Steve Smith
Dodano: 07.04.2016
Ciężko przedstawić tak wyśmienitego perkusistę w kilku słowach wstępu. Jeden z najlepszych muzyków, grających na bębnach? Żywa legenda perkusji?
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
To wszystko wydaje się tak bardzo płytkie, gdy zestawimy to z wielowymiarowością gry Steve’a Smitha. Na pewno jest to muzyk, z którego doświadczenia trzeba korzystać garściami, dlatego zapraszamy do lektury.
Postać Steve’a Smitha paradoksalnie nie jest prosta do opisania. Teoretycznie zacząć można z każdej strony, ale w każdym miejscu trzeba się zatrzymać na dłuższy opis i analizę tego, co robi i kim jest.
Jego życiorys wydaje się być typowy. Taki, jaki spotykamy w przypadku wielu wybitnych muzyków, wczesne początki, wsparcie rodziców, doskonała szkoła muzyczna. Ważne jest jednak to, jak Steve podchodził do kolejnych wyzwań, które w efekcie prowadziły go do kolejnych propozycji. Pierwszym strzałem była współpraca z Jean-Luc Pontym, później oczywiście dołączenie do Journey. W międzyczasie zakłada swój zespół Vital Information i nagle okazuje się, że operuje w wielu gatunkach muzycznych z tą samą sprawnością. W efekcie czytelnicy będącego wówczas u sławy miesięcznika Modern Drummer wybierają go kilka razy z rzędu najlepszym perkusistą ogólno-muzycznym.
Steve tworzy wizerunek muzyka, który niezwykle poważnie traktuje to, co robi. Temat prowadzenia warsztatów i klinik nie jest u niego jakimś cerowaniem portfela, ponieważ propozycji grania ma dużo. Steve nauczanie traktuje z tym samym poziomem powagi, co największe sesje nagraniowe, w jakich uczestniczył. Nie odpuszcza. Jego umiejętność dostosowania się do stylistyki, w jakiej porusza się w danej chwili przeszła do legendy, jego umiejętności techniczne zachwycają innych wielkich bębniarzy. Występuje z mistrzami gatunków, ale nie podejmuje się każdej roboty, jaka jest proponowana. Ma tę niesamowitą możliwość i komfort. O jego wielkości świadczy jednak to, że zamiast celować w łatwe i medialne oferty, dające duże pieniądze i popularność, podejmuje się najtrudniejszych propozycji np. współpracy z szaloną pianistką Hiromi (gdzie nawet Simon Phillips miał spocone czoło z wysiłku) czy też projekty z największymi gitarzystami światowego fusion jazz.
Kiedyś na naszych łamach (Perkusista 2/12) przedstawiliśmy rozmowę ze Stevem, która dotyczyła aspektów związanych z kierowaniem zespołem, a pamiętajmy, że nie mówimy tu o jakimś popularnym medialnie zespole, tylko o muzyce niszowej, kierowanej do bardzo świadomych odbiorców, żeby nie powiedzieć "wybrańców". Steve przedstawił wiele interesujących szczegółów od organizacji zespołu po dbanie o bagaże. Tym razem chcielibyśmy sięgnąć nieco głębiej i wyciągnąć z niego szerszy obraz perkusisty. Obraz perkusisty profesjonalnego i gotowego w każdej chwili do podjęcia wyzwania, czy to koncertowego, studyjnego, czy też edukacyjnego.
Kuchennymi drzwiami spróbować wejść w jego sposób myślenia i podejścia do tworzenia, i odbierania muzyki… Czy się udało? To się okaże na końcu. Przyjechał do Polski w ramach Drumfest. Spotkaliśmy się dzień przed jego występem, który obejmował oprócz koncertu warsztaty. Steve poprowadził je w sposób genialny, z dużą pewnością siebie i gotowym bagażem informacji, jakie chciał przekazać. Uczestnictwo w takich warsztatach jest piekielnie inspirujące! Z pewnością jest to jeden z najlepszych modeli prowadzenia zajęć na świecie.
