Brad Wilk
Dodano: 09.03.2017
Powiedzmy sobie szczerze, że gdyby nie ostatnia płyta Black Sabbath to nazwisko perkusisty Rage Against The Machine zostałby mocno przykurzone i odbierane bardziej jako historyczny fakt.
Ten artykuł czytasz ZA DARMO w ramach bezpłatnego dostępu. Zarejestruj się i zaloguj, by mieć dostęp do wszystkich treści. Możesz też wykupić dostęp cyfrowy i wesprzeć rozwój serwisu.
Na szczęście Brad Wilk wraca na dobre tzn. na złe czasy w dobrym stylu. Zakłada ponownie swój bojowy i gniewny uniform!
Pierwsza płyta Rage Against The Machine. Kto pamięta, jak się pojawiła? Ja pamiętam. Nikt nie przeszedł obok niej obojętnie. Tak, jak panuje wiele animozji wśród fanów szeroko pojętego hard rocka i metalu (szczególnie u nas) tak każdy, kto wtedy interesował się ostrą muzyką, odnotował ten album. Jedni od razu się zakochali, inni kręcili nosem, ale w duszy szanowali. Tak jest, kiedy ktoś wydaje szczerą płytę, to się czuje w każdym dźwięku. Wiele osób nie znało tekstów i nie wiedziało, co śpiewa Zack de la Rocha, ale każdy czuł, że nie jest to przysłowiowa "du*a Maryny" i facet wali z głośników czymś bardzo poważnym. Zespół szybko wszedł na wielkie sceny, gdzie przekazywał swoje poglądy, które może troszkę wichrują w lewą stronę, ale nie są to jakieś przesadzone poprawnością polityczną iluzje.
Najważniejsze z naszego punktu widzenia było to, kto podkładał tam pompujący groove. Brad Wilk wydaje się swojsko brzmiącym nazwiskiem, jednak za wyjątkiem ruchów demograficznych, wywołanych polityką, niewiele ma wspólnego z naszym krajem w bezpośrednim ujęciu. Perkusista stał się jednym z tych przykładów gry minimalistycznej, opartej na kosmicznej wręcz dawce energii. Razem z Timem Commerfordem stworzył sekcję, która powalała na kolana, chociaż zawsze była w cieniu tej bliźniaczej z Red Hotów, ale tamten zespół akurat bardziej potrafił zagrać ludziom pod nóżkę popową nutką. RATM takie nie było i kiedy przyszedł okres wypalenia w przekazie, panowie przestali razem grać.
No, może nie do końca, bo Brad, Tim i Tom (Morello, gitara) czuli, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. Tak powstało Audioslave, które odniosło gigantyczny sukces i cieszyło się wielkim poważaniem nie tylko wśród fanów, ale też i krytyki muzycznej. Po roku 2007 Brad zniknął nieco z pola widzenia. I nagle wszystkich powaliła piorunująca wiadomość. Black Sabbath nie może dogadać się z Billem Wardem, dlatego na następnej płycie, o której wiadomo było, że będzie ostatnią, zagra Tommy Clufetos? Nie, Brad Wilk! Było wiele nazwisk na liście oczekiwań wśród fanów i z pewnością nazwisko Wilk nie było ani w pierwszej piątce, dziesiątce czy nawet dwudziestce. Sporo ludzi kręciło głową, ale większość powiedziała: "Ok, zaczekajmy, facet przecież wie, jak pompować groove." Jaki był efekt? Sami oceńcie. Mimo wszystko Brad nie wskoczył do zespołu na stałe. W swoich wypowiedziach poniżej (nadużywając zresztą słowa ‘niesamowity’), nie chciał pokazać za bardzo, jak ważny był to moment dla niego, a był jak diabli!
