John JR Robinson
Dyskografia tego perkusisty jest do pobrania na jego stronie WWW. Plik pdf z listą płyt, w powstawaniu których brał udział, zajmuje 14 stron.
Zwykła lista, tylko data, tytuł i artysta, żadnych okładek, spis płyt jedna pod drugą. Nazwy zespołów i nazwiska artystów też robią wrażenie, wymieńmy choćby: Michael Jackson, Eric Clapton, Celine Dion, Daft Punk, Seal, Lionel Richie, Whitney Houston, David Lee Roth…
Dorobek marzenie dla każdego perkusisty, który chciałby poświęcić swoją karierę na bycie muzykiem sesyjnym. Podczas pokazu, jaki zagrał w Chorzowie, pokazał, dlaczego lista nagrań jest tak długa.
Jego postawa i sama gra są zupełnie czymś innym w stosunku do tego, o czym się głównie teraz mówi i komentuje w Internecie. W momencie, gdy trwa burzliwa rozmowa na temat wyższości czopsów jednego perkusisty nad techniką drugiego, JR prawdopodobnie wbija kolejną sesję nagraniową.
Nie jest przez to perkusyjnym bohaterem, który nagrywa non stop jakieś wymyślne filmiki celem przyciągnięcia uwagi innych bębniarzy. JR przyciąga producentów i liderów zespołów, którzy chcą, żeby ich muzyka zabrzmiała tak, jak powinna. To nie jest szukanie odbiorców poprzez wymyślne teorie w stylu Benny’ego Greba lub Thomasa Langa, który dokłada do tego efektowne popisy. To nie jest też rockowe ego Mike’ów Portnoya i Manginiego. Gdy John otrzymuje kolejny e-mail lub telefon z propozycją nagrania następnej płyty to wie, że wciąż wykonuje dobrą robotę. To jest jego cel, to jest jego pomysł na karierę muzyczną.
Perkusista: Zacznę może niestandardowo… Miałeś do czynienia ze Zwierzakiem z Muppetów?
John JR Robinson: Tak, pracowałem ze Zwierzakiem. Za pierwszym razem było to przy okazji Grammy. Dwie osoby były przykryte pod floor tomem i udawały ruchy Zwierzaka w momencie gry na bębnach. Później odlatywał gdzieś w kosmos. Tak więc wyglądało to tak, że grałem, a po chwili Zwierzak odleciał (śmiech). Ostatnio współpracowałem przy okazji… Jak się nazywał ostatni film z Muppetami? Akcja w Rosji… Hm… Muppety: Poza prawem! W sumie zrobiłem dwa filmy z Muppetami. W tym Zwierzak grał swoje solo, musiałem troszkę bardziej zaszaleć, udało się. Fajna zabawa!
Sytuacja na rynku muzycznym bardzo się zmieniła, zgadzasz się z tym? Zauważasz jakieś zmiany ze swojej strony?
Tak, jakoś tak od 6 lat. 5-6 lat temu pracowałem z Davidem Fosterem, który był szefem Verve Records i on mi powiedział: "CD w takiej postaci, jak są w tej chwili, za 5 lat znikną, nie będzie żadnych płyt CD". Moim zdaniem tu chodzi o generację, generalnie są dwie. Jedna z nich, w wieku mojego starszego syna, kradnie i nielegalnie ściąga różne rzeczy z Internetu, nie zamierzając płacić artyście za jego dzieła i to jest naprawdę złe. Natomiast następna generacja zaczęła już płacić, ale ci najmłodsi uważają, że nie ma żadnego powodu, aby kupować album, na którym jest tylko dziesięć piosenek, skoro oni chcą posłuchać jednego kawałka, który im się podoba. To jest bardzo nie w porządku. Teraz nadszedł czas, kiedy winyle przeżywają drugą młodość. Przez ostatni rok miałem nawet audycję radiową "Vinyl Night". Przestałem to robić, ponieważ pochłaniało to zbyt wiele mojego czasu. Zmierzam jednak do tego, że winyle powracają. Osobiście znowu zacząłem kolekcjonować wydania winylowe, wszystkie te hity i albumy zostały przetworzone i teraz brzmią o wiele lepiej, wręcz fantastycznie. Zauważyłem, że dzieciaki się tym zainteresowały i przeszukują sklepy ze starociami, żeby zdobyć interesujące ich płyty winylowe. Winyle są na topie i to jest dobre, to znaczy, że kupujesz znowu te dziesięć piosenek.