Wróćmy jednak do naszego spotkania dzień wcześniej. Zasiedliśmy razem do kolacji w jednej z opolskich restauracji. Steve razem ze swoją niezwykle sympatyczną żoną Diane dokładnie sprawdzali, co będą konsumować. Nie jest to jednak jakieś paniczne szukanie cukru w cukrze czy też glutenu w glutenie, ale ciekawość smaków regionalnej kuchni oraz ciekawość tego, co i jak może wpłynąć na zdrowie. Potwierdzeniem zdroworozsądkowego podejścia był moment, gdy państwo Smith dali się namówić na wypicie naszego Wściekłego Psa, którego walory smakowe spotkały się finalnie z dużym uznaniem. Zaraz po konsumpcji zasiedliśmy w hotelu, gdzie mieliśmy przeprowadzić naszą rozmowę. Steve mówił bardzo powoli, spokojnie i z wielką równowagą w głosie, tak, jakby ważył każde zdanie i starannie dobierał słowa. Wprowadza to na pewno dużą dawkę spokoju. W nawiązaniu do naszej kolacji zapytałem: "Dobrze podróżować po całym świecie i próbować różnych potraw?". Steve z głową ułożoną na oparciu fotela podniósł brwi i odparł: "To nie jest mój cel, mój cel to poznawanie rzeczy zdrowych, które dobrze wpływają na pracę organizmu, dzięki czemu możemy funkcjonować na wyższych obrotach." "Wściekły pies nie jest zbytnio zdrowy…" - rzuciłem z lekkim przekąsem. "Ale jest relaksujący" - zaripostował skądinąd słusznie Steve z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Rozmawiał: Maciej Nowak
Zdjęcia: Monika Lighstone oraz Giovanni Daniotti
Odwiedź: www.vitalinformation.com
Wywiad ukazał się w numerze styczeń 2016
Postać Steve’a Smitha paradoksalnie nie jest prosta do opisania. Teoretycznie zacząć można z każdej strony, ale w każdym miejscu trzeba się zatrzymać na dłuższy opis i analizę tego, co robi i kim jest.
Jego życiorys wydaje się być typowy. Taki, jaki spotykamy w przypadku wielu wybitnych muzyków, wczesne początki, wsparcie rodziców, doskonała szkoła muzyczna. Ważne jest jednak to, jak Steve podchodził do kolejnych wyzwań, które w efekcie prowadziły go do kolejnych propozycji. Pierwszym strzałem była współpraca z Jean-Luc Pontym, później oczywiście dołączenie do Journey. W międzyczasie zakłada swój zespół Vital Information i nagle okazuje się, że operuje w wielu gatunkach muzycznych z tą samą sprawnością. W efekcie czytelnicy będącego wówczas u sławy miesięcznika Modern Drummer wybierają go kilka razy z rzędu najlepszym perkusistą ogólno-muzycznym.
Steve tworzy wizerunek muzyka, który niezwykle poważnie traktuje to, co robi. Temat prowadzenia warsztatów i klinik nie jest u niego jakimś cerowaniem portfela, ponieważ propozycji grania ma dużo. Steve nauczanie traktuje z tym samym poziomem powagi, co największe sesje nagraniowe, w jakich uczestniczył. Nie odpuszcza. Jego umiejętność dostosowania się do stylistyki, w jakiej porusza się w danej chwili przeszła do legendy, jego umiejętności techniczne zachwycają innych wielkich bębniarzy. Występuje z mistrzami gatunków, ale nie podejmuje się każdej roboty, jaka jest proponowana. Ma tę niesamowitą możliwość i komfort. O jego wielkości świadczy jednak to, że zamiast celować w łatwe i medialne oferty, dające duże pieniądze i popularność, podejmuje się najtrudniejszych propozycji np. współpracy z szaloną pianistką Hiromi (gdzie nawet Simon Phillips miał spocone czoło z wysiłku) czy też projekty z największymi gitarzystami światowego fusion jazz.
Kiedyś na naszych łamach (Perkusista 2/12) przedstawiliśmy rozmowę ze Stevem, która dotyczyła aspektów związanych z kierowaniem zespołem, a pamiętajmy, że nie mówimy tu o jakimś popularnym medialnie zespole, tylko o muzyce niszowej, kierowanej do bardzo świadomych odbiorców, żeby nie powiedzieć "wybrańców". Steve przedstawił wiele interesujących szczegółów od organizacji zespołu po dbanie o bagaże. Tym razem chcielibyśmy sięgnąć nieco głębiej i wyciągnąć z niego szerszy obraz perkusisty. Obraz perkusisty profesjonalnego i gotowego w każdej chwili do podjęcia wyzwania, czy to koncertowego, studyjnego, czy też edukacyjnego.