Rok 2016 pęczniał od konfliktów nie tylko w Europie i na Bliskim Wschodzie, ale też w samych Stanach. Kampania prezydencka w USA nabrała zupełnie innych kolorów i pokazała, jak bardzo przechlapane ma szary Amerykanin, nieważne, na kogo oddał głos. W takiej sytuacji panowie pięćdziesięciolatkowie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i skoro młodzież w większości stała się ubezwłasnowolniona mediami i technologią, postanowili przypomnieć, o jakie wartości zawsze walczyli. Tak powstało Prophets Of Rage, czyli muzycy Rage Against The Machine i ekipa weteranów z Public Enemy i Cypress Hill. Czy panowie w jakiś sposób dotrą do ludu? Starają się, a tymczasem, jak na to wszystko zapatruje się Brad?
Po prostu - jak powstało Prophets Of Rage?
Tom zadzwonił do mnie i zapytał, czy byłbym zainteresowany zebrać się razem z nim, Timem, a także Chuckiem D i DJ Lordem i zobaczyć, co z tego może wyjść. Grałem z Tomem i Timem przez tyle lat i nigdy nie wątpiłem w chemię, jaka jest między nami. Komunikujemy się praktycznie telepatycznie. Weszliśmy do sali prób i poszło. Jak doszedł w miksie B (B-Real) wyszło świetnie, Naprawdę dało się poczuć, że dzieje się coś wyjątkowego. Chemia w sali prób była niesamowita. Jednak prawdziwy powód to fakt, że jest pełno ludzi, a dokładnie ludzi w Ameryce, którzy czują się kompletnie pozbawieni swoich praw obywatelskich przez system i czują, że ich głos zupełnie się nie liczy. Piosenki napisane 20 lat temu dziś wciąż mają to same znaczenie, jeśli nie większe niż wtedy. To bardzo smutne, ale prawdziwe oświadczenie. To główna przyczyna, żeby wyjść z tym wielkim katalogiem do wyboru spośród muzyki Cypress Hill, Public Enemy, Rage Against The Machine plus tej nowej od Prophets Of Rage. Piszemy cały czas nową muzykę i planujemy nagranie pełnej płyty.
Spodziewałeś się kiedykolwiek, że muzyka Rage’ów będzie wciąż aktualna po tylu latach od jej stworzenia?
A spodziewałeś się, że będziemy w takim położeniu, w jakim znajdujemy się obecnie? Mogłem liczyć tylko na to, że będziemy w lepszej sytuacji, ale prawda jest taka, że biznes wciąż burzy nasz kraj. Ludzie nie czują się w żaden sposób przywiązani i stali się obojętni na to, że żyją w systemie, który ma ich kompletnie w du*ie.
Wciąż podchodzisz do piosenek Rage’ów z tą samą furią, co kiedyś? Czy jednak wiek i doświadczenie otworzyły nowe perspektywy?
Mój techniczny sięgnął po stare teledyski zespołu i powiedział mi: "Grasz bardziej fizycznie niż w 2000 roku, zanim kapela się rozpadła." Czuję, że jest tyle celów i spraw, w których nie mogę pomóc, ale mogę fizycznie i emocjonalnie przekazać to w tych piosenkach. Wciąż gramy każdy dźwięk z takim samym zamiarem, jak wtedy, gdy powstał. Będziemy to robić tak długo, jak będziemy w stanie.
Widać, że jest między wami ta chemia, między tobą, Tomem Morello i Timem Commerfordem. Tak było od zawsze?
Tak naprawdę ta chemia zawsze była. Pamiętam, jak graliśmy razem pierwszy raz w Sunburst Studio w Valley. Nasza czwórka (z RATM) siedziała w jednym pomieszczeniu. Od tego pierwszego dnia było muzycznie coś takiego, co powodowało, że czuliśmy się bardzo podjarani. Możesz na to spojrzeć w sposób matematyczny, patrząc na siatkę na ekranie komputera. Próbuj to rozgryźć - on gra w tym miejscu, a ja gram te dźwięki w tym miejscu i to jest właśnie ta muzyczna niesamowitość. Tylko, że my nigdy na to w ten sposób nie patrzyliśmy, dlatego tym bardziej jest to piękne. Myślę, że jest coś, co zawsze było ekscytujące w tym, co robimy. Nie chcę za bardzo pi*dolić o tym lub za mocno analizować. Wiem, że to czuję i wiem, że jeżeli publika też to czuje, to znaczy, że jest to zwyczajnie niezaprzeczalne.
