Perkusista Black Stone Cherry z pewnością nie należy do ludzi, prezentujących kamienną twarz podczas gry na bębnach.
Nowy album zespołu to doskonała okazja, by porozmawiać z perkusistą, który fizyczny aspekt gry na perkusji traktuje bardzo dosłownie. Często na łamach naszego magazynu przypominamy o roli, jaką odegrał w rozwoju perkusji John Bonham. Młodsi czytelnicy mogą się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi i czy nie przesadzamy klepiąc wkoło o Bonhamie. Wystarczy więc spojrzeć na takich perkusistów, jak Ilan Rubin czy też gość niniejszego wywiadu. Tak, jak Jeff Porcaro wpłynął na sesyjną grę pop rock, tak samo John Bonham wytyczył ścieżkę dla perkusyjnego żywiołu hard rocka, którą podąża teraz tysiące bębniarzy. W Polsce sztandar Johna Bonhama z pewnością dzierży w swoich magicznych dłoniach szalony Bartek Pawlus. Bonham to postać niezwykle ważna również dla Johna Freda. Niezwykle emocjonalnie skomentował swoją wizytę na cmentarzu u mistrza: "Zawsze chciałem oddać hołd Johnowi Bonhamowi i odwiedzić jego grób, w końcu mi się to udało" - mówi z wielkim zachwytem i przejęciem. "Podjechaliśmy do tego pięknego kościoła… I aż mnie zatkało. Czułem się dobrze do momentu, gdy zobaczyłem napis na nagrobku "w wieku 32 lat". Popłakałem się. Mam 29 lat i jestem wielkim szczęściarzem, że mam tak wspaniałych przyjaciół i rodzinę. Gdyby nie odszedł, jak wyglądałyby obecnie bębny? To było spotkanie z największą inspiracją mojego życia."
Zespół pochodzi z typowego amerykańskiego "wygwizdowa", gdzie na co dzień trudno o większe atrakcje niż koktajl mleczny w okolicznym barze. John Fred miał dużo szczęścia. Jego rodzina jest mocno naznaczona muzycznie, dzięki czemu mógł swobodniej zająć się grą na perkusji. Z drugiej strony wiadomym jest, że drzemiące w człowieku pokłady energii kotłują się wewnątrz i tylko kwestią czasu jest, kiedy eksplodują w tej czy innej formie. U naszego gościa jest to na szczęście perkusyjny gejzer. Starsi perkusiści, pamiętający "perkusyjne czasy pustynne" w Polsce, mogą popatrzeć na muzyka podczas koncertów i zadać pytanie, czy John by tak szalał, gdyby miał do dyspozycji rozklekotanego Polmuza. Tak czy inaczej - jest on doskonałym testerem wytrzymałości instrumentów, ale przede wszystkim pasuje idealnie i kładzie solidny groove w swoim zespole. Zacznijmy więc od najnowszej płyty kapeli - Magic Mountain.
Minęły trzy lata od waszego ostatniego albumu. Czy czekaliście na wejście do studia, by kontynuować to, co zaczęło się od sukcesu Between The Devil i The Deep Blue Sea?
Wzięliśmy sobie przerwę na Boże Narodzenie w 2012 roku, ale zaczęliśmy się nudzić i chcieliśmy wrócić do pracy. Chcieliśmy, by wszystko na nową płytę powstało naturalnie. Nie próbowaliśmy nagrać płyty dla amerykańskiego radia czy pracować z producentem. Na poprzedniej płycie pracowaliśmy z Howardem Bensonem. To był świetny album, ale tym razem chcieliśmy trochę więcej surowej energii Black Stone Cherry. Myślę, że każdy zauważył, że poprzednia płyta była nieco wyczyszczona. Kocham ten album, ale kiedy pisaliśmy piosenki na najnowszy krążek przyszły do nas bardzo naturalnie.
A więc powrót do podstaw i surowego brzmienia był świadomą decyzją?
Chris (Robertson, gitara-wokal) i ja zawsze graliśmy do własnych pomysłów, a to umożliwia nam osiągnięcie potężnego brzmienia. Na trzeciej płycie, i nie próbuję tu nic wygładzać, ograniczano moją grę. Miało to dużo wspólnego z wytwórnią i tym, jak oni chcieli nas pokazać. Chcieli, żebyśmy byli kolejną sztampową amerykańską kapelą. Typowe rockowe granie jest OK, ale jesteśmy trochę inni. Chcieli wyrwać nam z piosenek wszystkie duszki i akcenty. Stary, jestem białasem, ale pamiętam, kim był Bernard Purdie.