Kuchennymi drzwiami spróbować wejść w jego sposób myślenia i podejścia do tworzenia, i odbierania muzyki… Czy się udało? To się okaże na końcu. Przyjechał do Polski w ramach Drumfest. Spotkaliśmy się dzień przed jego występem, który obejmował oprócz koncertu warsztaty. Steve poprowadził je w sposób genialny, z dużą pewnością siebie i gotowym bagażem informacji, jakie chciał przekazać. Uczestnictwo w takich warsztatach jest piekielnie inspirujące! Z pewnością jest to jeden z najlepszych modeli prowadzenia zajęć na świecie.
Wróćmy jednak do naszego spotkania dzień wcześniej. Zasiedliśmy razem do kolacji w jednej z opolskich restauracji. Steve razem ze swoją niezwykle sympatyczną żoną Diane dokładnie sprawdzali, co będą konsumować. Nie jest to jednak jakieś paniczne szukanie cukru w cukrze czy też glutenu w glutenie, ale ciekawość smaków regionalnej kuchni oraz ciekawość tego, co i jak może wpłynąć na zdrowie. Potwierdzeniem zdroworozsądkowego podejścia był moment, gdy państwo Smith dali się namówić na wypicie naszego Wściekłego Psa, którego walory smakowe spotkały się finalnie z dużym uznaniem. Zaraz po konsumpcji zasiedliśmy w hotelu, gdzie mieliśmy przeprowadzić naszą rozmowę. Steve mówił bardzo powoli, spokojnie i z wielką równowagą w głosie, tak, jakby ważył każde zdanie i starannie dobierał słowa. Wprowadza to na pewno dużą dawkę spokoju. W nawiązaniu do naszej kolacji zapytałem: "Dobrze podróżować po całym świecie i próbować różnych potraw?". Steve z głową ułożoną na oparciu fotela podniósł brwi i odparł: "To nie jest mój cel, mój cel to poznawanie rzeczy zdrowych, które dobrze wpływają na pracę organizmu, dzięki czemu możemy funkcjonować na wyższych obrotach." "Wściekły pies nie jest zbytnio zdrowy…" - rzuciłem z lekkim przekąsem. "Ale jest relaksujący" - zaripostował skądinąd słusznie Steve z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Jak przygotowujesz się do swoich klinik perkusyjnych?
Pomyślmy… To wszystko zależy od rodzaju pokazu, jaki mam prowadzić. Jeżeli mam prowadzić popularne teraz warsztaty kilkudniowe np. przez 3 dni to staram się przygotować coś w rodzaju agendy, terminarzu zajęć. Jednego dnia przez 3 godziny będziemy robić to, drugiego dnia będziemy robić to, a trzeciego to. W przypadku zajęć jednodniowych nie potrzebuję jakichś większych przygotowań, ponieważ mogę rozmawiać o wielu rzeczach i wchodzę w zajęcia z biegu. Może to dotyczyć konceptu muzycznego, aspektów technicznych, no i oczywiście odpowiedzi na pytania. Jest to rzecz, którą robię najczęściej, więc nie potrzebuję specjalnego przygotowania. Różnica pojawia się w momencie, gdy muszę zrobić jakiś specyficzny pokaz. Tak jest w przypadku Drum Fantasy Camp, który gram zazwyczaj w okolicach sierpnia lub też podczas obozów perkusyjnych w Kolumbii, gdzie prowadzę przez trzy dni zajęcia typu "masterclass" w jednej konkretnej szkole muzycznej. Przygotowuję się wtedy dokładnie do zajęć, tworząc odrębne przykłady ćwiczeń.
Zatem… Jak wygląda nauka ze Stevem Smithem?
