Paweł Jaroszewicz
Dodano: 03.06.2015
Koncertował po całym świecie, najpierw z Vader, później z Decapitated.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Całkiem możliwe, że załapałby się jeszcze nawet na Behemoth, gdy Inferno był na stole operacyjnym. Ostatecznie odnalazł swoje miejsce w zespole Hate, który rusza z nowym materiałem w świat. Jeden z najlepszych polskich bębniarzy metalowych i chyba też wciąż mocno niedoceniany… Pawulon.
Współczesny świat jest chyba znacznie bardziej bezwzględny niż miało to miejsce przed "erą Internetu". Pojawienie się Pawulona w Vader przed siedmiu laty wywołało wiele kontrowersji, ponieważ po Docencie i Darayu na słynnym perkusyjnym stołku zasiadł mało znany młodzian. Wiele osób wątpiło w zdolności perkusisty, który ostatecznie wyszedł z całej sytuacji obronną ręką (i nogą). Dołączenie do Decapitated związane było z wysoko postawioną poprzeczką przez jednego z największych perfekcjonistów w polskim metalu, jakim jest lider zespołu. Był to okres, gdzie sporo osób, będących w bliższym otoczeniu Pawulona, mówiło pół żartem pół serio, że bębniarz całe dnie spędza w sali prób, jedynie z krótką przerwą na kebaba. Doskonałym obrazem efektów intensywnych ćwiczeń były materiały video z sesji Antigamy, gdzie Pawulon powala nie tylko szybkością i precyzją. Jest jednym z tych perkusistów, którzy potrafią w ekstremalnych tempach stworzyć balans i puls, a co najważniejsze, nie głaszczą bębnów, tylko nacierają na nie z wielkim impetem. Mimo to wciąż dało się słyszeć krytykę, która zaczęła już chyba wynikać z zazdrości nad tym, że muzyk poświęcił setki godzin na wylanie z siebie hektolitrów roboczego potu.
- Życie z tego nie jest usłane różami, to ciężka praca. Mało kto traktuje to na serio, bardziej jako rozrywka po godzinach - mówił nam kiedyś i ciężko się z tym nie zgodzić. Okres po odejściu z Decapitated był ciężkim dla perkusisty i wiązał się z przerwą w międzynarodowej działalności. Paweł wiedział jednak, że cały czas trzeba ćwiczyć, bo przyjdzie wreszcie odpowiedni moment, dlatego dodaje:
- Jednocześnie wiąże się to z poświęceniem, deklaracją, że robię to i robię to poważnie. Przychodzi oferta trasy, a ja nie pojadę, bo mi się nie chce albo źle się czuję? Ile razy grałem koncerty w gorączce... Dzień przed koncertem skręciłem kostkę i kogo to obchodzi? Nie ma zmiłuj.
Jakby na złość swoim oponentom dołączył do zasłużonego Hate, z którym krystalizują się konkretne działania. Dzięki temu może dalej pokazywać swoim "hejterom“ środkowy palec, jak to robił wspólnie z Darayem i Inferno na kwietniowej okładce Perkusisty w 2013 roku.
Gdzie byłeś, jak cię nie było? Co się działo po odejściu z Decapów?
Od rozstania z Decapitated minął już ponad rok. Sporo się przez ten rok wydarzyło. Skupiłem się przede wszystkim na aktywności w Antigamie. Zagraliśmy trochę koncertów w Polsce, promując ostatni album "Meteor". Zaczęliśmy też pisać nowy materiał na kolejne wydawnictwo, które nagrywamy już w połowie stycznia 2015. Poza tym zrealizowałem kilka nagrań sesyjnych z pomocą Pawła Grabowskiego (JNS Studio - dawniej Progresja Studio). Później zacząłem współpracę z Hate. Obecnie poza Hate i Antigamą udzielam się jako bębniarz sesyjny w studio i na koncertach oraz uczę gry w warszawskim oddziale szkoły Rock Discipline. Dodajmy do tego jeszcze czas poświęcany na ćwiczenie, rodzinę i mamy grafik wypełniony w 200%.
