktu z instrumentem. Jak nie poćwiczę parę dni to chodzę chory. Jest to taka wręcz fizjologiczna potrzeba. Chciałbym więc mieć chociaż tę godzinę dziennie na tę potrzebę, a wiadomo, że nie ma tego czasu.
Jesteście w stanie pojechać na wakacje bez pałek?
Zdarza się już coraz częściej. Kiedyś nie wyobrażałem sobie.
Czyli potrafisz zostawić. Na ile dni?
Ostatnimi czasy potrafię i myślę, że mój rekord to 3 tygodnie.
Ale kiedyś nie wyobrażałbym sobie. Zawsze zabierałem jakieś pady…
Potrafisz wrócić po takim czasie, masz taki dystans do tego, że wiesz, że to zaraz wróci?
Wiem, że to zaraz wróci, na spokojnie. Potrzebuję 3-4 dni, żeby w miarę wrócić na poziomie. Ale dzięki temu zauważyłem jeszcze jedną rzecz. Miałem trzytygodniową przerwę bez bębnów i - niestety - tak się ułożyło, że trzy dni po powrocie miałem wejść do studia i nagrać materiał - nauczyć się go i nagrać na płytę. Byłem bardzo zestresowany tą sytuacją, bo raz, że nie jestem w największej formie i dwa, że nie mam ogranego materiału. W jakiś cudowny sposób to się udało, bo przestałem o tym myśleć i ten luz nabyty w wakacje mi pomógł. Być może producenci cięli to wszystko później do szesnastki (śmiech). Podejrzewam, że jest to przede wszystkim aspekt psychologiczny.
U mnie jest tak, że zabieram ze sobą ten pad. Godzinkę pogram, a później i tak dzieciaki na mnie wskakują i też grają. Tak, miałem przerwy i później… mnie ręce bolały. Nie czułem stresu muzycznie, tylko fizycznie. Jak dłużej pograłem na zestawie po przerwie to bolały mnie mięśnie. Tak, jak Konstanty Kulka powiedział, że nie poćwiczy dzień to on to czuje, dwa dni to orkiestra, z którą gra, to czuje, a trzy to publiczność to czuje. To jak w sporcie, są regularne treningi, tak i my musimy regularnie ćwiczyć.
Czarek, patrzysz na chłopaków z niedowierzaniem…
Nie w tym rzecz. Ja po prostu nie potrafię się tak mocno zdystansować. Boję się, że ten powrót będzie taki ciężki. A wiesz może dlaczego? Mówiłem już o tym parę razy, ale w okresie dziesięciu lat mojej największej świetności fi zycznej, nie miałem sali do ćwiczeń. Koledzy w tym czasie mieli gdzie i ćwiczyli porządne rzeczy. Trochę poszedłem inną drogą. Mieliśmy podobne wzorce na początku, ale później już każdy inaczej. Ja bym powiedział, że poszedłem bardziej tak na "hura", że jakoś to będzie, a teraz ta dorosłość wprowadziła tę świadomość, ze nie chcę ryzykować.
Czujecie jeszcze, że chcecie się rozwijać za bębnami, czy bardziej robicie to, ponieważ gramy rzeczy odpowiedzialne, więc trzeba z konieczności się przygotować? Chciałbym od was wyciągnąć, jak to jest? Czy macie też dni słabsze? Czy to jest właśnie kwestia tej psychiki, że jest to zakodowane już w głowie? Jak to u was jest?
U mnie jest tak i tak. Są chwile, gdzie nie mam ochoty nawet patrzeć na bębny, ale cieszę się i mam nadzieję, że to nie minie, że cały czas mam coś do roboty przy bębnach. Im dalej w las, tym więcej drzew. Ostatnio, mówiąc już tak szczegółowo, zakręciłem się na technikę "otwartych rąk", ćwiczenia rzeczy na mańkuta. Od paru miesięcy ćwicząc takie rzeczy, czuję rozwój tych kończyn jakże słabszych, poza tym w ogóle otwiera się głowa. To studnia bez dna, na ile zdrowie i siły pozwolą to będę siedział za bębnami, mimo, że ostatnio inspirują mnie inne rzeczy i prawie w ogóle nie słucham bębniarzy. Zacząłem ćwiczyć na basówce, trochę gitarce. Otwiera to wszystko głowę bardzo muzycznie.
Ja sądzę, że rozwijać będziemy się w tym życiu i przyszłym, trzeba się tylko wystrzegać pewnych zagrożeń, które mogą spowolnić ten rozwój. Oczywiście problemy każdy ma i czasami nie chce się usiąść do instrumentu. Dzięki Bogu, często okazuje się, że problemy są przejściowe i się kończą, a jak masz zdrowy tryb życia i w miarę poukładane sprawy rodzinne to jest chęć, o której mówi Michał. Jest ta chęć rozwoju. Z biegiem czasu są inne sytuacje, teraz np. zamiast ćwiczyć paradidle, by była "mgła" - a nie lubię sportowego grania - wolę coś skomponować. To także jest rozwój. Sami wiecie, że komponowanie wpływa na waszą grę. Myślę, że należy dbać o zdrowie fizyczne i psychiczne.
ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Czujecie się odpowiedzialni za obecne pokolenie młodych bębniarzy?
Ja się boję, czy my wciąż jesteśmy dla nich autorytetami.
Kiedyś tak, ale teraz przez rozwój Internetu, nie wiem… Ja się nie czuję odpowiedzialny.
Ja z racji tego, że jeżdżę na przeglądy i czasami jestem w jury, staram się robić notatki, jak kto gra, żeby każdemu później przekazać, by pomóc. Staram się tak robić, bo czuję, że oni chcą, żeby im coś powiedzieć, doradzić. Na ile mogę. Nie jestem alfą i omegą bębnów.