Winyle stały się ekskluzywne jak drukowany magazyn.
Dokładnie tak!
Pamiętasz jak na początku przemysłu muzycznego nagrywało się 1-2 hity i tyle. Myślisz, że wróciliśmy do korzeni?
Kiedyś tak było, ale chodzi o coś więcej niż samo nagrywanie. Przede wszystkim istotna jest odpowiedzialność firm nagraniowych, które zarabiają mnóstwo pieniędzy, a artysta nie ma z tego nic. Jest mnóstwo nowych, młodych zespołów, które cieszą się, że nagrają album. Mają po 23 lata i zdobyli rockandrollowy deal. Pytanie: co oni z tego będą mieć? Tysiąc dolarów? Ile firma nagraniowa w to inwestuje, są jakieś tantiemy dla artystów, czy zostają po prostu z niczym? Co stanie się z tym zespołem po roku, czy będą zmuszeni do tras? Tak, naturalnie, że będą musieli, bo nic nie zarabiają na swoich nagraniach. Nagranie płyty w tym momencie kosztuje tyle, co kiedyś, nie jesteś w stanie nagrać albumu za 10000 $. Koszt takiego przedsięwzięcia to około 25000-50000 $. Przez coś takiego te wszystkie młode zespoły nie są w stanie nagrać własnej płyty, więc większość z nich jest zmuszona do spędzania życia w ciągłej trasie. W zasadzie, w tym momencie nawet stare zespoły są do tego zmuszone. Chodzi mi o to, że nie ma już czegoś takiego jak audycje na żywo, nie ma prawdziwych DJ-ów, przez tą całą cyfryzację to wszystko zniknęło. Kiedyś był gość, który puszczał na żywo twoje nagranie, usłyszała to jedna osoba, powiedziała o tym innej i tak się to rozchodziło. Teraz dzieciaki są wchłonięte przez media. W ciągu sekundy są w stanie ściągnąć coś na swój telefon komórkowy, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robią.
Kiedyś jednej płyty słuchało się przez 2-3 tygodnie, a teraz po 10 sekundach stwierdzasz, że jednak coś ci nie pasuje i szukasz dalej, nie dając nawet muzyce szans się do ciebie przebić. Uważasz, że problemem młodej generacji może być problem ze skupieniem się na muzyce?
Tak, bo brakuje motywu przewodniego w piosenkach. Tak, jak kiedyś mówił Quincy Jones: "Tylko hity, żadnych odpadków ze strony B, chcę tylko hity". W latach 70 zawsze pojawiały się jakieś odpadki, ale już w 80 sprawa zrobiła się poważna i zaistniały motywy przewodnie w piosenkach. Tak, jak Michael Jackson, który miał swój motyw, Flock of Seagulls mieli motyw, każda piosenka była wyjątkowa. Steve Winwood był bardzo tematyczny. Obecnie pojawia się coraz więcej muzyki i to często niezbyt dobrej, poza tym jest jej po prostu dużo więcej.
Powiedziałeś, że nie można zrobić dobrego nagrania za 10000 $...
Tak, nagranie dobrej płyty nie jest tanie, chyba że mówimy tu też o jazzowych projektach, gdzie gra się razem na żywo…
Ale przecież w tej chwili jest tyle możliwości - home recording, wszystko się bardzo rozwinęło w tej dziedzinie. W związku z tym wiele zespołów myśli, że może nagrać dobry materiał na własną rękę.