Okoliczności spowodowały, że ominął cię chwilowy wakat w Behemoth. Nie żałujesz? Moim zdaniem miałeś realne szanse zastąpić kontuzjowanego Inferno…
W zasadzie, jak to mówią, "maobrakowao" (śmiech). Podobno chłopaki chcieli się ze mną skontaktować, ale jak rzucili okiem na mój grafik, okazało się, że jestem kompletnie wyjęty. Czas pokazał, że wszystko potoczyło się inaczej i większość tego czasu spędziłem w domu. Ale źle nie trafiło - Mirek to solidna firma i wiadomo było, że da sobie radę. Gdyby jednak wyszło inaczej to zaliczyłbym wszystkie 4 ważne bandy z Polski. Byłbym 100% "drum whore" - a tak tylko w 75%. Ale czy żałuję? Nie mam czego żałować, bo nic się po prostu nie zmieniło. Byłoby to ciekawe doświadczenie i zawodowe gigi, ale myślę, że jeszcze zdążę zawitać na dużych scenach. Mam nadzieję. Czas pokaże. Dużo zależy od tego, co wydarzy się teraz z Hate i Antigamą.
To był dla ciebie chyba trudny okres. Przeszedłeś wtedy też z DrumCraft/Paiste na Meinl/Tama. Powiedz coś o tym…
Tak, było trochę zawirowań, w zasadzie cała druga połowa 2013 roku była totalnie pogmatwana. Wyglądało to tak, że cały Decapitated dostał propozycję kontraktu z firmami Ibanez/Tama/Meinl - czyli w zasadzie Meinl Distribution, który ogarnia kompleksowo wszystkie te marki. Biorąc pod uwagę naprawdę dobre warunki, jakie dostaliśmy, nie mogłem się długo zastanawiać i podziękowałem Szwajcarom za współpracę. W dalszym ciągu uważam, że Paiste i DrumCraft to naprawdę zawodowy sprzęt i byłem naprawdę zadowolony z tej współpracy. W tej sytuacji jednak sentymenty trzeba było schować do kieszeni. Razem z Wojtkiem Cichockim (akustyk Decapitated) pojechaliśmy do Gutenstetten, do centrali Meinla i dogadaliśmy konkretne warunki współpracy.
Pech chciał, że niedługo później moje drogi z Decapitated rozeszły się i powtórzyła się sytuacja z 2011 roku, kiedy świeżo po podpisaniu kontraktu z Paiste rozstałem się z Vaderem. Podobnie jak wtedy bałem się, że Meinl będzie rozczarowany takim obrotem spraw i zrezygnuje ze współpracy lub ją mocno ograniczy. Stało się jednak inaczej. Okazali się być firmą, która stawia przede wszystkim na ludzi, a nie na nazwy. Jestem im za to naprawdę wdzięczny, bo gdyby było inaczej, to mógłbym wtedy zostać kompletnie na lodzie i bez bębnów.
Pech chciał, że niedługo później moje drogi z Decapitated rozeszły się i powtórzyła się sytuacja z 2011 roku, kiedy świeżo po podpisaniu kontraktu z Paiste rozstałem się z Vaderem. Podobnie jak wtedy bałem się, że Meinl będzie rozczarowany takim obrotem spraw i zrezygnuje ze współpracy lub ją mocno ograniczy. Stało się jednak inaczej. Okazali się być firmą, która stawia przede wszystkim na ludzi, a nie na nazwy. Jestem im za to naprawdę wdzięczny, bo gdyby było inaczej, to mógłbym wtedy zostać kompletnie na lodzie i bez bębnów.
Jesteś teraz w stajni Meinl Distribution na dobre. Jakie brzmienia i jaki sprzęt jest w użyciu?
W głowie od dawna mam sound, który chcę osiągnąć. Szukałem więc modeli blach najbliższych ideałowi. Wybór padł głównie na serię Byzance oraz poszczególne blachy z serii Mb20, Generation-X. Na koncertach natomiast będę używać setu blach z serii Classic Custom Dark. Są to chyba najlepiej brzmiące blachy w tej półce cenowej, a dodatkowo są wytrzymałe, co w przypadku grania dużej ilości koncertów ma znaczenie. Mój set blach różni się zależnie od tego, co gram. Od mocno rozbudowanego zestawu w Antigamie do podstawowego setu przy okazji niektórych nagrań sesyjnych lub chociażby we wspomnianym Decapitated. Meinl Distribution jest przede wszystkim solidną firmą, na którą zawsze można liczyć.
Znalazłeś nowe miejsce dla siebie w zespole Hate. Jak to się stało?