Ale to fajne jest, że udzielasz się w ten sposób. Wydaje mi się, że masz to wszystko poukładane i jesteś kopalnią wiedzy. Po prostu pokazy i lekcje zmuszają cię do tego, żeby sobie te wszystkie rzeczy uporządkować w głowie. Ja mam kompletny chaos… i zazdroszczę tego porządku. Dlatego młodzież powinna to, co mówisz, wnikliwie śledzić.
To życie ustawia nas, to życie wymusza pewne rzeczy, że będziesz bardziej sesyjnym, bardziej edukatorem… To życie tym kieruje. Pamiętam, jak świętej pamięci Janusz Popławski przyszedł do mnie i zaproponował nagranie mojej pierwszej szkoły. Nie wiedziałem, co z tego będzie. Osobiście wolę grać koncerty niż edukować, ale kijem nie odganiam ludzi. Staram się ich szanować i skoro do mnie przychodzą, to staram się wykonywać moją pracę najlepiej, na ile mogę. Pan Bóg dał mi ten dar, więc muszę go wykorzystać, a nie zakopać.
Młodzież na was patrzy. Fakt, że Czarek Konrad ćwiczył blasty w DrumCenter wywołało pewną reakcję. Moim zdaniem powinniście poczuć się odpowiedzialni.
No to dowiadujemy się tego tak naprawdę od ciebie! Bo ja sobie serio nie zdawałem sprawy z tego (ogólny śmiech).
Ja bym dodał jeszcze jedno. Ważniejszą chyba sprawą od perkusji jest to, by pokazywać im przykład dobrych ludzi. W tym sensie być odpowiedzialnym, żeby wskazać im drogę, jak być dobrymi ludźmi. Niezależnie, czy będą szybciej, czy wolniej grać na bębnach. W tym zakresie powiem wam, że na warsztatach próbuję przekazać im te wartości pozytywne. Nie to, żeby walić jak w bęben prosto z mostu, tylko żeby zakamuflować przekaz. Widzę, że wielu młodych ludzi jest pogubionych, naprawdę nie wiedzą, po co żyją, co robią, nie mają celu. Wydaje mi się, że takie pogubienie w życiu powoduje pogubienie się na instrumencie, to się trochę pokrywa. Gra wtedy się robi taka niepewna i nerwowa… Przekładamy na instrument nasze emocje i to, co mamy w duszy. Masz rację, że oni patrzą na nas i nie tylko na nas, na starsze pokolenie, i my powinniśmy mieć trochę tej odpowiedzialności, żeby ukierunkować ich na te tory pozytywne.
Faktem jest, że momentalnie zapamiętuje się te negatywne rzeczy niż to, że komuś sto razy pomogłeś.
Zła energia jest bardziej widoczna, jest bardziej w cenie. Wystarczy poczytać gazety. Sprzedaje się głównie zło.
Mnie w pewnym sensie to cieszy, to, co mówisz, że masz kontakt z tymi listami, głosami od ludzi, którzy tak o nas mówią. Wydaje mi się, patrząc na to, co dzieje się wokół mnie, na ulicy to jest upadek autorytetów, że młodzież jest bardziej butna. Dlatego zaskoczyło mnie to, że mówisz o nas, że jesteśmy wciąż na świeczniku, bo raczej to im się wydaje, że już wiedzą wszystko. Takie są moje obserwacje.
Dokładnie. Widzę to nawet na przykładzie moich dzieci, że młodzież ma za dużo bodźców. Po prostu za dużo się dzieje dookoła, jest za kolorowo.
Szybko coś wpada i wypada.
Ciężko im się skoncentrować na jednej rzeczy, żeby założyć klapki i robić coś konkretnie. Sam fakt, że siedzimy tutaj razem i rozmawiamy świadczy o tym, że w pewnym momencie naszego życia potrafiliśmy sobie te klapki założyć.
To taki paradoks, bo pod tym względem mieliśmy nieco ułatwione zadanie. Za naszych czasów nie mieliśmy Internetu, siedzieliśmy i ćwiczyliśmy, ile się dało to, co było (śmiech).
Nie było materiałów, odbite, skopiowane od kolegi... Podejrzane...
To jak spisane solo, a nuty dostarczone. To zupełnie inny ciężar jest. Samemu trzeba było przewijać, doszukiwać się.
A jak się człowiek uczył przy okazji!
Nigdy nie nauczyłem się solówki dostarczonej w nutach. Albo spisywałem i to mi coś dawało, albo ją odrzucałem.
Mnogość bodźców, o których mówił Michał, może spowodować to, że w głowie będzie śmietnik i człowiek zatraci swoją osobowość, chodzi mi tu o rozwój. Zostaniesz cyborgiem, kopistą stylów. To jest właśnie niebezpieczeństwo. Powtórzę więc, że my jesteśmy tym pokoleniem, które na szczęście w nieszczęściu otarło się o płyty w stylu Toto IV czy Alan Holdsworth Secrets… Taśma kasety magnetofonowej, a wtedy kasety były, była przezroczysta… od słuchania i analizowania.
Łatwiej jest teraz nauczyć się grać, ale trudniej jest mieć osobowość.
Trudniej jest złapać ducha i mieć charakter, w sztuce jest to najważniejsza rzecz, żeby mieć osobowość i swój rozpoznawalny styl.
Niezły paradoks. Kiedyś narzekaliśmy na to, że mamy brak w dostępie do światowej muzyki, a teraz okazuje się, że nie potrafimy z tego korzystać.