Zgadza się, oni MYŚLĄ, że mogą stworzyć dobre nagranie, ale tak naprawdę nie mają pojęcia o realiach, nie mają wiedzy o czułości mikrofonów, preampach, lampach. Wszystko, co wiedzą, to np. obsługa Logic… Ja sam akurat używam ProTools, którego i tak wciąż się uczę. Nie chcę zabrzmieć negatywnie, po prostu staram się powiedzieć, że to zależy od tego pokolenia, muszą złożyć pewnego rodzaju deklarację. Muszę powiedzieć, że na szczęście widzę takie ruchy z ich strony. Są młodzi audiofile, którzy są bardzo zakręceni na punkcie starych, analogowych rzeczy. Muszą przeanalizować kompletne nagrywanie w tym trybie, od góry do dołu, dwucalowe taśmy Ampex, 24-ścieżkowce i całą pozostałą historię.
Myślisz, że jest na to szansa?
Widziałem, że w niektórych studiach już się tak robi. Chodzi o to, że trzeba się naprawdę na tym znać, trzeba być mistrzem sztuki nagrywania w trybie analogowym, żeby zrobić świetny materiał. Tak zrobiliśmy w przypadku Daft Punk, gdzie nagrywaliśmy cyfrowo i analogowo w tym samym czasie. Jeżeli masz na to odpowiedni budżet, to właśnie tak powinno się to robić.
Rozmawiałem z Gavinem Harrisonem cztery dni temu, a później z Patem Mastelotto i powiedziałem, że będę robił z tobą wywiad i czy mieliby do ciebie ewentualnie jakieś pytania.
O, cholera… (śmiech)
W zasadzie nie zadali żadnego pytania, ponieważ zaczęli po prostu o tobie mówić. Pat powiedział, że niesamowita jest twoja technika gry na hi-hacie, gdzie potrafisz poprzez kąt uderzenia stworzyć frazę, którą ostatecznie zapętlasz niczym loop. Tworzysz własne brzmienie, zgadza się?
Tak, na całe szczęście tak jest.
Twierdzi, że może tak zagrać przez chwilę, ale nie tak długo jak ty. Jaki jest więc sekret? Ciągłe ćwiczenie?
Nieee… Ćwiczę dosyć rzadko, nie jestem takim kolesiem, który siedzi w salce i ćwiczy całymi dniami. Lubię żyć pełnią życia. Lubię luz, dziś po pokazie wyluzuję się mocniej. To wszystko siedzi tu, w głowie, to kwestia mentalności, by podchodzić do wszystkiego luźno. Gram na bębnach od 54 lat… To bardzo długo, więc miałem wzloty i upadki. Kiedyś rozwaliłem kciuk tak bardzo, że zakrwawiłem wszystko wokół, trzy razy złamałem nogę w kostce, miałem sporo uszkodzeń i wypadków. Większość nie miała nic wspólnego z bębnami, ale jeżeli chodzi o granie na hi-hacie tradycyjnym chwytem, to wszyscy z mojego pokolenia tak grali. Kiedy dostałem się do Berklee, grałem już zawodowo od 10 lat, więc moja lewa ręka była 10 lat opóźniona w stosunku do prawej, kiedy zdecydowałem nauczyć się grać zwykłym chwytem. Paradoksalnie stworzyło to nową specyfikę gry, ponieważ lewa ręka nie mogła równać się prawej. Powstało takie naturalne faux pas (śmiech). To zdawało egzamin i pomiędzy późnymi latami 70 a wczesnymi 80 modne były rytmy, grane szesnastkami na hi-hacie bez ghostów. Wtedy wszystko zależało od tego, co jest tu na hi-hacie, prowadziło to do tworzenia różnych akcentów, co później powodowało wrażenie loopa.
Gavin zapytał, jak to jest możliwe, żeby nagrać tyle albumów?
Nieudane podejścia? Cały czas coś zawalałem? (śmiech). "Stary, jesteś beznadziejny, spróbujmy raz jeszcze". Miałem wielkie szczęście i brałem udział w wielu projektach, nie tylko amerykańskich. Grałem w Ameryce Południowej, Meksyku, Chinach, Korei, Singapurze, Japonii, więc było tego sporo i jest uwiecznione na nagraniach.