Miałeś konkretną pomoc przy tworzeniu partii perkusji.
Pracowaliśmy z Joe Barresi, który był niesamowity. Dzięki niemu cowbell wrócił do łask, po numerze Little Sister QOTSA! Gram na tym samym cowbellu na płycie, co było dość ciekawe. To mały dzwonek LP. Mamy piosenkę Mary Jane. Joe przyszedł do naszej sali prób, a Corky Laing z zespołu Mountain dał kiedyś mojemu wujowi Fredowi dzwonek, który leżał u niego na półce przez lata. Pisaliśmy Mary Jane i wziąłem ten stary dzwonek, odwróciłem go, żeby nie bić w stronę, którą podpisał Corky i brzmiało to jak Mississippi Queen. Wziąłem ten dzwonek do Pasadeny na nagrania, a potem użyliśmy dzwonka z Little Sister do nagrania Fiesta Del Fuego.
Jak się pracowało z Joe Barresim?
Atmosfera podczas nagrań bębnów była bardzo luźna. Joe ma studio w starym garażu w Pasadenie. Pytałem, czemu jego studio jest w takim miejscu, a on odpowiedział, że jest jak w piwnicy, ale nie mieszka tu twoja matka i jest czysto.
Miałeś przygotowaną perkusję do studio?
Mike Fasano także z nami pracował i miał perkusję, którą Matt Sorum dostał od DW. Historia jest taka, że Matt grał próby w Los Angeles przed trasą z The Cult i zamawiał perkusję w takiej fantastycznej okleinie, jak z nowoorleańskiej parady Mardi Gras. Gdy je dostał, okazało się, że w świetle dnia są purpurowe, stwierdził, że wyglądają okropnie i odesłał zestaw do DW. Stamtąd kupił je Mike. Była to sześciowarstwowa sklejka klonowa, 24" stopa, 12" Tom, 16", 18" i 20" floor tomy. Zawsze, gdy grałem na bębnach, czułem, że chcę stroić tomy wysoko, bo kocham to, jak brzmiały stare albumy Motown, nagrywane na małych perkusjach Gretsch. Wiem, że dużo bębniarzy stroi tomy nisko, żeby mieć dużo dołu, ale mikrofon tak wyłapuje frekwencje, że przy tak niskim stroju nic nie zbierze. Więc nastroiliśmy je wysoko, zagrałem na nich i powiedziałem: Nie, stroimy jeszcze wyżej! Chciałem, żeby brzmiały prawie jak jazzowe tomy, chciałem, żeby zaśpiewały.
Używasz zwykle 20" floor toma?
Gram na 12" 16" 18" klonowo-mahoniowym DW ze stopką 24x18 cali. Lubię taką głęboką stopę. Dziś wszyscy chcą, żeby ich bębny brzmiały jak basowe armaty.
Wygląda na to, że tym razem nie weszliście do studia z gotowym hitem. Czy to pozwoliło ci na granie bardziej po swojemu?
Dorastałem pod wpływem mojego wujka Freda, Bonhama, Gingera Bakera, Mitcha Mitchella, Iana Paice’a i podobnych. Mogę grać rytm w 4/4 tak długo, jak będziesz chciał. Na tej płycie, owszem, rytm jest tam, gdzie ma być, ale nie przejmowałem się wpadkami. Ten album jest pełen błędów. Pomyliłem się kilka razy, ale udało mi się wykaraskać. Mam dość edytowania ścieżek perkusji.
Masz szalony styl, ale widać w twojej grze, że jesteś kształconym muzykiem. Nie mylimy się?
Dorastałem grając werblowe wprawki w marszowym zespole. Dziś wielu bębniarzy tego nie robi, ale to ważne. Potrafisz prowadzić samochód, ale czy wiesz, jak zmienić olej? Na tej płycie nie gram za dużo, ale jeśli chciałem zrobić coś ciekawego, to po prostu dawałem się ponieść.
Grasz bardzo ekscytująco, dużo kręcisz pałeczkami. W studio pewnie jesteś bardziej wyluzowany?
