Bill Bruford
Bill po odłożeniu perkusyjnych pałeczek wciąż potrafi zadziwiać, chociaż wielu fanom to umknęło. Młode pokolenie może mieć problemy z docenieniem jego potęgi, ale czy jest jakiś bardziej „progresywny” perkusista w historii?
Yes, King Crimson, Genesis, UK, Bruford, Earthworks, do tego cały zestaw projektów z muzykami tych zespołów. Pierwsze cztery grupy uznawane są za czołowych przedstawicieli gatunku. Nawet tak zarobiony bębniarz jak Mike Portnoy z wyjątkiem aktywności w Dream Theater nie ma w swojej dyskografii kapel tak ważnych dla historii muzyki jak zespoły Bruforda. Z całym szacunkiem do rzemiosła i wysokiego poziomu artystycznego płyt Portnoya są to w zasadzie unowocześnione rzeczy, jakie 40-50 lat temu robiły wymienione na wstępie kapele.
Bruford nie tylko przecierał szlaki wyczynowego bębnienia progresywnego, znany był też z wielu innowacji, nie tylko w kwestii techniki gry, ale i sprzętu. Niektórzy kojarzą jego ogromne zestawy perkusyjne z lat 80 pełne elektronicznych padów. Pod koniec kariery muzyk zasiadł za kompletnie odjechanymi bębnami. Ustawionymi zupełnie płasko, z hi-hatem naprzeciw, z bębnami rozchodzącymi się w obie strony.
Mimo, że w tym roku kończy 70 lat, już od dekady nie bierze aktywnego udziału w życiu perkusyjnym. W 2009 roku powiedział „Dość” i zniknął na dobre ze sceny. Patrząc na metryki wielu perkusistów – rockowych dinozaurów, można rzec pół żartem pół serio, że zrezygnował w kwiecie wieku. Miał swój powód, o czym wspomina poniżej, ale trzeba szybko przeskoczyć rok do przodu, ponieważ stało się wtedy coś bardzo ważnego. W 2010 dostał honorowy tytuł naukowy Uniwersytetu Surrey od profesora Stephena Gossa. I tu wkroczyła natura artysty, który stwierdził, że na tytuł naukowy to on sobie sam zapracuje, chociaż wiedział, że łatwo nie będzie.