Tego typu zajęcia są specyficzne, ponieważ przez trzy dni mogę pracować z tą samą grupą ludzi. Dzięki temu mam trzy punkty programu, początek, rozwinięcie i zakończenie, które dodatkowo zawiera opis mojego podejścia do indyjskich rytmów i brzmienia bębnów. Na sam początek biorę na warsztat podstawy, jakimi są oczywiście puls i time. Celowo używam tu rozróżnienia na te dwie rzeczy.
Jaka jest twoja interpretacja tych dwóch pojęć?
Każdy rodzaj muzyki, jaki grasz, wywodzi się ze swoistego pulsu, a w związku z tym, że jestem perkusistą grającym na zestawie, który wywodzi się z USA, to mój puls opiera się na swingu. Muzyka amerykańska jest oparta na pulsie swingującym. Robię rozróżnienie między timem a pulsem, bo time jest czymś, co kreuje puls, jest czymś, co stabilnie trzyma puls w ryzach od początku danej kompozycji aż po sam jej koniec. Wielu ludzi uważa, że time to jest coś, co trzyma zagrywkę w konkretnym przedziale czasowym. Utrzymywanie zagrywki w czasie nie jest tym samym, co budowanie pulsu. Tym, co powoduje, że muzyka na nas pozytywnie wpływa, jest puls. Oczywiście, najczęściej używamy zagrywek, figur rytmicznych w graniu ustabilizowanego pulsu, ale jedno nie pokrywa się z drugim. To dwie inne sprawy.
Jak wygląda dalsza praca na zajęciach?
Drugiego dnia pokazów mówię o technice gry nogami, o grze pedałami, ruch nogą, gra na hi-hacie i bębnie basowym, do tego dochodzi oczywiście technika gry rękami i analiza chwytów. Trzeciego dnia poruszam przede wszystkim temat formy muzycznej, bo jeżeli mówimy o grze muzyki, mówimy tu też o formie. Zaczynamy grać formy czwórkowe, ósemkowe itd. Przechodzimy przez ten cały proces, który łączy się wspólnym mianownikiem, jakim jest czucie własnej gry. Na koniec przechodzę do indyjskich form. Są dużym wyzwaniem i uczą frazowania wewnątrz formy, która jest zazwyczaj bardzo długa. Obejmuje to szeroki zakres szczegółów, jak to wszystko ze sobą prawidłowo wymieszać. Mówiąc krótko, chodzi o zawarcie nieparzystych rytmów i form oraz włożenie je w podział 4/4. Nauka takich rzeczy daje dużo satysfakcji, ale wymaga sporej organizacji i planu działania. W moim przypadku nie jest to jednak rzecz bardzo trudna, ponieważ jestem na bieżąco i mam spory zestaw ćwiczeń, a także duży repertuar, jaki mogę wykorzystać.
Twój cel jest zatem oczywisty podczas warsztatów.
Chyba tak. Chciałbym zainteresować ludzi - to jest najważniejsze. Dzięki temu jest szansa, że to, co demonstruję, dotrze do nich i ostatecznie cząstka tej wiedzy zostanie przeniesiona na własny grunt. To jest właśnie mój cel warsztatów.
Jeżdżąc tak dużo po świecie masz chyba sporo okazji do obcowania z inną muzyką niż ta, z którą stykasz się na co dzień.
Chciałbym, ale nie jest to możliwe. Podróżuję rzeczywiście bardzo dużo, ale niestety nie ma czasu na to, by zająć się jakąś regionalną muzyką. Za krótko jestem w danym mieście, by poznać muzykę w odpowiednim wymiarze.
Przy tak długiej karierze podchodzisz do tego, jak do pracy?
Lubię to robić, to nie ulega wątpliwości. Pracuję codziennie, ponieważ albo ćwiczę, albo uczę się nowych kompozycji, albo przypominam sobie starsze piosenki, przygotowując się do jakiejś trasy lub też po prostu staram się utrzymywać moją technikę na odpowiednim poziomie. Są to elementy, które można zakwalifikować jako pracę i w gruncie rzeczy na pewno jest to praca, ale nie kłóci się to z pasją, jaką wciąż mam w tej pracy, kocham grać na perkusji.
Pytam o to, bo we wcześniejszym wywiadzie opowiadałeś o swoich obowiązkach logistycznych w zespole…
Tak, jest to część aktywności, którą klasyfikujemy w kategoriach pracy. Dzieje się to w momencie, gdy pełnię funkcję lidera zespołu.