Powiem pewną rzecz, może na pograniczu schizofrenii. Wolałem czasami jako słuchacz i mam to do dzisiaj, rodzaj nośności muzyki, że nie wiem, o co chodzi, co stało się w harmonii czy nawet w rytmie. Stan, że nie chciałbym tego nazywać i rozpracowywać, tylko żeby mnie to poniosło. Gdy widzę, jak ktoś przeanalizował taki utwór, rozpracował na czynniki, a wiem, że autor to z siebie wypluł, to odbiera mi to ten stan. Nie wiem... ale tak mam, że chciałbym polecieć z autorem.
Owszem, dobra jest w początkowej fazie dla młodzieży taka analiza. Kopiowanie, spisywanie, jest to rodzaj warsztatu, który gdzieś tam bardzo pomaga w rozwoju. Trzeba wiedzieć jednak później, kiedy to odpuścić.
Taki krok do dojrzałości, jak to zrobił mój ojciec, który w ogóle nie słucha obecnej muzyki. On komponuje muzykę i zapytałem go, dlaczego w ogóle nie słucha muzyki. Chodzi o to, żeby nie być kopistą i żeby mieć swój styl. On nie komponuje pod jakąś modę czy formułę - gra swoją muzykę. Fajna jest też wspomniana wcześniej kwestia wyjechania na łono przyrody, gdzie może nie poćwiczysz normalnie, jak zawsze, ale wrócisz wzbogacony tutaj (Tomek wskazał na głowę), potem siadasz za zestaw i jest inaczej. Tak, jak Michał, który może nie był w formie, ale wrócił i nagrał dobrze płytę. Może właśnie ten odpoczynek psychicznie coś zmienił...
Zmienia, zmienia, absolutnie. Doświadczyłem tego, a bałem się dopuścić do takiej sytuacji.
Jak moja żona to przeczyta, no, to jest koniec... Będzie kocówa w domu: "A widzisz, a Michał potrafi ł!" Mówię to bardzo świadomie (śmiech).
DOSTĘPNOŚĆ
Zauważam, że ciebie, Czarek, niektórzy młodzi perkusiści zainteresowani taką grą, boją się...
Och! Dlaczego? Mów mi takie rzeczy, to ważne... Dlaczego się boją?
Może inaczej - czują wielki respekt, że jesteś na tyle dobry, że pewnie nie będziesz miał ochoty przejmować się kimś początkującym.
To ciekawe... Tak, jak ktoś dzwoni i mówi, że chcieliśmy cię zaprosić, ale na pewno nie mogłeś (śmiech). Ciekawe to, co mówisz.
Ogólnie ty i Michał jesteście uważani za ludzi izolujących się, stojących z tyłu i jedynie Tomek z racji formy pracy jest z ludźmi. Są też oczywiście ludzie bezczelni z przerośniętym tupetem, ale ogólnie można powiedzieć, że ludzie się was obawiają.
Ciekawe to, co mówisz, ponieważ myślałem, że jest większa pewność w ludziach. Dlatego też korzystając z okazji chciałbym powiedzieć publicznie i się nagrać, że życzyłbym sobie, by wpisy w Internecie były podpisane. Jestem jakiś tam Jarząbek i mówię za siebie, a nie, że jestem jakiś "mmm156" i wypisuję "Co ten Dąbrówka tam gra!". Interesuję się motoryzacją i czytałem komentarze na temat Roberta Kubicy. To był rodzaj takiego jadu, jakby on skrzywdził jakąś wielką grupę ludzi. Jak on śmiał mieć wypadek. Tego typu komentarze.
Dokładnie, to się odbywa na każdej płaszczyźnie. Ja już genetycznie mam tak, że nie czytam komentarzy.
Komentarze były i będą, i my kijem Wisły nie zawrócimy, trzeba iść do przodu, nie przejmować się i robić swoje.
Problemem jest też to, że mało jest waszych filmów w Internecie. Ludzie chcieliby więcej was widzieć, tymczasem mamy zazwyczaj same starocie. To też tworzy aurę niedostępności.
Dziwi mnie to pytanie: "Dlaczego nie ma filmików z wami". Wydaje mi się, że Michał w życiu by nie zamieścił filmu z własnym udziałem. To ktoś to kręci, my czasami nie mamy świadomości, niestety, że takie filmy są zamieszczane, nad czym ubolewam. Wiem, że są takie czasy, że trzeba się spodziewać, że każdy koncert może być nagrany. Nie jest jednak tak, że Michał jest mniej aktywny, bo nie zamieszcza swoich filmów.
Nie stawiam sobie kamery i o... Zobaczcie, jak zagrałem to, a jak zagrałem to.
Dave Weckl czy Virgil Donati uczuleni są na nagrywanie video podczas koncertów...
Colaiuta mówi wręcz, że za przeproszeniem - nie może się wysrać, żeby go nikt nie nagrał.
YouTube rozleniwił nieco ludzi, którym wydaje się, że im się to należy. Ktoś może powiedzieć: "Chcę zobaczyć Colaiutę, jak sra, dlaczego się izoluje? Dlaczego nie chce tego pokazać? Colaiuta jest ch*jem, że nie chce tego pokazać." Więc wiesz, to jest też właśnie i w drugą stronę.
Nie lubicie więc, żeby nagrywać was na żywo?
Nie chodzi o to, żeby odciąć się od świata. Dobrze by było, jakbyśmy mieli możliwość zweryfikowania tego nagrania. Nieraz nie chciałoby się, żeby to było na YouTube, a jest. Takie są czasy. Fajne jest to, że ludzie chcą nas oglądać. Moje motto to - emocje i uczucia nad kalkulację. Nie będę grał nikomu, żeby się przypodobać, ale dlatego, że to czuję.