To teraz został ci Mars i Księżyc…
Serio, wysłaliśmy jeden kawałek w kosmos Boz Scaggs Heart Of Mine, grałem na tym. Zostało to nagrane na specjalnym dysku, żeby Obcy mogli spojrzeć i powiedzieć: "Tak, mamy do tego odtwarzacz" (śmiech). Zacząłem nagrywać w Los Angeles, chociaż korzenie moich nagrań sięgają Bostonu. Nagrywanie w L.A. to zderzenie z prawdziwym światem. Kiedy ludzie zaczęli mnie rozpoznawać, miałem coraz więcej pracy. Zacząłem pracować z ludźmi z pewnego kręgu, więc miałem możliwość pracowania z tymi, które już znałem. To był właśnie ten klucz do tego, co udało mi się dokonać. Miałem niesamowicie dużo szczęścia, że mogłem być na tak wielu nagraniach. Obecnie mam studio w domu i póki co zrobiłem tam już około 200 nagrań i to przez 3 lata, odkąd tam mieszkam.
Czyli twierdzenie, że jest problem z pracą w studio, jest zgodne z prawdą czy nie?
Niestety, jest to prawda. Szczerze mówiąc, gdybym pracował w Hollywood w jakimś dużym studio nagrań, to generowałoby mi to jakieś 60 procent zarobków, teraz zmniejszyłoby się to o połowę. Obecnie 50 procent mojej pracy to właśnie praca w domowym studio. Ludzie z całego świata wysyłają mi ścieżki nagrań, ponieważ w tych czasach jest to znacznie łatwiejsze. Widzę też, co robią inni perkusiści, pozostawmy ich tu anonimowymi. Moje studio zapewnia mi duży komfort, mam wiele zestawów bębnów i mogę przygotować sesję do ery w charakterze, której mam nagrywać. Rozumiesz, o co mi chodzi? Jestem bardzo z tego dumny.
Niedawno jeden z naszych czołowych, polskich perkusistów powiedział do młodych bębniarzy, że teraz nie chodzi o to, żeby być świetnym perkusistą i mieć mnóstwo pracy, ale chodzi o to, żeby przetrwać…
Bardzo dobrze powiedziane. Kluczem do przetrwania jest rozciągnięcie swojej kariery jak najbardziej się da, dopóki jest to możliwe. Zawsze szczycę się tym, że nawet w tym momencie mojej kariery, ciągle staram się być zdolny do ustawiania sobie poprzeczki wyżej - za każdym razem, jak nagrywam. Rób coś zupełnie inaczej, wyjątkowo, ale bez zmiany własnego stylu. Nie możesz odkrywać się na nowo za każdym razem, musisz iść naprzód, nadal używając zdolności, które już posiadasz.
Kto jest takim przykładem nieśmiertelnej jakości?
Zawsze byłem oszołomiony techniką swingową i solowymi popisami Buddy’ego Richa. Dla mnie pozostanie on tym, który wykonał najlepsze solówki w historii. Nawet, gdy był już chory, pod koniec swojego życia, nadal grał na najwyższym poziomie, że zrywał czapkę. Zespół czasami zagrał coś dziwnego, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Roy Haynes nadal gra i gra po mistrzowsku. Jack DeJohnette to kolejny przykład wciąż świetnego, niesamowitego wykonawcy, chociaż on nie jest taki stary, ma 73- 74 lata, coś w tym stylu.
Widzisz siebie za bębnami przez kolejne 20 lat?
Tak. Tak. Słuchaj, to jest moja pierwsza miłość, moja pierwsza żona, która na mnie nie krzyczy. Lubi biżuterię - blaszki Paiste (śmiech). Granie jest przyjemne, dlatego zacząłem grać na zestawie Leedy z 1942 w stylu Gene’a Krupy z centralą 28".