Nagrałeś bębny na ostatni - dosłownie - album Black Sabbath.
To było dla mnie niewiarygodne doświadczenie. Pamiętam, jak dostałem telefon od Ricka (Rubina, producenta albumu). "Hej, chciałbyś wpaść do Ozzy’ego i zagrać piosenki Black Sabbath?". To było tak proste! Od razu w głowie pojawiła mi się myśl, że jeżeli pójdę pograć z tymi facetami przez jeden dzień w jednym pokoju to absolutnie mi to wystarczy. Pierwszego dnia grałem War Pigs, Dirty Woman, Hand Of Doom i trochę nowych rzeczy, nad którymi pracowali. Tak szczerze to waliłem ze strachu pod siebie! Nie spotkałem się z gwiazdorzeniem, ale przecież ci goście są dla mnie bohaterami. Z pewnością zażerało to wszystko razem. To, co jest ciekawe w Black Sabbath - Tony (Iommi) jest muzykiem, za którym podążasz tak, jakbyś podążał za basem. Jest tak stabilnym, niewzruszonym gitarzystą, a przecież jeszcze jest Geezer (Butler), który siedzi z basem w tej muzyce. Całkowicie inna sytuacja dla mnie. To był wspaniały proces pisania utworów z nimi przez te dwa i pół tygodnia. Mieliśmy pakiet 16 piosenek i zanim się zorientowałem siedzieliśmy w studio i je nagrywaliśmy. Robiliśmy to po staremu, na taśmie dwucalowej, bez żadnego klika.
Czy Rick lub sam zespół dawali ci wskazówki odnośnie partii bębnów?
To niesamowite, ale dali mi zupełną wolność tworzenia. Riffy już tam były i zasadniczo pozwolili mi zrobić to, co chciałem. Rick jest niesamowity, że daje ci rozpracować partie bębnów. On ma pewien pomysł na to, co chce usłyszeć, ale nie mówi ci o tym, tylko pozwala dojść do tego, co czyni ten proces sztuką.
Wejść w buty Billa Warda nie jest byle błahostką…
Za każdym razem, jak grałem, zastanawiałem się: "Czy spodobałoby się to Billowi Wardowi? Czy byłoby to ok?". Bardzo często przewijały mi się takie myśli. Jednocześnie myślałem też: "Ok, jestem kolesiem, który stworzył pewne brzmienie jeszcze zanim dołączył do Black Sabbath, więc trzeba to zostawić nietknięte." Dorastając chciałem być jak Bill Ward i chciałem się uczyć z tych wszystkich winyli, grając jego partie wciąż i wciąż. W moim DNA jest bardzo dużo z Billa Warda. Byłbym innym perkusistą, gdybym nigdy nie usłyszał Black Sabbath. Pierwszą płytą Black Sabbath, jaką usłyszałem, była Master Of Reality. Pamiętam, jak słuchałem sposobu, w jaki grał, jak uderzał w centralę zaraz po uderzeniu w werbel tuż po dwóch nabiciach. To było tak wyróżniające dla Billa. Kopiowałem to za młodu i słychać to w piosenkach Rage’ów. Miał w sobie też sporo swingu. Dorastałem słuchając z ojcem wielu big bandów, a tam zawsze było pełno swingu. Jest też jedna bardzo dziwna rzecz w tej całej historii i jest to absolutnie prawda. Nagrywaliśmy to w studio Ricka - Shangri La w Malibu. Wychodziłem na zewnątrz na przerwę i patrzyłem na stanowisko ratowników numer sześć. To było dokładnie to samo miejsce, w którym dorastałem! Gdy miałem 13 lub 14 lat brałem swój magnetofon na plażę. Patrzyłem na to i myślałem, jak to historia zatoczyła koło.
Znany jesteś przede wszystkim ze swojego groove’u. Czy w jakiś sposób to rozwijałeś, czy raczej było to naturalne, od zawsze?