FORMA
Co się stanie za 20 lat? Czarek, powiedziałeś w jednym wywiadzie, że dajesz sobie jeszcze te 15 lat formy…
No, daję sobie trochę, ale boję się tego momentu, gdy nagle zacznie siły brakować, na razie jeszcze jest. Patrząc na moich idoli jest to możliwe jeszcze przez jakiś czas. Staram się wykorzystywać ten czas jak najlepiej. To jest dla mnie ważna sprawa, być "fi t", w pełni sił, w pełni mocy twórczej. Bardzo staram się ten moment utrzymać. Nie wiem, nikt nie wie, czy uda się do pięćdziesiątki, sześćdziesięciu… Vinnie ma 60 i…
…i nikt nie może go dogonić.
Było też tak, że kilku kultowych perkusistów miało tak, że ich styl się bardzo zestarzał. Nie chcę wymieniać, o kogo tu chodzi, sami się domyślajcie, ale szybko się to ich granie zestarzało. Nie jestem też fanem koncertów dla kogoś, kto był dobry w dawnych czasach, a teraz ledwo gra… To już lepiej, żeby w ogóle nie grał. To jest jak otwieranie trumny ze zmarłym.
Tomek, ty walczysz najbardziej z problemem pogoni na wadze.
No, tak… To jest powiązane, ponieważ perkusja to najbardziej fizyczny instrument na świecie i trzeba dbać o zdrowie, ale trzeba też dbać o formę na instrumencie, żeby grać systematycznie. Zawsze podziwiałem Michała, był dla mnie autorytetem, gdy na Śnieżnej, mieliśmy swoje instrumenty w tym samym budynku, on przyjeżdżał codziennie autobusem wieczorami i ćwiczył, siedział po wiele godzin.
Wtedy też się poznaliśmy...
Teraz na tym etapie, na którym jestem - staram się być odpowiedzialny za swoją rodzinę. Muszę dbać o swoją formę, ponieważ z mojej pracy żyją moi najbliżsi. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby dać sobie na totalny luz. Przynajmniej, żeby trzymać formę, już nie mówię tu o jakimś wielkim rozwoju. Dla mnie bardziej znaczący jest rozwój muzyczny. Wolę skomponować utwór na klawiszach niż ćwiczyć nowe patenty Marco Minnemanna czy tam kogoś… Cały czas rozwijam się muzycznie, a na bębnach muszę trzymać formę.
GUST
Jadąc tutaj słyszałem w ogólnopolskim radio, jak jedna słuchaczka powiedziała, że podoba się jej dana piosenka, bo ma prosty tekst, łatwą melodię i szybko wpada w ucho...
Tak odbiera muzykę 80% ludzi, albo i więcej!
Słyszałem kiedyś o pewnym eksperymencie naukowym w jakieś telewizji, gdzie podłączono do mózgu rodzaj pewnych czujników, by sprawdzić, co czuje muzyk, a co czuje zwykły słuchacz podczas słuchania muzyki. Nieprawdopodobne wyniki to dało. U słuchacza polegało to na wystawieniu na chwilę radaru, że co to jest i natychmiast wycofanie. U nas jest cały czas balansowanie, że tu nas wzruszyło, tu nas poniosło, tu jest oddech. Same rozmowy o tym powodują u mnie takie nastroszenie się. Chcę sam siebie oszukiwać, bo nie chcę wiedzieć, jaki jest gust słuchaczy, bo w ogóle stracę wiarę w to wszystko. Cieszę się, że dożyliśmy czasów, że możemy sami muzę robić. Pamiętam, jak pojawiły się pierwsze syntezatory, nie mogłem w to uwierzyć. Chyba w 1982 albo 1983 roku grałem dyplom, mój tata miał Yamahę DX-7, pięć razy pytałem, czy to prawda, że bas mam w klawiszu (śmiech). Później pierwsze czteroślady, a teraz mamy te komputery, też można zwariować. Jak miałem jeden keyboard to miałem 200 soundów, a teraz, jak mam komputer, to mam ileś tysięcy, spędziłem parę wieczorów, by porobić notatki, ale jak muszę coś zrobić, to tam prawie nie zaglądam. To też potwierdza tę tezę, że jak jest za dużo to też nie jest za dobrze. Mimo to bardzo się cieszę, że mogę sobie w domu nagrać dla własnych potrzeb, zobaczyć, jak to wygląda. Strasznie się cieszę, ale nie chcę się zastanawiać, że zagram tu tak i to docenią. Nie jestem artystą pop, muszę zrobić coś, pod czym sam szczerze mogę się podpisać.
Przytoczę rozmowę z jakimś kolegą, który opowiadał mi, co u niego: "No, właśnie robimy taki radiowy numer..." Co? A jak to się robi? Jak można usiąść do instrumentu i robić coś programowo, że ma to być utwór do radia? Może jakiś przepis? Jakaś książka kucharska? No nie wiem. To jest abstrakcja totalna dla mnie, żeby stworzyć taki numer z założenia, który będzie miał takie i takie elementy, które spowodują, że ktoś to puści w radio.
Zauważyłem, że jak dajemy podkłady mocnych kapel w Perkusiście top ludzie klikają, że im to się podoba, są zadowoleni. Czasami ktoś mówi, by dać inne gatunki muzyki, co też robimy. Niestety, odzew jest znacznie słabszy. Co się dzieje u nas z fusion czy jazzem wśród młodych perkusistów?