Ach, Gene był Polakiem.
Był? Chwała mu! Granie na tych bębnach to jest dla mnie tak niesamowita frajda, ale mam też mały fajny zestaw bebop z centralką 18".
Widzę, że nadal masz frajdę za bębnami?
Jak najbardziej, świetnie się bawię. To jest właśnie to, co podkreślam, gdy gadam z dzieciakami - jak nie masz z czegoś frajdy, to sobie po prostu odpuść. Mam wiele innych zajęć, lubię produkować, powoli zaczynam też rozkręcać inne działania. Nadal jestem ojcem na pełny etat, mam szesnastoletniego syna, którym się teraz w pełni zajmuję, co również jest interesującym wyzwaniem w moim życiu. Piszę muzykę do filmu, co też jest kompletnie innym światem, stary, współpraca z ludźmi filmu to zupełnie coś odrębnego. Wiadomo, nagrałem pełno muzyki do filmów, ale pisanie takiej muzyki to już inna sprawa.
Jak Stewart Copeland.
O tak, on tego narobił sporo. To jest bardzo interesujące wyzwanie.
Co jest w tym takie specjalne?
Przede wszystkim, większość filmowców nie ma pojęcia o muzyce. Muszę pisać z dwójką innych ludzi, gitarzystą i basistą. Zazwyczaj siedzimy u mnie i staramy się oddać w kompozycjach czas akcji filmu. Akcja toczy się 80 lat temu na Bronxie, o grupie przyjaciół, którzy po latach spotykają i poznają ludzi, którzy właśnie skończyli szkoły i mierzą się z podobnymi problemami, co oni… Generalnie teraz trzeba napisać muzykę, która zwiąże to wszystko razem i wpisze się w wizję reżysera. Bardzo ciekawa praca. Jak dobrze pójdzie to wydam może swój trzeci solowy album. Chłopie, ja piszę non stop, w każdym miejscu, cały czas coś tworzę. Po tych warsztatach mam jedno spotkanie i wtedy zobaczymy i w 2018 wydam trzeci album pod swoim nazwiskiem. Możliwe, że szykuje się powrót Rufus & Chaka Khan, ale to nie takie proste. Cztery osoby z sześciu są za powrotem, tak to ujmę.
To dobry początek.
Byłoby dobrze. Chaka i ja jesteśmy dobrymi znajomymi, więc zobaczymy, jak będzie.
Żałujesz czegoś w swojej karierze?
Nie. Ani jednej rzeczy. Mogę ci szczerze powiedzieć, kiedy nie podjąłem się nagrania Thrillera - bo o tym krążą plotki - dołączyłem do zespołu rockandrollowego. To było w momencie, gdy rozpadło się The Eagles w 1982 roku. W zespole był Glenn Frey, który właśnie odszedł z The Eagles i założył własny zespół, grałem tam na perkusji. W kapeli był też Dave "Hawk" Wolinski, klawiszowiec z Rufus. On odszedł od Rufus, ja od Quincy Jonesa i dołączyliśmy do Glenna. Grałem z nimi przez rok. Zrobiliśmy świetnie sprzedający się album, który może nie jest moim ulubionym i krążą pogłoski, że używam tam sampli. Tak na marginesie, moim ulubionym albumem Michaela jest Off The Wall. Nie żałuję tego roku, chociaż ludzie pytają, czy nie jest mi głupio, że nie grałem na Thrillerze. Odpowiadam, że niespecjalnie. Grałem na wystarczającej ilości nagrań, więc nie ma z tym problemu.
Nie chciałem o to pytać, ale muszę… Michael Jackson - pewnie ludzie pytają cię o niego za każdym razem. Powiedz mi jednak, jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z nim związane? Pamiętam historię, kiedy siedziałeś w studio, grając na butelkach i w trakcie gry jedna pękła.