Zawsze miałem w sobie takie wrodzone wyczucie swingu. Ponadto słuchałem pełno płyt Van Halen. Alex Van Halen dorastał słuchając swingu. Po szkole średniej wylądowałem zaocznie w szkole jazzowej Dick Grove School Of Music. Uczyliśmy się tam jazzu, muzyki Afro Cuban, instrumentów perkusyjnych. Wkręciłem się mocno w bębniarzy pokroju Elvin Jones. Wiedziałem jednak, że nigdy nie będę perkusistą jazzowym. Chciałem być perkusistą rockowym z wpływami jazzu, a nie po prostu perkusistą jazzowym. Moim nauczycielem był sam David Garibaldi z Tower Of Power. Nazywaliśmy go Generałem. Był wspaniały i naprawdę wpoił mi temat "duszków". Zawsze słuchałem Johna Bonhama i zawsze twierdziłem, że umiejscowienie "ghostów" w jego grze było zdumiewające. Spędziłem godziny nie słuchając rzeczy, które swobodnie możesz sobie słuchać, ale rzeczy, które są wewnątrz tego, co grał. Miał tak niesamowite ręce. Co ciekawe, nigdy nie wciągnąłem się w Led Zeppelin aż do momentu, gdy zacząłem dojrzewać, a zacząłem dojrzewać bardzo późno. Wtedy naprawdę zrozumiałem Led Zeppelin i przede wszystkim zrozumiałem, o co chodzi u Johna Bonhama w pełni jego gry. To był cudowny zespół, który ma ten groove emanujący seksem. W moim procesie nauczania zajmuje bardzo ważną rolę.
Czy muzyka artystów hip-hopowych i praca producentów miała na ciebie duży wpływ?
Jak najbardziej. Public Enemy i Cypress Hill - ich płyty leciały cały czas podczas prób w okresie pierwszego Rage Against The Machine, zanim nasza pierwsza płyta została wydana. Podobnie z Ice Cube i NWA. Bardzo ważną płytą była dla mnie De La Soul’s Three Feet High And Rising. Wszystkie te płyty hip-hopowe razem wzięte miały zarówno wpływ na mnie, jak i na cały nasz zespół. Hip-hop miał duże znaczenie dla całego Rage Against The Machine, a także dla mojego bębnienia. W pewnym momencie starałem się naśladować maszyny perkusyjne w taki sam sposób, w jaki grałem wcześniej do płyt Led Zeppelin. Tak wyglądało całe tło Rage’ów. Nie chodzi o to, że my bezpośrednio o tym rozmawialiśmy, ale w rzeczywistości podświadomie dążyliśmy do tego. Duże znaczenie ma tu praca mojego hi-hatu. Jeżeli posłuchasz pracy hi-hatu Johna Bonhama, to zauważysz, że wiele tam się dzieje i nie jest to z pewnością drum maszyna. Stewart Copeland i Phil Rudd mają bardzo podobnie w tej kwestii. Jest coś magicznego w pracy hi-hatu i myślę, że zawsze miałem w grze na nim luźny groove. Wydaje mi się, że jest to część tej iluzji, jaką udało mi się stworzyć grą na bębnach.
Zawsze grałeś na bardzo prostym zestawie. Jakieś zmiany w tym temacie na przestrzeni lat?