Miałem teraz dość dziwną przygodę w Niemczech. Przyjaźnię się z niemiecką gitarzystką jazzową Susan Weinert i oni twierdzą, że tam się nie gra w ogóle muzyki elektronicznej. Są muzykami typowo wychowanymi na Tribal Tech, na Zawinulu, Holdsworcie i poddali się tej tendencji, że żeby grać koncerty przeskoczyli na nurt akustyczny, ale muzę piszą wciąż na instrumenty elektryczne. To jest tak, jakbyś grał muzę z czadem na zabawkach. To bardzo niebezpieczny trend, bo ktoś próbuje w ogóle zagrać koncert, a nie jest to muzyka napisana na akustyczną gitarę. Jest to muzyka fusion, w której unikamy wzmacniaczy. Wziąłem w tym udział, bo znamy się bardzo długo, ale dziwnie się czułem, tak, jakbym grał po to, żeby nikt się nie przestraszył. W Polsce nie ma takich dziwnych akcji jeszcze, ale w Niemczech ludzie nie chcą słuchać kapel elektronicznych.
Może ja powiem herezję, ale co kraj to obyczaj. My jesteśmy pod tą szerokością geograficzną, gdzie ludzie mają spory problem z timem. Zgodnie z naszą średnią krajową najbliżej nam chyba do rocka… Np. w Brazylii słucha się bardziej muzyki latynoskiej w różnych odmianach. Rock jest stosunkowo prosty do nauki. Oczywiście, nic, co jest porządnie zrobione, nie jest proste. Nie jest łatwo zagrać tak, jak Bonham. Młodym ludziom, którzy zaczynają i dopiero wzięli pałki w ręce, często najbliżej jest do rockowych rytmów. Sam zaczynam naukę od uczenia ludzi groove’ów rockowych i często tylko to później grają na wieki wieków, amen, aż do śmierci. Na późniejszym etapie - jeżeli chcą pouczyć się bardziej skomplikowanych i egzotycznych stylistyk - może pojawić się problem... Jest problem z timem oraz problem edukacji, która wciąż kuleje, kwestia mentalności, poczucia rytmu. Wiesz, o co chodzi... A później się dziwisz, że u nas gra się głównie rockowe klimaty. Są stosunkowo najprostsze do nauki i zagrania. Dlatego ucząc się, warto mimo wszystko zadać sobie trud i wciąż różnicować materiały, pracować nieustannie nad timem… itd.
Czujecie jeszcze ciary na plecach podczas słuchania?
Dobrej muzyki tak, a co to oznacza? Że grają tam dobrzy muzycy, autorytety.
Ostatnio słucham dużo nowej muzyki, gdzieś tam z pogranicza alternatywy, elektroniki itp. rzeczy i pierwsze, co zauważam to... ja to już wszystko słyszałem, ale to jest oznaka, żeby nie powiedzieć starości, a doświadczenia, czyli, że ten element wziął się stąd, od takiej i takiej kapeli. Dużo nowej muzyki wcale nie jest taka nowa. Gęsia skórka jest, pojawia się. Sam fakt, że gatunki się mieszają jest inspirujące.
Może nie powiem o bębnach, bo bębny wciąż się rozwijają i dochodzą do granic prawie zupełnie niemożliwych do zagrania, natomiast muza...? Przyznam szczerze, ale to też może być odebrane jako jakaś tam oznaka starości, ubolewam nad zubożeniem formy muzycznej. Boli mnie to, że słyszę te remiksy, gdzie pobrane są 4 takty i w kółko jest tłuczone, a do tego odebrany jest groove. Ludzie chodzą do dyskoteki nie po to, żeby tańczyć, bo ta muzyka nie jest taneczna, tylko chodzą, żeby stać, biorą jakieś pigułki i samo się tańczy. To nie ma nic wspólnego z muzyką. Nie jestem tancerzem, zupełnie, ale jak w zeszłym roku słuchałem występu grupy Jose Torresa, był taki czad, że nogi mi same chodziły i rwały do tańca. Druga sprawa to kwestia kompozycji. Na to byłem bardzo uczulony, pod tym względem jestem taki old fashion, tak do lat 90-tych. Oczywiście, trafi się i teraz coś czasami, ale ogólnie ta szybkość życia tak działa, do tego kompletnie nie rozumiem fenomenu DJ-ów. Dlaczego uważają się za artystów? Mój dwuletni syn też gra na iPadzie, i muza zapyla. Naciska jakąś krówkę i to gra. Tak więc tu jestem ostrożny.
SZKOLNICTWO
Zmieniło się coś w tej kwestii edukacji?
Ja przepraszam, ale wsadzę kij w mrowisko, bo uważam, że za dużo jest szkół jazzowych w Polsce. Miejsca pracy stworzyli sobie ci doktorzy - lekarze, na nich mówimy - i uważam, że jest nadprodukcja i ludzie nie będą mieli gdzie grać potem.
Szkoła szkole nierówna, w dużej mierze wszystko zależy od dyrekcji, od podejścia, od nauczycieli. Czasami niektóre szkoły przypominają muzeum. Oczywiście, to nic złego, jak ktoś kocha muzykę klasyczną, podstawy dobrze znać, ale dobrze mieć też później wybór, co chce młody człowiek robić.
Wydaje mi się, że powstają już takie szkoły. Świetnie się rozwija Bednarska (Zespół Państwowych Szkół Muzycznych - przyp. red.). Od czasów, gdy ja tam chodziłem, bardzo dużo się zmieniło. Wykorzystują środki unijne, by stworzyć warunki pracy dla uczniów nieporównywalne z tym, co my mieliśmy wtedy.