Znamy się z chłopakami z Hate od wielu lat. Graliśmy razem kilka tras, kiedy grałem jeszcze z Crionics, poza tym przez długi czas mieliśmy salę prób w tym samym miejscu. Kiedy Staszek zdecydował, że nie chce już grać blastów, Adam skontaktował się ze mną i zapytał, czy mam czas i ochotę spróbować razem pograć. Było to w grudniu 2013. Jak widać wszystko zatrybiło i od tamtego czasu ciągniemy ten wózek wspólnie.
Jaka jest różnica w pracy z Adamem i z Wackiem?
To kompletnie inne charaktery. Wacek jest totalnym perfekcjonistą, tytanem pracy. Adam podchodzi do tego trochę luźniej. Owszem - jak jest praca do wykonania, to się ją robi, tyle że trochę bardziej na luzie. Próby z Wackiem bywały brutalne. Powtarzanie fragmentów kawałków do zapaści, całodzienne, wielogodzinne szycie do perfekcji - w wolnym tempie poprawianie każdego detalu… Niejednokrotnie po całym dniu takiej orki miałem serdecznie dość czegokolwiek i zastanawiałem się, czy gra jest warta świeczki. Ale jak widać w tym szaleństwie jest metoda! Film Whiplash jest oczywiście przerysowany, ale można powiedzieć, że przeszedłem nieco łagodniejszą wersję takiego "obozu pracy". Różnica w mojej grze jest totalna - i tu przyznaję Wackowi, że wiedział, co robi. Z tego, co wiem, Michał też przechodzi ścieżkę zdrowia, ale nic nie pójdzie na marne. W Hate czy Antigamie doszło do tego, że to ja bywam czasem fuhrerem na próbach i cisnę chłopaków. Wydaje mi się jednak, że na dłuższą metę lepiej zadbać o fajną atmosferę w zespole niż za wszelką cenę dążyć do perfekcji, bo można przedobrzyć…
Od razu wpadłeś w nowy album. Opowiedz nam o przygotowaniach do sesji, budowaniu materiału i partii bębnów.
Pierwsze zarysy niektórych kawałków, zalążek całej koncepcji powstał jeszcze przed moim dołączeniem do składu. Większość kawałków napisał Adam i wspólnie z Michałem Staczkunem (odpowiedzialnym również za sample na płycie) przygotował wersje demo kawałków z automatem. Później na podstawie tych demówek pracowaliśmy nad kawałkami na próbach i nadaliśmy im obecny kształt i formę. Całość trwała od stycznia do czerwca 2014. Równolegle powstawały teksty, koncepcja całości, grafiki itp. itd. - Generalnie był to bardzo pracowity czas. Ze swojej strony zająłem się przede wszystkim przepuszczeniem rytmiki, zarysowanej przez Adama przez swój zryty łeb i ubarwienie całości lub nawet całkowita zmiana rytmiki. Wszystko dopinaliśmy na próbach jammując na ogólnych formach, które mieliśmy. Maj i czerwiec to już głównie ogrywanie materiału przed studiem i kosmetyczne zmiany.
Jak wyglądała sesja?
Nagrywaliśmy w Studio Hertz w Białymstoku - miejscu znanym chyba każdemu. Była to moja piąta wizyta u braci Wiesławskich, jednak pierwsza po gruntownej przebudowie, jaką Hertz przeszedł w ostatnich latach. Zupełnie nowy live room, dużo nowych gratów - rewelacja! Jest to chyba najlepiej brzmiące pomieszczenie, w jakim kiedykolwiek nagrywałem. Cała sesja bębnów odbyła się w czerwcu 2014 bardzo ekspresowo, głównie ze względu na dość ograniczony budżet. Nie było czasu do stracenia, więc szczegółowo zaplanowaliśmy całą pracę. Miałem 5 dni od rozstawienia bębnów do finalnie przygotowanych ścieżek, gotowych do nagrywania gitar. Pierwszy dzień w całości poszedł na rozstawienie, zmianę naciągów, strojenie, wybór werbla i kręcenie brzmienia. Kolejne 2 dni to moja walka z materią, a ostatnie 2 dni to postprodukcja moich wypocin. Wszystkie numery nagrywaliśmy do przygotowanych wcześniej pilotów z klikiem, więc mogliśmy rozplanować kolejność i dobór kawałków, nagrywanych danego dnia - aby się za szybko nie zajechać. Nagrywaliśmy do pierwszej poważniejszej pomyłki, a następnie z lekką zakładką dalej - głównie ze względu na czas - chcieliśmy mieć jak najwięcej na mix i postprodukcję całości.
Stosowałeś jakieś triki studyjne w kwestii ustawienia brzmienia bębnów?