Coś jak menager…
Jestem swoim własnym menagerem, nie mam osoby, która by dla mnie pracowała w tej roli. W moim pojęciu menager to osoba zajmująca się całym kompleksem działań, organizowaniem całego zespołu, organizowaniem sesji, negocjowaniem w imieniu zespołu, pracą przy wydawaniu albumu, organizowaniem działań promocyjnych, wywiadów itd. Jest tego bardzo dużo. Od czasu do czasu angażuję kogoś, ale nie jest to regularne i nie dotyczy wszystkich spraw, bo nad wieloma rzeczami pracuję sam. Wiem przecież najlepiej, jaka praca jest w kręgu mojego zainteresowania, a jaka nie, potrafię samemu kierować swoją karierą. Wiele rzeczy omawiam wspólnie ze swoją żoną Diane, która mi bardzo pomaga. Mam też swojego agenta - Janet Williamson, która rezerwuje mi terminy koncertów i pokazów, co jest bezcenne. Poza tym wszystkie rzeczy związane z moją karierą robię sam, cała organizacja działań, repertuar, decyzje o podjęciu nowych wyzwań itd. To wszystko robię sam.
Czy więc uważasz, że współcześni młodzi perkusiści nie powinni być sami…
…to za dużo dla nich na początek. Stanowczo. Przepraszam, że ci wchodzę w słowo, ale to zdecydowanie zbyt duża ilość obowiązków. Gdy zaczynałem, najważniejszą rzeczą było dla mnie to, by dobrze grać. Nauka z dobrym nauczycielem, budowanie swoich umiejętności, świadomość tego, jak się powinno ćwiczyć. Ważne jest granie z tyloma muzykami, iloma się da, nie tylko by rozwijać swoje umiejętności i uniwersalność, ale także by tworzyć sieć kontaktów, które będą później przydatne w pracy muzyka.
Ale musiał być ten moment u ciebie, kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej będziesz to robił do końca życia.
U mnie stało się to w wieku, gdy byłem jeszcze dzieciakiem, miałem 12, może 13 lat. Nigdy nie zdarzyło mi się później rozważać jakiejś innej opcji na swoją drogę życiową. Z tego powodu rzuciłem wszystko na szalę bycia muzykiem najlepszym, jak to jest możliwe. To było dość naturalne i nie pamiętam, żebym kiedykolwiek musiał podejmować decyzję, czy będę muzykiem, czy nie. Rozwinąłem się w tym kierunku naturalnie.
Brzmi to niemal jak opowieść o przeznaczeniu. Nie towarzyszyły ci wątpliwości?
Nigdy. Żadnych wątpliwości. Nie ukrywam, że po drodze zawsze pojawiały się problemy różnego rodzaju, ale nie miałem przez to żadnych wątpliwości co do obranej przeze mnie drogi profesjonalnego perkusisty.
To dlatego jesteś w stanie grać w każdym zespole.
No niekoniecznie, raczej nie dałbym rady w ekstremalnych odmianach metalu, ale ogólnie to jestem w stanie zagrać w wielu różnych stylistykach. Bardzo lubię te wyzwania, ponieważ karmią moje pożądanie dążenia do bycia perfekcyjnym muzykiem. Jest to też ważny czynnik, który podtrzymuje moją radość, jaką czerpię z muzyki. Gdy gram np. z Hiromi muszę wspiąć się na wyżyny z racji wielu nieparzystych rytmów przy jednoczesnym zachowaniu podstaw. Granie z Hiromi jest wielce wyczerpujące mentalnie i fizycznie. To wielkie wyzwanie. Z Mikem Sternem jest dość podobnie, u niego najbardziej wyzywająca jest praca swingiem i momenty improwizacji. Mike i ja jesteśmy z podobnej generacji w odróżnieniu od Hiromi. Ludzie nie mają takiej percepcji, ale wbrew pozorom Mike jest bardzo swingującym muzykiem, lubiącym zarockować. Znamy się od 40 lat, chodziliśmy razem do Berklee, dlatego nadajemy na podobnych falach i przekładam na swoją muzykę to, co on robi.