Przeżyłem szok, jaki jest konspekt nauczania, bo w moich czasach nie było materiałów do nauki jazzu. Wydawało mi się, że ktoś musi kipieć pomysłami i teraz tylko kwestia nakierowania go. Tymczasem mamy ćwiczenie pierwsze "u pup down", gdzie gramy dwa dźwięki w górę i jeden w dół, taki ruch konika szachowego i jeżeli poruszasz się prawidłowo po dźwiękach skali tzn. że będziesz prawidłowo grał, bo nie będzie boków. Grania poza skalą też jest nazwane i narysowane, i to mnie tak przeraziło, że nie ma to nic ze swobodą wypowiedzi. Nauczymy konia grać. Nigdy w życiu nie chciałem tak na to spojrzeć. Jak zajrzałem do tego konspektu to bardzo mnie to przeraziło. Jakbyś miał kogoś nauczyć grać solówkę na bębnach... Jak nie możesz ruszyć to może spróbuj tak w prawo, tam napotkasz floor (śmiech). A jak już jesteś tam to teraz spróbuj wrócić. Itd. Zawsze byłem orędownikiem grania uczuciami, z inspiracją.
BĘBNY
Patrząc na wasze zestawy perkusyjne można ocenić, czego się możemy spodziewać.
Teraz już takich tajemnic nie ma, ale kiedyś, jak przyjeżdżali artyści na Jazz Jambore, to nie wiedzieliśmy zupełnie, kto to jest, był to ktoś dla nas nowy. Przecież, jak Dennis Chambers przyjechał w 86 roku, to nikt z nas nie wiedział, że taki gość istnieje. Po czym jest pierwszy utwór i leżysz pod krzesłem. Teraz już nie ma takich niespodzianek, bo klikniesz i już wiesz, kto to jest. Kiedyś ten szok był zupełnie nieporównywalny. Jeżdżąc po różnych festiwalach na świecie, zauważyłem taką prawidłowość, że to ustawianie zanim ktoś zagra, już dużo mówiło. Zgadzam się z tym, obserwując pozycję blach i ogólnie rysunek zestawu, mówi, co będzie.
Jest to pewnego rodzaju kod.
W czerwcowym numerze Perkusisty (numer z Genem Hoglanem na okładce) piszemy o koncercie Bonzo Bash, gdzie tacy muzycy, jak Simon Phillips, Jojo Mayer, Dave Lombardo, Mike Portnoy grali na tym samym jednym zestawie bębnów i zmieniało się jedynie ustawienie werbla. Nikt nie narzekał.
Podejrzewam, że mimo to brzmienia były różne.
To mnie właśnie fascynuje, że za pomocą jednego drewnianego przedmiotu, uderzamy w instrument i każdy ma inny "sound". Rozumiem jeszcze, jak masz kontakt z ustami, ale tutaj? Nie rozumiem tego.
Też tego nie rozumiem, to jakiś fenomen.
Pamiętam, jak na pokazach w Zakopanem (relacjonowaliśmy spotkanie z DW), Michał, ugięły ci się nogi, gdy zobaczyłeś swoje nowe bębny, które przyjechały praktycznie razem z Johnem Good.
No tak... Pomijając, że jest to jakieś dzieło sztuki wizualne, artyści malarze powinni to malować. Myślę, że człowiek z wiekiem szukając jakichś brzmień, w końcu je znajduje i mi się to właśnie chyba udało.
Cieszę się, na stare lata dostałem taki instrument, ale z drugiej strony dobrze, że w tym momencie. Nie chciałbym, żeby DW było moim pierwszym zestawem. Trzeba było do tego dorosnąć. Tak, jak pierwsze blachy, jakie w życiu kupiłem, gdzie sugerowałem się tylko katalogami i tym, na czym grali moi idole. Z perspektywy czasu to były kiepskie talerze. Musiało wiele lat upłynąć, sprawdzać, również u innych muzyków. Musiało się to we mnie ukształtować. Teraz talerze mogę wybierać bez zestawiania ich ze sobą razem. Wiedziałbym, czy się mi przyda, czy nie. Cieszę się więc, że nie za wcześnie, bo nie doceniłbym tego.
Po grze na moim obecnym zestawie uważam, że trudnym zestawem jest teraz dla mnie Recording (Yamaha). Źle się na nim czuję, jest za krótki, a DW mi śpiewa, ma piękny długi sustain, mogę się najpełniej na nich wypowiedzieć. Tak, jak chłopaki, grałem na różnych zestawach i mam obok zestaw innej firmy...
...Tama Starclassic Bubinga...
Tak. Nie siadam ostatnio do niej. Nie chcę, żeby to brzmiało jak jakaś nachalna reklama, ale zestaw musi inspirować i tak teraz mam z DW.
Często gracie na nie swoich bębnach tzw. backline? Teraz byłem w Niemczech i były takie wynalazki... Niby było wszystko ok, ale jak potem wracam do swoich bębnów to ten poziom szczęścia jest jeszcze większy niż do tej pory.
Tak, ale to wynika też z tego, że nie ma czasu, by je odpowiednio przygotować, po swojemu. To prawda, później powrót do swoich bębnów jest dużo lepszy.
Jestem też orędownikiem, że każdy ma swoje brzmienie i jak usiądzie do obojętnie jakich bębnów to Michał będzie brzmiał jak Michał Dąbrówka, a Tomek jak Tomek Łosowski.
Każdy z was ma bębny tej samej firmy, ale każdy brzmi inaczej, tyle na ten temat. To chyba piękne jest w tym wszystkim...
Różnorodność w przyrodzie.
POZNANIE
Michał i Czarek wspominaliście już swoje pierwsze spotkania z Tomkiem. Pamiętacie te pierwsze momenty, jak się widzieliście?