Nie było w zasadzie zbyt dużej ingerencji. Zadbaliśmy o to, żeby sygnały wejściowe były jak najlepsze - w ten sposób wyeliminowaliśmy w zasadzie późniejszą korekcję (co zawsze kaleczy brzmienie). Każdy floor tom miał poza mikrofonem na top dodatkowy moon mic na rezonans - to taki wynalazek robiony dla DW. Efektem tego jest pełne i okrągłe niskie pasmo z floorów (14, 16 i szczególnie 18) a jako, że używam bębnów z bubingi - było z czego kręcić. Na brzmienie garów, poza sygnałem z mikrofonów przy bębnach, składa się w dużej mierze brzmienie z pomieszczenia. Użyliśmy bodajże 4 źródeł na sam room. Jest go dużo w bębnach - dodało to naturalnego pogłosu i ładnie skleiło całość. Nagrywaliśmy wszystko z mikrofonów a następnie domiksowaliśmy próbki ściągnięte przeze mnie z moich bębnów np. do stopy czy tomów w niektórych miejscach. Poza tym nie ma żadnych specjalnych zabiegów. Mam gdzieś na dysku zgrywkę sprzed miksu - same gołe ślady ze stołu - i brzmi to już prawie jak gotowy produkt.
Na które utwory zwróciłbyś uwagę ludziom w kwestii ścieżek bębnów?
Ciężko powiedzieć… Na pewno wyróżniają się Leviathan - chyba najtrudniejszy jak dla mnie. Sporo się w nim dzieje - jest blast w 266 bpm, są podbicia na ride’ach i kilka smaczków. Poza tym Valley of Darkness - Zero blastów i groove - również dość trudny, ale w inny sposób - naprawdę trzeba się postarać, żeby go dobrze posadzić, a nie zagrać po wierzchu - niezłe wyzwanie dla takiego kwadratowego blaściarza jak ja.
Nie gadaj, masz opinię dobrego technika, szczególnie w tych szaleństwach z Antigamą… Czy wiesz już, jak będzie wyglądać promocja albumu?
Na chwilę obecną mamy potwierdzoną trasę w kwietniu z Six Feet Under, Marduk i Vader oraz trochę festiwali latem. Wszystko się powoli krystalizuje, ale póki co nie mogę ujawnić szczegółów. Niedawno nakręciliśmy klip do kawałka Valley of Darkness. Miał on już swoją premierę i z tego, co widzę, cieszy się dużym zainteresowaniem. W planach jest jeszcze jeden lub dwa klipy, ale wszystko zależy od rozwoju wydarzeń i budżetu. Tak czy inaczej musimy dać z siebie 200% i zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby usprawnić live show i wskoczyć na kolejny level.
Ostatnio widzieliśmy twój klip, jak grasz z Lamb of God. Opowiedz nam o kulisach tego wydarzenia?
Podczas trasy w Stanach, na której z Decapitated supportowaliśmy Lambów, Chris zapytał mnie, czy nie chciałbym zagrać z nimi jakiegoś numeru na którymś z gigów. Wybrałem Redneck - to fajny nośny numer i grali go na końcu seta. Osłuchałem się z nim i poćwiczyłem na padach. Przed ostatnim gigiem na trasie zagrałem go z nimi raz na próbie. Wyszło spoko, więc zagraliśmy go na gigu. Koniec końców wyszło spoko, ale lekki stres był. Bałem się, że gdzieś się wysypię, bo jednak ustawienie bębnów Chrisa jest dość charakterystyczne, ale poszło.
Chris to raczej bębniarz, który dotyka bębnów, a nie uderza…
Fakt. Nie gra specjalnie mocno, ale to, co ma zagrać w Lamb of God, to gra. Wiesz, jedną z rzeczy, która mi osobiście nieco przeszkadzała w jego ustawieniu, to werbel pod mega kątem i nastrojony na deskę (mega wysoko) oraz maślane stopy. Przyzwyczaiłem się do raczej niskiego stroju werbla i dość mocno naciągniętej stopy. Ciekawostką jest to, że również używał tu Czarciego Kopyta. Władek jest już wszędzie (śmiech). Generalnie nie jest to żaden wirtuoz, ale ma ciekawe pomysły i potrafi zgrabnie się poruszać w ramach swoich umiejętności - a to jest nawet ważniejsze niż mega skill, moim zdaniem - spójrz chociażby na The Rolling Stones i Charliego Wattsa.