Wracając do pulsu i groove’u - czy takie rzeczy mogą być wyuczone?
Do pewnego stopnia, ale nie można tego tak upraszczać, to jest większy obraz tego wszystkiego. Nie ma przepisu na to, jak się stać dobrym muzykiem, tego nie nauczysz się z DVD czy z YouTube lub nawet poprzez intensywne ćwiczenia. Jedynym sposobem na to, by stać się lepszym muzykiem, jest gra z innymi ludźmi i zbieranie doświadczenia. Kiedy spojrzymy do podstaw i zastanowimy się, co wpływa na bycie dobrym muzykiem, stwierdzimy, że będzie to w dużej mierze umiejętność podejmowania właściwych decyzji, w muzyce i w życiu. Dokonywanie słusznych wyborów jest możliwe tylko wtedy, gdy zbierzemy odpowiedni bagaż doświadczeń, czyli też poprzez podejmowanie niewłaściwych decyzji, ostatecznie prowadzących do tego, że zaczniemy podejmować więcej słusznych decyzji (śmiech). Może trochę to zawiłe, ale tak to wygląda.
Błędy są ważną częścią twojego życia.
Oczywiście. Dzięki nim nabieram większej pewności i zwiększa się moja świadomość tego, co działa i tego, co nie działa. Przy świadomości podejmowanych decyzji jest to niezbędny element rozwoju. Unikam przez to pomyłek podczas koncertów. Koncerty są miejscem, gdzie człowiek uczy się najwięcej.
Pozwalasz sobie wtedy na eksperymenty?
Tak. I od razu uprzedzę twoje pytanie - tak, popełniam przy tym błędy. Sęk w tym, by popełniony błąd nie zaczął grać za ciebie. Nie możesz się cofać i tego roztrząsać, pozwolić, by zawładnęło to twoją osobą. Jeżeli łapie cię jakaś obsesja na tym punkcie, to zaraz wypadasz ze zbudowanego przez siebie klimatu, a musisz być wciąż w klimacie koncertu. Możesz popełnić błąd, ale nie możesz dopuścić do tego, by tobą zawładnął. Wszyscy muzycy, z jakimi grałem, popełniali i popełniają błędy, to jest oczywiste, ale błąd nie może cię wyprowadzić z równowagi.
Którą cechę wskazałbyś jako decydującą o tym, że wielu muzyków chce z tobą współpracować?
Mówimy teraz o sprawach poza sceną, nie na scenie. Chyba będzie to niezawodność i stabilność. Jeżeli ktoś do mnie dzwoni z propozycją, którą ostatecznie przyjmę, to zawsze odrabiam pracę domową. Robię to, co jest potrzebne do wykonania zadania, skoro się go podjąłem. Osoba zatrudniająca mnie może liczyć, że zagram z tą samą niezawodnością za każdym razem. Jeżeli chodzi o charakter to będzie to fakt, że mi zależy. Zależy mi na muzyce, którą gram, traktuję to bardzo poważnie. Jeżeli biorę robotę, to biorę ją na poważnie. Nie robię tak, że dostaję pracę i chcę jak najszybciej przez nią przejść, zainkasować honorarium i zapomnieć. Każdy angaż jest istotny pod kątem doświadczenia.
Jak odbierasz sygnały, kiedy ludzie mówią ci, że jesteś ich wielką inspiracją?
Muszę ująć to w ten sposób - nie wiem, co dana osoba w danym momencie doświadcza. Nie wiem, co dla tej osoby, która wypowiada te słowa, tak naprawdę to oznacza. Każdy jest inny i dla każdego znaczy to coś zupełnie innego. Nie mogę się w stu procentach utożsamić z tym, jak ktoś mówi, że jestem dla niego inspiracją. Wiem, jak to jest w przypadku Jacka De Johnette, ponieważ on był wielką inspiracją dla mnie, podobnie jest w przypadku Billy’ego Cobhama, bo czuję dokładnie to samo. Możliwe, że niektórzy ludzie nie rozumieją tego w ten sam sposób, jak ja, ale oczywiście bardzo to doceniam. Tak chyba najlepiej trzeba to opisać - doceniam i jestem bardzo wdzięczny, że mam inspirujący wpływ. Słuchanie pochlebstw jest dość interesujące, ale nie jest najważniejsze. Nie zmienia mnie to jako perkusisty i nie wpływa na mnie jako perkusistę w żaden sposób w kwestii tego, co i jak robię, i jak się rozwijam. Nie tego szukam.