Pamiętam, jak Michał przyjechał do Gdyni z Woobie Doobie i zrobił na mnie wielkie wrażenie. On był taki niepozorny, po czym siadł za bębny i przeistoczył się w groźnego gościa. Naprawdę to wszystko siedziało, groove’iło, super, nie tylko mi się podobało. Pamiętam, że wiele osób podchodziło i gratulowało. Czarka spotkałem na wspomnianym wcześniej koncercie w Grodzisku Mazowieckim, jak grał swój program ze swojej pierwszej płyty. Odpadłem wtedy.
Michała usłyszałem pierwszy raz w klubie Remont, jak grał z Woobie Doobie. Znaliśmy się oczywiście wcześniej, bo Michał do szkoły wpadał.
Ja wcześniej Czarka podglądałem, jak studiował w szkole na Okólniku (obecnie Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina - przyp. red.)
Wy w jednej szkole byliście?
Nie. Przychodziłem tam na zajęcia z profesorem, który tam wykładał. Podglądałem Czarka, jak często czekał na jakąś lukę, żeby rozstawić bębny i poćwiczyć. To nie były takie łatwe czasy. To był owoc zakazany. Pan przyszedł i jak zobaczył rozstawione bębny to były gromy.
KRADZIEŻ
Co byście chcieli sobie wzajemnie podebrać? Michał?
Od Tomka chciałbym ukraść parę rzeczy. To poukładanie, umiejętność nazwania pewnych rzeczy. Precyzję, brzmienie. Od Czarka łyżkami zjadałbym jego muzykalność, wrażliwość i inne niesamowite rzeczy, których ja w życiu nie zrobię.
Mówimy tu, oczywiście, o podkradaniu w formie zabawy...
Tak, oczywiście. Każdy jest tak inną osobowością, że byłoby to nawet niemożliwe. Tak, jak wcześniej mówiliśmy, że można kogoś jak małpę nauczyć pewnych rzeczy, ale i tak dojdzie się do pewnego etapu. Pewne rzeczy są nie do podebrania, nie do skopiowania. Całe szczęście, że tak jest!
To trochę jest podchwytliwe pytanie, wyciągasz z nas za język, żeby każdy powiedział, co najbardziej chce, dlatego ja trochę przekornie powiem, że podebrałbym obu panom mądrość ćwiczenia z przeszłości. Michał miał trudne początki, to ja wiem. Słynna ulica Śnieżna, że trzeba było włączać "słoneczko", a zanim zacząłeś grać to trzeba było zrobić 20 pompek. Słyszałem o tym. Tomek miał start dobry, bo ćwiczył w studio. Chciałbym mieć taką możliwość, dlatego obu panom podebrałbym mądrość ćwiczenia. Poza tym, że ich podziwiam na scenie i tak, jak mówiłem, to ja wchodzę na tego YouTube’a i patrzę, co robią. Tak więc w sumie odpowiedziałem wcześniej już na to pytanie.
Jeżeli chodzi o Czarka zawsze imponowała mi jego wrażliwość, muzykalność, malowanie...
A ja chciałem zapierniczać (śmiech).
Czarek i tak byłby świetnym artystą nawet, jakby nie grał na bębnach. Gdyby był malarzem to by malował piękne obrazy. Michał z kolei ma klasę i kulturę, precyzję, powalające brzmienie. Z wypiekami zawsze ich słuchałem. Oni mnie inspirują i słuchając siebie możemy nie tyle ukraść, bo to złe słowo, co wzajemnie się inspirować. Np. czasami sytuacje w muzyce jazzowej zmuszają mnie do tego, bym bardziej malował, wtedy muszę posłuchać, jak robi to Czarek, pójść w tę stronę.
Wiem, że sensacji potrzebujesz to powiem ci, że lekko się podkurzyłem, bo jako jedyny chyba skończyłem tu z nas Akademię...
...i zawsze wydawało mi się, że jeżeli chodzi o czytanie nut nie powinno być rozmowy, natomiast mieliśmy okazję wystąpić na fenomenalnej płycie Roberta Kubiszyna i wiem, jak szybko Michał przeczytał nuty i lekko mi szczęka opadła, bo się nie spodziewałem. Wydawało mi się, że ta działka jest zarezerwowana dla mnie...
To może inaczej - że od tej strony awaryjnej, że przychodzimy i nie wiadomo, o co chodzi i trzeba szybko nagrać...
A wiem, że lubisz takie sytuacje z adrenaliną...
Lubię! Ale w takiej sytuacji okazało się, że Michał zrobił wielką robotę i to tak różnorodnie.
Dziękuję ci, ale jakbyśmy uderzyli w szranki to... bym poległ przy nabiciu (śmiech).
Z Tomkiem to mam to wrażenie, które mam do dziś, że mnie zmiótł ze sceny i powinna być inna kolejność wtedy na koncercie.
KOMPONOWANIE
Kiedy piszecie muzykę to od jakiego instrumentu zaczynacie?
To też zależy, czy chcemy, czy musimy, bo to też jest różnica.
Zależy, czy to ma być radiowy utwór (śmiech).
Mam hopla na punkcie harmonii i ona jest głównym motorem. Piszę wtedy, kiedy mam impuls, a nie wtedy, kiedy muszę. Harmonia jest dla mnie sto razy ważniejsza niż rytm.