Nad czym obecnie skupiasz się podczas ćwiczeń? Masz jakiś plan rozwoju?
Siedzę ostatnio nad kilkoma rzeczami. Staram się rozwinąć groove, grać mniej banalnie, przerabiam też legendarny "Stick Control" - wierz lub nie, ale nigdy tej książki nie miałem w rękach! W zasadzie to kiedyś byłem strasznym ignorantem, jeżeli chodzi o jakiekolwiek szkoły i techniki. Wychodziłem z założenia, że samo się jakoś wszystko poukłada. Ale jak wspomniałem - cofnąłem się do podstawówki i nadrabiam zaległości. Poza tym siedzę nad kondycją - a więc ciągi jedynek bez przerw przez 5, 10, 15 minut itp. - ręce i nogi. Eksperymentuję z kilkoma technikami gry stopami - z czasem zobaczymy, gdzie mnie to zaprowadzi. Staram się po prostu robić to, co robię coraz lepiej i rozwijać się z innej strony niż tylko wieczne taś, taś, taś, hop, hyc (śmiech).
Jak wygląda opcja pobierania nauk u ciebie? Masz na to teraz czas?
Jak najbardziej! Uczę w warszawskim oddziale szkoły Rock Discipline. Mam obecnie kilku uczniów, których prowadzę od początku i przyznam, że jest to również dla mnie niezła szkoła - muszę wrócić się do tych wszystkich podstaw, które nieraz uznałem za dawno przerobione i odfajkowane, a tu czasem niespodzianka - i trzeba chwilę na to poświęcić. Poza tym motywuje mnie to do jeszcze intensywniejszego ćwiczenia i rozwijania się w różnych kierunkach - bo przecież nie każdy chce grać blasty, a ja mam mu w tym pomóc. Jeżeli ktoś jest zainteresowany to zapraszam na www.rockdiscipline.com - tam znajdziecie wszystkie informacje.
Antigama nie śpi...
Nie śpi. Kilka dni temu rozpoczęliśmy sesję nagraniową nowej płyty. Nagrywamy w JNS Studio w Warszawie pod okiem Pawła Grabowskiego. Jesteśmy na etapie nagrań bębnów i prawdopodobnie kiedy będziecie to czytać, będzie to już mix. Tak jak poprzednio, lecimy one-take’ami, bez wcinek, bez edycji, bez podkładania sampli - 100% live tak, jak jest - tym razem nawet stopa idzie 100% na żywo. Pot się leje strumieniami, bo przy materiale, który nam wyszedł poprzednia płyta to pikuś. Chcemy użyć dużo roomu - ma być tak, żeby słuchacz czuł się jakbyśmy grali obok niego. Przygotowuję również kilka drumcamów i różnych bajerów, ale wszystko w swoim czasie. The Insolent - bo tak się będzie nazywać płyta - powinna się ukazać wiosną za pośrednictwem Self Made God Records (album ukazał się 7 maja - przyp. red.). Poza tym szykujemy koncerty w Polsce i za granicą, a latem wybieramy się do Stanów, by zagrać na Maryland Deathfest.
I krótko też trzeba wspomnieć o twojej rol i jako tata. Między innymi przez to nie było cię na Tama Fest, chociaż namiot konkursu prędkościowego był sygnowany twoim wizerunkiem. Jak sobie radzisz, ojczulku?
Słuchaj, jest cios! Nigdy nie myślałem, że tak mnie to wkręci! Mały Herr Jakub rośnie, ma już pół roku, codziennie uczy się czegoś nowego. Niezła masakra - to trochę tak, jakbyś patrzył na siebie w tym wieku - jest na maksa podobny, nawet charakter mu się już kształtuje. Bardzo lubi słuchać muzyki. Póki co na tapecie jest głównie klasyka. Moja siostra gra na fortepianie i za każdym razem, jak mały ją słyszy, jest jak zaczarowany - kto wie, może rośnie kolejny grajek w rodzinie. Ale jeżeli będzie chciał zostać finansistą, kominiarzem lub prezydentem Burkina Faso, to ma mój support! Daje mega motywację do działania, ćwiczenia, przekraczania własnych barier i ograniczeń. Jak już będę dziadkiem i będę wpieprzał Werthers Original to być może będę miał co mu opowiadać (śmiech).
Rozmawiał: Kajko
Zdjęcie: Marcin Pawłowski
Wywiad ukazał się w numerze luty 2015
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…