Czego więc szukasz?
Rozwoju. Szukam osobistego i muzycznego rozwoju. Szukam też nowych doświadczeń, jak np. gra z różnymi muzykami lub granie nowej muzyki. Każdego dnia muzyka jest nowym doświadczeniem i dlatego jest tak bardzo interesująca.
Ale co jest takiego w bębnach, skoro po 40 latach mówisz wciąż o pasji w związku z tym instrumentem?
Proces tworzenia muzyki sprawia mi przyjemność. Poza tym to ciekawy instrument wizualnie, ale najważniejsze, że wymaga zaawansowanej pracy wszystkich kończyn oraz mózgu. To wspaniały instrument. Dzięki niemu można nauczyć się wielu rzeczy, które przekłada się na codzienne życie. Chcąc grać na poziomie wirtuozerskim, nie na zasadzie stricte funkcjonalnej, ale bardziej na poziomie artystycznym, twórczym, muszę regularnie i codziennie ćwiczyć, co pozwoli mi na zbudowanie określonego zasobu umiejętności, którymi mogę się wyrazić. Takie podejście mogę przełożyć na to, co chcę robić w życiu. Dyscyplina. Wciąż czuję bardzo dużą przyjemność z ćwiczeń. Jest to relaksujące i fajne, pomaga mi w pracy, ponieważ nie lubię być zestresowany podczas roboty. Jestem zawsze przygotowany, a wizja szarganych nerwów motywuje i inspiruje do rzetelnej pracy.
Do jakich projektów chętnie byś wrócił?
Zawsze lubię grać z Hiromi, lubię jej muzykę. Podobnie jest z Mikem Sternem, też zawsze mam wielką przyjemność ze współpracy z nim. Steps Ahead również sprawiało mi wielką przyjemność, w różnych jego odsłonach. Nie mogę też nie wspomnieć tu o Masters Of Percussion z Zakirem Hussain, z którym zagrałem interesującą trasę koncertową. Bardzo fajnie się grało i było przy tym niesamowicie pouczającym doświadczeniem. W porównaniu z zachodnimi perkusistami potrafię odnaleźć się w indyjskich rytmach, ale w zestawieniu z indyjskimi perkusistami jestem raptem poczatkujący. Jak graliśmy w Indiach, zawsze po koncercie uczyłem się jakichś nowych rytmów. Tak, to doświadczenie zdecydowanie bym powtórzył i wszystko wskazuje na to, że będę miał taką szansę w przyszłości.
Uważasz, że osiągnąłeś sukces?
Tak, zdecydowanie.
Co to oznacza dla ciebie?
Wiele rzeczy. Na pewno jedną z nich jest możliwość wyboru w kontekście pracy. Mam wiele ofert pracy i mogę pozwolić sobie na powiedzenie tak lub nie. Nie muszę już odpowiadać "tak" na każdą propozycję współpracy. Rozwinięcie swojej kariery do tego poziomu uważam za duży sukces. Mogę wybrać ofertę, która będzie najbliższa moim artystycznym oczekiwaniom. W rezultacie mogę sobie pozwolić na w miarę wygodne życie, co jest chyba niezłym osiągnięciem. Dojście do tego poziomu zajęło dużo czasu i po drodze było wiele różnych decyzji.