Powiem wam ciekawą rzecz. Zawsze zaczynam od fortepianu i myślę bardziej tak "fortepianowo" i perkusja spełnia głównie rolę groove’u. Później na pokazach niektórzy perkusiści mówią: "Tomek, dlaczego masz mało tutaj solówek?". Dlatego też pomyślałem sobie, żeby zrobić taki eksperyment, aby zacząć komponować od strony perkusji, pod to dołożyć potem melodyczne rzeczy. Łapię się, że mój styl komponowania idzie w stronę smooth jazzową - mało solówek perkusyjnych. Perkusja jest fajnym instrumentem solowym, ale następuje tu poniekąd wylanie dziecka z kąpielą, bo ludzie przyzwyczaili się na YouTube do oglądania głównie solówek. To zmienia myślenie w człowieku i patrząc na perkusję myśli się o ciągłych solówkach.
Jest taka słynna sesja gitarzysty Alexa Machacka (płyta 24 Tales - przyp. red.), który poprosił Marco Minnemanna, by ten zagrał partię bębnów do pustej taśmy, a ten dokomponował muzę do pustej partii.
Znam to. I rzeczywiście tak to brzmi.
Za pierwszym razem było to dla mnie "łał!". Nokaut, robi wrażenie, ale za piątym razem już zauważyłem, że jest to taki "robocop" i nie ma w tym serca.
Mam wrażenie, że Donati też tak komponuje, że ćwiczenia wielorytmiczne, polimeryczne są dostosowane do i akcenty grane są ewidentnie pod niego. Taka muzyka perkusyjna.
PLANY
Zamykam się w studio i będę próbował komponować.
Będę jeździł. Gdybyśmy policzyli ilość przejechanych kilometrów to chyba tu najwięcej bym sobie naliczył. Zespoły mają zazwyczaj swojego busa, natomiast ja jestem w dość niewygodnych sytuacjach, że jakiś zespół stacjonuje np. w Krakowie i nigdy nie mogę załapać się do busa. Mam takie połączenie muzyk-kierowca. Częste nocne powroty...
Przyłóż grabę, bo znam twój ból (śmiech).
W wakacje będzie premiera takiego projektu, nad którym pracuję od dwóch lat... Może trochę wolno pracuję, ale staram się to robić dokładnie. Zrobiłem projekt, w którym weźmie udział moja żona, na dwoje skrzypiec i altówkę. To będą transkrypcje muzyki klasycznej, ale w moim, że tak powiem, słyszeniu. Wrócę do jakiegoś akapitu sprzed godziny naszej rozmowy, nie myślałem, że to ma się komuś spodobać. Zawsze mam mnóstwo wątpliwości, ale wiem jedną rzecz, że jest to bardzo dobre muzycznie i się pod tym podpisuję totalnie. Dwa lata się tym zajmuję, od początku jestem na próbach, każde zaczęcie dźwięku jest ważne, zerwanie dźwięku, atak, time. To jest taki projekt, że gdyby nawet najlepsza orkiestra na świecie dostała te nuty, to by nie zagrała, bo musiałoby upłynąć dużo czasu przy moich wymyślnych ćwiczeniach przy użyciu najgłębszych pokładów mojej wyobraźni, ustawiania figur np. granie 4 na 3, bo była tak potrzeba, a tego w szkole nie uczyli. Wszystko to się udaje. Mam olbrzymią satysfakcję, piszę muzykę, jak słyszę. Zrobiłem podkłady do tego i czułem, że jest to muza "totalny Czarek Konrad" przy użyciu tematów z muzyki klasycznej, ale de facto na jeden głos, który gra ten temat i byłby grany przez EWI, nawet nie keyboard, a EWI, żebym mógł tym dźwiękiem modulować. Do tego dochodzi teraz sztuczny twór, w moim pojęciu, że muszę rozpisać głosy na trzy smyczki. Strasznie się bałem tego momentu, że w wersji demo było dobrze, a tu wyjdzie źle, ale na szczęście wyszło jeszcze lepiej.
Ale smyczki będą jako instrument solowy plus sekcja?
Tak, jedna partia zawsze będzie opiewać ten temat, który czasami będzie zdublowany, a reszta będzie z podkładów. Debiut tego będzie na warsztatach perkusyjnych w Żaganiu. Będę musiał także wystąpić i będę bardzo to przeżywał. Gdyby się okazało, że to się jakoś nie sprzeda, to nagram to na płytę, bo szkoda mi tych dwóch lat pracy. Właściwie projekt autorski mimo, że nie napisałem tematów. Oprócz tego dużo koncertów.
Jak co roku wygenerowałem czas w te wakacje dla rodziny, żeby dzieci miały trochę ojca. Poza tym kilka koncertów z Kombi Sławka Łosowskiego, warsztaty… Na jesieni czeka mnie nagranie trzech płyt, w tym mojej solowej, więc muszę się przygotować.
Będziesz miał gości na swojej płycie? Na płycie CV miałeś takiego jednego bębniarza, tu siedzi... (śmiech)
Tak, utwór krzyżacki, 1410.
No, Tomek nagrał wszystko i pozamiatał, a ja przyjechałem i coś tam zagrałem. To był trudny czas, nie to, żebym się tłumaczył, ale miałem życiowo trudny zakręt, prywatny zakręt. Grałem w studio i cały czas patrzyłem na komórkę. Ciężko było. Nie wspominam mile tego okresu.
Świetnie wtedy zagrałeś, Czarek.
Możemy więc przekazać naszym czytelnikom ze spokojem, że żaden z was nie wybiera się na emeryturę.
Prędzej na rentę (śmiech).
Teraz to jest właśnie okres smakowania bębnów.
Zdjęcia: Aleksander Ikaniewicz bng-studio.pl
Podziękowania dla Krystiana Czarneckiego i DW Drums Polska za pomoc w zaaranżowaniu spotkania.