Ach, tak, to jest fajne wspomnienie, wręcz trochę surrealistyczne. Ogólnie rzecz ujmując, przyglądałem się jego ewolucji, od kiedy poznałem go po raz pierwszy na Off The Wall aż do ery Invincible, co nie było już zbyt dobre. Miałem taką możliwość. Kiedyś nawet miałem pojechać z nim w trasę, w latach 80, ale sądzę, że to nie doszło do skutku tylko dlatego, że byłem biały. Mnie to nie przeszkadza. To nie ma znaczenia, ponieważ nagrałem jeden album i już brałem się za nagranie następnego, dlatego też ta trasa nie jest dla mnie czymś czego bym żałował.
To jakie jest to najlepsze wspomnienie?
To nie takie proste… Mam kilka dziwnych wspomnień. Kiedy mieszkałem w Calabasas, nie wiem, czy wtedy już z nim pracowałem. On był świadkiem Jehowy i pojawił się w mojej okolicy i robił swoje - pukał do drzwi i starał się szerzyć słowo, chociaż jeździł wtedy Rolls-Roycem, więc ciężko było nie zauważyć, że Michael Jackson przyjechał do twojej dzielnicy. Na całe szczęście nie zapukał do moich drzwi (śmiech). Kiedyś była taka śmieszna sytuacja z… jego wężem. Mike miał węża imieniem Muscles, ogromne i długie bydlę. To było w okresie nagrywania Bad, nagrywaliśmy, robiliśmy swoje, ja wtedy robiłem dogrywki na bębnach. Każdy był czymś zajęty i nagle Mike krzyczy: "Hej, chodźcie tu wszyscy, musicie potrzymać Musclesa". Myślałem, że chodzi o jakieś zdjęcie grupowe, czy coś w tym stylu. Wychodzę z sali, a tam goście wnoszą tego gigantycznego węża… Moja pierwsza reakcja: "Fuck!". Okazało się, że wąż zrzucał skórę, która zwisała mu w okolicach oczu, mnóstwo skóry… Powiedziałem, że nie mam zamiaru trzymać go za głowę, w każdym razie wszyscy zebraliśmy się i strzeliliśmy kilka fotek z Musclesem. Te zdjęcia gdzieś tam muszą być. Mam je w surowej wersji u siebie.
Widziałeś całą przemianę Michaela, więc pewnie nie było miło oglądać, jak to się skończyło. Na początku był z wami w studio, a na koniec już nie…
Tak. Pamiętam, jak zadzwonił do mnie ze swojego samochodu i powiedział: "JR, nie zapomnij zagrać przejścia na łączniku, naprawdę chcę to przejście na łączniku!". Ja mu na to: "Tak Michael, zagram to przejście w łączniku." Był bardzo natarczywy, więc powiedziałem znowu: "Ok, Mike, zrozumiałem, zagram przejście na łączniku". A później: "JR, zagrałeś to przejście na łączniku? Mogę posłuchać?". Puściliśmy mu więc to przejście przez słuchawkę. "O, wspaniale." Produkował płytę z samochodu, ciekawe, prawda?
Jest jakaś możliwość, że w przyszłości pojawi się drugi Michael Jackson? Ktoś tak utalentowany jak on za czasów Off The Wall?
Muszę powiedzieć, że grałem kiedyś sesję dla młodego gościa, który może być jego synem (śmiech). Brzmi tak jak on i wygląda tak samo. Tylko tyle powiem. Może to nie jest jego syn, a może jest… "The kid is not my son…" (śmiech). Nie mam pojęcia!
Chyba czas na twoją próbę dźwięku…
A chyba tak, nie zapomnij mi podrzucić kopii magazynu z wywiadem.
Podrzucę ci na NAMM, na imprezie. Nie chciałem z tobą rozmawiać o paradidlach i technikach gry na bębnie basowym…
Och, nie, nie. Całe szczęście (śmiech). Chodzi o to, żeby dziewczyny nie stały nieruchomo, to jest klucz!
Materiał przygotowali: Maciej Nowak, Magdalena Dudek
Zdjęcia: Bartek "Szopix" Czerniachowski
Wywiad ukazał się w numerze październik 2017