Jak zaczynaliśmy w Rage miałem zestaw trzyelementowy. Miałem centralkę, werbel i floor i kilka cowbelli. Na drugim albumie dodałem jeden tom. Jak zaczęliśmy grać w Audioslave to dostawiłem jeszcze jeden floor tom 18". W Smashing Pumpkins grałem zasadniczo właśnie na takim zestawie. Jeżeli chodzi o Black Sabbath, to jak spojrzysz na oryginalne zestawy Billa, to wszystko kręciło się wokół jednego tomu i dwóch floor tomów 16" i 18", dlatego ja też postanowiłem utrzymać ten kierunek. Gdy miałem 13 czy 14 lat byłem zakochany w Neilu Pearcie, przez co miałem ten pieprzony wielki zestaw. Siedziałem w salce i próbowałem grać 2112, uczyłem się piosenek z Moving Pictures i Signals. Zanim wsiąkłem w Johna Bonhama strasznie mocno śledziłem Neila Pearta. Zaczynałem z dużym zestawem i stopniowo, powoli go zmniejszałem. Jestem przekonany, że tu nie chodzi o to, ile masz elementów w bębnach. Najlepszą rzeczą, jaką zrobili moi rodzice, było to, że nie kupili mi zestawu przez cały rok. Spędziłem okrągły rok, grając jedynie na padzie, strasznie rozpaczając. Moi koledzy mieli zestawy perkusyjne, ale rodzice chcieli się najpierw upewnić, czy rzeczywiście chcę grać na bębnach, bo nie mieliśmy dużo pieniędzy. Brak bębnów wtedy był najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się trafić. Uczyłem się rudymentów, budowałem mocne podstawy i żadne g*wno mnie nie rozpraszało. Wróciłem do tego na pierwszej płycie Rage, gdzie zbudowałem najmniejszy zestaw, jaki się dało. W sumie utrzymałem ten charakter i nie zwracałem uwagi na to, jak dużo elementów bębnów używam. Pod koniec dnia i tak wszystko sprowadza się do tego hi-hatu, centrali i werbla. Jestem kreatorem przestrzeni. Od tego jestem. Tak, jak chcę ci podać ten konkretny dźwięk, tak samo chcę stworzyć przestrzeń między nimi. Na to zwracam bardzo dużą uwagę tak, jak zwracam uwagę na same dźwięki. Myślę, że zawsze miałem taką rolę we wszystkich zespołach, w jakich do tej pory grałem.
Patrząc w przyszłość - czy misja Prophets Of Rage zakończy się po wyborach prezydenckich (wywiad był robiony przed listopadowymi wyborami w USA)?
Zespół będzie absolutnie działał. Jedną z ważniejszych rzeczy, jaką robimy podczas koncertów jest to, że chcemy dotrzeć do schronisk dla bezdomnych i banków żywności w różnych miastach. Chcemy być zawsze czymś w rodzaju głosu. Rzeczy, które wydarzą się w listopadzie, wcale nie zmienią niczego na lepsze. Mamy wybór między dwoma paskudnymi kandydatami, więc to będzie jedno g*wno, co się stanie. No bo co się zmieni? Prawdopodobnie niewiele… Będziesz miał wciąż wielkie korporacje, rządzące całym krajem. Z jednej strony mamy kandydata, który jest kompletnie powiązany z tymi machinacjami biznesowymi. Z drugiej strony mamy kompletnego ksenofoba i rasistę, który i tak będzie miał świat biznesu za swoimi plecami. Pomijając polityków, my lubimy grać razem muzykę. Lubimy rocka, lubimy ruszać ludzi. Klimat muzyczny jest teraz zupełnie inny. Czuję, że jesteśmy jak ci starsi muzycy bluesowi. Jest to rola, jaką teraz przejmujemy. W czasie, gdy elektroniczna muzyka klubowa połyka cały świat, fajnie jest pokazać się z czymś innym. Zawsze tak robiliśmy, nawet, kiedy pojawiła się pierwsza płyta Rage’ów. To było wtedy coś zupełnie innego i uzupełniło pewną niszę w systemie. Lubię fakt, że idziemy pod prąd i nie wskakujemy w coś, co akurat ma niezłe wzięcie w muzyce. Jest to coś, co można nazwać wyzwaniem i daje przy tym dużo radości.
Materiał przygotowali: Artur Baran i Chris Barnes oraz Staszek Piotrowski
Zdjęcia: Gavin Roberts
Wywiad ukazał się w numerze grudzień 2016
Powiązane artykuły
QUIZ – Nie wiesz tego o Evans!
1 / 12
Evans jest w rodzinie firmy D’Addario wspólnie z marką pałeczek…