Gdy nagrywasz płytę, nie chcesz podrzucać pałeczek. Jest na to złoty środek. Staram się grać energicznie i ciekawie. W studio chodzi o znalezienie miejsca, gdzie grasz osadzony rytm, ale sprawiasz, że numer ma energię, której potrzebuje. Czasami energia jest ważniejsza. Nawet, jeśli jest to typowo amerykański luźny numer, to musisz włożyć w niego serce i duszę. Najlepsze jest to, że niezależnie od tego, jak grasz w studio, na żywo możesz mieć przed sobą 2000 czy 20000 ludzi. Nie interesuje mnie, kim jesteś - nigdy nie zagrasz tak piosenki na żywo tak samo, jak w studio. Nigdy nie poczujesz tej energii jak tamtego dnia, może czułeś się wycofany i spowolniony. Emocje każdego z nas mają duży wpływ na to, jak bębnimy. Myślę, że dobrą zasadą jest nie nabawić się studyjnej nerwicy, gdzie wszystko musi być idealne, tylko zagrać najlepiej, jak umiesz pod dany zespół i piosenkę. Kiedy wychodzisz na scenę nie martw się o to, żeby wszystko było idealnie, bo przecież to jest rozrywka dla ludzi.
W przeszłości cierpiałeś z powodu pęcherzy na palcach i problemów z dłońmi. Jak się teraz trzymasz?
Staram się być mężczyzną i jakoś sobie z nimi radzić. Mam teraz brodę, więc nie mam dużo pęcherzy! Innym problemem jest to, że ostatnio przeciąłem sobie dłoń jak świnia i wszędzie rozlałem krew. Tak bywa raz na jakiś czas, jeśli walisz rimshoty na tomach i mocno grasz na blachach.
Na żywo grasz z dwoma floor tomami, miałeś ich trzy w studio. Czy nadwyrężyłeś plecy?
Miałem dwa floor tomy po prawej, ale skręcałem wtedy plecy. Widziałem teraz innych bębniarzy i oni nieco je przesuwają do boku. Teraz na górze mam 12" i do tego 16" i 18", ale na kolejną trasę chcę mieć te floor tomy po prawej i 20" po lewej. Nasz basista Joe patrzy na mnie i mówi: "Boże święty, tylko nie kolejny bęben!". Ale lubię to, bo jeśli dodasz werbel i jedziesz po tomach, możesz bardzo szybko zagrać na tomie i dwóch floor tomach, a gdy masz dwa floor tomy po prawej to możesz użyć lewego toma na koniec i przerobić to na triolę. To ma potężne brzmienie.
Jak ważne jest dla ciebie granie z prawidłową techniką?
Gdy miałem 15 lat poznałem w Nashville Jima Chapina, który pokazał mi technikę Moellera. Pracował ze mną może 20 minut. Nie zdawałem sobie sprawy z ogromu tego, co wtedy się dowiedziałem. Oglądałem go potem na YouTube i nie mogłem się nadziwić. Gdy ćwiczę, bardzo często używam techniki Moellera. Używam jej do szesnastek i triol, bo nie męczę wtedy rąk. W domu ciągle gram na padzie. Doprowadzam domowników do szału, nalewam sobie kawy i zabieram się do ćwiczeń.
Wasze poprzednie dwa albumy dobiły do listy Top 30 w Wielkiej Brytanii i USA. Co będzie świadczyło o sukcesie kolejnej płyty?
Jesteśmy bardzo dumni z The Magic Mountain. Jestem dumny z tego, że sami ją napisaliśmy, nie było żadnego pomocnika czy drugiego autora. Myślę, że każdy inaczej mierzy swój sukces. Jestem po prostu dumny z tego, że możemy wrócić do Wlk. Brytanii. Wy kochacie rock’n’rolla i to świetne, że przyjęliście nas jako nowy zespół. Uwielbiam być częścią tego ruchu i tego, co się teraz dzieje. Świetnie dajemy sobie też radę w Stanach, ale to, że mogliśmy nagrać czwartą płytę, czyni z nas czterech wielkich szczęściarzy. Drugi album Folklore And Superstition debiutował jako numer jeden na rockowych listach w Wlk. Brytanii i dostaliśmy już za niego srebrną płytę po sprzedaży 60000 egzemplarzy. Wczoraj dostaliśmy srebro za Between The Devil And The Deep Blue Sea. To nie czyni ze mnie lepszego człowieka, ale to, że tylu ludziom podoba się sztuka, którą tworzymy, jest wielkim osiągnięciem. To są odznaki, które pokazują, że naprawdę ciężko pracowaliśmy i jestem pewien, że powieszę je w łazience rodziców. To jest rock’n’roll!
Przygotowali: Szymon Ciszek, Artur Baran, Rich Chamberlain
Zdjęcia: Adam Gasson
Wywiad ukazał się w numerze wrzesień 2014