Współczesny młody perkusista zmaga się z zupełnie innymi problemami niż ty na początku swojej kariery…
Umiejętność rozróżnienia, która informacja jest właściwa, a która niewłaściwa, jest dużym problemem dla współczesnych młodych adeptów perkusji. Ogólnie podejmowanie decyzji opiera się na preferencjach danych mediów. Preferencje mediów nie są wystarczająco mądre i świadome, by udzielić czystej i rzetelnej informacji, dającej możliwość dokonania właściwej oceny. Ponadto idea, by czerpać naukę z Internetu bez pomocy prawdziwego mentora, przewodnika. Bez prawdziwej osoby obok, którą jest np. starszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony muzyk, obdarzony dużym szacunkiem. To jest faktyczny problem. Oczywiście są młodzi muzycy, którzy nie mają tego problemu, ponieważ są na tyle inteligentni, by sobie z tym poradzić. Jednak ten problem dotyczy wielu perkusistów. Miałem dużo szczęścia, bo w wieku 9 lat moi rodzice wzięli mnie do lokalnego nauczyciela gry na perkusji, który był jednocześnie i dobrym nauczycielem, i dobrym muzykiem. Zauważył, że mam potencjał. Później znalazłem kolejnego nauczyciela, który miał podobne podejście. I tak krok po kroku. Rzeczą, która otworzyła mi drzwi do gry z muzykami spoza mojego pokolenia, była umiejętność czytania muzyki. Jeżeli nie umiesz czytać muzyki to ograniczasz sobie zakres osób, z którymi możesz grać. Jeżeli jesteś młodym samoukiem nie zagrasz z profesjonalnymi muzykami trzydziesto - czterdziestoletnimi. Jak byłem młody, miałem szczęście szybko nauczyć się czytania nut i zbierać doświadczenie poprzez grę z bardziej doświadczonymi muzykami. Jest to taki paradoks, ponieważ w moich czasach było mniej szkół, ale dawały więcej możliwości. Teraz jest więcej szkół, ale z różną jakością. Sam fakt szkół jest pozytywny chociażby z tego powodu, że jeżeli się zdecydujesz, to wkraczasz w ten świat i środowisko. Internet jest miejscem, które ma swoje zalety i ma potencjał w nauce, ale jest tak przeładowany informacjami, że staje się to problemem. Czasami nie wiesz, czego nie wiesz…
Czy jest taki element w karierze jak szczęście?
Uważam, że tak. Szczęście dotyczy czasu i miejsca oraz tego, co z tym jesteś w stanie zrobić. Jeżeli urodziłeś się w Polsce w latach 40 to mogło być ci rzeczywiście ciężko w przypadku kariery perkusisty, możliwe, że inaczej by było, jakbyś chciał zostać skrzypkiem. Dlatego też w odniesieniu do zestawu perkusyjnego być urodzonym w Anglii lub USA już na samym starcie jest sporą przewagą. W innych krajach nie byłoby to tak szczęśliwe, ponieważ zestaw perkusyjny nie jest częścią ich kultury. Pamiętajmy, że jest wiele osób, które miały na początku szczęście, a później je totalnie zmarnowało i np. nie rozwinęło wystarczająco swojego talentu. U mnie to wyglądało w ten sposób, że jak dostawałem szansę i miałem szczęście być we właściwym miejscu o właściwym czasie to starałem się to wykorzystać. Tak było w przypadku przesłuchania do Jean-Luca Ponty, miałem szczęście dostać się do niego, ale to był dopiero początek. Jean-Luc powiedział mi, że nie jestem wystarczająco dobry na tę robotę, ale mam potencjał, by ją wykonać. I wtedy musiałem się przyłożyć i rozwinąć w praktyce to, co powiedział. To tak, jak ze zdanym egzaminem, sam fakt zdania egzaminu nie oznacza wiele w perspektywie działań, jakie musisz podjąć po jego zdaniu. Zdałeś i tyle, teraz pora na następny krok, jasne, masz potencjał i masz więcej możliwości, bo zdałeś egzamin, ale nie będzie to miało znaczenia, jeżeli w dalszej aktywności nie będziesz się starał.
Steve, dziękuję. Wydaje mi się, że udało nam się przedstawić szerszy obraz profesjonalnego perkusisty. Taki był zamiar tej rozmowy…
Perkusisty, który czerpie satysfakcję z roli perkusisty. Wydaje mi się jednak, że moglibyśmy jeszcze rozmawiać i rozmawiać, poruszając kolejne aspekty, które nie do końca przekładają się na to, co ja robię, ale dotyczą bezpośrednio roli bębniarza i twórcy.
Rozmawiał: Maciej Nowak
Zdjęcia: Monika Lighstone oraz Giovanni Daniotti
Odwiedź: www.vitalinformation.com
Wywiad ukazał się w numerze styczeń 2016
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…